Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

Chłodna woda spływała po jego ciele. Długie strużki biegły po jego twarzy. Rodion przymknął oczy delektując się tą błogą chwilą. Chwycił kostkę szarego mydła, obrócił je kilka razy w dłoniach i zaczął smarować nagą skórę. Miał wrażenie, że odchodzi płatami.

Cykanie świerszczy i szum traw działał jak relaksujaca muzyka. Nie bez powodu wybrał chłodny prysznic na zewnątrz, zamiast ciepłej kąpieli w wielkiej misce.

Spojrzał na ścianę budynku i jedyne oświetlone w nim pomieszczenie.
Przez uchylone okno łazienki słychać było śmiech i pisk dzieci oraz błagalne prośby Soni o nie zalanie domu.

Westchnął cicho i pociągnął za sznurek powodując przechylenie się wiaderka i wylanie kolejnej porcji orzeźwiającej wody.

Kolejny obrót szarego mydła w dłoniach, zaczął je wcierać we włosy. Skóra głowy porównywalna do skorupy powoli zaczynała mięknąć. Długie włosy jakby straciły na wadze. Czuł się jak nowo narodzony.

Spłukał z siebie brudne mydliny i owinął ręcznikiem. Chwycił małe lusterko i brzytwę. Patrzył na swoje zmęczone odbicie.
- Mężczyzna. Lat trzydzieści jeden. Zmarnowane życie...

- Przetarł ręką po grubym zaroście. Srebrne ostrze przesuneło się po brodzie, zostawiajac po sobie gładką skórę.
- Odrazu lepiej. - Powiedział i dokończył proces golenia.

Pochlapał czerwoną twarz wodą i wytarł szmatką. Narzucił na siebie nocną koszulę. Sięgnął po drewniany grzebień i delikatymi ruchami rozczesał splątane włosy. Poprawił przedziałek i obejrzał swoje odbicie.

- Nie wyglądał jeszcze tak źle...
Napewno zmiana z wizerunku bezdomnego wyszła mu na lepsze. Zabrał mydło i przybory do golenia i ruszył do domu.

Wraz z nadejściem wieczoru powróciły ponure myśli. Rodion powoli wlókł się po schodach. Dwie dziwne siły toczyły o niego walkę. Jedna ciągnęła go w dół a druga do góry. On był gdzieś pomiędzy, na środku.

Nagle usłyszał trzask drzwi i wrzask dzieci. Kroki małych stópek odbijały się echem. Chwilę później mała postać zbliżyła się do krawędzi schodów.

- Nikolaj! - Przerażający krzyk Soni dotarł do jego uszu. Chłopiec uciekając przed siostrą nie zdążył wyhamować aby uniknąć upadku. Z szeroko otwartymi oczami przechylił się nad ostatnim stopniem i runął w dół. Ciało dziecka bezwiednie spadało wydając z siebie pisk.

Raskolnikov nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi rzucił się przed siebie puszczając to co trzymał w rękach, aby sekundę później w ich miejscu bezpiecznie wylądował sześciolatek.

Trzymał mocno dziecko w swoich silnych ramionach jakby bał się, że z nich wypadnie. Patrzył kilka sekund na wystraszoną twarz chłopca, który wydału mu się dziwnie znajomy.

Widział w jego rysach raz siebie, a raz swojego ojca. Rodion otrząsnął się aby wyrwać się z tego dziwnego stanu. Podniósł wzrok do góry.

Na szczycie schodów stała blada jak ściana Sonia. Zakrywała usta rękami, a przerażenie w jej oczach mieszało się z zaskoczeniem. Mała Marija wtulona w ciotkę wyglądała zdziwiona zza fałd jej sukni.

- Musisz nastpnym razem uważać jak biegasz, chyba że chcesz skończyć na pare miesięcy w gipsie. - Rodion przerwał ciszę i pogłaskał chłopca po głowie.

- Nic Ci się nie stało ? - Zapytał, ale zaszokowany chłopiec zdołał tylko pokręcić głową. - Mhmm...
- Mruknął Raskolnikov i rozejrzał się leniwym wzrokiem. Dziewczyny nadal stały sparaliżowane u szczytu schodów.

- Chyba dość wrażeń na dzisiaj. Do łóżka. - Powiedział stanowczo wspinając się na kolejne stopnie dzielące go od piętra.

Zatrzymał się przy młodej kobiecie. - Wszystko z tobą dobrze ? Jesteś biała jak kreda.
- Zapytał podnosząc jednocześnie swoją siostrzenice.

Sonia nadal stała jak posąg, jego słowa jakby się od niej odbijały. Dopiero po chwili wybudziła się czując obecność Raskolnikova.

- Rodion gdyby Ciebie tam nie było to ja nie wiem... - Jęknęła cała roztrzesiona i przytuliła się do niego. - Dziękuje... - Powiedziała kończąc krótki uścisk.

W głowie mężczyzny było milion myśli. Ten mały gest, który wykonała w jego kierunku sprawił, że pomimo swojego uporu Rodion wychodził ze swojej strefy komfortu, swojej pustki egzystencjalnej, swojego upartego stanowiska o jego życiu.
Chciał więcej. Nie chciał wcale.

Odchrząknął cicho. - Miał duże szczęście, że akurat szedłem do pokoju. - Powiedział beznamiętnym głosem i zaczął iść w kierunku sypialni dzieci.

- Nie chce spać sam. - Chłopiec pociągnął nosem a jego oczy zrobiły się szkliste. - Ja też.
- Powtórzyła za baratem dziewczynka.

Rodion stanął jak wryty i zaskoczony patrzył na Nikolaja i Marije. - Co !? Jak nie chcecie spać sami !? - Spojrzał na drzwi do ich pokoju potem spowrotem na nie i...na stająca w połowie korytarza Sonię.

Ta zaśmiała się cicho widząc jego dezorientację. Podeszła do mężczyzny i wzięła na ręce swoją księżniczkę. Dziewczynka odrazu wtuliła się w jej ramiona.
- Wystraszyliście się, prawda?
- Powiedziała czułym głosem i dodała w kierunku Raskolnikova:

- Położymy je u mnie. - Sonia odwróciła się i poszła w drugą stronę korytarza. Rodion nie wypowiedziawszy ani słowa ruszył za nią.

Ułożyli dzieci na łóżku i sami usiedli na jego brzegach. - Już późno, czas spać. Wasi rodzice pewnie nie długo wrócą.
- Raskolnikov przykrył kołdrą maluchy i sam wstał aby udać się do swojej sypialni.

- Wujku. - Rodion zatrzymał się słysząc to słowo i zaszokowany tym faktem odwrócił się w strone, z której dobiegło. - Opowiesz nam bajkę? - Chłopiec wpatrywał się w niego błagalnym wzrokiem.

Mężczyzna spojrzał na Sonie szukając pomocy. Jednak ta była tylko obserwatorem tej dziwnej sytuacji. Leżała na brzegu łóżka obok Mariji i czekała na jego reakcję.

Rodion był w sytuacji bez wyjścia. Niechętnie się zgodził. Podszedł do łóżka i zajął brzeg obok Nikolaja.

- Tata mówił, że miałeś dużo przygód i dużo podróżowałeś.
- Powiedział z przekonaniem chłopiec. - Tak mówił?!
- Zdezorientowany mężczyzna znów spojrzał na Sonie. Ta odpowiedziała spokojnym spojrzeniem.

- No tak...przecież nie powiedzieli dzieciom, że jestem mordercą...
- Ostra jak brzytwa myśl przemknęła boleśnie raniąc głowę.

- Opowiedz o tym jak mieszkaliście razem z tatą w Petersburgu. Tata mówi, że razem chodziliście do szkoły i, że przez Ciebie poznał mame i ciocie. I, że wtedy wyruszyłeś w podróż daleko na jakieś pustkowie.

- Rodion szeroko otwarł oczy słysząc prośbę chłopca, chwilę później też ciężkie westniechnie Soni.

- Cóż, ja... - Wymyśl coś Rodion.
- Karcił siebie w myślach. - Chyba najlepiej będzie opowiedzieć prawdę ale w innej wersji.
- Raskolnikov podrapał się po głowie.

- Dobrze ale obiecaj, że potem pójdziecie spać.

- Obiecujemy wujku.
- Odpowiedział ziewając chłopiec.

Sonia wstała i zgasiła świece zostawiajac tylko jedną na stoliku. - Łatwiej będzie wam zasnąć powiedziała wracajac na swoje miejsce. Gdy już wszyscy wygodnie ułożyli się w łóżku Rodion zaczął opowieść.

- A wiec razem z waszym tatą studiowaliśmy prawo w Petersburgu. Z czasem zaczęło nam brakować pieniędzy na szkołę i musieliśmy z niej zrezygnować, ja uczyłem innych, a Dimitr tłumaczył teksty do gazet.

- Trochę nudne zajęcie wujku.
- Ziewnął Nikolaj. - Opowiedz jak zacząłeś podróżować.

- Właśnie do tego zmierzam mały smyku. - Rodion przeczesał bujną czuprynę chłopca a ten zachichotał.

- No więc nasza sytuacja nie była najlepsza. Wasza mama razem z babcią przyjechały mnie odwiedzić i oddały mi swoje oszczędności. Dunia miała wyjść za okropnego ale bogatego człowieka. - Zrobił pauzę, wspomnienia wracały.

- Ale mama jest z tatą. - Odezwał się dziecięcy głosik. - Na całe szczęście odparł Rodion z wyczuwalną nutką złości w głosie.

- W Petersburgu mieszkał też stary smok, który miał niesłychane bogactwa. - Zatrzymał się zastanawiając się nad sensem swoich słów ale stwierdził, że nic lepszego nie wymyśli.

Sonia patrzyła na niego swoim przenikliwym wzrokiem jednocześnie delikatnie głaszcząc po twarzy Marije. To spojrzenie go onieśmielało ale wiedział, że musi skończyć opowieść.

- Stary smok posiadał wielkie bogactwa. Smok cały czas powiększał swój majątek pożyczając ludziom pieniądze, a potem oczekując, że oddadzą mu je z nadwyżką.

- Dziwny ten smok wujku.
- Przerwał Rodionowi siostrzeniec.
- To był specyficzny gatunek.
- Odpowiedział mężczyzna i zaczął opowiadać dalej.

- Ja nie chciałem już nic od niego pożyczać, ale potrzebowałem pieniędzy. Więc... - Głos mu zadrżał. - Więc... - coś przyduszało go od środka. Nagle poczuł chudą dłoń na swojej ręce. Podniósł wzrok. To Sonia trzymała go dodając mu otuchy. Pełne spokoju i wyrozumiałości oczy wnikały w niego porządkując jego myśli.

Wziął głeboki wdech. - Więc poszedłem do niego i go zabiłem.
- Powiedział na jednym oddechu.
- Cisza. Pustka w głowie. Zabił. Jest mordercą. Nic tego nie zmieni.

Pisk. Krew. Lśniące ostrze. Długi płaszcz. Kamień. - Obrazy w jego głowie wirowały. Dopiero silny uścisk dłoni przywrócił go do normalności. Dwa małe diameciki błyszczały z półmroku pokoju. Raskolnikov wpatrywał się w ich piękno i przejęcie.

- Zabiłeś smoka wujku!?
- Zdziwony chłopiec patrzył na wuja z szeroko otwartą buzią. Mężczyzna jednak nadal skierowany był w stronę Soni. Ich dwa przejmujące spojrzenia się spotkały.

- Zabiłem. - Odparł patrząc się prosto w jej źrenice, które wypełniły się łzami.

- Jaaaa, ale takiego wielkiego smoka zabiłeś!? - Chłopiec próbował sobie to wyobrazić.

- Zabiłem. - Oczy Rodiona również stały się szkliste. Po twarzy Soni spływały pojedyncze krople. Nie spuszczali z siebie wzroku. To swoiste wyznanie winy było czymś przełomowym. Niczego nie świadome dzieci próbujące wyobrazić sobie historię i ludzie, którzy zaprzepaścili swoje życie uznający swoje wielkie winy.

Rodion odwrócił się na kilka sekund w drugą stonę. Musiał ochłonąć. - Co było dalej? - pytał Nikolaj.

Raskolnikov układał myśli. Chwila ciszy i powtarzające się pytanie chłopca. - Zabijając smoka zyskałem bogactwa ale straciłem część siebie. To była klątwa... - Mężczyzna mówił to tak pewnie jakby rzeczywiście odbył walke z bestią.

- Nie byłem sobą. Nie mogłem jeść, nie mogłem spać... Poszedłem wtedy do jedynej osoby, która mogła mi pomóc. Do waszej cioci.

- Dlaczego akurat do cioci?
- Maluch już bardzo zmęczony przetarł zaspane powieki.

- Dlaczego!? - Rodion sam zaskoczony pytaniem szybko znalazł odpowiedź. - Dlatego, że ciocia też walczyła z potworami ale dużo gorszymi od tego smoka...

- Mężczyzna spojrzał na przeciwległy koniec łóżka. Sonia leżała wpatrując się w sufit.
- Wasza ciocia codziennie walczyła o przetrwanie. Wiedziała, że albo przeżyje i będzie czekać na kolejną walkę albo polegnie. - Raskolnikov powoli wypowiadał te słowa co chwilą zerkając na reakcje kobiety.

Sonia usiłowała powstrzymać drganie warg. Leżała bezwiednie obserwujac pęknięcia na suficie.

- Wasza ciocia jest najdzielniejszą kobietą jaką znam. - Odwróciła głowę, spojrzała na niego.
Desperacja bijaca z jej twarzy, głębokie poczucie winy ale jednocześnie wdzięczność uderzały w mężczyznę.

On delikatnie skinął głową w pełnym szacunku geście. Dziewczyna widząc to przygryzła wargę i pokręciła przecząco głową wypuszczając kolejne łzy.

- Ale byłaś odważna ciociu.
- Wymamrotał pod nosem sześciolatek nawet nie otwierając oczu.

Raskolnikov ściszył głos widząc, że dzieci są już na skraju krainy snów.

- Gdy było ze mną już naprawdę źle, wyruszyłem w podróż aby odnaleźć swoją zagubioną część. Wyruszyłem odpokutować swoją winę...

- Ciche chrapanie dotarło do jego uszu. Dzieci zasnęły. Rodion przetarł zmęczone oczy i szeroko ziewnął. Był okropnie znużony. Zdążył jeszcze wymienić spojrzenie z Sonią i odpłynął w krainę Morfeusza.

********************************

Drzwi otwarły się na oścież, a chwilę później wpadł przez nie Razumichin trzymający żonę w ramionach. Zakręcili się pare razy uderzając w meble. - Cicho Dimitr.

- Skarciła go Dunia. - Zaraz dzieci obudzisz. - Powiedziała schodząc na podłogę. - Ale powiedz, że Ci się podobało. - Zagadnął zawadiacko mężczyzna szczerząc białe zęby.

Było cudownie kochanie.
- Szepnęła całując męża w usta.
- Ale teraz cicho. - Zachichotała i ruszyła na palcach w kierunku schodów.

Weszli do pokoju dzieci jednak zobaczyli tylko puste łóżeczka.
- Pewnie śpią z Sonią. - Wyszeptał Dimitr ciągnąć żonę za rękę.

- Rodia pewnie też już śpi. Napewno był wyczerpany po całym dniu. - Powiedział uchylając drzwi do pokoju Soni.

Gdy to zrobił jego oczom ukazał się niezwykły widok. - A niech mnie. Dunia, zobacz no.
- Mężczyzna próbował powstrzymać śmiech.

Kobieta zajrzała przez szparę w drzwiach i otwarła szeroko oczy.
Marija i Nikolaj spali na środku łóżka, a po jego zewnętrznych stronach leżeli Rodion i Sonia.

Cała czwórka była pogrążona w głębokim śnie. - Jak oni cudownie razem wyglądają... - Szepnęła Dunia zachwycając się tym widokiem.

- Może też kiedyś uda im się założyć taką rodzinę...
- Odpowiedział opierając się o framugę Razumichin.

Stali tak jeszcze kilka minut obserwujac i wymieniając się zadaniami, aż stwierdzili, że nie będą ich budzić. - Chodźmy spać powiedział Dimitr i wziął żonę na ręce. Spojrzał ostatni raz na śpiące postacie.

- Dobrej nocy. - Szepnął i wyszedł zamykając drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro