Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9.

— Świadectwo z czerwonym paskiem otrzymują... — Dyrektor zaczyna wymieniać imiona i nazwiska poszczególnych osób. Siedzę ze zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzy. Obserwuję wskazówki tykającego zegara, licząc w myślach minuty do upragnionych wakacji. Moja noga, założona jedna na drugiej, kiwa się nieznacznie w górę i w dół. Rozglądam się po twarzach innych uczniów i stwierdzam, że chyba nie tylko ja, mam już dosyć tej dusznej sali oraz braku przestrzeni wokół. — ... Holiday Harrison. — Pada moje nazwisko.

Brawa znacznie tracą na sile. Z ociąganiem wstaję z niewygodnego krzesła i kieruję się w stronę platformy, czyli prowizorycznej sceny. 

Zastanawiacie się zapewne jakim cudem otrzymałam wyróżnienie. Jestem przecież tak nieporadnym człowiekiem. 

Przez ostatnie lata nie miałam w szkole życia. Kim od pierwszych dni liceum nie dawała mi spokoju, a język hiszpański okazał się nie lada wyzwaniem. Uczyłam się, uciekając od problemów. Kiedy gościł u nas Andrew siedziałam zakopana w podręcznikach, a gdy John organizował domówki, odrabiałam zadania lub czytałam lektury z miesięcznym wyprzedzeniem. 

Z czasem polubiłam ten rodzaj ucieczki — nauka stała się dla mnie przyjemnością. Lubiłam zdobywać wiedzę, dowiadywać się nowych rzeczy i czuć satysfakcję, gdy opanowałam nowe umiejętności.

Wychodzę na środek auli z podniesioną głową. Staję obok dyrektora, który mamrocze ciche gratulacje. Nie oszukujmy się, nawet on nie darzy mnie sympatią. Doskonale wie o wszystkich incydentach, ale uparcie udaje, że wcale tak nie jest. Choć może chodzi tu bardziej o profity, które otrzymuje z rąk pana  Charpentier. Gdyby się za mną wstawił, straciłby zapewne pół szkoły, wybudowaną za pieniądze ojca Kim.

Pozuję do zdjęcia z szefem tej placówki. Mój uśmiech to nic innego jak wyćwiczony grymas. Ostatni raz ściskam rękę profesora Smith, odbieram dokument i z powrotem kieruję się do rzędu, w którym przydzielono mi miejsce. Kilka osób uśmiecha się do mnie nieznacznie, jakby chciało w niemy sposób dodać mi otuchy lub pogratulować.

Nie mam jednak odwagi spojrzeć na Kim.

Ceremonia trwa jeszcze dobre pół godziny. Zawarte są w niej wszystkie podziękowania, a także ostrzeżenia odnośnie bezpiecznych wakacji. Wszystko to, co powtarza się rok w rok, bardziej z przymusu, niż z prawdziwej dobroci.

— Życzymy wam udanych wakacji. Do zobaczenia wkrótce. — Dyrektor żegna się w najbardziej suchy sposób jaki było mi dane słyszeć.

I mówię to ja, Holiday Harrison, jedna z najbardziej nudnych osób na świecie.

Uwieńczeniem uroczystości jest gromki aplauz. Uczniowie wstają z krzeseł jedno po drugim, klaszcząc przy tym w dłonie i odprowadzając w ten sposób grono pedagogiczne. Następnie powoli zaczynamy opuszczać aulę.

Tłum ludzi wylewa się przez główne drzwi. Każdy jest spragniony wakacji, a co za tym idzie słońca, wody i innych rzeczy, kojarzących się z tym pięknym czasem. 

Chciałabym napisać, że grzecznie i kulturalnie czekałam, aż wszyscy wyjdą i będę mogła opuścić pomieszczenie, nie przepychając się. Ale nie lubię kłamać. W rzeczywistości weszłam w ten rozszalały tłum z równie dużą energią i rozpychałam się łokciami na wzór innych. 

Podobno damie tak nie przystoi. 

Cóż, nikt nie powiedział, że nią jestem.

Pragnę jak najszybciej opuścić budynek szkoły. Jak każdy inny uczeń chcę zapomnieć chociaż na chwilę, iż dane mi było uczęszczać do tej placówki oświatowej. To, że lubię się uczyć nie oznacza wcale, iż lubię szkołę. Ważniejszym powodem okazuje się być jednak następujący fakt — dziś nie spotkałam jeszcze Kim. 

Uściślając, nie miałam z nią do czynienia w sposób bezpośredni.

Idę więc do wyjścia najszybciej jak się da, co średnio mi wychodzi przez czarne obcasy. Wystukują na posadzce nieznany mi dotąd rytm. Ostatni raz rozglądam się po korytarzach, zdjęciach na ścianach oraz drzwiach do poszczególnych sal, przypominając sobie, w której z nim wykładano dany przedmiot.

Wyjście jest już w zasięgu wzroku. Wystarczy, iż przejdę jeszcze kilka jardów i będę wolna. Są oświetlone poprzez światło słoneczne, tym samym, sprawiając wrażenie dziwnej obietnicy czegoś lepszego. 

Bo przecież światło właśnie z czymś dobrym się kojarzy, prawda?

— Nie tak prędko, moja droga. — Wypielęgnowana dłoń zaciska się na mojej, w momencie, w którym już kładę ją na klamce. Zastygam w miejscu, ponieważ niemal od razu rozpoznaję głos osoby za mną. Przez ułamek sekundy się boję, ale później przychodzi mi na myśl, iż Kim i tak nic mi nie zrobi. Wokół nas jest tylu świadków. Na pewno znajdzie się osoba, która w razie potrzeby zwołałaby pomoc. Z tego powodu odwracam się do dziewczyny z dotąd nieznanymi mi pokładami odwagi. Patrzę jej w oczy. — Nie sądzisz, że po tylu latach owocnej znajomości, powinniśmy się należycie pożegnać? — pyta.

— Kim, właściwie nie rozumiem tego sporu między nami. — Postanawiam w końcu wyjaśnić to wszystko raz na zawsze. — Dokuczasz mi od tylu lat, gnębisz mnie i odstraszasz ode mnie każdą przyjaźniejszą osobę na długość kilku stóp. Dlaczego?

Dziewczyna patrzy na mnie z góry. Zresztą co się dziwić, jest ode mnie sporo wyższa. Z niechęcią przyznaję, że ma ładne oczy — w kolorze bursztynu, okolone wachlarzem długich rzęs.

— Bo zabrałaś mi przyjaciela — mówi Kim po chwili zastanowienia. — Gdyby nie ty, Andrew zaprzyjaźniłby się ze mną. Zabrałaś mi go.

To niedorzeczne. Przecież nie mogłam przewidzieć z kim Andrew się zaprzyjaźni. Został moim przyjacielem dzięki koleżeństwie z Johnem.

— Nie utrzymuję z nim kontaktu od dobrych kilku lat. Czemu nie zaprzyjaźnisz się z nim teraz? To doskonała okazja — zauważam.

Kim nic nie odpowiada. Uparcie wpatruje się w punkt gdzieś za mną i najwidoczniej analizuje to co jej powiedziałam. 

Korzystając z chwili spokoju, spoglądam na dziedziniec szkoły. Cały skąpany jest w tłumie uczniów, zebranych wokół jakiegoś punktu. Dziwne, wszyscy się śpieszyli, aby opuścić teren szkoły najszybciej jak się da, a wciąż się tu znajdują?

Marszczę brwi i szukam przyczyny tego tłumu. 

I chyba ją znajduję.

Tuż pod bramą szkoły zaparkowane jest sportowe i zapewne drogie auto. Należy do Andrew. Sam chłopak pozuje do zdjęć z moimi rówieśnikami. Na nosie założone ma okulary przeciwsłoneczne. O ile się nie mylę, są to czarne Ray Bany. 

Coś skręca mnie w żołądku, gdy zauważam jak obdarowuje ludzi tym cudownym uśmiechem z dołeczkami. 

A później całuje jakąś dziewczynę w policzek.

— Masz okazję z nim porozmawiać. — Kieruję swoje słowa do Kim. Najzwyczajniej w świecie strzepuję jej dłoń i wychodzę ze szkoły.

Nie zauważam nigdzie starego SUV-a Johna. Przez chwilę zastanawiam się po co przyjechał tutaj Harrison. Szybko łączę fakty — J zapewne został dłużej w pracy, a że jest dobrym bratem — wyczujcie ten sarkazm — załatwił mi darmową podwózkę.

Genialne pomysły mojego starszego brata czasem doprowadzają mnie do nerwicy. 

Nie zamierzam wracać z Andrew. Może spędzę z nim całe wakacje, ale nikt nie powiedział, że już od dzisiaj będę się z nim użerać.

Ponadto, jeśli z nim pojadę, będę na językach całej szkoły, ktoś może zrobić zdjęcie i zaczną mnie rozpoznawać nawet poza granicami naszego małego miasteczka.

Cenię prywatność ponad wszystko, dlatego moja decyzja jest oczywista.

Skręcam w boczne wyjście, rzadziej używane i wychodzę z drugiej strony szkoły. Prawdopodobieństwo, że Andrew mnie zauważy spada do minimum. Jest tak zaabsorbowany w te sesje zdjęciowe, rozdawanie autografów i inne bzdety, iż mam niemal pewność, że uda mi się od niego uciec.

— Holi! — Nadzieja matką głupich. — Dzisiaj jedziesz ze mną.

Andrew jest tak zadowolony z siebie, że to aż razi. Pozostali patrzą na mnie z zaciekawieniem. Wyglądają tak jakby widzieli mnie po raz pierwszy w życiu. 

Jestem skrępowana, stojąc na ostrzale tylu krytycznych spojrzeń.

Jeszcze nie tak dawno temu, wydawało mi się, że ładnie wyglądam. 

Ubrana jestem w czarną, prostą sukienkę, kończącą się tuż za kolanem. Dekolt w kształcie litery V i wycięcie przy lewej nodze dodają kreacji seksapilu i nie robią ze mnie całkowitej zakonnicy jak to jest z długością. Całość dopełniają proste obcasy. Wyglądam schludnie i estetycznie i naprawdę nie rozumiem dlaczego teraz czuję się nieswojo.

Nie potrafię podnieść spojrzenia. Czuję na sobie oceniający wzrok i przez to trudno zrobić mi krok na przód.

— Dobra, ludziska, możecie już spadać. — Andrew obdarza zebranych czarującym uśmiechem. —  Muszę odwieźć tę piękną niewiastę do domu, sami wiecie. — Puszcza oczko i do mnie podchodzi. Tłum rzeczywiście się rozstępuje.

Czy to nie zabawne? Mając kogoś za autorytet, nieprzejednane guru, spełniamy każdą zachciankę tejże osoby. Andrew mówi "idźcie", oni idą. Jeśli wejdzie do sklepu i poprosi o wpuszczenie do kolejki, ludzie się zgodzą?

Chłopak nie podchodzi do mnie zbyt blisko jak to kiedyś miał w zwyczaju. Zamiast tego stoi i zastanawia się, którą granicę może przekroczyć.

I chyba postanawia zaryzykować. Robi jeden zdecydowany krok i mocno mnie do siebie przytula. 

To nasz pierwszy bliższy kontakt od dłuższego czasu i doprawdy nie wiem co zrobić. Do moich nozdrzy wkrada się intensywna woń perfum Andrew, zupełnie inna niż wtedy, gdy był jeszcze nastolatkiem. To dodaje mi otuchy — być może zmienił się, podobnie jak zapach tych perfum, które czułam podczas naszej kłótni?

Zastanawiam się, czy powinnam się od niego odsunąć. Przyznaję jednak, iż ten odruch jest bardziej chęcią obronienia dumy, niźli prawdziwej niechęci do osoby obok. Z tego powodu trwam dalej w tym uścisku — delikatnym i przyjacielskim, takim jak kiedyś.

Po raz pierwszy od dawien dawna czuję, iż mam oparcie w kimś spoza rodziny.

To uczucie bardzo mi się podoba.

— Gratuluję, Holi — mówi Andrew, odsuwając się ode mnie. Patrzę na niego z niezrozumieniem. Czego mi gratuluje? — Otrzymałaś wyróżnienie za dobre wyniki w nauce — uzupełnia.

Nie będę ukrywać, że robi mi się miło. Jednak zastanawia mnie jedna kwestia.

— Skąd wiedziałeś?

— Kimmy mi powiedziała.

Idziemy właśnie w stronę samochodu. Zatrzymuję się więc, bo nie jestem do końca pewna, czy dobrze usłyszałam.

Kimmy?

Jak zdrobnienie od Kim?

Postanawiam się upewnić.

— Masz na myśli Kim Charpentier?

— Ta, a co? — Andrew otwiera przede mną drzwi swojego sportowego auta.

Sportowe i ekskluzywne. Zupełnie tu nie pasuję...

Sama nie wiem co myśleć. Z jednej strony ogarnia mnie złość, mój dawny przyjaciel sprzyja się z moim aktualnym nieprzyjacielem. Ponadto wzbiera we mnie smutek — nie chciał przyjaźnić się ze mną, ponieważ się mnie wstydził, ale zaprzyjaźnił się z Kim? 

Jednak najbardziej w tym wszystkim króluje uczucie bezsilności.

To prawda, żałuję, że nasza znajomość nie potoczyła się inaczej. Byliśmy nierozłączni i od zawsze trzymaliśmy się razem. Jednakże skoro przyjaźń między nami nie wyszła, to nie mogę zabronić Andrew zawierać nowych przyjaźni. 

Nawet z Kim.

— Nic, tak tylko pytam. — Zajmuję miejsce pasażera. Sportowe auta wcale nie są fajne. Jest tu mało miejsca, a przestrzeń wydaje się mikroskopijna. O wiele bardziej pasuje mi określenie "mało użyteczne". Gdy Harrison wyjeżdża spod szkoły, wciąż rozmyślam nad tą sprawą. — Krążą o niej niezłe plotki — zagajam. — Podobno prześladowała w szkole niektóre osoby, a jednej dziewczynie zabrała nawet ubrania, gdy ta brała prysznic po sporcie. Ludzie mówią, że musiała wracać do domu w pożyczonym uniformie kucharki — opowiadam dalej, będąc czujna na to, co powie.

— Słyszałem tę historię. — Na potwierdzenie swych słów, Andrew kiwa nieznaczenie głową. Jego zaciśnięta dłoń właśnie zmienia biegi i to w dziwny sposób mnie intryguje. Chyba postradałam zmysły. — Od Johna — dopowiada. Zastygam w miejscu i szybko podnoszę na niego zlęknione spojrzenie, a gdy nasze oczy się spotykają, przełykam ślinę. Jak się domyślił? — Nie wiesz wszystkiego, Holiday. Tak naprawdę poznałem Kim dopiero dwa lata temu. Jej ojciec sponsorował moje tournée. Dość często bywałem wtedy w ich domu, bo Charpentier chciał, a może i musiał znać każdy szczegół trasy. Zacząłem wtedy rozmawiać z Kimmy i zrozumiałem, że jej zachowanie z dzieciństwa, czy nawet to aktualne jest pewnego rodzaju tarczą obronną, czy coś. Okazuje się, że jej starszy brat jest poważnie chory. Nie wiem do końca na co, bo głupio mi było pytać. W każdym razie jeździ na wózku i średnio kontaktuje ze światem. W życiu bym nie powiedział, że jest o rok ode mnie starszy. Wygląda jak dzieciak.

Patrzę na niego z oczami niczym dwa spodki. Nie wiedziałam, że dziewczyna ma w domu taką sytuację.

Dotychczas myślałam, że jej życie jest bezproblemowe. W mojej głowie zakodowano głupie wyobrażenie, że jeśli ktoś jest bogaty to nie ma problemów i zmartwień.

— Ojciec Kim ma chore ambicje. Chciał przekazać część swoich udziałów najstarszemu dziecku, ale w obecnej sytuacji, to tak średnio, bym powiedział. Uważa, że Nicholas jest skazą w ich rodzinie i dlatego cały czas tak piłuje Kim. Wiecznie każe jej się uczyć, sprzątać, gotować i inne takie. I we wszystkim według niego jest niewystarczająca. Nie dziwię się więc, że ma takie zachowanie. Często się zdarza, że ci najgorsi nie mieli kolorowego życia. W jakiś sposób musi odreagować i choć wcale jej nie pochwalam, rozumiem.

Robi mi się głupio. Dlaczego wcześniej się nie zainteresowałam życiem Kim? Od zawsze byłam skupiona na swojej krzywdzie. Widziałam tylko czubek własnego nosa i byłam w stanie dostrzec wyłącznie to, co sama wycierpiałam. Nigdy jednak nie spojrzałam na drugą stronę medalu. Może gdybym wcześniej się tym zainteresowała, w Kim znalazłabym przyjaciółkę, a nie wroga?

— Daj spokój, Holi. — Andrew chwyta moją dłoń. Dziwnie się z tym czuję, nie wiem jak zareagować. — Nie zadręczaj się tym. Nie zdawałaś sobie z tego sprawy i pewnie byś się nawet nie dowiedziała, bo nikt praktycznie o tym nie wie. Wiecznie zadręczasz się problemami. Wrzuć na luz i przestań analizować, okej?

To zabawne, że po kilku latach unikania się nawzajem, Andrew wciąż potrafi bezbłędnie odczytywać moje myśli.

Zupełnie tak jakby wciąż był moim przyjacielem.

— Proponuję, żebyśmy pojechali na lody. Do tej lodziarni, co zawsze w zakończenie roku. Pasuje ci? — pyta, uśmiechając się szeroko, z dołeczkami.

— Jasne. — Oczarowana jego pięknym obliczem, kiwam głową.

Wspólne lody w ostatni dzień roku szkolnego, a co za tym idzie, poniekąd pierwszy dzień wakacji, były naszą tradycją, odkąd poszłam do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Andrew, starszy ode mnie o cztery lata, otrzymał wtedy wraz z Johnem oficjalne rozporządzenie odbierania i odprowadzania mnie do domu.

Uwieńczeniem tej trudnej misji było odwiedzenie lodziarni kilka przecznic dalej. Każdy z nas brał po trzy różne gałki lodów, a później nawzajem od siebie próbowaliśmy każdej z nich. Czasem zdarzało się, iż specjalnie wysmarowaliśmy twarz drugiej osoby tymi słodkościami. 

Cóż, byliśmy wtedy dziećmi, ale jakże radosnymi i szczęśliwymi.

Uśmiecham się. Po raz pierwszy przychodzi mi na myśl, że może te wakacje nie będą aż tak złe jak się wydaje.

Niech los zdecyduje, ze spokojem myślę.

______________________________________________________________________________

Wyprzedzając pytania ;D

Co do tego świadectwa z wyróżnieniem w USA, czytałam o tym i istnieje tam coś takiego jak Principal's Honor Roll. 

Jeśli mam złe informację to proszę, niech ktoś wyprowadzi mnie z błędu ;) Ślę uściski! 💕💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro