Rozdział 48.
Przyznaję, relacja z Harrisonem zaczęła mnie przerastać.
Dotychczas nie było mi źle z tym, że nigdy nie miałam chłopaka, a co za tym idzie, nie całowałam się, i ogólnie rzecz ujmując, nie doświadczyłam jakiegokolwiek zbliżenia z płcią przeciwną.
Do niedawna nie potrafiłam spojrzeć w lustro, bo widziałam w swoim wyglądzie same skazy. Starałam się znaleźć rzeczy przez które Harrison mnie odrzucił.
Wiem, że piegi psują moją całkiem ładną twarz, a zbyt szeroki uśmiech odsłania dziąsła i boczne zęby, odrobinę bardziej żółte niż te z przodu.
W te wakacje, spędzone w towarzystwie dawnego przyjaciela, coś się zmieniło. Powoli zaakceptowałam swoje ciało, przyjmując je ze wszystkimi wadami. Komplementy, płynące z ust chłopaka pod moim adresem, zaalarmowały mnie, że nieświadomie również potrafię na niego działać.
Po prostu, dostrzegłam w sobie kobietę, która zasługuje na czyjąś uwagę, może nawet miłość.
Nie mogę być zła na Drew za to jak się wczoraj zachował. Jego, w jakimś sensie pierwotne, zachowanie, obudziło we mnie chęć poznania nowych doznań.
W każdym razie, nadal mam ochotę na badanie jego ciała pocałunkami, ale nie czuję się gotowa na zrobienie kolejnego kroku, który zobowiązałby nas do poważniejszej relacji.
Seks mnie przeraża.
Tyle razy marzyłam o tym, aby mieć chłopaka, a w jego roli widziałam oczywiście idealnego dla mnie Andrew Harrisona - chłopaka o brązowym jak czekolada oczach, który zawsze stawał w obronie słabszych.
Kiedy jest na wyciągnięcie ręki, zaczynam wariować i boję się sięgnąć po to, o czym tak długo rozmyślałam.
Multum emocji, które owładnęły moje ciało, nie pozwalają mi na konfrontację ze współlokatorem. Pozwalam sobie na zachowywanie się niczym rozstrojona emocjonalnie nastolatka, bo w gruncie rzeczy jeszcze nią jestem.
Zastanawiam się, czy, tuż po swoich urodzinach, nie wyprowadzić się od Harrisona. Jeśli to pomoże w uniknięciu tych niezręcznych rozmów, będzie to iście obiecującym, a dodatkowo, właściwym rozwiązaniem.
Tymczasem budzik wskazuje godzinę ósmą rano, upewniając mnie w przekonaniu, że to idealny moment na poranne bieganie.
Wybieram krótkie spodenki oraz koszulkę na cienkich ramiączkach, choć wiem, że nawet w tym stroju, gorąco będzie doskwierać równie mocno.
Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do rezydencji Andrew i wszystkich udogodnień, które zaoferował.
Kiedy wrócę do swojego rodzinnego domu, upał będę przeżywać podwójnie, ponieważ rodzice, niestety, nie pomyśleli o klimatyzacji. Ponadto, znowu będę musiała uważać z podgłaśnianiem muzyki ze względu na brak dźwiękoszczelnych ścian.
Największym atutem posiadłości Drew jest oczywiście prywatna plaża. Mogę biegać, nie narażając się na spojrzenia innych ludzi.
Lubię ćwiczyć w samotności.
Oczywiście wybiega za mną Tommy, który nie potrafi przepuścić okazji do gonienia mew. Merda ogonem, w lewo i prawo, szczeka i wyprzedza mnie już na samym początku.
Śmieję się pod nosem, szczęśliwa, że zdecydowałam się go przygarnąć.
Do uszu wkładam słuchawki, zastanawiając się, którą składankę, wybranych przeze mnie piosenek, powinnam wybrać.
- Holiday! Zaczekaj!
Zdziwiona podnoszę głowę do góry, zyskując doskonałą perspektywę do podziwiania rozczochranego współlokatora. Jego zaspane oczy, utwierdzają mnie w przekonaniu, że dopiero wstał.
- Idę tylko pobiegać - uspokajam go i decyduję się na podkręcenie głośności.
- Idę z tobą - deklaruje szybko, mocując się z zamknięciem okna. Z politowaniem kręcę głową na jego marne próby. - Muszę się wyluzować, zapomnieć o tym całym estradowym syfie.
Nic nie mówię. Zastanawiam się za to, czy Tommy go zaakceptuje, bo choć ich relacje uległy poprawie, nadal się nie lubią.
Nie zamierzam mówić Drew o tym, że kundel będzie nam towarzyszył. Jeszcze dostałby zawału lub napadu paniki.
Choć to kusząca perspektywa.
Myślę natomiast o tym, że to ja chcę uciec, odpocząć i zapomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj między nami.
Drzwi głośno trzaskają, więc wystraszona podskakuję.
- Zwarty i gotowy. - Drew szczerzy zęby w uśmiechu. - Pięć minut, to mój nowy rekord. Umyłem też zęby, więc w każdej chwili możesz mnie pocałować i sprawdzić, czy nie kłamię.
Przewracam oczami na jego pogodny nastrój. Po raz pierwszy się cieszę, że żar leje się z nieba, bo moje czerwone z zawstydzenia policzki, mogę zrzucić właśnie na karb pogody.
Biegnę, nie patrząc na to, czy Harrison poszedł w ślad za mną. Szum wody pomaga mi w ukojeniu nerwów, rozluźnia moje napięte mięśnie.
Kiedyś decydowałam się na tę formę aktywności z przymusu, chcąc stracić kilka ponadprogramowych kilogramów, dziś potrafię czerpać z tego przyjemność.
- Hej! Zwolnij trochę - dyszy mój towarzysz, gdzieś daleko za mną.
Odwracam się przez ramię, nie kryjąc satysfakcji. Pogłębia ją dodatkowo widok skonanego mężczyzny.
- Och, czyżby cudowny Andrew Harrison wymiękał na samym początku? - naśmiewam się z niego.
Obserwuję rozbawiona jego porażkę, przyspieszając jeszcze bardziej, choć wiem, że to niewłaściwie.
Widząc, że jest już naprawdę daleko, pozwalam sobie na bieg tyłem. Dzięki temu, daję chłopakowi sposobność na dogonienie mnie.
Jego ciemne kosmyki włosów są mokre. Pot zrasza jego czoło, szyję i pachy, moczy podkoszulek.
Przygryzam wargę, bo cholera, wygląda to o wiele lepiej, niż zawsze myślałam.
Tak męsko.
- Właśnie powiedziałaś, że jestem cudowny. Gdybyś zrezygnowała z ironii, myślę, że bardziej by mi się spodobało. - W końcu mnie dogania. Opiera ręce na kolanach i sapie niczym lokomotywa. Nawet nie wiem, w którym momencie się zatrzymałam.
- Tak, nie wątpię - prycham wymownie, mając w pamięci jak bardzo łaknie komplementów. - I wcale nie uważam, że jesteś cudowny - dodaję szybko, choć to olbrzymie kłamstwo. Nie przestałam go podziwiać, odkąd poznałam rycerską część jego osobowości, jeszcze w dzieciństwie.
Nie dziwi mnie, że chłopak, mimo marnego wyglądu i skrajnego wycieńczenia po biegu, nadal jest pewny siebie.
- Masz, napij się wody. - Wyciągam w jego stronę bidon, widząc, że potrzebuje nawodnienia o wiele bardziej niż ja.
Bez wahania go chwyta, a nasze dłonie przez ułamek chwili się łączą. Coś w środku mnie nieprzyjemnie się skręca.
- Wiesz, Brown, podobno picie z jednej butelki jest jak całowanie. Takie wiesz, po francusku - żartuje, mrużąc przy tym kąciki oczu. - Ale może coś o tym wiesz, hmm? - podpytuje. Muszę odwrócić spojrzenie. Wczoraj nie przeszliśmy na ten etap, ale świadomość, że było tak blisko, napawa mnie zdenerwowaniem. - No dalej, przyznaj, że jestem najgorętszym facetem na tej planecie, a moje rozgrzane upałem ciało, działa na ciebie jak płachta na byka - podpuszcza. Obserwuję jak zachłannie połyka płyn, a jego jabłko Adama unosi się. Do góry. I na dół. Do góry.
Roześmiana kręcę głową. Robi mi się cieplej na sercu, bo jego dziecinne podchody, upewniają mnie w przekonaniu, że nie gniewa się za wczoraj. To dodaje mi otuchy.
- Chciałbyś - prycham wymownie, choć wiem, że Drew wyczuwa moje kłamstwo. W odpowiedzi podnosi do góry brew, prezentując swój popisowy wyraz twarzy, a którego ja nie zdołałam nigdy opanować. - No dobrze, skoro tak... - Uśmiecham się promiennie. Chcę rzucić własne wyzwanie, gdyż jestem pewna, że zwycięstwo i tak trzymam już w kieszeni. - Powiem wszystko to, co będziesz chciał, ale pod warunkiem, że mnie złapiesz. - Wystawiam w jego stronę język niczym mała dziewczynka.
Odwracam się na pięcie, rozpoczynając ten szalony wyścig. Opłakana kondycja Drew usypia moją czujność, ale nie przejmuję się tym. Wiem na co go stać.
Mogę być spokojna, prawda?
Nie słysząc już jego kroków za sobą, odrobinę zwalniam. W oddali widzę też Tom'a, który niezrażony naszymi ludzkimi zalotami, w najlepsze goni mewy, szczekając i warcząc na przemian.
Uśmiecham się. Świadomość tego, że mogłam zaoferować mu dom, na lepszych warunkach niż miał wcześniej, napawa mnie dumą i poczuciem spełnienia.
Być może to tylko czworonóg, ale pomogłam mu. Zrobiłam dobry uczynek.
- Mam cię! - Słyszę za sobą. Spanikowana spoglądam przez ramię. Nie mogę uwierzyć w to, że kiepska kondycja chłopaka była jedynie fortelem.
Teraz wygląda silnie, uśmiecha się promiennie, a jego oddech jest tylko minimalnie przyspieszony.
Mimo wszystko, nie chcę dać mu satysfakcji z wygranej, dlatego z powrotem odwracam się w stronę plaży i zaczynam uciekać.
Tym razem naprawdę.
Jednakże chwila nieuwagi wystarcza, abym potknęła się o wystający korzeń. Siła uderzenia jest zamortyzowana przez piasek. Nie przewiduję jednak, że Drew wyląduje na mnie.
A tak właśnie się dzieje.
- Poddaję się - sapię z trudem. Bliskość chłopaka nie należy do komfortowych. Czuję się paskudnie - cała od potu, obklejona piaskiem, który dostał się także do buzi. Na dodatek Harrison wciąż na mnie leży, przygniatając każdą komórkę ciała. - Złaź ze mnie - dyszę. Ruchem bioder staram się go zrzucić.
- Rozkaz, moja pani. Ale najpierw... - Twarz rozjaśnia mu uśmiech, ten z dołeczkami, który powoduje, że mogę dla niego zrobić wszystko. - Powiedz to - żąda.
- Powiedz co?
- To, co mi obiecałaś - mruczy zalotnie.
Dłonią odsuwam jego twarz, choć nadal, nie udaje mi się uwolnić od ciężaru jego ciała.
- Żartujesz, prawda? W życiu bym ci tego nie powiedziała, dobrze o tym wiesz.
Chyba umarłabym ze wstydu.
- Jak sobie chcesz. - Urażony od razu ze mnie wstaje.
Oddycham z ulgą, ponieważ naprawdę się martwiłam, że niczego nieświadomy, zmiażdży mi któryś z organów.
Ale radość wcale nie trwa długo.
Drew owija swoje silne ręce wokół mojego pasa i bez najmniejszego wysiłku, przerzuca mnie przez ramię. Wiem, że kieruje się w stronę wody.
- Co ty robisz? - wydzieram się, pełna najgorszych przeczuć. - Postaw mnie na ziemię - wyrażam żądanie stanowczo. W odpowiedzi mój inteligentny współlokator zaczyna biec. Z kolei ja, wariować. - Andrew, idioto! W tej chwili postaw mnie na ziemię. - Szczypię jego plecy wściekła. - Dobra, wygrałeś - warczę w końcu. - Tylko postaw mnie na ziemi.
Spełnia moją prośbę, a potem patrzy w wyczekiwaniu.
- Andrew Harrisonie... - zaczynam. - Jesteś... - Przymykam oczy, aby było mi łatwiej. Słowa nie chcą przejść przez moje uparte gardło. - Jesteś najgorętszym facetem na całym globie - wyduszam w końcu, wcale nie kłamiąc.
- To wszystko? - dopytuje z uśmiechem.
Kiwam głową na potwierdzenie.
Jest o wiele więcej rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć. Na przykład, poinformować o tym, że pot może pachnieć zabójczo w zestawieniu z jego ciałem. Albo, że gdy mnie całuje, to zapominam o całym świecie.
Ale nigdy się do tego nie przyznam.
Zdecydowanie za szybko oddałaś mu swoje serce.
- W takim razie, chyba muszę ci pomóc. - Wzrusza ramionami, śmiejąc się beztrosko. Ponownie zamyka mnie w kurczowym uścisku, ale tym razem, nie ma już oporów przed wrzuceniem mnie do wody.
Gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to wcale nie jest taka zła alternatywa. Przyjemnie chłodna woda, choć w minimalnym stopniu, ostudza nasze rozgrzane ciała.
Śmieję się, gdy spostrzegam ten śmieszny ruch Drew. Zawsze gdy się wynurza, kręci głową na boki, strzepując przezroczyste kropelki ze swoich włosów.
- Przypomniało ci się już, co chciałaś mi powiedzieć? - Podpływa do mnie. Cieszę się, że mogę oglądać go takiego szczęśliwego. W ostatnim tygodniach chodził naburmuszony, co chwilę narzekając na ciężką dolę celebryckiego życia.
Przekornie kręcę głową i odpływam od niego na znaczną odległość. Niestety, jest lepszym pływakiem ode mnie, więc w tym pojedynku, nie mam szans.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna, Holiday - przyznaje, gdy znowu się spotykamy. Spoglądam na niego w przyjemnym oczekiwaniu. Jest tyle rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć. - Ja... Kiedyś byłem w tobie zakochany - zaczyna. - Ale teraz, sam nie wiem. - Opuszkami swoich palców podnosi moją twarz, tym samym, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Denerwuje się. Widzę to w jego oczach, które tym razem, nie grają. Są prawdziwe. Takie jak dawniej. - Nie chcę cię okłamywać. Nie wiem, czy to, co czuję to miłość, ale bardzo mi na tobie zależy. I mam nadzieję, że kiedyś będę potrafił zapewnić ci takie uczucie, jakie mają nasi rodzice. Nigdy nie będę już tamtym Drew - mówi cicho.
Jestem pod wrażeniem jego wyznania. Tego jak przede mną się otwiera.
Czuję ulgę, ponieważ do tej pory, miałam wrażenie, że ciąży na mnie obowiązek odnalezienia dawnych uczuć. Bałam się, że gdy ich nie znajdę, mój przyjaciel znowu odejdzie, zrażony zmianą moich priorytetów.
- Dla mnie wciąż nim jesteś - szepczę, przysuwając się odrobinę bliżej. - No, może z wyjątkiem tych chwil, w których o wiele bliżej ci do narcyza. - Śmieję się pod nosem. - A tak serio, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele z niego masz. Tylko musisz przestać wprowadzać pracę do domu. Czasami mam wrażenie, że grasz też własne życie. Na planie filmowym serwuj wszystkie te swoje zabójcze uśmiechy... Ale dla mnie zostaw ten z dołeczkami, dobrze? - Spoglądam na niego zawstydzona swoją zuchwałą prośbą.
Jego usta oraz nieśpieszny pocałunek jedynie utwierdzają mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie.
Wychodzimy z wody, gdy chłód daje się nam we znaki. Postanawiamy poleniwić się na plaży, gdyż nic innego nie mamy do roboty. Andrew ma wolne, a ze względu, że dziś sobota, ja nie mam treningu.
Tommy dostaje drgawek, gdy widzi, że siedzę w objęciach jego największego rywala. Co chwilę warczy na Harrisona i pokazuje swoje olbrzymie kły.
- Mówiłem, że mnie nie lubi - mruczy do mojego ucha chłopak.
Cicho się śmieję, choć w końcu zauważyłam, że rzeczywiście nie kłamie.
- Daj mu jakiś smakołyk, a może zaskarbisz sobie jego sympatię. - Wzruszam ramionami. - Tommy, bardzo cię kocham, ale Drew też jest dla mnie ważny. Jestem pewna, że nie zrobi mi krzywdy - zapewniam i przysuwam się do przyjaciela odrobinę bliżej.
Tom nie ma za wiele do powiedzenia, dlatego siada naprzeciwko nas i uważnie obserwuje to, co robimy, czasami tylko przekrzywiając pysk.
- Połóż się. - Odwracam się do Drew, zagryzając wargi.
Nie wiem, co myśli chłopak, ale jego rozświetlone oczy powodują, że wcale nie chcę wiedzieć.
Liczy się to, że spełnia moją prośbę.
Umiem już zapanować nad sobą do tego stopnia, że na widok jego gołej klatki piersiowej, nie mam palpitacji serca.
Ale nadal muszę walczyć ze szkarłatem na policzkach.
- Co oznacza twój tatuaż? O ten, pod żebrem. - Przejeżdżam po nim palcem. Nie chcę czytać napisu bez jego pozwolenia.
Drew ma zamknięte oczy. Jego błogi wyraz twarzy zostaje zakłócony przez delikatny uśmiech.
- To twój ulubiony cytat z "Małego księcia". Pamiętasz? - Uchyla jedną powiekę, ale szybko ją zamyka. Zaczyna recytować: - "Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość...
- Posiadania przyjaciela" - dokańczam wraz z nim. - Dlaczego akurat ten? - dopytuję.
Chcę zabrać dłoń z jego piersi, bo sytuacja wydaje mi się zbyt intymna. Jednakże mój zamiar zostaje przekreślony - chłopak przytrzymuje ją w tym samym miejscu.
- Krótko po tym, gdy zakończyłem naszą relację, okazało się, że kariera nie jest wcale tak kolorowa. Zdałem sobie sprawę, że znalezienie prawdziwych kumpli to jak szukanie igły w stogu siana. Wybrałem ten, bo to twój ulubiony cytat, a właśnie wtedy przekonałem się, że to ty byłaś tym przyjacielem. Ty i John, ale jego miałem cały czas.
Jestem zdumiona.
Pamiętam, że kiedy zauważyłam malunek po raz pierwszy, podczas powrotu z lotniska, postrzegałam go jako skazę w wyglądzie dawnego przyjaciela. Pomyślałam, że jest symbolem jego zmiany na gorsze.
A tu proszę - jest mostem między przeszłością a teraźniejszością.
I to z tobą w roli głównej.
Śmieję się szczęśliwa, a do mojej głowy przychodzi pewien pomysł. Chwytam garść piasku i zaczynam zasypywać chłopaka.
- Pamiętasz? Jak w dzieciństwie... - Kręcę z niedowierzaniem głową. Nawet nie wiem, kiedy uciekły te wszystkie lata. - Przyznam, że twoja sława była dla mnie nie lada zaskoczeniem - zaczynam cicho. - Byłam zła, że zakończyłeś tamto życie i za to, że tak łatwo zapomniałeś. Myślałam, że chęć bycia sławnym jest z twojej strony egoistyczna - opowiadam dalej. Pod piaskiem jest już jedna z jego rąk. - Nie ruszaj się - besztam, gdy zaczyna unosić dłoń. - Ale teraz myślę, że to najlepsze, co mógł wymyślić dla ciebie Bóg. Nie wychowałeś się w zamożnej rodzinie, ale nigdy nie miałeś pretensji ani do Rolanda, ani do Stephenie. Byłeś wyrozumiały, pomagałeś im i dopiero na końcu myślałeś o sobie... - Wiem, że Drew słucha mnie uważnie. Odnoszę też wrażenie, że jego oczy są już otwarte, ale nie mam siły, aby sprawdzić swoje przypuszczenia - boję się, że z moich zaraz polecą łzy. - Nie mieliście dużo pieniędzy, ale zawsze staraliście okazywać się miłość bliźnim. I teraz, po tylu latach, dostałeś nagrodę - dokańczam. - Choć wiem, że i ona nie jest wcale aż tak przyjemna.
- Nie idź w poniedziałek na trening - prosi Drew łagodnie. - Chciałbym nadrobić z tobą wszystkie te lata, kiedy mnie nie było.
Odważam się w końcu na niego spojrzeć. Widzę, że jest pod wrażeniem moich słów i wiem, że już je zapisał głęboko w pamięci.
- Bardzo bym chciała, ale nie mogę. Lady di'Arquien nie toleruje takiego zachowania tuż przed głównym spektaklem.
To tylko prawda połowiczna.
Ben coraz bardziej naciska, a ja w końcu się złamałam i zgodziłam na wspólne wyjście.
Nie chcę jednak mówić o tym Drew. Wiem jak gwałtownie by zareagował i choć dodaje mi to otuchy, myślę, że lepiej rozwiązać tę drażliwą sprawę polubownie.
- Gotowe! - Uśmiecham się promiennie, gdy piaskiem zasypuję jego palce u stóp.
Drew z trudem podnosi szyję i również podziwia moje dzieło. Po wstępnych oględzinach, chyba akceptuje to, co widzi.
- Chodź tutaj. - Wystawia do mnie szereg białych zębów. Ochoczo odpowiadam na jego prośbę, a zaalarmowany Tommy od razu zrywa się do przodu. - Spokojnie, kundlu. Nie zapominaj, że to my sponsorujemy ci karmę. Chyba raz możesz dać nam trochę prywatności, co? - pyta z wyrzutem Drew, ale Tom nawet nie myśli o kompromisie. - Dobra, wyluzuj. W kieszeni bluzy masz ciastka dla takich podstępnych bestii jak ty. Weź to sobie i spuść ciśnienie, działasz mi na nerwy - warczy rozeźlony Harrison. Mam ochotę wyśmiać jego taktykę, ale o dziwo, Tom zaprzestaje swojego zaborczego zachowania. Zamiast tego, rzeczywiście węszy w bluzie chłopaka.
- Niesamowite. - Obserwuję sytuację całkowicie zaskoczona.
Nie muszę chyba dopowiadać, że spędzone przez nas popołudnie, również kończy się pocałunkiem, pozostającym w mojej pamięci na znacznie dłużej.
- Czy Diana i John nie będą źli, że porwałam cię z twojego przyjęcia urodzinowego? - pytam cichutko Drew.
Nie mogę się na niego napatrzeć. Skończył dziś równe dziesięć lat. W moich oczach stał się jeszcze większym mężczyzną.
Mamusia mówiła, że mój przyjaciel powoli wkracza w wiek dojrzewania,.
Cokolwiek to znaczy.
Pani Stephenie kupiła mu z tej okazji specjalną białą koszulę, bo podobno każdy chłopiec, już dawno powinien mieć taką w swojej szafie.
- Ty też jesteś moją przyjaciółką, zrozumieją. - Przytula mnie do siebie, ciągnąc za jeden z warkoczy.
Siedzimy na plaży, ulokowanej w pobliżu jego domu i podziwiamy żaglówkę, którą widać na horyzoncie.
- Więc? Kto tym razem w niej jest? - Wskazuję na nią paluszkiem. Robię to chętnie, bo moja mama z okazji przyjęcia, pierwszy raz, pomalowała moje paznokcie na niebieski kolor - ulubiony odcień Drew. - Piraci? - Nawiązuję do naszej tradycji, zgodnie z którą, próbujemy odgadnąć kto i dokąd zmierza.
Mój przyjaciel chwilę się zastanawia. Wiem, że kalkuluje w głowie na ile to, co powiedziałam może być prawdą.
- Nie - osądza w końcu. - Piraci nie wypływają w morze, gdy jest jasno. No, przynajmniej nie tak blisko brzegu. Moim zdaniem, to ten książę ze swoją załogą. Wiesz, ten o którym opowiadałaś mi ostatnio. - Spogląda na mnie spod swoich długich rzęs i uśmiecha w ten fantastyczny sposób. - Zabierze cię do swojego królestwa i zapewni szczęście na jakie zasługujesz. Marchewko. - Śmieje się, ale jakoś tak niewesoło, jakby z przymusu.
Mój uśmiech przygasa. Ostatnio naprawdę marzyłam o tym, aby przypłynął do mnie potomek jakiegoś europejskiego króla. Chciałam tego, odkąd usłyszałam o tej tajemniczej krainie.
Podobno istnieje takie coś jak Europa. Jest duże i mieszkają tam inni ludzie, dostępni dopiero za bezmiarem wód.
Gdy nie umiem sobie wyobrazić, ile to jest cały bezmiar, tata powtarza, że to tyle, co sto wanien wody i jeszcze trochę.
A to naprawdę sporo.
Ale kiedy Drew udało się dostrzec na horyzoncie statek królewicza, zdałam sobie sprawę, że wcale nie chcę opuszczać naszej miejscowości.
- Ja nie chcę tam płynąć, Drew - mówię szybko. Boję się, że zaraz się rozpłaczę. Bardzo chciałabym zobaczyć tamtą wyspę, ale tęsknota za moją rodziną jest zbyt wielka. - Tutaj mam ciebie. - Łapię go za rękę.
Obdarza mnie tym czarującym spojrzeniem, które serwuje mi, gdy w szkole, tuż za moją szafką, dzieli się ze mną ostatnim ciastkiem od pani Stephanie.
Gdyby Di I John się dowiedzieli, na śmierć by się obrazili.
- Połóż się - prosi Drew.
Patrzę na niego zaciekawiona, ale robię, co mi każe. Zdziwiona obserwuję jak zasypuje mnie piaskiem.
- Moja mama robiła to samo, gdy byłem w twoim wieku. - Dołeczki w jego policzkach są tak piękne, że teraz, naprawdę, nie chcę spotkać tego głupiego królewicza.
- Co robisz?
- Sama powiedziałaś, że nie chcesz płynąć do Europy - zaczyna. - Dzięki mojej kryjówce, ten książę nigdy cię nie znajdzie.
W tym momencie dochodzę do wniosku, że Drew jest już naprawdę duży, skoro potrafi wpaść na tak mądre rozwiązania.
Też bym chciała mieć już tyle lat, co on.
- Nie mów tylko moim rodzicom, dobrze? Kocham was wszystkich i teraz mi tak głupio. Ale J opowiadał, że Europa jest wielkim żółwiem, który wyszedł z wody no i zastanawiałam się, czy z nim można pogadać. Rozumiesz, prawda?
- Oczywiście, że tak. - Kiwa głową, sypiąc piasek na moją rękę. - Wiesz, jestem pewien, że kiedyś, gdy będziesz już starsza, znajdzie cię jakiś królewicz i będziesz żyła długo i szczęśliwie, jak w tej bajce.
- Starsza, to znaczy w twoim wieku? - podchwytuję z nadzieją.
Jak tak teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że cztery lata to wcale nie tak dużo. Jestem w stanie tyle wytrzymać, cierpliwie czekając na mojego wybranka.
To nowe słówko, które ostatnio podłapałam od pana Rolanda. Powiedział coś w stylu: Zanim się obejrzymy, Steph, a Diana już znajdzie sobie jakiegoś wybranka.
Nie wiem, dlaczego nie życzył tego samego Drew, ale wspominał, że o niego nie muszą się już martwić. Zapewne dlatego, że on jest chłopakiem i zawsze sobie poradzi.
- Może trochę więcej, ale nie aż tak dużo. – odpowiada Drew i odwraca się za siebie. Przez chwilę bacznie coś obserwuje. – No, nie ma już go. Chyba się mnie wystraszył. – Wypina dumnie pierś.
Naprawdę podziwiam Drew za to, że jest taki odważny. Myślę, że mało osób potrafiłoby się postawić dzielnym rycerzom zza morza.
- Dziękuję – chichoczę wesoło. Teraz moje problemy wydają się być tak mało istotne.
Mój przyjaciel jest wyraźnie zmieszany. Chciałabym potargać jego włosy, w ten sposób dodając mu otuchy, ale całe moje ciało jest już pod piaskiem.
- Właściwie... Mam dla ciebie prezent. – Wyciąga coś z kieszeni.
- Przecież to ty masz dziś urodziny – zauważam zdziwiona.
W ręce trzyma jakieś zawiniątko, zapakowane w kolorowy, świecący papier.
- Wiem, ale nie potrafiłem się powstrzymać, gdy na stole zauważyłem ostatni kawałek ciasta marchewkowego – tłumaczy zawstydzony.
Mam ochotę go wycałować, gdy odwija z papierka moje ulubione ciasto.
Drew Harrison to mój bohater!
- To ty jesteś moim księciem – mówię w końcu, a gdy spostrzegam jego uśmiech, ten z dołeczkami, wiem, że już nigdy nie odda mnie tym z Europy.
_________________________________________________________________________________________________
To jak na razie najdłuższy rozdział - 3790 słów xd Gdy siadałam do pisania, byłam pewna, że z ledwością stuknie 1500 :D Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam ;D
Dajcie znać, czy wspomnień z ich dzieciństwa ma być więcej, czy mniej. Nie wiem jak je odbieracie, ale chciałabym wiedzieć na czym skupić się w kolejnych rozdziałach....
!To dla mnie serio ważne!
Ściskam mocno! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro