Rozdział 13 Ucieczka
Pobiegłam schodami na górę i skierowałam się w jakiś długi korytarz, który podpowiadała mi moja intuicja. Szłam powoli i stosunkowo cicho, bo nie chciałam aby nie daj Boże coś złego sobie o mnie pomyślał. Ciągle zastanawiałam się, o co im chodziło, jak się zaczęli śmiać. Cóż złego jest w tym, że zapytałam go, czy chciałby z nami zagrać?
Korytarz skręcał w lewo, więc i ja skręciłam. Na jego końcu dostrzegłam okno i jakąś postać stojącą przy nim. Zapewne był to Jack. Odetchnęłam cicho i powoli do niego podeszłam. Chwilę później już tego żałowałam, bo kompletnie nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jest tyle milionów słów, a ja prostego zdania nie potrafię wymyślić.
- Dzisiaj pięknie świecą gwiazdy, nieprawdaż? - odezwał się jako pierwszy. Tylko... Dzisiaj niebo było całkowicie zachmurzone.
- Pewnie tak, gdyby nie te chmury...
Jack wzdrygnął się i znowu zapanowała cisza. Bardzo niezręczna. Czemu musiałam ro powiedzieć? Zawsze wszystko muszę zepsuć... Ale właściwie to nie wiem, skąd mu te gwiazdy do głowy przyszły. Coś widocznie musiało być na rzeczy. Tylko co?
- Słuchaj... Nie chcę być niegrzeczna czy coś, ale tak właściwie, to nie rozumiem pewnej rzeczy... Dlaczego oni się śmiali?
- Ach, większość z nich miała wyjątkowo trudny okres dzieciństwa i dorastania, więc teraz niektórzy mają... Coś z psychiką. I mimo, że mordują ludzi bez skrupułów, są odrobinę infantylni. Oczywiście nie wszyscy, ale na przykład taki Toby...
- Rozumiem. Też nie miałam najłatwiej, ale zapewne moje życie jest nieporównywalnie szzęśliwe, w porównaniu do ich... No i zapewne stracili rodziny. Ja mam babcię i siostrzyczkę - w moim oku pojawiła się mała łezka na myśl o tym jej uśmiechu, ciągłym optymizmie i denerwującej, acz słodkiej strachliwości przed duchami i potworami.
- Nie musisz mi mówić o Twoim życiu zanim pojawił się w nim Jeff. Czuć, że jesteś spięta. Z doświadczenia wiem, że to nigdy nie są łatwe tematy.
- Co prawda, to prawda... Aczkolwiek Avis pewnie by mnie znienawidziła za to, gdzie teraz jestem. To miejsce wydaje się być przesiąknięte złem, czego ona zdecydowanie nie nawidzi. Jest przesiąknięta dobrocią do suchej nitki. Kiedyś zabiła przez przypadek komara, to później przez cały wieczór nad tym rozpaczała.
- To... Dlaczego wtedy... Jak Jeff zaczął uciekać, pobiegłaś za nim?
- Chciałam, aby sprawiedliwości stało się zadość. A po za tym nie wiedziałam, że Jeff to Jeff. Macie utalentowanego charakteryzatora. A ty? Jak się tu znalazłeś?
- Nie czas na tak długie historie. Ale zapewne kiedyś się o tym dowiesz. Chyba, że się nie sprawdzisz i wtedy...
- Zginę - dokończyłam za niego z pewnością siebie.
Było mi wszystko jedno, czy się sprawdzę, czy nie, czy mnie zabiją, czy przerzyję. Pewnie trwają poszukiwania w lesie, ale i tak nie mam jak się stąd wyrwać. A może jednak...
- Dokończymy tę rozmowę kiedy indziej, dobrze? Teraz muszę coś zrobić - powiedziałam i się uśmiechnęłam. - Do zobaczenia! - krzyknęłam odchodząc w stronę schodów.
Szłam po cichu, aby mnie nikt nie usłyszał. Stanęłam przy schodach i odetchnęłam. Nie było już słychać grających w Twistera, za to był puszczony telewizor na cały regulator. Musiało mi się udać. Teraz albo nigdy.
Zeszłam po cichu schodami. Odrobinkę skrzypiały, ale były zagłuszane przez piski jakiejś kobiety. Zapewne oglądali horror. Rozejrzałam się dookoła i na szczęście nie zauważyłam nikogo, kto by mógł mnie ewentualnie złapać. Pognałam na palcach do drzwi i je otworzyłam. Wyszłam na zewnątrz, zamykając je spowrotem jak najciszej. Nie wierzyłam, jakim cudem tak łatwo udało mi się wymknąć. No właśnie. Na dworze pewnie czekała zasadzka. Panowała całkowita ciemność, więc przez chwilę się zawachałam. Nie wiedziałam przecież, czy może między drzewami nie stoi ktoś i nie czeka, aż tylko podejdę wystarczająco blisko. Ale co tam! Raz kozie śmierć.
Jako, że zupełnie nie wiedziałam, w którą stronę mam się skierować, aby dojść do szkoły, wybrałam na ślepo. Wypadło na część lasu po prawej stronie rezydencji. Idąc powoli, oddychałam jak najciszej, aby potencjalny osobnik-zabójca ukryty gdzieś w lesie, mnie nie usłyszał. Gdy przeszłam jakieś 300, może 400 metrów, upewniwszy się, że wokół jest raczej bezpiecznie, zaczęłam przyśpieszać kroku. Jeszcze nie biegłam, aby zachować siły na potem, bo przecież nie wiedziałam, jak daleko stąd są jakiekolwiek ludzkie osiedla. Już byłam praktycznie pewna, że wokół jest bezpiecznie.
Nie wiem, jak długo szłam, ale byłam coraz bardziej znużona i zmęczona. Nie dość, że wstałam wześnie rano, to jeszcze spotkało mnie tyle rzeczy i zasypał mnie taki nawał uczuć, że powieki zaczęły mi ciążyć. Czułam, że to zdecydowanie za dużo, jak na normalną nastolatkę. Jednak się nie poddawałam. Ciągle przedzierałam się przez gęstwiny nieuczęszczanego zbytnio lasu. Musiałam dopiąć swego, dotrzeć do rodziny i im o wszystkim opowiedzieć. Tylko że... Przecież obiecałam. Obiecałm Jeffowi na początku naszej znajomości, że nic nikomu nie powiem. W prawdzie mnie oszukał, ale ja akurat zawsze słowa dotrzymuję. Najwyżej powiem, że... Hm... Zgubiłam ślad za Jeffem i zgubiłam się w lesie.
Nagle w oddali zamigotało jakieś żółte światełko. Miałam szczerą nadzieję, że to lampy oliczne oświetlające drogę. Jednak z każdym kolejnym krokiem, traciłam na to nadzieję. Gdy doszłam dostatecznie blisko, udało mi się zobaczyć obrysy małego, drewnianego domku. Zastanawiałam się, czy to nie jest jakiś podstęp, ale postanowiłam zajrzeć do środka.
Obeszłam domek dookoła, żeby znaleźć drzwi. Na szczęście światełko z okna dosyć dobrze oświetlało teren i udało mi się szybko znaleźć wejście. Zapukałam. Początkowo nic, żadnej reakcji, jednak chwilę później usłyszałam skrzypnięcie, kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Moim oczom ukazał się wychudły mężczyzna w podeszłym wieku. Z policzków zwisała mu skóra, a usta i powieki miał nienaturalnie sine.
- Czegóż szuka taka panienka w sercu lasu? Tu nic się nie ukryje - powiedział szeptem.
- Chciałam się zapytać, w którą stronę się udać do miasta?
- Oj, panienko, niech panienka nie robi sobie nadziei, że zdąży tam przed świtem. Do obrzeży miasta jest z dziesięć mil, jak nie więcej, a jeśliby się nawet panience udało, to niech panienka nie liczy na to, że ujdzie panienka z życiem. Tu wszystko żyje i tu nic się nie ukryje.
- A więc w którą stronę? - zapytałam z determinacją, mimo że uwierzyłam w to, co opowiadał ten starzyna.
- O, widzę, że panienka pewna siebie, ale muszę panienkę zmartwić: tyle żem lat tu, w chacie przeżył, że już zapomniałem jak się wyrwać z tego odludzia. Bo widzi panienka: mi do szczęścia nic nie potrzebne, po za tą chatyną. Jest gdzie spać, jagody w lesie są, a i strumyk do opłukania się znajdziemy. Przywykłem już do tego miejsca. Nawet nie mam jak się stąd zbytnio ruszyć, bo wszędzie czychają zabójcy. Dawien dawna uciekłem jednemu aż tutaj. Nie mógł tu wejść, bo ten budynek otacza ochronna bariera przed złem. Niech panienka wejdzie, zobaczymy czy dobre to, czy złe.
- Nie dziękuję, ja już chyba pójdę.
- A to niech panienka już idzie, tylko ostrzegam: ten las ma uszy. Tutaj nic się nie ukryje.
I zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Musiałam iść dalej. Może i była to pułapka, ale ten staruszek brzmiał tak bardzo wiarygodnie... Nie sądzę, by w tym wieku ludzie mieli siły na przygody z mordercami. Chociaż kto ich tam wie... Pożyjemy, zobaczymy. A teraz w drogę!
Mój entuzjazm zdecydowanie osłabł po spotkaniu ze starcem. Zdecydowanie uwierzyłam w jego słowa o tym, że ten las ma uszy, że nic się przed nim nie ukryje... Przecież tyle legend niegdyś krążyło o potworach i duchach, co ludzi zjadały, mordowały i porywały. Miałam nadzieję, że to wszystko po prostu ,,fake".
Było już pewnie grubo po północy, a ja dalej szłam. Mój mózg był już wykończony, tak samo z resztą jak jak nogi. Co parę kroków uginały się pode mną, jednak jeszcze ani razu się nie przewróciłam. Miałam nadzieję, że już niedługo zakończy się ta wędrówka, na co się zdecydowanie nie zapowiadało. Las jakby ciągle rósł i w ogóle nigdy się nie kończył. A nadal było ciemno.
Nagle, przed moimi oczami przewinęła się złota nić. Zignorowałam to, będąc pewną, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. Jednak gdy powtórzyło się to raz i drugi, otwarłam szerzej oczy. Cały las w zasięgu mojego wzroku, owiany był złotymi nićmi.
O nie. Chyba mnie znaleźli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro