Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21 (Selia, Esan)

Krata otwiera się z cichym zgrzytem. Selia, dotąd skulona pod ścianą celi, otwiera zmęczone oczy. Żołnierz stojący na zewnątrz wybiera z pęku inny klucz i podchodzi do kolejnych drzwi, dalej w głębi korytarza. Inny Deraan wskazuje w stronę schodów na górę i odsuwa się pod ścianę. Dziewczyna nie dziękuje za przepuszczenie, bo wie, że to tylko ostrożność. Przechodząc, rzuca jeszcze spojrzenie na przeciwną celę. Mężczyzna, wciąż owinięty w ten sam koc z frędzlami na rogach, kiwa jej głową z kwaśnym uśmiechem. Selia odpowiadając tym samym, czuje się odprawiona. Jakby nie ważne było otwarcie kraty i wyjście na korytarz bez kajdanek. Dla niej liczy się gest współwięźnia. Nawet jeśli nie zamienili w tym czasie dużo więcej słów.

Jej uwagę odwraca zgrzytanie drugiej kraty. Odwraca się, tylko po to, żeby spojrzeć w czarne oczy Kya'i umieszczone po środku twarzy o odcieniu ciemnego drewna. Nie widać w nich wrogości, jedynie dziwaczną melancholię i ogromne zmęczenie, chociaż żadnego z tych uczuć nie widać w jej postawie. Jest w niej coś majestatycznego, całkowicie nie pasującego do ciemnego, obskurnego otoczenia. Stoi na szeroko rozstawionych nogach, z lekko uniesionymi kącikami ust, wciąż nie przesuwając spojrzenia z Selii.

Dziewczyna spuszcza wzrok i bierze głęboki wdech.

Właśnie wychodzi z aresztu. Jej dyscyplinarne dwa tygodnie zamknięcia się skończyły. W tym czasie miała wystarczająco dużo godzin na przemyślenie swojego zachowania.



]]^[[



Esan ma złe przeczucie. Idąc przez korytarz nerwowo skrobie sprzączkę paska. Przed wejściem do gabinetu jeszcze raz poprawia węzeł, spinający czarne włosy u góry. Po kilku uderzeniach w drzwi rozbrzmiewa spokojne „wejść", więc chłopak wsuwa się do środka. W progu odwraca się do biurka i salutuje. Sokel odpowiada tym samym. Nie wybija rytmu na blacie. To dobrze, nie jest wkurzony.

– Esan Yeko. Złoty, nazywany też Szachrajem. – Generał spogląda mu w oczy. – Od pewnego czasu również żołnierz o niesamowitym potencjale.

Chłopak porusza się niespokojnie. W co on gra?

– Twoje ryzyko się opłaciło. Jeszcze kilka tygodni, może dni, a zlokalizujemy ich kryjówkę. – Mężczyzna uśmiecha się z lekka. – Pewnie doszło do ciebie, że prawdopodobnie wydobywają elektryt na własną rękę?

– Oczywiście. – W pojedynczym słowie kryją się całe pokłady ulgi.

– I pomyśleć, że jeden z nich trzymał przy sobie mapkę! To niesamowite niedopatrzenie wroga będzie kosztowało ich mnóstwo środków. – Wielkie dłonie zaczynają uderzać o blat miarowo, ale szybko i krótko. – Może tym razem zdobędziemy więcej niż kilka miesięcy spokoju.

Esan rozpoznaje rytm. Podniecenie. Chociaż z wyrazu twarzy czy tonu głosu Sokela nigdy nie da się wyczytać targających nim emocji, rytm zawsze pokazuje je wyraźnie. Kluczem jest nauczenie się jak je rozpoznawać. W każdym wypadku uderzenia dzielą mikroskopijnie różne przerwy, tak małe, że prawdopodobnie sam wytwórca ich nie wyczuwa.

Chłopak kiwa głową z uśmiechem, starając się by w jego oczach zabłysło szczere, radosne przejęcie. Musi sprawiać wrażenie całkowicie oddanego sprawie. Idealnie dopasowanego.

– I do tego prawdopodobnie przejmiemy ich kopalnię. To całe tony elektrytu... – Uderzenia dzielą jeszcze mniejsze przerwy. – Jeśli dobrze to rozegramy, uda nam się zgarnąć wszystko dla Deraan. – Generał ostatnio przestał zważać na słowa w obecności młodego Złotego.

Szachrajowi jest to bardzo na rękę, zwłaszcza że sam, małymi krokami doprowadził do takiego stanu rzeczy. Większe pole manewru... Może uda się czegoś dowiedzieć...

– To do rzeczy. – Sokel wreszcie wraca do głównego tematu, a dłonie składa na blacie. – Zostajesz wysłany na dodatkowe szkolenie. Elitarne.

– Te szkolenie? – Esan ścisza głos niemalże teatralnie.

– Tak, jest nawet szansa na to, że dostaniesz własne rękawice. – Rzuca mężczyzna od niechcenia, podbijając dokument. – Oczywiście jeśli się postarasz. Z resztą: pewnie słyszałeś co nieco – macha na niego ręką. – To wszystko. Mam nadzieję, że przy naszym następnym spotkaniu będziesz jeszcze lepszy.

Chłopak podnosi arkusz papieru i salutuje z promiennym uśmiechem.

– Też mam taką nadzieję.

Zamykając drzwi zauważa, że jeszcze kilka miesięcy temu napawałby go strachem. Już nie czuje się przytłoczony przez ich znaczenie i fakt kto za nimi urzęduje. Tak, bardzo się zmienił od wyjazdu Selii. Z głębin umysłu wraca ktoś, kto przez długie lata w podziemiu utrzymał się przy życiu tylko dzięki iluzjom, oszustwom i z rzadka broni, ukrytej w najmniej spodziewanych miejscach.

Czy teraz jest kimś lepszym od tego małego oszusta?

Sam nie jest tego pewien. Ale wie, że wciąż chce odnaleźć dziewczynę, która choć na chwilę pozwoliła mu zepchnąć „starego siebie" w dół, poza krańce pamięci.



]]^[[



– Viertes. – Pułkownik zdobywa się na nikły uśmiech. – Twój areszt się dzisiaj skończył, więc od razu otrzymujesz nowe rozkazy. – Przesuwa po stole zapisaną kartkę. Ma na dole pieczątkę Trzeciej Placówki. – Dzisiaj opuszczasz Sto Trzydzieści Siedem.

Selia, próbując okiełznać unoszące się kąciki ust, pochyla głowę przed przełożonym.

– Z jakiego powodu mnie przenoszą?

– To nie moja decyzja, żołnierzu. – Staruszek patrzy na nią z wyższością i wyraźną dezaprobatą. – Dekument dotarł tu z Trzeciej Placówki, cztery dni temu.

– Rozumiem – potwierdza, uważnie przyglądając się jego twarzy. Postanawia podjąć ryzyko. Być może nieuważnie, ale dziewczyna czuje, że musi odreagować długie godziny w celi. – Kya też jedzie?

Pułkownik na początku wygląda na oburzonego jej śmiałością, ale po chwili lekko wzdycha i wydyma wargi.

– Nie udzielę ci tej informacji, żołnierzu.

Dziewczyna przygryza policzek, znów oceniając szanse. Odrobina adrealiny daje jej namiastkę radości z prawdziwego działania. Wstaje i robi pół kroku w bok, tak żeby musnąć kant biurka. Zasuwa krzesło i podnosi kartkę, jednocześnie zagarniając pod nią długopis. Prostuje się i, wciąż kryjąc pióro za dokumentem, salutuje drugą dłonią. Mężczyzna odpowiada tym samym, sprawia wrażenie jakby nic nie zauważył. Selia odwraca się i wychodzi na korytarz.

Gdy jest już na zewnątrz wtyka skradziony przedmiot do kieszeni. Później go obejrzy. Teraz czuje się świetnie, wiedząc że coś zrobiła. Znowu jestem wolna! Wracam do gry, wielki świecie!



]]^[[



Drzwi od jej pokoju zamykają się z cichym trzaskiem. W korytarzu nie stoi strażnik, a żadna z rzeczy, wcześniej celowo porozrzucanych po pokoju nie została ruszona. Ołówek, lusterko i kilkanaście innych, drobnych przedmiotów wciąż leżą rozgarnięte, żeby zrobić trochę miejsca do pisania. Zapasowe części munduru, druga para jej ciężkich butów, skarpety i kołdra zwinięta na podłodze wyglądają na ułożone identycznie jak ponad dwa tygodnie temu. Kartka z pytaniami już dawno, bezpiecznie znikła w kanałach, podarta w drobne strzępki. Nie mają na nią nic. Żadnego dowodu na kontakty z podejrzanym, zachowującym się wbrew logice hologramowi.

Dziewczyna zrzuca buty i podpiera się pod boki. Równie dobrze jej chęć działania można spożytkować na ten pokój. W końcu powinna przed opuszczeniem przywrócić go do porządku.

Kilkanaście minut później, kiedy wszystkie ubrania i potrzebne drobiazgi zostały schowane do torby, a te, mające zostać w Placówce, ułożone w schludne stosiki, kieruje spojrzenie na szafę. Teraz pusta, przywołuje wspomnienie ostatniej wizji. Przez plecy Selii przechodzi zimny dreszcz, aż do miejsca, w którym czarny krążek dotyka skóry. Dwa tygodnie bezczynności sprawiły, że zaczęła się zastanawiać. Dość dużo zastanawiać.

Słońce? Jasne, czyste szkło i biała farba? Siła, niewidoczna, ale zabijająca ludzi dziesiątkami? Telefony?

Nie doświadczyła tych wszystkich rzeczy nigdy wcześniej, ale intrygują, pchają do działania. Szczególnie te ostatnie, zdają się być ważnym elementem układanki. Selia z jakiegoś powodu rozumie jak działają i wie też, że są czymś zupełnie różnym od używanego obecnie radia. Telefony nie mogły być dla niego zamiennikiem, więc musiały zniknąć nienaturalnie. Ale dlaczego? Ktoś się o to postarał? Nie, to nie przeszłoby na tak dużą skalę. Stało się coś wielkiego. Coś co wymazało ten typ urządzenia z użycia. A mimo to nikt nie pamięta czegoś takiego... Ktoś nas wszystkich oszukuje... Zakrywa oczy i pozwala patrzeć tylko przez szczeliny między palcami.

Otwiera drzwi szafy, niemal pewna, że kryją się za nimi odpowiedzi. Lub kolejne tajemnice.

Jednak za nimi kryje się tylko ciemność, ta sama w którą zanurzyła się tuż przed ostatnią wizją od Pierwszego. Dziewczyna z westchnieniem omiata pokój wzrokiem i pada na łóżko. Materac wydaje się tak przyjemny w porównaniu do twardej pryczy... Mimo to Selia nie może długo pozostawać w bezczynności. Zrywa się na równe nogi i łapie dokument, zostawiony na biurku. Szybko przemyka po kolejnych literach. Zabierają mnie wózkiem. Odjazd za... Piętnaście minut!


]]^[[


Szachraj, daleko, w Drugiej Placówce Deraan otwiera okno we własnym pokoju. Krata ogranicza je od zewnętrznej strony, więc możliwe jest stworzenie tylko drobnej szpary. O wiele za małej, żeby wpuścić do środka odpowiednią ilość drogocennego powietrza.

Chłopak siada na łóżku, rozcierając skronie. Przeklęty ból głowy! Muszę chwilę odpocząć... Rozwiązuje sznurek wiążący włosy i rozpina lekko mundur. Zrzuca ciężkie buty, jednocześnie podwijając rękawy, i łapie butelkę wody, którą zostawił wcześniej na biurku. W tych wszystkich czynnościach jest coś rozluźniającego, pozwalającego poczuć się jak w domu. Bo każde miejsce, w którym Esan może zdjąć buty i rozwiązać włosy staje się domem. Nawet jeśli nie zawsze bezpiecznym, to za każdym razem schronieniem.

Szachraj pociąga łyk z butelki i opiera się o ścianę, do której przysunięte jest łóżko. Bierze kilka głębokich oddechów, mając nadzieję, że dodatkowy tlen złagodzi przeszywający skronie ból. Odstawia wodę na biurko i ściąga z niego kartkę z pieczątką na dole. Przeciera oczy i wczytuje się w tekst. Stawić się w Pierwszej Placówce Zakonu Deraan przed północą dnia 22.05 roku 326 Ery Elektrytu. Szybkie spojrzenie na zegar uświadamia mu, że ma jeszcze tylko trochę ponad cztery godziny. Na dojście stąd do Pierwszej potrzebuję jakieś dwadzieścia pięć minut...
Chłopak nie myśli dłużej i podejmuje decyzję. Przymyka oczy i pozwala kilku nitkom Złota opleść stary ślad po opatrzeniu na plecach pod mundurem. Jego włosy natychmiast lekko blakną, a w umyśle pojawia się nie pochodzące od niego, ale chwilowo przydatne uczucie. Zuchwałość, Cena jego mocy, rośnie coraz bardziej, kiedy wrzuca ostatnie, nieliczne rzeczy do torby. Na koniec zawiązuje włosy, wsuwa ciężkie buty na nogi i wychodzi na korytarz.

Teraz musi się tylko wydostać na ulicę. Cena każe mu sądzić, że nie może być w tym nic trudnego, ale wcześniejsze doświadczenia mówią coś zupełnie odwrotnego. Pamięta te kilka przypadków, kiedy potężna sylwetka zarządcy górowała nad nim po nieudanej próbie przeskoczenia nad murem, naszpikowanym ostrymi kawałami metalu.

Ale tym razem ma dokument. Nawet jeśli to co chce zrobić nie jest legalne, wciąż może ukrywać się pod płaszczem otrzymanych rozkazów. Chłopak mija kolejne pokoje, później różne pomieszczenia do wspólnego używania, aż wreszcie staje przed pancernymi drzwiami. Wielki mężczyzna zaczyna iść w jego stronę. Lekko mocniej wybija się z lewej, mechanicznej stopy. Niby mało istotny fakt, ale przy walce albo pościgu może się przydać.

– Wychodzisz, chłopcze?

Szachraj kiwa głową i wyciąga przed siebie rękę trzymającą dokument. Na razie będzie grał żołnierza, ślepo podążającego za rozkazem. Właśnie stworzona, fałszywa tożsamość wpasowuje się w to specjalne miejsce w głowie. Teraz to ona będzie dyktować jego zachowanie. Przynajmniej tak długo, aż jej nie wypchnie z umysłu. Kiedy zarządca pochyla się nad dokumentem, Esan rozkazuje Złotu zniknąć, a poczucie buty w kilka chwil wyparowuje z jego umysłu. Włosy wracają do idealnie czarnego koloru, a chłopak lekko się przygarbia.

– „Przed północą". Stąd możesz się tam dostać w pół godziny. – Mężczyzna odrywa wzrok od kartki i oddaje ją Szachrajowi. – Wróć kiedy będzie na to czas.

Esan wzdryga się, ale tylko wewnętrznie. Zmiana planów. Przybrana tożsamość znika, w sekundę zastąpiona kolejną. Chłopak prostuje się na pełną wysokość i przywołuje odrobinę Spektrum. Wbija spojrzenie w oczy zarządcy, odpędzając świadomość, że mężczyzna musiał zauważyć lekkie rozjaśnienie włosów.

– Z jakiegoś powodu dostałem odprawę już rano, bez żadnych dodatkowych obowiązków. – Wskazuje na wyjście. – Szesnaście godzin wolnego.

Starszy żołnierz nie wydaje się poruszony tą zmianą zachowania w żaden sposób. Palec Szachraja miga w powietrzu i zatrzymuje się na mężczyźnie.

– To oczywista przepustka. Zresztą... – Chłopak splata ręce za plecami. – Wiesz jak Generał Sokel traktuje zasłużonych żołnierzy.

– Zasłużony? – Zarządca nie kryje swojego braku przekonania. – Tak młodzik jak ty?

– Jak najbardziej. – W jego oczach zapala się mały, ale pewny płomień. – Esan Yeko. Niedawno odkryłem najnowszą kryjówkę rebeliantów.

– Nie mam pojęcia kim jesteś – stwierdza starszy mężczyzna. – Ale zbytnio o to nie dbam. Przecież nie planujesz zrobić czegoś złego, co?

– Nie śmiałbym! – Esan salutuje, pozwalając sobie na rozluźnienie, a nawet uśmiech.

– No to chodź, chłopcze. Tylko żebym niczego złego o tobie nie usłyszał!



]]^[[



Wszechobecne neony stopniowo ustępują miejsca lampom, zwisającym z kabli ponad ulicami. Im dalej, tym bardziej ta zmiana jest widoczna. Już niedługo, a Szachraj, noszący uplecioną ze Złota fałszywą twarz, opuści Centrum, zostawiając jego szalone kolory i osiem Placówek stłoczonych dookoła tej najważniejszej - Pierwszej.

Esan osłania oczy przechodząc pod ścianą budynku pokrytą gęstą plątaniną rurek emitujących szczególnie jaskrawą zielenią. Mimo to już krok dalej światło neonów niknie w błękicie i zimnej żółci płynących z pobliskich lamp. Cichy szmer zmusza go do podniesienia wzroku.

Przez ulicę przemyka jakiś kształt, czarny jak noc. Pewnie bezdomny kot. Znika za stertą śmieci, a potem przebiega aż do bocznej uliczki. Szachraj, uprawniony co do zwierzęcia, wzrusza ramionami. Niektórzy wierzą, że przynosi pecha. Dziwaczne.

Przez to chłopak wraca myślami do Pierwszej Placówki. Czy dodatkowe, elitarne szkolenie na prawdę jest szczęściem? Na pewno przerwie jego próby znalezienia Selii, on nie może czekać... Nie może czekać z byciem na powrót człowiekiem.

Gorąco pomarańczowy neon w kształcie trójkąta, oznaczający umowną granicę Centrum, zostaje za jego plecami. Esan odpędza myśli i czujnie się rozgląda, zaciskając dłoń na nożu, schowanym w ukrytej kieszeni. Odtąd musi uważać. To tutaj, w szarej strefie pomiędzy Centrum, a Właściwym Miastem, kwitnie przestępczość.

I to właśnie tutaj znajduje się cel jego wypadu.

Dla bezpieczeństwa pokrywa swój mundur warstwą Złota. Splata niematerialne nici tak długo, aż jego dawne ubranie przykrywa iluzja znoszonego swetra, ciemnych, przetartych na kolanach jeansów i wysokich butów o drewnianej podeszwie. Te ostatnie mają wpasować się w dźwięk uderzeń ciężkiego obuwia Deraan.

Rozpina zamek mundurowej kurtki i wciska pod nią dłoń ściskającą nóż. Oby się nie przydał.

Przygotowany, zanurza się w ciemne uliczki.



]]^[[

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro