Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17 (Mosem)

– Więc, pytam ostatni raz... – Regan, bo Mosem mimo szmaty na oczach, jest pewnien, że to on, wręcz syczy. – Dlaczego tu jesteś?

– Już mówiłem... – Pojmany mężczyzna lekko przechyla się w tył, tak żeby wyczuć pod plecami ścianę z gładkich desek. – Przywiodły mnie tu interesy.

Słychać jakiś ruch, świsnięcie powietrza, przecinanego przez coś szybko się poruszającego. Mgnienie oka później szczękę Mosema zalewa ból. Twardy materiał kolby uderza mocno, ale nie na tyle żeby złamać kość. Młodszy mężczyzna wyczuwa, że rebeliant jeszcze przez sekundę pozostaje blisko, pochylony.

– Mów prawdę. Nie chcę cię zabić... – Wreszcie podnosi się i wraca na swoje poprzednie miejsce. - Chyba, że nie dasz mi wyboru.

Mosem milczy. Nigdy nie uwierzą w to, co się naprawdę wydarzyło. Więc co mu zostało? Próby ucieczki, kiedy ma zawiązane oczy i nogi? Prostuje się, chcąc zachować resztki godności.

Przeczuwa, że Regan unosi pistolet do kolejnego uderzenia. Spina się, przygotowując na ból.

Ale ten nie nadchodzi. W pokoju rozlega się głos, spokojny i wyważony, ale przejawiający oznaki zmęczenia.

– Jesteś pewien, że to konieczne?

 Mosem nie zna tego głosu. Nie słyszał otwierania żadnych drzwi, więc jest tylko jedna możliwość.

– Wystarczy zapewnić, że puścimy go wolno... Jak tylko zapłaci odpowiednią cenę. Zacznijmy od odpowiedzi. – To musi być ten pobity facet.

Mosem zaciska usta w wąską kreskę. Cholerny dyplomata. Opuszkami palców bada nierówności ściany i podłogi za sobą. Może gdzieś, coś...

– To jak będzie? – Teraz w tonie Czystego przebrzmiewa łagodność. Możliwe, że pojmany mężczyzna dałby się nabrać na tę oczywistą manipulację. Możliwe, że opowiedziałby wszystko, ze szczegółami i zdał się na ich łaskę. Możliwe, że uznaliby go za szaleńca.

Ale ma jakikolwiek inny wybór?

– Dajcie mi chociaż wody... Zanim zacznę mówić.


]]^[[


Mosem próbuje podciągnąć się do pozycji siedzącej, ale ze związanymi rękami jest to o wiele trudniejsze niż może się wydawać. Słyszy nad sobą zdenerwowany głos Regana.

– Czyli, popraw jeżeli źle zrozumiałem, chcesz mi powiedzieć, że ten krążek łączy cię z jakimś... Hologramem? Myślącym jak zwykły, materialny człowiek, mimo, że podobno nie ma ciała?

– Dobrze to ująłeś – potwierdza Mosem.

– Masz mnie za idiotę? Takie rzeczy się nie zdarzają, a ty jakoś się tu znalazłeś. - Pojmany mężczyzna czuje na nosie ukąszenie zimnej lufy. - Czym naprawdę jest to urządzenie?

– Dokładnie tym co opisałem. - Mosem odpowiada w pełni spokojnie. – Jeśli rozwiążesz mi ręce będę mógł pokazać.

Rebeliant odsuwa pistolet, zanosząc się krótkim i ponurym śmiechem.

– Chciałbym móc to zrobić. Ale wciąż jesteś nam winien prawdę.

Młodszy mężczyzna, gdyby tylko mógł, wbiłby spojrzenie prosto w jego oczy.

– Nie istnieje inna prawda. – Porusza lekko ramieniem, żeby zwrócić uwagę na zupełnie ciemne urządzenie. – Po co innego bym to nosił?

Mosem niemal słyszy jak Regan się zastanawia.

– Nie wystarczy, że któreś z nas zawoła ten twój hologram?

– Nie mam pojęcia. – Mosem nie przestaje błądzić palcami po drewnie za sobą. – Nikt inny jeszcze nie próbował.

– Jak to zrobić?

– Kółko na środku. Przyciśnij.

Nastaje kilka chwil pełnych gorączkowego szeptania.

– Ja to zrobię. I tyle. – Głos rebelianta, mimo tego, że jest przytłumiony i dobiega z większej odległości, wybija się ponad resztę. – Odsuńcie się.

Mosem nie zdradza żadnych uczuć przez wyraz twarzy. Nie jest to zbyt trudne. Słyszy jak Regan się przybliża, a potem czuje lekki nacisk na skórze.

– Co teraz? – Rebeliant już zdążył się odsunąć.

– Nic – wzrusza ramionami więzień. – Czekamy.

Po dobrych kilku minutach Regan wreszcie się porusza.

– I co teraz? Ile będziemy musieli jeszcze czekać? – Rebeliant cedzi słowa przez zaciśnięte zęby. – Nakarmiłeś nas jakaś bajeczką. Ten hologram nie istnieje.

Mosem się wzdryga, słysząc ten wyrok.

– Wciąż nie wiemy, czy krążek reaguje na inne osoby. Może właśnie ja muszę to zrobić? – Nadzieja, przebrzmiewająca w jego głosie jest niemal namacalna. Nadzieja, nie panika.

Rebeliant podchodzi bliżej, a pojmany jest pewien, że zaraz nastąpi kolejne uderzenie. Tym razem takie, które złamie kość. Napina wszystkie mięśnie. Regan pochyła się, i przez chwilę nad nim zawisa. Jest tak blisko, że Mosem czuje ciepło jego oddechu.

Ale cios nie nadchodzi. Zamiast tego sznur opada z nadgarstków więźnia.

– Jeden błędny ruch i do końca życia będziesz musiał sobie radzić bez dłoni. – Szept rozlega się tuż przy uchu Mosema.

Ten kiwa głową i bardzo powoli unosi dłoń do ramienia. W tym samym czasie czuje jak rebeliant odsuwa się na bezpieczną odległość. Palec wreszcie ląduje na krążku i lekko go przyciska. Przez długie sekundy nic się nie dzieje.

Impas przełamuje, dotąd stojąca z tyłu, Calathine.

– Dajmy sobie z tym wreszcie spokój. Od samego początku widać, że to blef!

Czysty mruczy na znak zgody. Regan nic nie odpowiada, ale Mosem ma nadzieję, że poprosi o jeszcze chwilę. Bo wreszcie czuje, że krążek ożywa. Włącza się, błyskając błękitem. Zaczyna pulsować, coraz szybciej i szybciej.

Nie mijają trzy sekundy, aż w pomieszczeniu pojawia się Pierwszy.

– Witajcie dzieci.

Wszyscy w pokoju momentalnie cichną.

– Regan. – Mosem nie widzi Pierwszego, ale jest niemal pewien, że z lekkim uśmiechem wskazuje na rebelianta. – Calathine. I... Wyzsalter.

– Znasz nasze imiona? Skąd?

– To teraz nie ważne. Mam dla was umowę.

Mosem porusza się niespokojnie. Oni też? Chce żeby dołączyli do poszukiwań? Znowu kieruje uwagę na rozmowę.

– Nie jesteśmy zainteresowani, cokolwiek to jest. – Regan przerywa hologramowi w pół słowa.

– W takim razie, nie zostaje mi nic innego jak życzyć wam powodzenia. – Pierwszy mówi bez cienia irytacji, czy sarkazmu. – Ale jestem pewien, że wkrótce twój stan zmusi was do szukania lekarstwa.

I znika, jak zawsze bez pożegnania.


]]^[[



– O co, do cholery jasnej, mu chodziło? Jakie lekarstwo?

Mosem wzrusza ramionami.

– Podobno Pierwszy zna sposób na zatrzymanie Ceny.

– Wierzysz mu?

– Wierzę.

– Dlaczego? – Zaciekawienie rebelianta pcha go do czegoś, czego nie zrobiłby w żadnym innym wypadku. – Pokazał ci jakiś dowód?

– Nie. – Pojmany mężczyzna przygryza lekko wargę i potrząsa głową. – Jest w nim coś takiego... Ja muszę wierzyć, że ma rację.

– To wszystko? Jakieś mgliste przeczucie? – Ciekawość i nadzieja została wyrzucona w powietrze, a potem brutalnie roztrzaskana o chodnik z jasnych cegłówek. – Za kogo ty nas masz?!

– Nie wiem. – Mosem wciąga głowę między ramiona.

Gdyby tylko mógł, schowałby się w jakiś ciemny kąt, zakopał w stercie śmieci, albo położył na zapomnianym balkoniku wysoko nad ulicą.

 – Nie mam niczego pewnego. Dlaczego myślę, że to prawda?

 Ma dojść do tego po co zerwał się do biegu za zatartym marzeniem?

– Nie mam pojęcia... Ale to i tak nieważne – szepcze beznamiętnie. – Mój los jest już od dawna przesądzony. Dzielą mnie miesiące, jeśli nie tygodnie od szaleństwa. – Jeszcze raz unosi głowę, chcąc wyglądać godnie. - Nic się nie zmieni jeśli skrócicie ten czas jeszcze bardziej.

Cisza, która zapada po tych słowach, jest ciężka jak skrzynia pełna elektrytu. Przeciąga się coraz dłużej i dłużej...

Aż wreszcie coś przełamuje impas. Mosem słyszy poruszenie i trzy szybkie kroki. Coś ciepłego oplata mu ramiona, tors i szyję. Długie włosy drapią w odsłonięte ramiona.

– Nic się jeszcze nie skończyło. Wciąż tu jesteś. – Calathine lekko kołysze siebie i mężczyznę, szepcząc z uczuciem, a ten, zaskoczony, sztywnieje. – I nie pozwolę żeby to stało się szybciej niż musi. Zobaczysz, że wszystko się ułoży... Bo świat jest piękny, nawet jeśli Skalany i pełen okrucieństwa.

Chwila się przeciąga tak długo, aż Mosem chce zapłakać. Z rozpaczy, z ulgi, z przekonania i nadziei. Ale już nie może, już od dawna. Cena zabrała mu nawet ten pierwszy i najprostszy wyraz uczuć.


]]^[[



– Co ja mam z tobą zrobić? – Rebeliant krzyżuje metalowe ramiona na piersi z cichym zgrzytem. - Nie wiem co o tym myśleć...

– Nie ma tu o czym myśleć! – Żacha się Calathine. – Wypuśćmy go!

Mosem podciąga się na rękach i próbuje wyprostować plecy. Kręci powoli głową, bo jest zbyt zmęczony by się wtrącać.

– Niestety muszę wam to odradzić. – Głos Czystego jest spokojny i wyważony, dokładnie jak wcześniej. – To obcy agent na terenie Upadłych. Nasi ludzie nie pozwolą na coś takiego.

– Nie pozwolą? Wiecie skąd bierze się wasza przewaga? – W ton Calathine przesącza się jad. – Jako jedyni nie brzydzicie się sprzymierzyć ze Skalanymi. Bez nas nie możecie nic.

– Nie sądzę. Nadal dużą część z was wiążą układy, których nie możecie złamać. Narażenie się Upadłym to podcięcie sobie skrzydeł, nawet jeśli stanie za wami jakaś część Rebelii. Znak eneniksa nie zapewnia wszystkiego.

– Emblemat może i nie, ale zimne żelazo...

– Wystarczy, Cal. – Regan bezpardonowo jej przerywa. – Co proponujesz, Wyzs?

– Akcję. Jedną, prostą. Dla kogoś takiego jak on nie powinna być problemem – dodaje niskim głosem. – Przekonamy się czy nam zagraża.

– Słyszysz, Abess? Jedna akcja i będziesz wolny. – Mosem słyszy w głosie pewną dozę goryczy? Zażenowania? – Będziesz mógł znaleźć to twoje lekarstwo. – Nie, to żadna z tych rzeczy. To słodko-gorzka litość.

Pojmany mężczyzna przełyka ślinę.

– Jaka akcja? Kiedy?

– Włamanie – odpowiada Wyzs. – Na jeden z magazynów Wschodu.

– Wschodu?

– Każdy z trzech gangów działających na Górze specjalizuje się w kilku innych działaniach. - Mosem czuje na skórze bijącą od niego niechęć. Wystarczyło kilka słów dziewczyny, żeby wyprowadzić go z równowagi? – Dla Wschodu jest to głównie przemyt nielegalnych substancji i różnej maści innego towaru do arystokrackiej sfery.

– Rozumiem. Jakie wyposażenie będę miał do dyspozycji?

– Czy to nie jasne? - Znów ta niechęć. – Swoje własne. Nie zapłacimy niczego żebyś mógł spłacić swój dług.

– Dostanę jakieś informacje?

– Już mówiłem. Niczego nie zapłacimy. Wiedza też jest walutą, niekiedy droższą niż tony szlachetnych kamieni.

– A wam mam do powiedzenia tylko jedno: – Głos Wyzsa brzmi teraz mocniej. vTeraz wy odpowiadacie za to żeby nie uciekł i to wasza dwójka ma go kontrolować.

Kiedy tylko drzwi trzaskają za Czystym, Mosem potrząsa związanymi nogami i pokazuje na szmatę zasłaniającą oczy.

– Z tym nie dam rady.

– Racja. – Calathine odwiązuje zasłonę, a mężczyznę zalewa światło. Mruży oczy i przygląda mu się. – Bez porządnego snu też nie dasz rady.

– Wstawaj. – Dziewczyna rozcina ostatnie więzy i podaje mu dłoń. – Zaraz znajdziemy ci jakieś miejsce do długiej drzemki.

Mosem przyjmuje wyciągniętą rękę ze zmieszaną miną. Kątem oka zauważa, że Regan kręci głową, obraca się na pięcie i wychodzi.


]]^[[



– Nie założę czegoś takiego! – Calathine, trzymając przed sobą żółtą sukienkę wygina gniewnie usta.

– Idziemy na zwiad. – Mosem, już po kilku godzinnej drzemce i jako takim doprowadzeniu się do porządku, opiera się o ścianę. – Albo wtapiasz się w tłum i wyglądasz naturalnie, albo będziesz na wszystko patrzeć przez lunetę.

– Wyjdź. – Dziewczyna aż zgrzyta zębami.

– Ruszamy za pięć minut! – Rzuca przez ramię mężczyzna, starając się brzmieć pogodnie. Nie ma pojęcia skąd wzięła się jej sympatia, ale na wszelki wypadek, woli odwdzięczać się tym samym.

Poprawia odstający kołnierz czerwonej kurtki w, jeśli wierzyć słowom Regana, modnym teraz na Górze kroju i chowa pod nią koniec liny. Przypina pochwy z nożami poniżej żeber i kaburę pistoletu pod pachą. Nasuwa głęboko na oczy kapelusz w podobnym do kurtki kolorze. Mają pozostać nierozpoznani.

– Już! – Calathine wypada z pomieszczenia grzebiąc jego nadzieję w gruzach. Jej twarz wygląda jak burzowa chmura, kiedy odrzuca włosy w tył.

– Chyba sobie żartujesz... – Mosem, oniemiały nie może zabrać myśli. Potrzebuje dobrych kilku sekund żeby dojść do siebie. – Jak chcesz wleźć na dach z takim obcasem?

– Chcesz żebym pakowała się na jakiś dach w tych ciuchach?! - Dziewczyna uderza nogą w podłogę, a obcas wydaje twardy, donośny huk. - Naprawdę to ze mną jest coś nie tak?!

– Już mówiłem. – Mężczyzna wzdycha lekko. – Albo idziesz w tym i wdrapujesz się ze mną na dach, albo będziesz mnie ubezpieczała z daleka.

– Cholera jasna! Idę, idę z tobą! – Rebeliantka odwraca się na pięcie jeszcze mamrocząc. – Ubezpieczać z daleka... Po moim trupie...

– Zabierz kapelusz! I weź jakiś nóż!


]]^[[


Mosem obniża kapelusz jeszcze bardziej, próbując odciąć choć odrobinę światła. Słońce znów stoi wysoko na niebie, rzucając na ziemię, w opinii mężczyzny, zdecydowanie zbyt dużo złotych promieni. Ulica jest idealnie pusta, a uderzenia dwóch par butów o czysty chodnik odbijają się od jasnych ścian.

– Tędy. – Mężczyzna wskazuje boczną ulicę.

– Nie. – Calathine zatrzymuje się, kładąc ręce na biodrach. – Magazyn, do którego chcemy się dostać, jest za dwie przecznice.

Mosem też staje w miejscu i odwraca do dziewczyny.

- Nie chcemy się jeszcze dostać do środka, chcemy popatrzeć. Jesteśmy na zwiadzie.

Calathine kiwa głową, a mężczyzna, ruszając jeszcze raz pokazuje do wnętrza uliczki.

– Według Regana na końcu jest taras, z którego będzie można łatwo wejść na górę.

Idąc wodzi wzrokiem po ścianach budynków. Żaden z balkonów nie wydaje się wisieć odpowiednio nisko, ale nadal nie mają powodów do niepokoju. Do końca jeszcze trochę.

Mijają kolejne drzwi i rzędy wyszorowanych okien, ale wciąż nie widać tego tarasu, którego szukają. Docierają do końca uliczki.

Ostatni dom, zamykający ulicę w zaułku, obiega szeroki taras. Wisi koło dwóch i pół metra nad ulicą. Mosem, gdyby skoczył, prawdopodobnie dałby radę złapać się i na niego wciągnąć. Mężczyzna spojrzał na Calathine, niższą od niego o głowę.

– Poradzisz sobie?

– A czemu miałabym nie? – Dziewczyna odpowiada pytaniem na pytanie, wyginając lekko usta.

– Spróbuj - wzrusza ramionami.

Rebeliantka podchodzi pod kraniec tarasu, przykuca i wyskakuje jak najwyżej potrafi. Wyciąga rękę w górę, próbując złapać jego kraniec.

Nie daje rady, brakuje jej jeszcze co najmniej kilkanaście centymetrów. Odwraca się do Mosema.

– Co teraz?

– Z rozbiegu.

Dziewczyna cofa się kilkanaście kroków i z tamtego miejsca rusza do biegu. Wyskakuje będąc krok od balkonu. Wyciąga ręce, ale wciąż brakuje jej kilku centymetrów.

– Nie uda się. – Calathine, już odrobinę zaczerwieniona, krzyżuje ramiona na piersi.

Mosem podchodzi pod taras i przykuca.

– Właź.

– Co chcesz zrobić?!

– A czego miałbym chcieć? – Mężczyzna przewraca oczami. – Podsadzę cię, żebyś mogła wejść.

– Co z tobą? – Dziewczyna, czerwienieje jeszcze bardziej, ale już nie z powod biegu.

– Dam sobie radę. – Wciąż klęcząc lekko unosi kurtkę. – W razie czego, mam swój pas i linę.

Calathine w żaden sposób nie daje do wiadomości, że usłyszała. Czarnowłosy mężczyzna spogląda na nią jeszcze raz, wciąż nie wstając.

– To jak? Wchodzisz?

– Tak, tak. – Dziewczyna poprawia ubranie i zwija włosy w ciasny kok, związując go wyciągniętą skądś wstążką. – Już.

– Właź, nie mamy całego dnia.

Calathine nerwowo przygryza wargę i staje za mężczyzną. Odrobinę niezdarnie zarzuca nogę na jeden z jego barków, po czym oplata jego czoło dłońmi. Zakłada drugą nogę, i prostuje się, czując gorąco na twarzy.

– Nie patrz w górę.

– Jasne, wstaję.

Mosem prostuje się, lekko chwiejąc z powodu ciężaru. Może i jest mała, ale waży więcej niż myślałem. Łapie równowagę rozkładając ręce na boki. Dziewczyna niemal od razu chwyta barierkę i wciąga się na taras.

Mężczyzna porusza barkami dla rozluźnienia, po czym cofa się kilka kroków. Bierze rozbieg i wyskakuje w powietrze. Wyciąga ręce najwyżej jak potrafi, a jego dłonie zaciskają się na krańcu balkonu. Podciąga się na górę i wstaje otrzepując bordowe spodnie. Wskazuje do góry, na dach. Dziewczyna unika jego wzroku, wdrapując się na górę po barierce. Przeczołgują się do końca dachu, a tam przechodzą na kolejny budynek, stojący tak blisko, że nawet nie muszą skakać. Z tego miejsca widać magazyn.

Wygląda jak jakikolwiek inny budynek, pomijając to, że jest sporo większy od zwykłego domu. W wysoko położonych oknach nie ma krat, drzwi nie są podbite pancerną blachą. Przed wejściem siedzi pojedynczy, znudzony mężczyzna. Nie sprawia wrażenia jakby umiał posługiwać się bronią.

Mosem gestem pokazuje żeby obeszli placyk dookoła.

Od drugiej strony widać, że w szopie na rogu podwórka siedzi jeszcze jeden strażnik, ale po za tym nie ma żadnych innych zabezpieczeń, czy ludzi. To wydaje się zbyt łatwe. Wrócą tutaj w nocy.


]]^[[

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro