Rozdział 10
Obudziłam sie w południe. Na biurku leżały kanapki i herbata. Wystygła. Zjadłam i położyłam się. Głowa mnie boli jak nie wiem co. Nagle wszedł Percy :
- jak sie czujesz ?
- źle.
- wezwać lekarza ?
- aż tak nie!
Przykrył mnie kocem, jakby kołdra i dwa koce nie wystarczyły.
- lepiej ?
- masakra ! Po co mi 3 koce ?!
- żebyś nie zmarzła.
- żartujesz ?
- jak poczujesz sie lepiej to zadzwoń.
- znowu wychodzisz ?
- musze. Nie martw sie, tym razem nie daleko.
- czemu mi nic nie chcesz powiedzieć ? Martwię sie tylko w tych czterech ścianach. Chyba zaraz ze świruję!
- przestań. Zaraz przyjdę.
Wyszedł. Resztę dnia spędziłam sama. Wieczorem zjadłam kolacje i nie mogłam juz wytrzymać. Śnieg pada, a go jeszcze nie ma. Pytałam wszystkich - nic nie wiedzą. Gdzie on się podziewa ? Może go poszukać ? Ale mnie nie puszczą... A może ? Jakby zobaczył to może by zrozumiał? Co ja tak się przejmuję ? Jakby mu zależało, to, to.... To by tu był. Nie mogę już. On mnie nie kocha. Zakochał się w Anabel, a mnie zesłał na drugi plan. Kim ja dla niego jestem ? Zabawką która nie ma uczuć i nie tęskni ? Zaczęłam płakać. On mnie NIE kocha ! Jestem dla niego nikim. Muszę się z tym pogodzić.
Płaczę i nie przestaję. Jest 2 w nocy. On chyba jeszcze nie wrócił. Zostawił mnie. Dlaczego ? Nagle widzę postać . To On ! To musi być on !
Najszybciej jak umiałam zeszłam na dół i rzuciłam mu się na szyję. Cała w płaczu przytuliłam i nie chciałam puścić.
- Co się stało ? Czemu nie śpisz ? Płaczesz ?
Przytulił mnie mocniej.
- Dasz mi zdjąć kurtkę ?
- Nie.
I tak ją zdjął. Głupek !Nie widzi jak cierpię ?? Wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju.
- Jesteś chora. Powinnaś leżeć w łóżku.
- Nie mogłam zasnąć .
- I dlatego płakałaś ?
- TA..
Pocałował mnie w czoło i przykrył.
- Spróbuj zasnąć.
- Gdzie idziesz ?
- Muszę.
Wyszedł, a ja zaczęłam płakać. Chyba usłyszał. Ale co mi tam. Niech słyszy jak cierpię.
Resztę nocy płakałam. Nie przyszedł. Zła, spakowałam rzeczy do plecaka. Klucz zostawiłam na biurku. Poradzę sobie. A jak nie to umrę. Trudno. Będzie co ma być. Założyłam kurtkę. Jest 4; 53. Nikt nie zauważy. Drzwi są otwarte. Zrobiłam kanapki i zabrałam trochę picia. Może nie zamarznie. Mam trochę kasy. Myślę, że wystarczy na jakiś czas. Wyszłam i zaczęłam iść w stronę przystanka.
Nagle czuję czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się. Złapał mnie w pasie, przyciągnął do siebie i namiętnie pocałował. Przy nim czuję się jak w niebie. Niespodziewanie uklęknął na ziemi i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rozpłakałam się i krzyknęłam : TAK ! Zaczął się ze mnie śmiać po czym włożył mi na palec pierścionek.
tpiD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro