Rozdział 11 Cukiereczek
Cały czas siedziałam w swoim pokoju już od jakiś dwóch godzin. Na szczęście póki co jeszcze nikt nie wlazł do środka. Nie miałam zamiaru teraz wysłuchiwać tych wszystkich idiotów. I zresztą na kolację też nie miałam zamiaru schodzić.
Wróciłam myślami do rozmowy z Jasonem. Muszę coś zrobić, żeby stać się całkowicie wolna. Żeby być normalnym człowiekiem, nie nieśmiertelną istotą. I właśnie ta chęć bycia ,,normalną", była jedynym powodem, dla którego chciałam zmienić swoje dotychczasowe ,,życie". Tak naprawdę miałam zbyt silną wolną wolę, aby czerwonowłosy mógł nade mną zapanować. Jego błąd przy produkcji.
W sumie, muszę się zapytać Jane, czy ktoś z rezydencji zna się na magii albo rytuałach. To była dla mnie jedyna szansa. Jedyna szansa na normalność. Ale skoro istnieją Creepypasty... to magia na pewno istnieje. Nie ma innej opcji. A temu, kto się na niej zna, będę wdzięczna do końca życia.
Spojrzałam na zegarek. Było grubo po siódmej, a więc kolacja pewnie już się skończyła. Więc postanowiłam teraz pójść do Jane. Tylko... Gdzie ona ma pokój? W sumie, to zobaczę na dole, może tam jeszcze jest. Wyszłam z pokoju i prawie wpadłam na niebieskowłosego błazna. Jeszcze tego mi brakowało...
- Witaj, cukiereczku - powiedział.
Oj, coś czuję, że będą z tego kłopoty. Bardzo poważne kłopoty...
- Aż taka słodka jestem? - zapytałam, szeroko się uśmiechając i trzepocząc rzęsami.
- O tak... I to jeszcze jak...
Zbliżył się do mnie na bardzo niebezpieczną odległość. Kolejny zboczeniec. Pf... Żeby sobie nie myślał, że jestem jakaś łatwa, kopnęłam go w krocze. Gdyby nie to, zacząłby się na sto procent do mnie dobierać.
- Nadal jestem taka słodka? - uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam się na pięcie, podążając w stronę schodów.
- Jeszcze tego pożałujesz! - krzyknął z lekkim bólem w głosie.
- Nie jesteś pierwszy, który mi to mówi! - odkrzyknęłam i dodałam po cichu:
- Wymyślilibyście coś lepszego.
Zeszłam na dół. W salonie było sporo osób, chociaż nigdzie nie mogłam dopatrzyć się Jane. Dlatego też skierowałam się do kuchni. Był tam tylko ten chłopak w goglach. Już miałam wychodzić, kiedy zuważyłam, że podczas robienia naleśników miał co chwilę dziwne tiki. I teraz zdałam sobie sprawę, że jak będzie chciał te naleśniki, a raczej póki co ciasto na nie, dać na patelkę a pod nią zapalić ogień, aby się zrobiły, mógłby przez te tiki spowodować pożar.
- Hej, pomóc Ci? - zapytałam.
Na to chłopak energicznie się odwrócił, strącając przy tym ręką miskę z ciastem. Na szczęście w porę to zauważyłam i uratowałam podłogę przed plamą na honorze.
- Uważaj trochę, co? - powiedziałam z uśmiechem.
- Ooo... Serio chcesz mi pomóc? Jeff mówił, że ty...
- Jakoś mnie nie obchodzi co wam mówił o mnie Jeff - przerwałam mu szybko.
Z jakiegoś nieznanego mi powodu nie chciałam wiedzieć, co on o mnie im naopowiadał. Może i mówił prawdę, choć w to wątpię.
- I tak. Chcę Ci pomóc. Mogę Ci te naleśniki upiec, bo nie chcę pożaru.
- W sumie... Jak tak się oferujesz to aż szkoda nie skorzystać. A trzeciego pożaru Slenderman raczej by mi nie darował - powiedział chłopak, po czym się zaśmiał nerwowo.
Ja tymczasem zaczęłam zaglądać do różnych szafek w kuchni w poszukiwaniu patelni albo czegoś na jej wzór. Nistety, nigdzie jej nie znalazłam, a o dziwo zamiast niej kilka słoików z nieznaną mi zawartością, plastikowe talerzyki i sztućce, bo w sumie tylko takie tam były, co zauważyłam już przy obiedzie i, co zaskoczyło mnie najbardziej, kilka martwych zwierzaków.
- A gdzie macie patelnie, garnki i takie rzeczy?
- Yyy... Zawsze zapominam, ale chyba powinny być gdzieś... Tam! - mówiąc to, gwałtownie odwrócił się do tyłu i z szafki pod zlewem, wyjął dwie dorodne, ale trochę nadgryzione zębem czasu patelnie.
- Masz! - krzyknął i rzucił do mnie jedną z nich.
- Ejjj... Nie rzucaj więcej niczym takim do nikogo! A jakby komuś się stała krzywda? Trafiłbyś kogoś w głowę, ten by się wykrwawił i trup. Tego chcesz?
- Em, sorki, ale ja tak nie za bardzo umiem dbać o czyjekolwiek bezpieczeństwo - powiedział, drapiąc się w kark, po czym do mnie podszedł. - Tak w ogóle, to mnie jeszcze chyba nie znasz... W sensie już znasz, ale nie moje imię i ten tego... Toby jestem.
- Julka, miło mi - odpowiedziałam, nalewając na patelnię ciasto.
Zapaliłam gaz i zajęłam się smażeniem naleśników. W myślach nuciłam sobie jakiś niedawno usłyszany w radiu kawałek. Powoli zapominałam o bożym świecie.
- Jakby coś, to ja za chwilkę przyjdę - powiedział Toby i w sekundę później już go nie było.
Naleśników wyszło o wiele więcej, niż myślałam. Cały stos. Odłożyłam talerz z nimi na sąsiedni blat. Zastanawiałam się chwilę, czy wziąć sobie porcję, ale zrezygnowałam. W sumie, to nie byłam zbytnio głodna. Zauważyłam, że obok zlewu stoi wielka góra naczyń. Westchnęłam cicho, jednak zdecydowałam się pozmywać. Nic innego raczej do roboty nie miałam.
Garnków i noży ubywało z każdą chwilą. Mimo, że były bardzo tłuste, tutaj, w rezydencji, mieli jakiś super płyn do mycia.
Fairy i inne tego typu z reklam nie dorastały temu do pięt.
Po skończeniu wytarłam ręce w brudną ścierkę, bo niestety czystych za bardzo tam nie było i usłyszałam zza siebie powolne klaskanie.
- Brawo, brawo. Mamy nową kurę domową! - zawołał Jeff.
- Wiesz, zastanawiałam się ostatnio, jak wielkim jesteś idiotą, ale doszłam do wniosku, że wykracza to poza skalę.
- No fajnie, fajnie, tylko kogo to obchodzi? Kogo TY obchodzisz?
- W rezydencji chyba nie masz za wielu sojuszników, co? Bo zawsze wszędzie chodzisz sam, taki trochę... Smutny, przygnębiony, chcący się komuś pokazać, by zwrócono na Ciebie jakąkolwiek uwagę...
Uśmiechałam się z dominacją. Jeff natomiast podszedł do mnie i uśmiechnął się zawadiacko. Był odrobinę wyższy, co mnie trochę peszyło, a potęgował to jeszcze ten uśmiech... Nie zmieniałam jednak wyrazu twarzy.
- Zbrodnie lepiej popełniać bez świadków - szepnął mi do ucha, po czym się oddalił.
- To ma być groźba? - zapytałam z kpiną.
- Nie. Potraktuj to jako swego rodzaju... Ostrzeżenie - wziął naleśnika i wyszedł z kuchni.
Usłyszałam jeszcze tylko ciche: ,,Kurwa, dobre" i do pomieszczenia wparował Toby.
- Ominęło mnie coś? - zapytał.
- Nic, tylko Jeff ukradł Ci jednego naleśnika.
- Gnojek... - powiedział, po czym zabrał talerz i ruszył w stronę schodów.
- Poczekaj chwilkę! - zawołałam po chwili namysłu.
- No?
- Czy ty może wiesz... Czy ktoś z rezydencji zna się na magii? Albo jakihś rytuałach?
- Noo... Jeśli chodzi o magię, to chyba nie za bardzo, ale jak rytuały, to Zalgo, ale on się bardzo rzadko tu pojawia i w sumie bardziej prawdopodobne jest, że jakimś cudem na ulicy go spotkasz, bo oni się tak trochę żrą z Operatorem.
- Aha, okej... Dobra, dzięki. Możesz już iść z tymi swoimi naleśnikami.
- A tak w ogóle, to po co chciałaś to wiedzieć?
- No tak po prostu, tak mi na myśl przyszło pytanie i no...
- To ja już idę, bo mi całkowicie ostygną!
- To idź już.
- To idę - i poszedł.
Po drodze zgubił jednego naleśnika, który wylądował na podłodze, ale podbiegł jakiś pies i to zjadł. Podłoga była czysta jak wcześniej, oczywiście jeśli różnego rodzaju plamy i śmieci można nazwać czystością. Chwilę jeszcze postałam w kuchni, opierając ręce o blat, po czym powoli udałam się w stronę schodów.
Zatrzymałam się przy łuku do salonu, skąd dochodziły bardzo głośne wiwaty i buczenie. Zajrzałam do środka. Rozgrywał się tam pojedynek na śmierć i życie między krasnalem a Jeffem. Walka była dosyć ciekawa, więc po cichu weszłam do pomieszczenia. W końcu, ostatkami sił, postać krasnala zadała przeciwnikowi cios ostateczny i na lewej stronie ekranu telewizora wyświetlił się napis ,,Game Over".
- Ja tak nie mogę! - krzyknął Jeff i rzucił do tyłu padem. - Ty zawsze masz szczęście! Normalnie bym z Tobą wygrał, ale miałem dzisiaj gorszy dzień.
- Tak, tak, tak. Przecież wiemy wszyscy, że TY jesteś najlepszy ze wszystkich we wszystkim - odpowiedział ironicznie krasnal, podczas gdy ja podniosłam rzuconego pada.
- Mogę zagrać? - zapytałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro