Rozdział 17 Światełko na końcu tunelu
Stałam na środku drogi, zupełnie nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Już nie miałam dla kogo żyć. Moja rodzina myśli, że zginęłam, mieszkam w domu pełnym morderców, a osoba, którą tak okropnie uwielbiałam, nienawidzi mnie. Chciałam skończyć ze swoim życiem. Nic mnie na tym świecie nie trzymało.
Wyciągnęłam strzałę z kołczanu. Była tak ostra, że samo dotknięcie grotu, zostawiało na ciele ranę. Patrzyłam na nią przez chwilę, po czym zamknęłam oczy i z całej siły wbiłam ją sobie w klatkę piersiową. Poczułam ogromny ból, przez co otworzyłam szeroko oczy. Zaczęłam kaszleć krwią i upadłam na drogę. Mimo tego uśmiechnęłam się boleśnie. W końcu za parę minut już nie będę cierpieć. Z mojej rany tak szybko lała się krew, że pozostało tylko kwestią czasu, aż całkowicie się wykrwawię. Poczułam jak powieki mimowolnie opadają mi na oczy. Traciłam przytomność. Za chwilę miałam zasnąć snem wiecznym.
- Żegnaj, świecie... - wyszeptałam z trudem, po czym straciłam kontakt z rzeczywistością.
~ * ~
Obudziłam się w kompletnej ciemności. Całkowicie obolała. Czy tak wygląda życie po śmierci?
- Jest tu ktoś? - zapytałam.
Cisza. Kompletna cisza. Nawet najmniejszego szmeru. Rozejrzałam się dookoła. Gdzie to słynne światełko na końcu tunelu?
Przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle otworzyłam oczy. Doszłam do wniosku, że tak. Spróbowałam więc wstać. Jednak nie udało mi się to, bo okazało się, że moje ręce i nogi były najprawdopodobniej do czegoś przywiązane.
- Halo! - krzyknęłam. - Czy jest tu ktokolwiek?
Znowu nic. Ciągła cisza zaczynała mnie dobijać. Zaczynałam się denerwować. O co w tym wszystkim chodziło? Czy może jestem w Piekle? Czy ja w ogóle żyję czy nie? Z rozmyślań wyrwało mnie nagłe pojawienie się światła. Było tak rażące, że od razu mnie oślepiło. Zamknęłam oczy, po czym zaczęłam się powoli przyzwyczajać do oświetlenia. Może w końcu ktoś mi to wszystko wyjaśni.
- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytałam.
- Ach... To jest odrobinę skomplikowane... - usłyszałam melodyjny, hipnotyzujący głos. Zaraz, zaraz... Już gdzieś go słyszałam.
- Kim jesteś? - zapytałam z odwagą w głosie.
- To nie jest istotne. Ale to kim TY jesteś, jest za to bardzo istotne.
- To znaczy?
- Zostało mi polecone, bym sprawdził, czy ty, to rzeczywiście ty i miałem cię ulepszyć, jednak znalazłem cię na wpół żywą, przez co musiałem marnować swój czas i cię naprawiać.
Powoli zaczynałam kojarzyć fakty. Nadal nie wiedziałam, kim jest ten mężczyzna, który do mnie mówił, jednak z każdą sekundą przypominałam sobie coraz więcej rzeczy.
- A więc... Przysłał cię Jason?
- Jaki ty masz bystry moduł umysłu.
- Naprawdę nie musiałeś mnie ratować.
- W moim interesie pozostaje, kogo muszę ratować, a kogo nie. Ciebie niestety musiałem uratować. Pamiętasz nasze wcześniejsze spotkanie? Jak tak wspaniale umierałaś?
- Czemu wy wszyscy nie dajecie mi zginąć, co? Wtedy przestraszyłeś się wielkiego cudownego Slendermana i co? Już nie chciałeś dokończyć tego, co zacząłeś? Niby wy wszyscy jesteście tacy twardzi, a jak przychodzi co do czego, to tchórzycie.
- Nie wiesz, z kim zadarłaś, mała.
- Co ty mi możesz niby zrobić?
- Nie mówię o sobie, choć prawda, mogę cię zabić nawet w tym momencie, ale o istocie o wiele potężniejszej ode mnie. W chwili gdy przekroczyłaś po raz pierwszy próg lasu, wplątałaś się sama w rzeczy nie pojęte dla tak nędznego bytu, jakim jesteś.
- To po co ten wszechpotężny Slenderman w ogóle wysyłał Jeffa z buciorami w moje normalne życie?
- Wtedy nie chodziło nawet o ciebie, a jako, że sama zaczęłaś we wszystko ingerować, to już twój problem.
- Nie możecie mnie po prostu zabić?
- Naszym celem jest stworzenie z ciebie maszyny do zabijania. A teraz... pozwól że zajmę się programowaniem ciebie.
Kątem oka zauważyłam, że złote nici podążają w moją stronę. Nie chciałam skończyć jako maszynka do mielenia mięsa. Zaczęłam gorączkowo myśleć. Co zrobić, by do tego nie dopuścić? Próbowałam wyszarpnąć ręce, jednak nic to nie dawało. Chciałam, by zrobili ze mną cokolwiek, byle nie zmuszali mnie siłą do tego, co tak bardzo mnie odrażało.
Gdy nici były już centymetry od mojego ciała, stało się coś całkowicie nieprzewidywalnego. Wstąpiła we mnie jakaś siła, która wyrwała moje ręce i nogi z uwięzi. Uniosła mnie do góry i zaczęła atakować mężczyznę, który wcześniej do mnie mówił. Czułam, że z tą nadprzyrodzoną siłą jest coś nie tak, jakby pochodziła z ,,ciemnego" źródła. Jakby dał mi ją jakiś demon.
Chwilę później mężczyzna leżał juz nieruchomo. Nie wiedziałam, czy w ogóle oddychał, ale nie interesowało mnie to zbytnio. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie, w poszukiwaniu drzwi. Gdy je zauważyłam, od razu przez nie wybiegłam.
Okazało się, że byłam w środku rezydencji. Tego tak bardzo znienawidzonego prze ze mnie budynku.
- Już cię Wyjątek wyleczył? - usłyszałam za sobą głos Jane.
- Ten ze żółtymi sznurkami to Wyjątek? - zapytałam.
- A nie, ten to Puppeteer. Był tam?
- Czekaj, nie rozumiem tutaj czegoś. Czyli jego miało tam nie być? Uzdrowił mnje kto inny?
- No, Wyjątek. Pupp powienien być teraz na drugim końcu kontynentu.
- Aha... Spoko. A wiesz może która jest godzina?
- Coś koło dwunastej.
- Dobra, dzięki - powiedziałam, po czym udałam się do swojego pokoju.
Zamierzałam przemyśleć sobie to wszystko na spokojnie. Musiałam też w końcu znaleźć jakiś sposób na to by umrzeć i przypadkiem nie zmartwychwstać. Otworzyłam drzwi do pokoju.
- O, cześć - przywitał się Nex. - Długo cię tutaj nie było. Zastanawiałem się nawet, czy nie zająć twojego łóżka. Jest o wiele wygodniejsze od mojego - powiedział z grymasem na twarzy.
- Ile mnie nie było? - zapytałam.
- Z tydzień? Może dwa? Nie wiem, nie zagłębiałem się zbytnio w kalendarz.
- Tak długo?
- No... Było smutno bez takiej słodkości - uśmiechnął się szarmancko. - Może wynagrodzisz mi jakoś tą rozłąkę?
- Jak? - zapytałam z lekkim niepokojem.
Chłopak wstał z łóżka i podszedł do mnie. Obawiałam się najgorszej możliwej opcji. Wtedy bym rzecz jasna go spławiła i opierdzieliła. Chociaż... Nex nie był wcale taki zły.
- No wiesz... - zaczął mi szeptać do ucha. - Może taki wieczór sam na sam? Jakieś drinki i film? Co ty na to? - spojrzał na mnie uwodzicielsko.
- Drinki odpadają. Nie gustuję w tego typu rzeczach. Jakieś łagodniejsze propozycje?
- To była najłagodniejsza z moich propozycji. Chcesz może usłyszeć inne? - objął mnie w pasie. Szybko uwolniłam się z jego uścisku. - Jeszcze do mnie przyjdziesz.
Puścił mi oczko. Przez chwilę stałam zdezorientowana, po czym wyszłam z pomieszczenia. Zanim jednak zamknęłam drzwi, usłyszałam cichy śmiech chłopaka. Udałam się w kierunku salonu. Miałam nadzieję, że tam znajdę Jeffa. Chciałam tylko jednego: wyładować na nim wszystkie emocje i odwdzięczyć się za to, co mi zrobił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro