Rozdział 4 Czyżby Slender...?
Następnego dnia przyszłam do szkoły całkowicie niewyspana. Nie dość, że nie mogłam zasnąć, to jeszcze kiedy już mi się udało łaskawie usnąć, śniły mi się koszmary. Na szczęście nie było żadnego sprawdzianu czy kartkówki, bo bym się chyba załamała. Chociaż dzisiaj jest dopiero wtorek i pierwszy dzień nauki... Ogólnie, to kilka razy przymrużyłam oczy na lekcjach, ale na szczęście Roxana w porę mi uświadomiła gdzie jestem. O ludzie... Jutro środa! No cóż... Zapowiada się kolejna nieprzespana noc.
~•~
Dzisiaj zachowywałam się na lekcjach i przerwach jakbym miała ADHD. Inaczej tego się nie da określić. Miałam tak szeroko otworzone oczy normalnie jak ten Jeff the Killer z Creepypasty. I, co najgorsze, przy jakimkolwiek najmniejszym szmerze szybko odwracałam się w stronę pochodzenia dźwięku. Ale za to chciało mi się śmiać, kiedy pani od matematyki opieprzyła GO, że niby taki dobry uczeń a tabliczki mnożenia nie zna. I ta jego zdziwiona mina... Ciekawi mnie tylko, co szeptał idąc z powrotem do ławki...
I nadszedł koniec czwartej lekcji. Teraz tylko trzy okienka i do domu. Co ja mówię... TYLKO trzy okienka? Chyba aż... Czemu ja wtedy mu obiecałam, że nikomu nie powiem... Czemu my wszyscy mu to obiecaliśmy? Hm... Muszę znaleźć jakiegoś haka na NIEGO. Tak, to będzie dobry pomysł. Tylko... Jak?
Ta środa była wyjątkowo ciepła, a wręcz upalna, więc wyszliśmy ze szkoły bez niczego. Udaliśmy się na zachód, gdzie mieścił się opuszczony budynek. Na samym końcu szedł ON, więc ja szłam na samym początku. Otworzyłam drzwi i klapę do piwnicy. Gdy jeszcze schodziłam po drabinie, zauważyłam w rogu jakąś bardzo wysoką postać... Czyżby Slender...? Nie... To na pewno nie on. Przecież Creepypasty to bujdy.
- Zacięłaś się!? - krzyknął ON zdenerwowany.
- No już idę, już idę - powiedziałam z niesmakiem.
Stanęłam byle gdzie. Niby każdy miał przydzielone swoje miejsce, ale mnie to nie obchodziło.
- A gdzie to jest miejsce Temidki? - zapytał ON ze swoim dawnym uśmiechem.
- Nie wiem. Co mnie to obchodzi? - odparłam sprawiając wrażenie pewnej siebie.
- Oho... - zaczął szyderczo. - To dzisiaj mam dla Ciebie nagrodę za Twoją waleczność. Możesz się ustawić, gdzie chcesz.
Zdziwiło mnie to, ale nadal stałam w miejscu. Nie ruszyłam się nawet o milimetr.
- Eh... - sprawiał wrażenie niby-smutnego. - Za to dzisiaj przedstawię wam mojego kolęgę, który jest też nagrodą dla Temidki...
- Nie nazywaj mnie tak - syknęłam przerywając MU.
ON tylko na mnie spojrzał i dalej kontynuował swój monolog:
- Jest on troszkę starszy niż wy, ale to chyba nie sprawi wam problemu. Ma tylko 541 lat.
Czyli może jednak Slender? Nie, to nie może być prawda... Przecież on by nas wszystkich pozabijał!
- Chodź Offi, nie musisz już stać w cieniu - powiedział ON do wysokiej postaci.
Czyli to chyba nie jest Slender, chociaż skądś kojarzę ,,Offi'ego". Tylko nie wiem skąd... Spojrzałam na postać. Miała chyba z 2,5 metra, jak nie więcej. Był to raczej mężczyzna. Ubrany był w długi, czarny, rozpięty płaszcz i czarne spodnie. Twarz miał schyloną ku ziemi, przez co kapelusz ją przysłaniał. Ręce trzymał w kieszeniach. Jego skóra była całkiem biała, więc może to jednak Slender...? Nagle zauważyłam, że z jego pleców wystaje coś na wzór białych macek. Tyle, że Slenderman ma czarne...
Rozejrzałam się po osobach z klasy. Wszyscy byli jacyś przerażeni. Chyba tylko ja nie wiedziałam co się święci, zważając jeszcze na sto razy bardziej szyderczy uśmiech JEGO. I super. Przynajmniej będę mieć niespodziankę.
- No dalej, Offi - powiedział ON. - Pokaż im swoją twarz.
Postać powoli skierowała wzrok ku ścianie. Ku mojemu zdziwieniu nie miała ani nosa, ani oczu. Same usta. I to w dodatku z jakimiś strasznie ostrymi zębami... To raczej nie jest Slenderman. Zastanawiałam się przez chwilę, w jaki sposób on widzi, kiedy to skierował swój ,,wzrok" na mnie.
- Róbcie co chcecie, ja nie będę wam przeszkadzał - powiedział ON i wszedł w najbardziej zaciemniony kąt pomieszczenia. Najprawdopodobniej obserwował teraz to, co się dzieje. Wysoki Offi nagle się ukłonił i wyjąz z kieszeni czerwoną różę.
- Proszę, me Lady - powiedział do mnie i wyciągnął w moją stronę rękę z kwiatkiem.
Nie wzięłam go. Cuchnął czymś, a po za tym od podejrzanych osób nie bierze się niczego.
- Proszę chociaż powąchać.
Nadal stałam w bezruchu. Czymś mi to śmierdzi... I to nie chodzi o różę. To jego zachowanie jest jakieś dziwne...
- Proszę powąchać - tym razem zabrzmiało to jak rozkaz. Tym bardziej nie wzięłam.
- Nie chcesz po dobroci, to proszę bardzo! - zdenerwował się chyba i przystawił mi kwiat do nosa.
Odepchnęłam go i odeszłam troszkę do tyłu. Nagle poczułam jak coś obślizgłego łapie moje ręce i nie chce puścić. Próbowałam się wyrwać, ale to nic nie dawało. Spojrzałam do tyłu. Były to jego macki. Ble... Fuj! Gdy odwróciłam z powrotem głowę, postać szybko przytknęła mi różę do nosa. Poczułam wstrętny, okropny odór krwi. Nagle, jakby trafiona piorunem, przestałam się wyrywać. Zupełnie nie wiedziałam czemu. Nie mogłam też nic powiedzieć. Wysoki widząc to, rozluźnił uścisk macek. Stałam prosto nie wiedząc, co się ze mną dzieje. Chyba straciłam kontrolę nad moim ciałem. Mogłam widzieć, słyszeć i myśleć, ale poruszać się i mówić już nie.
- Podejdź do mnie - powiedziała postać.
Coś węwnątrz kazało mi to zrobić. Próbowałam się powstrzymać, ale to nic nie dawało. Podeszłam do niego na odległość ok. 10 cm. Dziwnie się przy nim czułam, bo mam zaledwie 1.61 m. Sięgałam mu do... No czegoś w majtkach.
- A teraz... - zaczął po chwili zastanowienia. - Wtul się w moje ciało.
Mówiąc to, zboczony uśmiech zawitał na jego niby-twarzy. Powoli, bardzo powoli podniosłam ręcę. Z całej siły skupiłam się na powstrzymywaniu tego wewnętrznego rozkazu.
- No, dalej! Nie wstydź się! Nie mamy całego dnia! Zostały już tylko dwie godziny!
Tylko dwie godziny... W sumie ta jedna jakoś szybko upłynęła. Nagle poczułam, jak coś drapie moją brodę. Spojrzałam w to miejsce i okazało się, że była to moja ręka. Czyli jednak jestem w stanie nad tym zapanować... Teraz całym umysłem skupiłam się na tym, aby go ugryźć w nogę. Może to coś pomoże...
Schylałam się bardzo powoli, ale jednak to jest już coś. Miałam wrażenie jakbym z każdą sekundą coraz bardziej nad tym panowała.
- Ej... Co ty robisz? - zapytał z lekkim zdenerwowaniem wysoki. - Czyżby róża przestała działać? Jeffre... To znaczy Jack, co mi dałeś za dziadostwo?
Czy ja usłyszałam ,,Jeffrey"? Chwila... Skąd ja to znam... Aha! Jeffrey Woods! Jeff the ki... Jeff the Killer?!
Przestałam się schylać. Wyprostowałam się i podeszłam do NIEGO. Teraz byłam już całkiem oswobodzona.
- Jeffrey? Jeffrey Woods? Czyli Jack Nickerson to było kłamstwo...?
Chłopak patrzył na mnie. Z początku był zdziwiony, jednak później zaczął się śmiać.
- Ja? Ja Jeffem the Killerem? - pytał z drwiną.
- Ja mu nie dorastam do pięt, w dodatku wyglądam zupełnie inaczej, a tym bardziej nie widzisz, że nie wycinam nikomu uśmiechów? Ja jestem w stanie co najwyżej zrobić to...
Gdy skończył mówić, szybko wyjął nóż z kieszeni i rzucił się na mnie. Zszokowana takim obrotem sprawy nie zdążyłam temu zapobiec. Niby próbowałam się bronić, ale ON rozkazał wysokiemu trzymać mnie. Teraz już mógł robić co chciał... Poczułam jak coś mnie ukłuło gdzieś na twarzy i zemdlałam...
~•~
No hello ludziki ;)
Kolejny długi rozdział gotowy. Miał być wczoraj, ale na Sylwestrze Marzeń w dwójce były ciekawe utwory i wolałam ich słuchać niż pisać. Ale jest i z tego się cieszę :)
Ten rozdział ma znaczący wpływ na dalszą fabułę, historię. Niestety następne rozdziały nie będą tak często, bo wracam (jak większość osób) do szkoły. I jeszcze do tego multum konkursów, więc super.
Ale nie ma się czym przejmować :*
To do napisania ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro