Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6.

Leżę wtulona w poduszkę i wspominam te lepsze chwile z Andrew. Moja podświadomość próbuje mnie chyba przekonać, iż te wakacje nie będą najgorsze.

Z całym szacunkiem, ale i tak wiem swoje.

Ten chłopak to same kłopoty, ot co.

Jaki jest Andrew Harrison?

Cóż, zacznę od tego, że jest przystojny. Przynajmniej tak mi się wydaje. Brązowe oczy niczym dwie przepyszne czekoladki, włosy w kolorze ciemnego blondu i te boskie dołeczki przy ustach, malujące na twarzy uroczy uśmiech. Szczególnie rozczula mnie jego malutki pieprzyk, tuż pod lewym okiem.

Wiem, że Andrew go nienawidzi — już jako nastolatek próbował tuszować go kosmetykami Diany. Od zawsze uważał, iż to ujma na jego wyglądzie.

Ja z kolei uważam inaczej — ta malutka plamka sprawia, że nawet po latach chłopak nie wydaje mi się tak straszny jak to jest z jego charakterem.

Pamiętam, że od samego początku uwielbiałam wkładać palce w ów pieprzyk albo w te dołeczki.

Jednak nie o wygląd tu chodzi.

Andrew od zawsze był kochanym dzieckiem. Prezentował raczej typ słodziaków — zawsze, gdy wracał ze szkoły całował mamę w policzek i wręczał jej mały kwiatek, który zerwał, wracając do domu.

Rumienił się, gdy któraś z ciotek obdarowała go komplementem, a w niedziele i święta ubierał koszule i za każdym razem zaczesywał włosy z drobnym przedziałkiem.

Pomagał rodzicom — gdy mama była dłużej w pracy gotował obiad i zajmował się Dianą, a gdy pan Harrison wykonywał prace typowo męskie — na przykład stawiał nowy płot — Andrew zajmował się malowaniem, wbijaniem gwoździ i masą innych zajęć dla mężczyzn.

Co miesiąc grillował razem z panem Rolandem i robił wszystkie te rzeczy, które robią mali chłopcy ze swoimi ojcami.

Naprawdę go lubiłam. Nigdy nie powiedział mi czegoś niemiłego. Czasami upominał mnie w grzeczny sposób i dawał przykład swoim zachowaniem. Tłumaczył konsekwencje niektórych z nich.

Uczył mnie jeździć rowerem, bo mojemu kochanemu, starszemu bratu od zawsze brakowało cierpliwości.

I zawsze, za każdym razem, gdy nocował u Johna, budził mnie rano zapach naleśników, które przygotowywał specjalnie dla mnie Andrew.

A najbardziej w tych naleśnikowych porankach podobało mi się to, iż na każdym z ów placków, które wręczał mi chłopak, były narysowane oczy, usta i nos z nutelli. To od zawsze mnie rozczulało.

Nie mam pojęcia co się stało z moim najlepszym przyjacielem. Gdy zaczął dorastać, nieoczekiwanie się zmienił.

W pewnym momencie stał się nieodpowiedzialny — kilka razy widziałam go tak upitego, że kompletnie nie kontaktował ze światem.

Po jakimś czasie zaczęłam czuć od niego smród papierosów albo czegoś innego, o lekko słodkawym zapachu.

Harrison nieoczekiwanie stał się niemiły i już nie patrzył na to, że niektóre słowa mogą zranić drugiego człowieka.

Zdarzało mu się ignorować przyjaciół lub po prostu o nich zapominać. Pamiętam jak pewnego dnia zobaczyłam u niego tatuaż. Być może to całkiem normalne, ale nie pasowało mi to do tego kochanego chłopca, w którym zawsze miałam oparcie.

Gdzieś w środku tej zmiany nie potrafiłam już z nim rozmawiać bez dziwnej obawy. Podświadomie czułam, że między nami czai się coś złego.

I cóż, nie pomyliłam się.

A teraz Andrew Harrison jest gwiazdą i mogę dowiedzieć się o jego życiu prawie wszystkiego. Wystarczy tylko, że otworzę laptopa i kilka razy postukam myszą. Albo kupię gazetę.

Ze smutkiem muszę stwierdzić, że oprócz tych wad, które posiadał Andrew doszły kolejne - teraz się przechwala, większość rzeczy robi z chęci popisania się i jeszcze częściej używa swojego ukrytego sprzętu.

Jeśli wiecie o co chodzi.

Dołeczki jednak pozostały. To dlatego są dla mnie tak ważne — Andrew się zmienił, ale one nadal przypominają mi o tym, że kiedyś był całkiem inny.

I być może cząstka tego dobra nadal gdzieś tkwi w środku niego, podobnie jak wspomniany pieprzyk lub dwa dołki w polikach...

Właśnie na takich rozmyślaniach spędzam wieczór. Zdarza mi się to dość często.

Ilekroć zaczynam czuć smutek spowodowany utratą przyjaciela i jego zmianą na gorsze, przypominam sobie chwile, które z nim dzieliłam, a które mnie uszczęśliwiały.

Jedno z takowych wspomnień powraca niczym bumerang.

Świeci słońce. Wychodzę z domu ubrana w zieloną sukienkę w groszki. Mama mówi, że pasuje do koloru moich oczu.

Moje płomiennorude włosy uczesane są w dwa warkoczyki. To moja mama kilka chwil wcześniej wyczarowała u mnie tak piękną fryzurę. Przewiązała nawet te dwa podskakujące sploty białą wstążką.

Cały czas mam w głowie obraz tego jak ślicznie dziś wyglądam.

I wtedy zauważam Drew.

Uśmiecha się do mnie, a na jego twarzy pojawiają się dwa urocze dołeczki.

Rozpromieniam się na ten widok i podbiegam do niego w podskokach.

Cześć Drew! — krzyczę do niego jeszcze z daleka. Chłopak macha mi na powitanie ręką. Odwzajemniam gest, a później do niego dobiegam i przytulam z całej siły. Mimo, że Drew ma już całe dziewięć lat, nie wstydzi się przebywać z dziewczynką w moim wieku. Bardzo go za to lubię — Johna jeszcze nie ma? — pytam smutna — Obiecał, że będzie bawił się z nami.

Musiał zostać dłużej w szkole — tłumaczy z uśmiechem Drew. Raptownie popadam w zawstydzenie. Jeszcze nigdy nie przebywałam z chłopakiem sam na sam — Chodź — mówi do mnie — Dziś możemy pobawić się razem.

Zaczynam wykręcać palce u rąk i chwilę się waham.

No nie wiem... John zawsze bawił się z nami.

Daj spokój, Holi. Będzie fajnie, naprawdę — zapewnia mnie Drew, chwytając za rękę.

Wierzę mu na słowo, dlatego lekko dotykam go w ramię i głośno krzyczę "berek".

I uciekam, a Drew goni za mną. Oczywiście dogania mnie bardzo szybko — jest najlepszym biegaczem jakiego spotkałam.

Nie mam innego wyjścia, więc odwracam się w jego stronę.

I wtedy zamieram.

Spojrzenie moich zielonych oczu, ląduje na róży, którą trzyma chłopak.

Jest z mojego ogrodu.

W jednej chwili przypominam sobie wszystkie obelgi jakimi obrzucali się John i Drew w zeszły piątek. Postanawiam je wykorzystać.

Ty tępy kiju! Dlaczego zrywasz róże z mojego ogródka?!

Holi, uspokój się, błagam — prosi wystraszony Drew — Ja... ja...To znaczy... — przełyka ślinę i zaczyna mówić bardzo szybko — Dzisiaj jest Dzień Zakochanych i ja chciałem ci powiedzieć, że od zawsze mi się podobałaś, a mój tato dał mojej mamie kwiaty, więc pomyślałem, że ty też je lubisz — plącze się w słowach, a ja zaczynam się śmiać.

Przecież żartowałam, głuptasie — mówię wesoło i zabieram różyczkę z jego rąk, uważając na kolce — Piękne są kwiaty, które sam wyhodowałeś — mrugam do niego jednym okiem — Dziękuje, Drew.

Nie wiem czy powinnam jeszcze coś zrobić, bo robi się niezręcznie.

I wtedy Drew całuje mnie w policzek. Momentalnie robię się cała czerwona.

Zakochana para, Jacek i Barbara... — słychać gdzieś z oddali śmiechy innych dzieci.

Jednakże ja skupiam się tylko i wyłącznie na chłopcu przede mną.

Z zapartym tchem słucham tego co do mnie mówi.

Mój tato całował dzisiaj mamę w usta, ale mówił mi, że na początku należy całować dziewczynę, którą się bardzo lubi, w policzek. Podobno to ona powinna zdecydować, czy wyraża zgodę na dalsze kroki...

Uśmiecham się na to wspomnienie. Nie mogę uwierzyć w to jak kochany i słodki był kiedyś Andrew.

I ta jego nieśmiałość...

Nie mogę pozwolić sobie na kilka dodatkowych chwil refleksji, gdyż drzwi do mojego pokoju się uchylają.

Rozpoznaję Johna i cóż, muszę przyznać, iż moja złość na niego, nie do końca jeszcze przeszła.

— Możemy pogadać? — pyta tylko.

Wzruszam jedynie ramionami, bo co innego mogę powiedzieć?

— Holi... — nie doczekawszy się odpowiedzi, J siada na fotelu obok i zapala lampkę nocną. Lustruje moją twarz, więc uciekam spojrzeniem gdzieś na boki.

Ewidentnie czeka na mój ruch, więc zaczynam mówić.

— Nie rozumiem J, dlaczego tak się zachowałeś. Wydałeś mnie Andrew. Doprowadziłeś do tego, że spędzę z nim niemal całe wakacje.

— Przepraszam, Holiday — zaczyna wolno. Widać, że jest zdenerwowany, tylko wtedy używa mojego pełnego imienia — Uważam jednak, iż powinniście się w końcu pogodzić. Sama zauważyłaś, że już niedługo będziesz dorosła.

— A co to ma do rzeczy? Mniejsza, w każdym razie — wzdycham tylko, bo wiem, że zaraz ulegnę pod tym spojrzeniem. To mój brat, nie umiem się na niego długo gniewać — Nie przepraszaj, J. Rozumiem, że mogłeś się wkurzyć za Ruth. I to prawda co mówisz. Jestem już prawie dorosła, a wciąż zachowuję się jak dziecko. I muszę to zmienić — przerywam na chwilę i spoglądam w tak dobrze mi znane oczy — Tylko, John, ja się boję. Boję się tych wakacji i tego, że będą bolesne, bo Andrew znowu mnie skrzywdzi. A jeśli znowu się do niego przywiążę, zapominając o tym, że kiedyś mnie zranił?

J zostawia moje pytanie bez odpowiedzi. Myślę, że sam się zastanawia jak to wszystko się potoczy i w głębi serca sam dzieli ze mną tę obawę. Ale Andrew jest jednak jego przyjacielem. Nie wypada mu na głos powątpiewać w lojalność kumpla.

Kiwa tylko głową, na wzór tych samochodowych piesków, które kręcą głową z każdym przejechanym metrem.

I mocno mnie do siebie przytula.

— Mam najmądrzejszą siostrę na świecie — szepcze. Robi mi się bardzo miło i czuję jeszcze większe pokłady sympatii do niego.

Ale żeby nie było zbyt cukierkowo.

Przypominam, iż to on zdradził mnie Harrisonowi.

A gdy miałam cztery lata, zjadł moją czekotubkę, schowaną głęboko w szafie z ubraniami.

— Czy najmądrzejsza, znaczy jedyna? — pytam ze śmiechem.

— Cóż, odgadłaś. Jedna w zupełności mi wystarcza. To wcale nie tak, że na łazienkę muszę czekać godzinę.

Prycham w odpowiedzi.

On sam układa swoje włosy calusieńkie piętnaście minut, przysięgam!

Chwilę milczymy, do czasu, gdy John nie odzywa się znowu.

— Wiem, że Drew cię skrzywdził i że zachował się jak dupek. Ale myślę, że żałuje tego wszystkiego naprawdę mocno. Trochę dostał od życia w tyłek, ale wychodzi na prostą, dorósł i wiem, że pragnie cię za to wszystko przeprosić.

— John, błagam, nie broń go — mówię zmęczonym głosem. Czy to w porządku, jeśli cały czas namawia mnie do zgody z Harrisonem? — Andrew to sukinkot. Zranił mnie, ty go bronisz. Mam dość ciągłego wałkowania tego tematu.

— Przepraszam, Holi. To po prostu trudne. Z jednej strony twój najlepszy przyjaciel, a z drugiej ukochana siostra. Czasem sam nie wiem, co powinienem robić w takich sytuacjach.

Dla tych, którzy zachwycają się słowami Johna lub tych, których wkurza cukierkowatość w naszej relacji brat — siostra.

Gdy miałam siedem lat, J podpuścił mnie, żebym weszła na płot sąsiadów.

Złamałam wtedy rękę.

— Cóż, mogę jedynie obiecać, że spróbuję zacząć rozmawiać z Andrew — deklaruję cicho.

To nie tak, że mam jakieś wielkie nadzieje odnośnie tej znajomości.

Mam już po dziurki w nosie wiecznego analizowania zachować Andrew.

Myślę też o moim bracie, który naprawdę w tej sytuacji ma trudno. Tyle razy musiał zmieniać plany i rezygnować z niektórych wyjść, bo gdy dowiedziałam się, że ma gdzieś z nami iść Andrew rezygnowałam, wymigując się jakąś słabą wymówką.

To działało w obie strony.

— A wasza przyjaźń? Wspólne chwile? Zaufanie? — drąży dalej J.

— Nasza przyjaźń już nie istnieje. Nie potrafię mu zaufać, a o wspólnych chwilach możemy pomarzyć. Sam widzisz co się dzieje jak chcesz wyjść gdzieś wspólnie ze mną i Andrew. Ta relacja już nigdy się nie odnowi. Ale mogę spróbować traktować go jak znajomego i od czasu do czasu normalnie z nim pogadać.

John mnie przytula — mocno, tak jakby bał się, że gdzieś mu ucieknę lub stanie mi się krzywda. I chyba faktycznie tak jest.

Też bym się bała, gdyby moja jedyna, młodsza siostra została sam na sam z Harrisonem.

Próbując rozładować zbyt poważną atmosferę, szepczę mu do ucha coś, co z pewnością go zirytuje.

— Idź już się pakować, dziecko — podśpiewuję wesoło, a John w odpowiedzi jęczy niczym średniowieczny cierpiętnik.

Albo jak stary, spróchniały fotel.

Nawet siedzisko ma uklepane.

— Jeszcze tydzień kobieto! Tydzień! A ty zachowujesz się jak nasza matka...

— Jestem jeszcze za młoda na rodzicielstwo — mrugam do niego.

— Bzdura, najzwyczajniej w świecie czekasz na okazję, kiedy będziesz mogła rzucić się na Harrisona — parska mój brat i wybiega z pokoju, uciekając przed lecącą poduszką.

Całej tej sytuacji towarzyszy akompaniament w formie mojego śmiechu.

______________________________________________________________________________

Wróciłam! Rozdział miał był jeszcze 14, ale nie wyrobiłam się z pisaniem. Wybaczcie. Po prostu wiąż odsypiam. Emocje jak zwykle niezapomniane, a ludzie niesamowici. Pozdrawiam cieplutko! 💕💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro