6
Dwie zgarbione postaci poruszały się powoli na przód. Rodion delikatnie podtrzymywał zaszokowaną dziewczynę i ciągnął lekko przed siebie.
Ciche szuranie butów o ziemię i rozedrgany oddech towarzyszył im przez całą drogę. Mężyzna cały czas miał w głowie sytuację, która przed chwilą miała miejsce. - Tyle niewiadomych, tyle pytań, tyle bólu...a tak mało odpowiedzi.
- Szedł co chwila zerkając na kamienną twarz Soni przez, którą co jakiś czas przebiegały grymasy bólu, strachu i wewnętrznej porażki.
Żal, który się w nim zbierał widząc ją w takim stanie powoli zaczynał ustępować złości mieszanej z irytacją. Zdał sobie sprawę, a bardziej nawet poczuł, że jest za nią odpowiedzialny. Nie wiedział skąd takie uczucia się w nim pojawiły ale to podsycało stopień irytacji.
Kłującą świadomość, że zawiódł jako...no właśnie jako kto? - To pytanie zdawało mu się być dziwnie groteskowe. - Kim on dla niej jest? Mordercą? Kanalią? Głupim mężczyzną, który przez swoje ambicję zaprzepaścił życie ?!
- Zacisnął zęby pod wpływem kolejnych emocji. - Ona jako jedyna widziała w nim człowieka...nawet wtedy, kiedy on sam w to wątpił.
Była zawsze gdy tego potrzebował, nawet gdy myślał, że poradzi sobie sam. Dała mu wszystko co mogła chociaż sama nie miała nic. - Czy to nie jest śmieszne?! Miłosierna prostytutka lituje się nad bezwzględnym, zadufanym w sobie mordercą?! - Ta ironia trafiła w samo sedno...
- Tak było...tak jest... - Czuł jak żołądek nieprzyjemnie się przytyka. - Moja Sonieczka...
- Spojrzał się na nią. Jej głowa oparta była na jego barku, widział pojedyńcze krople spływające po jej twarzy. - To już dziś. Ostateczny porachunek z przeszłością. Oboje musimy się z tym zmierzyć.
- Ta myśl krzyczała w głowie. Westchnął i zanurzył twarz w jej włosach, wdychając ich słodki zapach. - Co ja bym bez Ciebie zrobił. - Wyszeptał nie oczekując żadnej rekacji. Ona mocniej ścisnęła jego ramię.
Ten mały gest, a znaczy tak wiele.
- On jest dla niej kimś ważnym. A kim ona jest dla niego? - Teraz już wiedział, teraz mógł stwierdzić bezpodstawne, że jest jego całym światem.
Bez zastanowienia, pod wpływem dziwnego impulsu przystanął i jednym ruchem ręki chwycił ją pod nogi. Drugą reką podparł jej ramiona i uniosł. Sonia zrobiła się sztywna ze strachu.
- Spokojnie... - Oparł ją na swoim barku i delikatnie odgarnął włosy z twarzy. - Zaraz będziemy w domu. - Wyszeptał i ją przytulił. Sonia lekko się rozluźniła chociaż nadal była cała spięta.
Szedł w ciszy trzymając ją w ramionach i postawił dopiero pod drzwiami domu. Kobieta oparła się o drewnianą ścianę cała dygocąc.
Rodion próbował uporać się z otwarciem drzwi, jednak klucz nie chciał trafić do zamka. - Już, jeszcze chwila. - Powiedział i złapał drugą reką roztrzesioną dłoń celując w dziurkę od klucza.
Charakterystyczny zgrzyt metalu i zamek ustąpił. Pchnął skrzypiące drzwi, które ukazały ciemne wnętrze budynku.
Westchnął cicho i przetarł mokre czoło. - Jesteśmy. - Zwrócił się w jej stronę. Delikatnie podniósł kobietę i ruszył w kierunku schodów. Zimne dłonie Soni obejmowały jego gorącą szyję, zdawało mu się, że trzyma trupa.
Z przyzwyczajenia skręcił do swojego pokoju. Nie zastanawiając się nad tym faktem położył ją na swoim łóżku. Chwycił leżący obok koc i okrył nim dziewczynę. - Już, już dobrze. - Powtarzał rozglądając się na boki jakby czegoś szukał.
Wybiegł ze swojej sypialni i wpadł do łazienki. Zabrał pierwszą, lepszą szmatkę z brzegu. Namoczył ją w wodzie. Kolejnym jego przystankiem była kuchnia, z której zabrał szklankę z wodą. Chwilę później był przy Soni.
- Już, już... - Podał jej kubek i pomógł się napić. Teraz dopiero był w stanie spojrzeć na jej twarz.
Oczy mokre od łez wpatrywały się ze wstydem i strachem w podłogę. Na prawym policzku widniał czerwony ślad ręki Wasilijewa.
Dziewczyna zakryła je dłonią i lekko uśmiechnęła się w stronę Rodiona dając do zrozumienia, że nic jej nie będzie. Musiała być silna. Otrząsneła się z pierwszego szoku i ku jego zdziwieniu wyrwała szmatkę z jego ręki zaczeła nią ocierać jego podbite oko.
Zaskoczony mężczyzna chwycił jej chudą, przezroczystą dłoń. Cichy jęk wydobył się z ust Soni.
Raskolnikov przyglądał się ledwo widocznym fioletowym linią żył idącym wzdłuż tej trupiej rączki, w których płynąca, gorąca, czerwona krew była jedynym potwierdzeniem, że ta dłoń należy do wciąż żywej osoby.
- Chociaż, czy aby napewno?
- Podniósł wzrok na twarz Soni. Ona wpatrywała się w niego tym samym wystraszonym ale pełnym miłosierdzia i dobroci spojrzeniem co osiem lat temu.
- Czy ta osoba choć wykazująca wszelkie czynniki życiowe nie jest już martwa w środku !?
Nie, nie. Ktoś obdarzony takim spojrzeniem nie może być martwy, przeciwnie wypełniony jest życiem, które tryska poprzez każde spojrzenie, każdy gest, słowo...
Nie spuszczając z niej wzroku wyciągnął z pomiędzy jej palców szmatkę i powolnym ruchem przyłożył do hańbiącego śladu na twarzy.
Patrząc wprost w swoje oczy odczytywali swoją historię.
- Dziękuje. - Odpowiedziała cicho i niepewnie. - Bez Ciebie nie wiem co by się ze mną stało... - Jej piskliwy głosik zacinał się gdy to mówiła, ze wzruszeniem i zażenowaniem odwróciła wzrok.
Siedzieli w ciszy na brzegu łóżka próbując znaleźć wytłumaczenie. Ta chwila spokoju stawała się coraz bardziej przytłaczająca.
Rodion nerwowo zaciskał dłonie i szukając jakiegoś zajęcia zaczął liczyć pęknięcia w ścianie.
- On był moim pierwszym...
- Zaczeła cicho Sonia ale głos utkwił jej w gardle. Przełknęła nerwowo ślinę i zacisnęła powieki.
Raskolnikov odwrócił głowę w jej stronę. Miał dziwny wyraz twarzy, na której malował się obraz współczucia i ogromnego przejęcia. Był zaskoczony rozmową, którą podjęła.
- Wtedy, gdy wyszłam z domu tułałam się po mieście przez kilka godzin. Musiałam stoczyć ze sobą walkę, wzbudzić w sobie determinację, a przedewszystkim...
Pogodzić się z losem. - Mówiła jak zaklęta patrząc gdzieś przed siebie.
- Próbowałam podejść do jakiegoś mężczyzny ale nie dałam rady. Uniosłam suknię, delikatnie, zmysłowo ponad kolano tak jak widziałam u innej kobiety...już prawie go dotknęłam, złapałam z rękaw płaszcza... - Dziewczyna mówiła starając się opanować drżenie warg. Bolesne demony przeszłości wracały...
Raskolnikov słuchał uważnie wpatrując się w jej przejętą twarzyczkę. Widział w swoich myślach drobną, zagubioną dziewczynę stojącą na środku ulicy z wyciągniętą reką w stronę jakiegoś starszego mężczyzny.
- Zanim zdążył mnie zauważyć uciekłam. Pobiegłam na most.
- Zrobiła pauzę by złapać uspokajający oddech. Przycisnęła mocniej wilgotną szmatkę do twarzy, którą chciała zakryć.
- Gdy siedziałam tam płacząc oparta o barierkę podszedł do mnie elegancki mężczyzna w średnim wieku. Powiedział, że mi pomoże i zaprowadził mnie do jakiegoś obskurnego zaułka. Mała, okropna kamienica, kilka pokoi...
- Sonia wzdrygnęła się na samą myśl. Rodion obserwował ją uważnie. - Musi dochodzić teraz do najgorszego momentu bo jej "dolegliwości" stają się coraz trudniejsze do opanowania.
- Okazało się, że był handlarzem dziewcząt... - Kobieta chwyciła szklankę z wodą i wypiła kilka łyków żeby rozluźnić spięte gardło. Dygocącą reką odstawiła kubek na stolik.
- Nic nie mówiąc wepchnął mnie do jednego z pokojów. Tam już czekał Wasilij...
Raskolnokov siedział z szeroko otwartymi oczami. Był zszokowany szczerością tej zlęknionej, skrzywodzonej dziewczyny.
- Boże...dlaczego ona mi o tym wszystkim opowiada... - Żołądek nieprzyjemnie ściskał mężczyznę. Czuł się tak jak osiem lat temu, kiedy do niej przyszedł i "spowiadał" się ze swojej zbrodni.
Teraz ona mówi mu swoją historię, swoje grzechy, przeszłość. Czarne strony z książki o jej życiu.
- On...on poprostu podszedł i zdarł ze mnie ubranie. - Sonia nie potrafiła już opanować trzęsącego się głosu. Zacisnęła ręce na pościeli łóżka jak by bała się, że z niego spadnie.
- Zdarł ze mnie suknię i rzucił na materac udający łóżko. Jego paskudne łapy... - Nie potrafiła dokończyć zdania, głos odmawiał posłuszeństwa. Wzięła głeboki wdech.
- Pamietam jaka byłam przerażona... próbowałam się wyrwać, krzyczałam ale on był silniejszy. Chwycił mnie za gardło i docisnął do łóżka. Potem ten paraliżujący ból...Jego szybki, okropny oddech i usta wykrzykujące przekleństwa... - Łzy spływały po twarzy Soni.
Próbowała wymazać z pamięci ten obraz młodej dziewczyny, wbijającej rytmicznie w materiał zniszczonego materaca palce i twarz, z głuchym krzykiem tłumionym przez zaciśnięte zęby.
Kobieta pociągnęła pare razy nosem i wytarła nowe niebieskie krople. Siedzący obok mężczyzna czuł z jakim trudem próbuje zebrać myśli i dokończyć opowieść.
- Nie wiem ile to trwało... - W końcu udało jej się zmusić do mówienia. - Dla mnie była to wieczność. - Cicho westchnęła kręcąc na palcu swoje blond włosy.
- Leżałam zlana zimnym potem na tym materacu, nie czując od pasa w dół nic oprócz bólu. Nie byłam w stanie ruszyć nawet głową, modliłam się żeby ten koszmar już się skończył. - Ciche łkanie zamieniło się w dość głośny płacz.
- Dotknęłam ręką swojej nogi. Gdy z powrotem położyłam ją przed oczami ujrzałam krew, a w tle towarzyszył śmiech i szelest zapinanej koszuli mężczyzny.
- A on. - Mówiła prawie wpadając w histerie. - On chwycił mnie za rękę podnosząc do pozycji klęczącej...Nie chciałam, prosiłam ale na nic były moje błagania.
Jego palce wplecione w moje włosy były jak łańcuchy nie dające możliwości na sprzeciw. Trzymając moją głowę, wepchnął mi go do gardła.
- Sonia próbowała powstrzymać odruch wymiotny, zakryła twarz dłońmi. Krople łez przelatywały przez palce kapiąc na podłogę.
Rodion nie chciał już tego słuchać. Nie mógł. Widział w głowie przerażoną, bezbronną Sonię i tego zwyrodnialca. - Jego kwiatuszek, gwiazdeczka... - Nie potrafił zrozumieć jak osoba, która żyła w takim piekle była zdolna dawać dobro innym. Jak ona była w stanie mu współczuć, pomóc...kochać...gdy do niej przyszedł.
- Gdy jego uchwyt osłabł udało mi się wyrwać z jego uścisku. Chwyciłam sukienkę, pieniądze leżące na stoliku i wybiegłam z tamtąd. Nadal nie wiem jak udało mi się uciec, jak znalazłam się w domu...
- Skończyła swoje przerażające wyznanie. Obdarta z resztek godności opuściła ręce na kolana, pełne wstydu i zażenowania oczy wpatrywały się w podłogę. Nerwowo przeplatane palce przerywały ciążącą nad nimi ciszę.
Raskolnikov nie wiedział co powiedzieć. Zbrakło mu słów. To co dziś usłyszał nie było nawet w połowie tym co sobie wyobrażał. Ból w sercu, sztylet wbity w sam jego środek.
Siedział obok ogarniając wzrokiem dziewczynę. Chciał widzieć jej oczy. Coś go pchało w jej stronę.
Wyciągnął rękę w jej kierunku i delikatnie dwoma palcami uniosł jej brodę. Ta posłusznie odwróciła ją w jego stronę. Hipnotyzujące błękitne oczy, nabrzmiałe i czerwone od płaczu unikały kontaktu z jego oczami. Zawstydzone, niegodne szukały nadal drewnianej podłogi.
Sam mężczyzna wzruszony, otarł dłonią spływającą krople. - Sonia...
- Szepnął i przyciągnął ją do siebie.
W końcu ich spojrzenia się spotkały. Kilka sekund trwała dziwna rozmowa, odczytywanie, przeglądanie. Nie było tajemnic. Byli dla siebie otwartymi księgami. W swoich oczach znaleźli wszystko.
Nieoczekiwany impuls sprawił, że znalazł się blisko jej twarzy. Zatopił się w słonych od łez ustach Soni. Ona zamarła na chwilę nie spodziewając się takiej reakcji.
Ku zdziwieniu Rodiona jej dwie czerwone wargi zacisnęły się mocniej. Oddała pocałunek niepewny, pełen rozpaczy, łaknący miłości i zrozumienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro