Rozdział 27 (Selia, Sokel i Defi)
Selia łapie się za głowę.
– Ktoś nas stworzył? – Jej usta zaczynają się bronić przed kolejnym zdaniem, ale dziewczyna zbyt mocno pragnie wydusić je z siebie. – Jak maszyny?
Kya wzdryga się, ale kręci głową.
– Nie – szepcze – źle to rozumiesz. Zabrali ciebie, mnie, każdego z nas, z ulicy i poddali setkom operacji, wtłoczyli do krwi niezliczoną ilość specyfików.
– Wszystko po to żeby zmodyfikować Iskrę?
– Tylko po to. – Kobieta unosi na nią ciężkie spojrzenie. – I aż po to. Jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Nikt inny, na całym świecie, nie zyska takiej samej mocy. My dostałyśmy ją w prezencie. – Poprawia mundur. – Dlatego muszę być im wdzięczna. Gdyby nie to wszystko... Gdyby nie białe fartuchy, setki skalpelów i różnokolorowych płynów... Pewnie już dawno byłabym w piachu.
– To znaczy... – Selia wbija wzrok w jakiś punkt za oknem. – ...Że jesteśmy czymś nienaturalnym. Mutacją? Czy czymś gorszym?
Kya aż zachłystuje się powietrzem, a jej czarne oczy rozpalają się jak dwa małe węgielki.
– Nie jesteśmy niczym złym. – Wyciąga przed siebie oskarżycielsko palec. – Masz trzecią rękę? Wyrastają ci skrzela na szyi? Palce łączą się błoną? Nie – odpowiada sama sobie, jadowicie. – Dlatego nie możemy niczego zarzucić Deraan.
– Może problem tkwi głębiej niż trzecia dłoń?! – Dziewczyna wstaje ze złością. – Może wszystko siedzi znacznie niżej?! A może po prostu odebrali mi dzieciństwo?! Świat jest prosty, a chuje, którzy tną małe dzieci skalplem w imię... Nawet nie mam pojęcia czego, mają coś z łbami!
– Bez nich nie miałabyś żadnego dzieciństwa, głupia! – Kya też wstaje, górując nad Selią. – Umarłabyś w wieku kilku lat, a nawet jeśli nie, całe życie robiłabyś najróżniejsze, obrzydliwe i trudne rzeczy, tylko po to, żeby dostać kromkę chleba!
– Wciąż wolałabym to, niż setki godzin bólu i strachu wwiercającego się w samą podstawę mózgu! Wolałabym to nawet od świadomości, że moje życie zaczęło się jakiś rok temu, kiedy łaskawie pozwolili mi wyjść na zewnątrz! Na ten świat, który podobno jest tak przerażający i pełen zła! Największe zło jakie mnie spotkało to cholerni naukowcy!
Starsza żołnierz podpiera się pod boki i zaczyna cedzić słowa przez zęby.
– Mylisz się. Ten świat jest o wiele bardziej skomplikowany niż myślisz, a brutalność, szaleństwo i ból, to jego podstawy. Twoje kilka lat jest niczym wobec cierpienia tych wszystkich, którzy konają w ciemnych uliczkach, rozpaczliwie próbując zatrzymać swoje krótkie, nędzne życia. A nikt nie ma siły, żeby im pomóc. Nikt poza Deraan.
Selia zaciska pięści i opada na ławkę.
– Jak chcą robić coś takiego, to niech się połączą z rebeliantami, do cholery.
– Już nigdy nie zdołają tego zrobić. Jest stanowczo zbyt późno, żeby wyciągnąć dłoń na zgodę.
]]^[[
Esan przyklęka na jedno kolano, zbiera odrobinę pyłu między palce i rozciera go w zamyśleniu. Spojrzenie ma utkwione w bliżej nieokreślonym punkcie. Zostaje w tej pozycji, krótką chwilę, aż w końcu potrząsa głową i dźwiga się na nogi. Stara, przeżarta przez rdzę blacha już zawsze będzie tylko bezużytecznym kawałem metalu. Chłopak otrzepuje kolana, poprawia torbę na ramieniu i wychodzi na ulicę.
Ma ważniejsze zmartwienia.
Zostało mu nieco ponad godzinę czasu, a musi przejść dłuższą drogę niż wcześniej. Nie może się zatrzymać. Jeżeli spóźni się mimo wcześniejszego wypuszczenia... Jego sytuacja zrobi się bardzo nieciekawa.
Szybkim krokiem pokonuje kolejne uliczki, rozświetlane na równi lampami i neonem. Jego ciężkie buty, chwilowo pokryte Złotem, uderzają o chodnik z mocnymi trzaskami. Nieliczni przechodnie oglądają się, zaniepokojeni źródłem dźwięku. Szachraj przygarbia się wtedy lekko i staje kimś innym, choć tylko na kilka sekund. Nieznajomi niemal natychmiast wracają do własnych myśli.
To tylko chłopak w przetartych dżinsach. Wygląda niezbyt groźnie.
]]^[[
Selia pochyla się do przodu, kiedy wagonik hamuje na kolejnej stacji. Kya spogląda na nią z góry i wskazuje za okno.
– Trzeci Pierścień. Niedługo wysiadamy.
Dziewczyna kiwa głową. Nastaje ciężka cisza. Taka, która opada na barki i ciągnie w dół, do samej ziemi. Selia zaczyna nerwowo poruszać kolanem. Musi podtrzymać rozmowę.
– Denerwuję się – oznajmia cicho. – To uzasadnione?
– Tak. – Kobieta zakłada ręce na piersi. – Możliwe, że poznasz kolejnego Modyfikowanego. A każdy z nas ma stanowczo inne poglądy... Jeśli nie będziesz ostrożna, możesz skończyć bardzo źle. A nawet jeśli nie... – Kya wyciąga dłoń przed twarzą i rozciąga palce. – Wszyscy mogą kiedyś dostać rękawice. Nie chcesz mieć wśród nich wrogów.
– Rękawice?! – Selia otwiera szeroko oczy. – Te rękawice?!
– Tak, tak. – Starsza żołnierz kiwa głową z pobłażliwą miną. – Bite dziesięć kilo metalu na każdej dłoni, naszpikowane najnowszą technologią i elektrytem. Z takimi cudeńkami będziesz potrafiła rozwalić ścianę jednym sierpowym.
Dziewczyna wyciąga przed siebie dłonie i rozprostowuje własne palce.
– Podobno można się nimi wspinać wysoko, wysoko, nawet na szczyty wieżowców! – Zaciska dłonie i przyciska je do piersi z uśmiechem. – Jak już będę je miała... Będę mogła zrobić, co tylko zechcę!
– Przed tobą jeszcze trzy miesiące wyczerpującego treningu. – Kya strzela palcami, żeby przyciągnąć jej uwagę. – Będziesz musiała uważać. Ci ludzie... Będą próbowali ci wmówić, że zwykli Skalani są kimś mniejszym, niższym, a ty kimś, kim nigdy nie byłaś i nie będziesz. Zdecyduj o tym sama.
]]^[[
Esan mija jeden z gorąco pomarańczowych, neonowych trójkątów, tym samym przekraczając granicę Centrum. Już od dłuższego czasu nie widział zbyt wielu ludzi, ale tutaj jest idealnie cicho. Przez długie minuty nie widzi nikogo. Ulica jest martwa.
Dźwięk kroków zmusza go do podniesienia wzroku.
Nijaka, choć dość wysoka kobieta, idzie z naprzeciwka. Jej spojrzenie spotyka się ze wzrokiem Szachraja tylko na sekundę, ale to wystarczy, żeby ogarnęło go osobliwe uczucie. W jej oczach płonie szaleństwo, chociaż jakimś opanowane.
Chłopak odwraca obojętnie wzrok i przyspiesza. Musi zdążyć przed północą.
– Oszuście – szepcze nieznajoma, mijając go z boku. – Możesz być wszystkim. Możesz stać się każdym. Możesz odnaleźć siłę.
Poły brązowego płaszcza trzepoczą, kiedy kobieta znika w bocznej uliczce. Szepcze jeszcze jedno zdanie.
– Dwójka cię chce, oszuście.
Esan, niewiele myśląc, rzuca się za nimi. Wypada za róg, wyszarpując nóż z kieszeni i otacza otoczenie wzrokiem.
W zaułku nikogo nie ma.
Wiatr porusza gałęziami małego drzewka, kiedy Szachraj dla pewności omiata wzrokiem jeszcze balkony i okna. Pusto. Całkowicie. Liście rzucają lekki, różowy blask na kawałek ziemi, otaczający cienki pień.
Chłopak spogląda na nie, a gorączkowo bijące serce powoli się uspokaja. Skołowany spogląda za siebie i chowa nóż. Gdzie ona znikła?
]]^[[
Selia wyskakuje z wagonika, zaraz za Kyą. Przejeżdża spojrzeniem po ulicy, rozjaśnionej tylko słabymi światłami neonu. Lampy wyglądają na przygaszone. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno... I tak ciepło.
Ściąga szybko mundurową kurtkę, starając się nadążyć za starszą żołnierz. Ta wskazuje boczną ulicę. Od tamtego momentu nie powiedziała ani jednego słowa. „Zdecyduj sama". Jak mogę sama podjąć decyzję, skoro nie mam nikogo innego? Gdzie znajdę kogoś, kto będzie chciał przyjąć szesnastoletnią dziewczynę, potrafiącą zabić dziesiątki osób jedną myślą? Bez wyboru nie ma decyzji. Świat jest prosty.
W głowie Selii zagrzechotała przerażająca prawda: nigdy nie znajdzie prawdziwej rodziny, nigdy nie odzyska dzieciństwa. Została skazana na samotność. I wie, że nie wytrzyma jej przez kolejne kilka lat.
– Hej, Przyciągająca! – Kya odwraca się i macha dłonią. – Pośpiesz się!
„Przyciągająca". Dziewczyna kręci głową. Jestem silna. Będę iść z podniesioną głową. Przyśpiesza kroku, ocierając wilgoć z oczu. Bo nie mam wyboru.
]]^[[
Selia jest ogarnięta osobliwym paraliżem. Czuje, że nie ma siły na zastanawianie się nad tym wszystkim. Jest tak przerażona przeszłością i tym, co może przynieść przyszłość, że musi się odciąć. Dlatego całą jej uwagę przyciągają... Pancerne drzwi Pierwszej Placówki. Są inne niż każdej wcześniejszej. Dziewczyna nawet nie jest pewna czy może je nazwać drzwiami. W końcu nie mają skrzydeł.
– Wasze imiona i dokumenty – pretensjonalny głos, dobiegający z głośnika, na chwilę przyciąga uwagę młodej żołnierz.
Kya szturcha ją, żeby wyciągnęła z torby potrzebne kartki i odpowiada do komórki ulokowanej na ścianie.
– Kya Drittes i Selia Viertes. – Rzuca na towarzyszkę okiem. – Dostałyśmy rozkaz przeniesienia na szkolenie. Ze Sto Dwadzieścia Osiem.
– Dokumenty. Wyciągnijcie je na dłoniach i skierujcie w górę.
Kiedy Selia spełnia polecenie. W głosie zza drzwi przebija się wściekła nuta.
– Nie tak! Bardziej w moją stronę!
Wreszcie, po kilkunastu próbach poprawnego ustawienia kartki, drzwi, które właściwie są grubą, stalową ścianą, zaczynają się odsuwać. Dziewczyna chce od razu wejść do środka, ale Kya ją zatrzymuje. Za pierwszą ścianą jest druga, identyczna, kilka metrów dalej.
– Zostawcie tu całą broń. – Teraz głos dobiega z góry. – Na półkach wzdłuż ścian.
Wsuwają się do środka, a na blat pada karabin, pistolet i dwa noże.
– To wszystko.
– Przypnijcie je pasami. Zaraz ktoś zejdzie żeby was przeszukać.
Kawałek bocznej ściany odsuwa się w górę. Wychodzi z niej wysoki mężczyzna z karabinem w jednej dłoni i ręcznym wykrywaczem metalu w drugim. Selia staje spokojnie, a żołnierz zaczyna przeciągać urządzeniem wzdłuż jej nóg, rąk, a potem pleców.
Jest czysta.
Z Kyą robi to samo, aż do momentu, w którym korytarz rozdziera wysoki pisk. Urządzenie wisi na wysokości jej piersi. Kobieta spogląda na strażnika zaskoczona, ale po chwili sobie coś przypomina.
– Ah, tak. – Wsuwa dłonie pod koszulę i ściąga z szyi łańcuszek, na którego końcu została przytwierdzona metalowa tabliczka. – Zapomniałam... – Wyciąga dłoń z przedmiotem w stronę mężczyzny, a ten rzuca na niego okiem.
– To nieśmiertelnik. – Kya podnosi na niego wzrok i się rozluźnia, a potem znów zaciska drugą pięść. – Mogę go zatrzymać? Przecież nikogo nim nie zabiję.
Strażnik krótko skina głową, a głos z góry się nie odzywa. Kobieta zgarnia tabliczkę i przerzuca łańcuszek przez głowę. W tym czasie Selii udaje się przeczytać napis, wyryty w blaszce.
„Kya Drittes, żołnierz Zakonu Deraan"
A odrobinę niżej:
„Ta, po której pamięć zaginie w morzu istnień"
Dziewczyna przygryza policzek i robi krok do przodu. Już wie, jaką decyzję musi podjąć. Mężczyzna, który ich przeszukał odchodzi, a ściana przed nimi zaczyna się odsuwać.
Dotarły do Pierwszej Placówki Deraan.
Ciekawe na jak długo.
]]^[[
Sokel, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, uderza kilka razy w drzwi biura Defi. Strażnicy, stojący po ich obydwu stronach, spoglądają na niego nieprzychylnie, ale nie mogą go zatrzymać. Uśmiecha się do nich. Nie mają znaczenia, bo przez ostatni miesiąc... Wiele między nim, a Generał Wywiadu się poprawiło.
Słyszy ciężkie westchnienie i szurnięcie odsuwanego krzesła. Po chwili drzwi otwierają się, a w progu stoi Defi, niknąc w płaszczu o kolorze przygaszonego fioletu. Jej wielkie, szafirowe oczy, są zmrużone ze zmęczenia. Skrzywia się na jego widok i otwiera usta, podkreślone bordową szminką.
– Nie, Sokole, nie mam na to czasu. – Nawet nie zauważa, że użyła pieszczotliwego przezwiska.
Mężczyzna uśmiecha się lekko i odbiera od swojego strażnika jedną z paczek ciastek, po czym unosi je odrobinę w górę.
– Widzę, jak jesteś zmęczona – uśmiecha się ciepło. – Zróbmy sobie przerwę. A poza tym, muszę ci powiedzieć kilka słów.
– Powiedzieć kilka słów... – Defi, powtarzając po nim, wyraźnie się spina. – Jakich?
Sokelowi rozbłyskują oczy.
– Jak mnie wpuścisz to pogadamy, Da... – Na szczęście udaje mu się w porę ugryźć w język. – Usiądziemy przy herbacie i wszystko opowiem – dodaje i puszcza oczko, jak gdyby nigdy nic.
– Ja... – Kobieta prostuje się i opiera o framugę, zerkając kątem oka na żołnierzy, stojących zaledwie kilka metrów dalej w głąb korytarza. – Po prostu nie mogę – wzdycha. – Mam za dużo rzeczy do zrobienia.
– Przecież świat się nie zawali... – Wsuwa pomiędzy te słowa tyle zachęcającej i gładkiej energii, że Defi przestępuje z nogi na nogę. – To nie będzie takie długie...
Defi spogląda mu w twarz. Sokel, bez skrępowania, zaczyna studiować każdy centymetr jej twarzy. Widzi, że kąciki jej oczu są zaczerwienione i lekko opuchnięte, jak za każdym razem, kiedy regularnie się nie wysypiała. Przejeżdża spojrzeniem po jej delikatnych kościach policzkowych i zgrabnym nosie.
Lekko się uśmiecha, tylko unosząc kąciki ust. Kobieta odwzajemnia uśmiech i wreszcie pozwala mu przejść.
– Wejdź, zapraszam.
Mężczyzna wsuwa się do środka, do ostatniej chwili utrzymując kontakt wzrokowy. Staje na środku pokoju i omiata spojrzeniem biurko.
– Pięknie dziękuję. – Stawia kubek, ogrzewający mu dotąd dłonie, na pustej półce i odwraca się z uśmiechem. – Chyba nie usiądziemy przy tym? – Wskazuje kciukiem za siebie. – Okruszki na dokumentach... Fatalna sprawa.
Defi, kolejny raz tego wieczoru, wzdycha, ale tym razem robi to w jakiś milszy i bardziej zrelaksowany sposób.
– Nie mam siły tego sprzątać. – Posyła mu powłóczyste spojrzenie i opada na fotel. – Chyba sobie jakoś poradzimy.
– Jasne – kiwa głową Sokel. – Wezmę resztę ciastek.
– Nie – unosi ręce i zakłada nogę na nogę – naprawdę, nie trzeba. Usiądź tutaj, na przeciwko, i wreszcie mi powiedz!
Mężczyzna powoli, z szarmanckim uśmiechem, otwiera plastikowe opakowanie, zdejmuje folię i stawia tackę na pustym kawałku blatu. Dopiero wtedy przeciąga się, odsuwa krzesło i siada. Defi przygląda się wszystkiemu z widoczną sympatią, machając stopą wiszącą w powietrzu.
– A więc... – zaczyna Sokel. – Do końca naszego zakładu zostały mi jeszcze trochę ponad trzy tygodnie.
Kobieta spuszcza spojrzenie i jakby lekko się zapada w fotelu.
– Przyjmując, że Działo będzie można przenieść i uruchomić w ciągu dwóch-trzech dni... – Pociąga łyk z kubka, a potem sięga po ciasteczko. – Na pewno zdążę.
Spogląda jej prosto w oczy. W te idealne, połyskująco niebieskie oczy.
– Właśnie znaleźliśmy wejście z naruszonym zamkiem, co pozwoliło nam wywnioskować jedną, prostą rzecz. – Bierze elegancki kęs i odkłada słodycz na kubek. – Klucz musi mieć kształt półksiężyca, ale nie ma żadnych zapadek. – Pochyla się do niej, ale odpiera pokusę złapania jej za dłonie. – Cała ta legenda, cała pyszna, tajemnicza otoczka to bujda! To hangar, nie jakiś skarbiec! – śmieje się.
Defi odrywa swoje spojrzenie od jego i prostuje się w fotelu.
– Może i wiesz jak ma wyglądać klucz – zaczyna cicho. – Ale jeszcze długo zajmie, zanim odkryjesz kolejny, równie ważny, szczegół.
– Jestem pewien, że nie zejdzie mi długo. – Strzela palcami i wbija w nią wzrok. – Zwłaszcza, że wszystkie wejścia mają te dziwaczne płyty, nieprawdaż?
Defi sztucznie się uśmiecha i wstaje.
– Przecież nie przyszedłeś tutaj rozmawiać o pracy – śmieje się lekko nienaturalnie i robi krok w stronę biurka. – Miałam po prostu odpocząć, a ty możesz mi w tym lepiej pomóc lepiej, niż robisz to teraz.
Jej spojrzenie twardnieje, kiedy wskazuje na fotel.
– Siadaj.
Sokel unosi dłonie z niewinnym uśmiechem, ale kiedy chce zacząć się tłumaczyć, kobieta natychmiast mu przerywa.
– Albo siadasz tu, albo mnie zostaw w spokoju.
Mężczyzna, nie widząc wyboru, lokuje się na miękkim siedzisku. Defi natychmiast pochyla się i wypijając się w jego usta, osuwa na jego kolana.
Zostały jeszcze trzy tygodnie.
]]^[[
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro