Prolog
Czerwona unosi pistolet do skroni właśnie podnoszącego się żołnierza. Wystrzela trzy razy, z minimalnymi odstępami. Tylko ostatni pocisk przebija się przez pole siłowe, ale nie ma to znaczenia, bo przeciwnik i tak pada na ziemię, barwiąc szary beton czerwienią. Regan obserwuje całą akcję przez lunetę swojej broni.
– Żaden Deraan nie może pozostać żywy! – Jej silny, kobiecy głos unosi się nad polem bitwy. Rebelianci nacierają jakby z nową energią. Wtedy jakiś żołnierz, akurat znajdujący się za nią, unosi krótki miecz do ciosu. Kobieta zauważa to kątem oka, ale nie ma czasu na unik. Ostrze opada, ale trzymająca je ręka nagle wiotczeje. Mężczyzna pada przeszyty strzałem karabinu snajperskiego. Obiecałem ją chronić.
Czerwona dziękuje w myślach i podnosi wytrąconą wcześniej z dłoni włócznię. Przebija najbliższego Deraan, wyszarpuje grot i blokuje kolejny atak metalowymi drzewcami. Schodzi nisko na nogach i podcina przeciwnikowi kostki. Chlasta go przez szyję. Rzuca się biegiem w stronę potężnych drzwi.
– Musimy dostać się do magazynu! – Jej krzyk znów przebija się przez zgiełk bitwy. – Naaatarcie!
W biegu przeszywa brzuch kolejnego żołnierza, ale ktoś inny zbija ją z nóg. Pada na zimny beton, uderzając w podłoże osłoniętą głową, i od razu odtacza się w bok. Krótki miecz, sypiąc iskrami, wbija się tam, gdzie przed chwilą była jej pierś. Czerwona wyszarpuje pistolet i wypala trzy razy. Prosto w serce przeciwnika. Podnosi się i znowu prze w stronę drzwi. Zaczyna jej się kręcić w głowie, ale dzięki hełmowi nadal ma ją całą. Pole siłowe zgniata kulę, lecącą w jej stronę. Stojąca z boku kobieta próbuje wystrzelić znowu. Nie starczy jej czasu. Pada pod kolejnym pociskiem z końca sali. Mało brakowało, Czerwona.
Opór zaczyna gęstnieć. Wbicie włóczni, skok w bok. Wyszarpnięcie grotu, kopniak w kolano. Kolejne sekundy zdają się nieskończoną walką ze znacznie liczniejszym przeciwnikiem. Regan robi wszystko, co w jego mocy, żeby zachować ją przy życiu. W świadomości Czerwonej pojawia się wątpliwość. Przebija kolejnego Deraan, ale ktoś inny uderza ją w plecy. Zwala się na ziemię, próbując przetoczenia, ale już widzi, że zabraknie jej czasu. Snajper wymierza I pociąga za spust. Kobieta zamyka oczy.
Miecz opada.
Rebeliantka odpręża się i wypuszcza powietrze.
Ostrze zgrzyta o beton, nie czyniąc Czerwonej żadnej szkody. Włócznia, hełm i pistolet osuwają się na ziemię, a ona zmienia się w chmurę czarnego dymu. Przelatuje kilka metrów i znowu materializuje się, po ułamku sekundy. Jest cała, ale bez broni. Z półobrotu kopie w kostkę żołnierza i od razu rzuca się w bok. Inne ostrze mija ją o włos. Kobieta przetacza się po ziemi bliżej włóczni. Wstaje dokładnie w momencie, kiedy inny Deraan nachyla się i wypala z karabinu. Pociski ścierają się z polem siłowym, ale po chwili wlatują do środka. Mimo, że Regan zabija strzelca w ułamku sekundy, salwa rozrywa nogi Czerwonej. Ta zwala się na beton, obficie krwawiąc. Niecałe dwa kroki od swojej broni.
Kobieta zaczyna czołgać się do włóczni. Zdziera paznokcie o twarde podłoże. Ból odbiera jej zdolność myślenia. Wreszcie chwyta drzewce, ale nie ma siły ich utrzymać. Metal wyślizguje się z dłoni. Oddech ustaje. Z ciała rebeliantki zaczyna unosić się dym, ale niemal od razu zostaje zasłonięta przez innych walczących. To koniec. Zawiedliśmy, Czerwona. Snajper obraca się w stronę własnego oddziału.
Wielki mężczyzna powala dwóch żołnierzy jednym szerokim zamachem. Jego maczuga wyrzuca kolejnego przeciwnika w powietrze. Ciężki bucior usuwa z drogi jeszcze jednego. Mężczyzna dosłownie miażdży wrogów na swojej drodze. Obok młodziutka dziewczyna wystrzela do przodu i tnie długim mieczem. Uchyla się przed następnym potężnym zamachem. Pozostaje u boku olbrzyma, czekając na kolejną okazję do ataku. Serie neonowych pocisków rozbijają się na ich zwielokrotnionym polu siłowym. Po drugiej stronie mężczyzna z ostrzem zakończonym hakiem przyciąga żołnierza wprost pod lecącą maczugę. Kobieta biegnąca na tyłach grupki ostrzeliwuje się dwoma pistoletami maszynowymi. Razem przedzierają się przez kolejne linie wrogów. Uzupełniają się jak dobrze naoliwiona maszyna.
Dziewczyna próbuje wyrywać zaklinowane ostrze. Braknie jej czasu. Puszcza rękojeść i rzuca się płasko na ziemię. Maczuga przelatuje nad jej głową, zmiatając kilku kolejnych Deraan. Rebeliantka natychmiast zrywa się na nogi, przekręca ostrze, stawia stopę na ciele, w którym utkwiło, i zapiera się z całej siły. Stający z tyłu żołnierz bierze zamach, mierząc w jej głowę. Dziewczyna w porę się uchyla, wyszarpuje zza pasa nóż i wbija mu go w nadgarstek. Kopnięciem zbija żołnierza z nóg, łapie upuszczony przez niego miecz i przebija jego pierś. Zapiera się jeszcze raz i wreszcie wyszarpuje swoje ostrze. Wraca do olbrzyma.
Są niecałe dziesięć kroków od drzwi. Mężczyzna z hakowatym mieczem przewraca kolejnego Deraan i prześlizguje się pod innym ostrzem. Wyrzuca lewą rękę do przodu. Wystrzela z niej Złoto, które owija się ciasnym kokonem iluzji wokół twarzy stojącego przed nim żołnierza. Oślepiony unosi ręce do góry i próbuje znaleźć jakiś punkt odniesienia. Potyka się i pada na ziemię. Rebeliant już dawno stracił nim zainteresowanie, tnie mieczem bok innego Deraan, wiruje i, wykorzystując pęd, wbija ostrze w szyję następnego.
Potężne drzwi z grubego metalu są na wyciągnięcie ręki. Kobieta wymierza pistolety i celną salwą zestrzela ostatnich przeciwników stojących na ich drodze. Cała grupka, oprócz olbrzyma, odwraca się. Wielka maczuga rozpala się czystą energią i wbija z impetem w drzwi. Na odsłoniętych ramionach mężczyzny pulsują nabrzmiałe Brązem żyły. Poszarpane krawędzie dziury skwierczą i zlewają się.
Bum. Bum.
Przejście stopniowo się powiększa pod uderzeniami olbrzyma.
Bum. Bum.
Reszta rebeliantów z trudem odpiera ataki coraz liczniejszych Deraan. Wreszcie mężczyzna unosi maczugę, chwyta ją w dwie dłonie, stawia krok do przodu i ostatnim, szerokim zamachem, dosłownie zmiata pozostałe metry żelaza. Przejście staje otworem.
Rebelianci przelewają się do Hangaru, prawie nie zważając na przeciwników. Kolejni prześlizgują się pod ostrzami, wymijają podstawiane nogi, ostrza i ramiona, zatrzymując się tylko, kiedy nie mają innego wyboru. Kilkanaście sekund później większość znajduje się za zniszczonymi drzwiami.
– Gwiazdy! – Regan, wciąż biegnąc po kładce biegnącej wzdłuż ściany, krzyczy tak głośno, że rebelianci odskakują od przejścia. Kilkanaście osób pozostałych na środku otacza się żywym ogniem i wystrzela z powrotem do sali. Z niepowstrzymaną siłą taranują i palą zebranych tam Deraan własnymi ciałami. Walka zaczyna dobiegać końca.
Kilku rebeliantów wyrywa się z tłumu i odbiega na koniec hangaru. Stoi tam maszyna z wiertłem tak wielkim, że nie zmieści się w drzwiach. Po bokach ma przymocowane grube łańcuchy. Do przesunięcia wajchy na ścianie obok potrzeba aż trzech ludzi. Radzą z tym sobie sprawnie. Po chwili łańcuchy zaczynają się naprężać, a kilku rosłych rebeliantów przeciąga pod nią platformę na szerokich kołach. Kiedy ta jest już na swoim miejscu, kolejne przesunięcie wajchy wydłuża łańcuchy. Maszyna ciężko opada na platformę, lekko osiada, ale wreszcie się wyrównuje. Cała operacja zajmuje najwyżej dwie minuty.
Kiedy odgłosy walki cichną, inna grupka, z ładunkami wybuchowymi, wybiega wzdłuż ścian. Nie szczędzą połyskujących na zielono paczek, łącząc wszystkie zwiniętym kablem. Na koniec wyrzucają resztki za maszynę.
Ściana hangaru otwiera się na placyk z tyłu, jak ogromne drzwi. Regan, lekko zziajany po biegu, pociera wąsa stalową dłonią i nabiera powietrza.
– Wychodzimy! – Krzycząc, opiera karabin snajperski na ramieniu. Łańcuchy zostają podłączone do platformy, poza czterema na przodzie, które zahaczają o większy z dwóch wozów pancernych, już czekających na zewnątrz.
– Technicy i trzy wyznaczone oddziały na konwój! – Grupka prowadzona przez mężczyznę z hakowatym mieczem natychmiast wyrywa się do przodu. – Reszta, rozproszona, do najbliższych kryjówek! Za dwadzieścia sekund wysadzamy to miejsce!
Tłum wypływa przez ścianę i pierwsze drzwi. Snajper wskakuje na pakę, obok wiertła.
Wóz zapala silnik z niskim pomrukiem. Koła trą o goły beton, łańcuchy się naprężają. Konwój zaczyna się powoli posuwać do przodu. Silnik przechodzi na wyższe obroty, łańcuchy skrzeczą w proteście. Wreszcie pojazd przełamuje opór i wypada na ulicę. Drugi idzie w jego ślady. Uczepieni go rebelianci ledwo ratują się przed upadkiem na ziemię. Mijają kolejne budynki i wieżowce z ciemnego metalu. Szczyt wiertła wskazuje w niebo, na którym nigdy nie zawitało słońce, ani księżyc. Rozwieszone na stalowych kablach lampy kołyszą się, targane wiatrem.
Konwój jest już kilkaset metrów od hangaru kiedy huk wstrząsa ulicą. Wielkie zwały gruzu uderzają dookoła dawnego placyku. Po samym budynku zostaje tylko dziura w ziemi i odłamki grubych ścian wtopione w najbliższe magazyny.
Deraan dostaną się na miejsce zdarzenia za najwyżej kilka minut. W tym czasie, przy odrobinie szczęścia, rebelianci wywiozą wiertło w pobliże kryjówki. A tam... Powinni zdążyć się schować.
Konwój przetacza się przez kolejne puste ulice. O tej godzinie Skalane Miasto już śpi. Przynajmniej w większości przypadków, bo jakaś kobieta, właśnie przyciskająca się do ściany, próbuje uciec przed zmiażdżeniem. Wóz mija ją o centymetry. Kiedy wyjeżdża na kolejne skrzyżowanie, rebeliantów oślepiają fioletowe reflektory innych wozów. To Deraan.
Pojawili się zdecydowanie zbyt szybko.
– Wąsaty! – Mężczyzna z hakowatym mieczem krzyczy do słuchawki, używając pseudonimu Regana. Snajper odwraca się i taksuje pościg spojrzeniem.
– Trzy, nie cztery, oddziały – stwierdza. – Jest źle. Spróbujcie ich odciągnąć.
Pierwszy mężczyzna kiwa głową, przestawia coś przy słuchawce.
– Są tu jacyś Złoci?
Odpowiada mu tylko jeden głos.
– Musimy zadbać o dywersję. – Dorzuca jeszcze kilka krótkich słów, a konwój skręca w kolejną ulicę, na kilka chwil kryjąc się przed Deraan. Mężczyzna siada wygodniej, zamyka oczy i wyciąga ręce przed siebie. Jego gęsta broda i brwi, widoczne przez otwartą zasłonę hełmu, stają się koloru pobłyskującego blond. Z jego dłoni zaczyna wydobywać się Złoto, ciągnące się jak gęsty płyn. Rebeliant skupia się, a w jego umyśle pojawia się butne przekonanie o własnej sile. To wpływ Spektrum. Nici iluzji zaczynają formować się w gęstą zasłonę, otaczają pierwszy wóz i wiertło. Po kilku sekundach są już całkowicie niewidoczne z zewnątrz. Mimo to nadal słychać pracę silnika i zgrzyt łańcuchów.
Mężczyzna, wciąż nie wypuszczając mocy, otwiera oczy. Jego spojrzenie od razu natyka się na iluzję platformy i wiertła, podłączonych do drugiego wozu. Na końcu ulicy pojawia się pościg. Od kolejnego skrzyżowania konwój dzieli kilkanaście sekund. Prześladowcy zaczynają się przybliżać. Są odrobinę szybsi. Rebeliant błyskawicznie przelicza odległość i ponownie skupia się na swojej iluzji.
Pierwszy wóz przejeżdża na wprost, a drugi ostro wykręca wpadając do bocznej ulicy. Mniejsze pojazdy pościgu też wykręcają, łapiąc przynętę. Mężczyzna z hakowatym mieczem śmieje się do słuchawki.
– Złapani! Wszyscy wykręcili, co do jednego!
– Dobra robota, Skośny. Teraz musicie jakoś się ich pozbyć. – Metalowy palec wdusza przycisk z zaskakującą delikatnością.
– Zostawimy wóz w najbliższym magazynie... – oczy rebelianta błyszczą z lekka – ...i wysadzimy ich wewnątrz.
– Byle skutecznie. Bądźcie ostrożni.
Pojazd z wiertłem znika za kolejnym budynkiem, a kryjąca go iluzja rozwiewa się w złote nici. Do kryjówki mają niedaleko.
Drugi wóz wpada ostrym skrętem w kolejną ulicę. Mimo tego pościg zaczyna się zbliżać. Wciąż jest zbyt daleko na ostrzał, ale odległość między nimi niepokojąco maleje. Skośny znów splata Złoto i stwarza iluzję szerokiego kontenera na ulicy za nimi. Prześladowcy przejeżdżają przez nią, bez chociażby zwolnienia. Rebeliant szybko rzuca spojrzeniem za siebie. Do kolejnego skrętu kilkaset metrów. Nie tracąc czasu, oddziela skrzyżowanie ścianą siwego dymu. Kiedy tylko znikają w bocznej ulicy, rozwiewa iluzję. Chcą ich spowolnić, nie zgubić.
Pościg wpada na skrzyżowanie, ale z mniejszą prędkością, przyhamowuje jeszcze bardziej i skręca za rebeliantami. Do magazynu jeszcze kilka minut drogi. Skośny musi kupić więcej czasu. Splata Złoto w ciemny dym i rzuca go tam, gdzie powinny być okna wozów. Czuje, że Cena, którą płaci, robi coraz większa. Podpowiada mu, że wystarczy mocy, na ich przechytrzenie.
Iluzja oplata pancerne szyby pojazdów na przedzie. Cała kolumna wyhamowuje, kilka zderza się na tyle. Rebeliant natychmiast rozwiewa Spektrum. Zyskali kolejne kilkanaście sekund. Ich wóz przyspiesza na prostej drodze. Mijają kolejne skrzyżowania, zostawiając pościg coraz bardziej w tyle. Nagle z bocznej ulicy wyjeżdża kilka mniejszych pojazdów i ślizgiem znajdują się za nimi. Błyskają fioletowym światłem. Deraan doszło wsparcie.
Skośny próbuje stworzyć kolejne iluzje, ale reflektory nowych prześladowców rozpalają się nienaturalnie. Mężczyzna widzi co się dzieje, ale, wciąż otumaniony chwilowymi skutkami Spektrum, śmiało spogląda w światła. Splata Złoto i rzuca je gęstą chmarą w wozy. Iluzoryczny dym gęstnieje, zaczyna się kotłować, przepuszczać blask. Po sekundzie w chmurze pojawia się pierwszy prześwit. Skośny natychmiast dobiera jeszcze więcej mocy i wypuszcza pierwsze macki dymu.
Ktoś pociąga go do tyłu, zwalając na podłogę paki. Spektrum się rozwiewa, a włosy przestają mienić złotem. Rebeliant odzyskuje jasność myśli i spogląda na osobę, która wyrwała go z transu. Kobieta, właśnie padając płasko na deski, otwiera usta w niezrozumiałym dla niego krzyku. Dookoła niej pojawia się tsunami fioletowego światła. Dostaje się ono do oczu Skośnego, na co ten nieruchomieje, a jego źrenice rozwierają się do granic możliwości. Niebezpiecznie przechyla się przez barierkę, a rebeliantka cudem łapie go, już lecącego głową w dół, za kostkę. Zapiera się, ale tylko utkwiony w szparze między deskami pistolet jeszcze nie pozwala im się zsunąć.
– Jasna cholera! – Paniczna nuta przebija się przez łoskot kół na asfalcie. Najbliżej kuli się Złoty z drugiego oddziału, wciąż podtrzymujący iluzję przyczepy. Nie da rady ich złapać. – Duży! Wyciągnij nas!
Wielki mężczyzna, zakrywając i, dla pewności, zamykając oczy turla się na tył wozu.
– Już! – Kobieta krzyczy mu prawie do ucha.
– Podwójna – zaczyna wielkolud, wyhamowując. Wciąż z zamkniętymi oczami łapie ją w talii i niemal bez wysiłku wyciąga dwójkę znowu na wóz. – Nie róbcie tak więcej.
Podwójna uderza mniejszego mężczyznę w policzek, uważając żeby głowę miał odwróconą od źródła światła. Jej ruchy są nerwowe, a głos lekko drży, kiedy się odzywa.
– Mam nadzieję, że nam się uda. – Widząc zaskoczenie rysujące się w oczach Złotego, zostawia go i wyrywa pistolet ze szpary. – Co, Skośny? Pospałeś?
Rebeliant mamrocze coś do siebie i odczołguje się na początek paki. Kolejny zakręt rzuca go w bok. Światło wreszcie gaśnie, więc rebeliantka odwraca się i ocenia odległość od pościgu. Są na zasięg strzałów. Podwójna podnosi swoje pistolety i zasypuje pierwszy pojazd gradem kreślących zielone smugi kul.
Taki ogień z łatwością przebija się przez pancerną szybę i pole siłowe kierowcy. Zdewastowany wóz wpada na inny, jadący z boku, a zderzenie wyrzuca go w górę. Powrót na ziemię wywołuje rozprysk świszczących odłamków metalu i szkła. Cała kolumna zwalnia, ledwie omijając wrak zajmujący połowę ulicy.
Rebelianci jeszcze przyspieszają. Do magazynu dzieli ich najwyżej półtorej minuty. Z naprzeciwka wyjeżdżają kolejne wózki. Uciekinierzy ostrym zakrętem wpadają w kolejną boczną ulicę. Uciekną. Uda się. Podwójna przestrzela pierwszy pojazd z nowej grupy, zmuszając do spowolnienia.
– Nie mając Spektrum robię więcej, niż którekolwiek tutaj! – Rzuca przez ramię. – Przydajcie się na coś, wy ciapeczniki!
Pozostała z drugiego oddziału trójka kręci głowami. Skośny mierzy krzyczącą nieprzyjemnym spojrzeniem, ale się nie rusza. Próbuje opanować zawroty głowy. Duży przybliża się, ale po chwili zatrzymuje. Na nic się nie przyda. Ostatnia rebeliantka z ich oddziału, Przekora, unosi miecz.
– Mogę Skoczyć tam i z powrotem!
– Bez sensu! – Kobieta kręci głową. – Przygotujcie się do zejścia i wysadzenia wozu!
Wchodzą w ostatni zakręt, a rebelianci rzucają się do beczek na początku paki. Wyrywają z niej kolejne ładunki i rozmieszczają wzdłuż ścian. Czerwony kabel łączy wszystkie razem. Do magazynu dzieli ich tylko kilkaset metrów prostej drogi.
Z bocznej ulicy wypada inny wóz Deraan. Czas jakby zwalnia, zaczyna wlec się jak szlamiak. Maszyna, o połowę mniejsza od rebelianckiej, zmierza rozpędzona prosto na nich. Duży wyciąga rękę z krzykiem. Skośny ociera usta, w oczach ma zaciekłość, jakiej nie powstydziłby się największy i najbardziej doświadczony weteran. Pełne usta Podwójnej otwierają się w niemym zdziwieniu, palce zaciskają na pistoletach tak mocno, że kostki bieleją. Przekora rozpala się ogniem i robi krok w przód. Mężczyzna z drugiego oddziału spogląda w oczy towarzyszowi, w niemym salucie, zaklętym w tym ułamku chwili. Złoty wyrzuca rękę w górę i nabiera powietrza do krzyku. Ładunki połączone czerwonym kablem są gotowe do rozerwania wszystkiego w promieniu trzystu metrów. Wszyscy rozumieją, że umrą. Wiedzą o tym, odkąd tylko padło na nich światło fioletowych reflektorów.
Czas wraca do normalnego biegu, a pojazd Deraan wystrzela do przodu jak pocisk. Iluzja znika. Rozpędzona maszyna wbija się w rebeliancki wóz zgniatając blachy, ściany paki, aż w końcu i pierwszy ładunek. Ten rezonuje, a iskra przemyka po kablu. Siła wybuchu sprawia, że obydwa wozy i czoło pościgu, dosłownie wyparowują. Nagle jak kropla wody w morzu ognia. Lampy w tej i pobliskich ulicach pękają z trzaskami, zsuwając się z zerwanych kabli. Ściany budynków dookoła rozpływają się jak srebrna farba.
Z piekła pożogi wylatuje jeden malutki punkcik, płonący własnym ogniem.
]]^[[
Regan opiera się o ścianę, spoglądając na wiertło właśnie zjeżdżające windą kilkadziesiąt metrów poniżej gruntu. Radio milczy, ale mężczyzna nie jest zmartwiony. Pewnie się skradają, albo są jeszcze w ogniu akcji.
Maszyna ląduje miękko na posadzce. Kilkunastu rebeliantów z różnymi narzędziami podbiega do niej i szybkimi ruchami otwiera wnętrze. Ogromna bateria elektrytowa błyska zielonym, neonowym blaskiem. Ludzie przechylają się obok i montują wewnątrz ograniczniki. Całość zajmuje najwyżej kilka minut. Pracowaliśmy nad nimi tyle czasu. Muszą zadziałać.
Klapy zostają zamknięte, a rebelianci odsuwają się pod ściany. Poza jednym, który wskakuje do kokpitu. Wiertło powoli zaczyna się rozkręcać, na początku nie wydając żadnego dźwięku, ale po chwili lekko piszczy i odzywa się równym zgrzytaniem. Nie głośniejszym od przemysłowej wiertarki! Wiwat przechodzi przez salę z siłą huraganu.
Jakiś mężczyzna daje sygnał do wyłączenia. Regan śmieje się w głos. Dzisiaj wygraliśmy.
Przypomina sobie jeszcze o Czerwonej, o jej krótkich do ramion włosach i twardej, szorstkiej skórze. Po jego twarzy spływa samotna łza. Rebeliant przyciska czoło do ściany. Z każdym kolejnym wspomnieniem do jego oczu napływają kolejne łzy. Wygraliśmy. Ale kosztem wielu, nawet poza nią.
Po chwili ciągnącej się w nieskończoność ociera oczy przegubem. Czy było warto?
Spogląda na wiertło, dumnie wznoszące się nad tłumem. Dla świata bez Czystych i Skalanych. Dla równości i zniszczenia tego przeklętego Deraan.
W jednej chwili upewnia się co do ceny.
Dla nowego świata warto poświęcić wszystko.
]]^[[
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro