Rozdział 4.
Wchodzę do kuchni rozpromieniona. Ale hej! Każdy by się cieszył, gdyby poczuł obłędny zapach zapiekanki mojej mamy. Cała tona sera, jakieś zioła i kilka innych tajemniczych składników robią z tego dania coś niesamowitego.
Moja mama jest jak Gandalf, albo Dumbledore, a jeśli nie lubicie czarodziejów, to wyobraźcie ją sobie jako Aslana z "Opowieści z Narnii". A jeśli i to porównanie nie trafia do waszej wyobraźni, to sądzę, że całkiem niedaleko jej do jakiegoś superbohatera pokroju Batmana.
To czysty autorytet i Odlotowa Agentka w jednym. Od zawsze podziwiałam to, że przez jedno danie potrafi zwabić wszystkich pozostałych członków rodziny w jedno miejsce o tym samym czasie.
W naszym domu to kolacja jest tym magicznym momentem. Mamy wtedy czas opowiedzieć o całym swoim dniu, podjąć decyzję na dzień następny, a gdy czasu jeszcze starczy, wspominamy chwile sprzed kilku lat.
Tak naprawdę wraz z moją rodzicielką wyglądamy niemal identycznie. Podobne zielone oczy — u niej bez szarych przebłysków, które odziedziczyliśmy z Johnem po tacie. Identyczne kasztanowe włosy, które świecą w świetle zachodzącego słońca.
Odmienność między nami stanowią jedynie wzrost — mama jest oczywiście wyższa, ale tylko o kilka centymetrów — i piegi. Mama nie posiada ich wcale. To czyni z niej tak piękną kobietę, iż czasami przeglądając się w lustrze, wyobrażam sobie, że jestem jak ona. Niekiedy przychodzi mi też na myśl, że może wtedy Andrew by nie polubił. Bo przecież tu chodzi o wygląd, prawda?
Wracając do tematu, gdy tylko wywęszyłam, co moja mama przygotuje dziś na kolację, myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Takie posiłki skutecznie pozwalają mi zapomnieć o problemach — szkolnych, sercowych i tych z zupełnie innej beczki.
Mam siadać już do stołu, ale w tym momencie odzywa się Andrew, którego wcześniej nawet nie zauważyłam.
Jak bardzo jest ze mną źle, skoro jedzenie wypala ze mnie tak ważne bodźce jak na przykład wzrok?
-— Holi, możemy pogadać? — pyta całkiem miło. On dzisiaj cały emanuje podejrzanym miłosierdziem do bliźniego.
Zagryzam wargę i gorączkowo myślę jak mu odmówić. Nie mogę krzyknąć "nie" przy moich rodzicach. Myślą, że pomiędzy mną, a tym człowiekiem już wszystko okej. Rozkrojenie jego wnętrzności i rzucenie na pożarcie wilkom też nie wchodzi w rachubę — nie mam jak zatuszować śladów, a świadków zdarzenia byłoby aż trzech.
Andrew doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Na jego twarzy pojawia się ten idealny uśmiech z dołeczkami. Dawniej zawsze potrafił mnie nim kupić. To właśnie dzięki niemu, za każdym razem zgadzałam się włamać do sadu sąsiadów po te niebiańskie czereśnie.
— Jasne — ulegam w końcu. Nie potrafię nigdy postawić na swoim i nawet tego nie ukrywam. W zasadzie jeszcze nigdy nie gniewałam się na kogoś dłużej niż kilka godzin. Wyjątek stanowi Andrew i banda Kim.
Chłopak wyprowadza mnie z kuchni. Jego dłoń ułożona jest tuż powyżej pośladków i to naprawdę doprowadza mnie do szału. Nie dostrzegajcie tutaj ukrytych motyli w brzuchu, przyspieszonego bicia serca i innych banialuk. One po prostu nie istnieją i z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że jest to wymysł tylko i wyłącznie autorek literatury pięknej. W zamian za to czuję niewyobrażalną złość i irytację na osobę chłopaka i ogólnie, całą jego egzystencję.
Kiedy wychodzimy z kuchnio jadalni i ostatni raz upewniam się, czy jesteśmy poza zasięgiem wzroku moich rodziców, a zwłaszcza mamy, sztrzepuję jego dłoń. Odwracam się przodem do niego. Moja twarz wygląda w tym właśnie momencie niczym oblicze bazyliszka. Oczy zwężają się do mikroskopijnych rozmiarów, a z ust wychodzi agresywne syczenie, przypominające tembrem dźwięku, syczenie węża. Udaje mi się wystraszyć ofiarę. Przerażony osobnik ucieka.
Żartuję.
Odwracam się do niego przodem, ze złością wymalowaną na twarzy. Aczkolwiek oprócz tego uczucia towarzyszy mi również radość. Dlaczego? Bo w końcu dorosłam do tego, aby się od niego uwolnić, a raczej z uczucia do niego, które towarzyszyło mi od dawien dawna.
Dzisiaj jest ten moment, kiedy wszystko sobie wyjaśnimy. Powiem mu, że mam dosyć i chcę zakończyć coś czego nigdy nie było. A on spokojnie to zaakceptuje. Będzie tak kolorowo i tęczowo, że kupię sobie nawet jednorożca.
— Słucham? — choć naprawdę chcę, aby brzmiało to miło, wychodzi całkowicie na odwrót.
— Chciałem cię przeprosić za wszystko — zaczyna powoli, obserwując bacznie moją reakcję — Wiem, że wtedy zachowałem się okropnie i byłem zwykłym idiotą, ale bardzo tego żałuję... — przymyka na chwilkę oczy, a gdy je otwiera widzę w tych czekoladowych tęczówkach niemą prośbę. Marszczę brwi — Wybaczysz mi kiedyś?
— Już ci wybaczyłam — odpowiadam bez emocji. W środku jednak krzyczę, że to gówno prawda. Chyba nigdy mu nie wybaczę.
Andrew jest zaskoczony moją odpowiedzią. Wkrótce potem uśmiecha się radośnie. Mam wyrzuty sumienia, bo jego radość jest złudna.
Coś w środku mnie karze mi uważać i podpowiada, że jego intencje nie są do końca czyste.
Chłopak odchrząka.
— Więc... — przełyka ślinę ze zdenerwowaniem. Napawam się tym widokiem jak ostatni egoista. W ciągu kilku lat to ja byłam tą gorszą. No proszę Andrew, passa potrafi się zmieniać — Myślisz, że możemy być znów przyjaciółmi? — wypala na jednym oddechu.
W tym właśnie momencie niszczysz, kolego, wszystko. Gratuluję.
Minęło już sporo czasu, mogę nawet zliczyć go w latach i wciąż pamiętam wszystko doskonale.
Wyśmiał cię, podpowiada cichutki głosik w głowie. W środku mnie nadal siedzi mała Holi. Przerażona tym, że ktoś jej nie akceptuje. Zdruzgotana faktem, że oparcie, które zawsze miała w przyjacielu, nagle, raptownie, nieoczekiwanie zniknęło raz na zawsze.
Mrugam oczyma, chcąc pozbyć się uczucia porażki sprzed kilku lat. Wspominałam już, że dziś jest ten moment, w którym mogę powiedzieć Andrew, co o nim myślę.
Aczkolwiek tego nie robię. Możecie myśleć co chcecie, ale nie jestem tak okrutna jak on. Wystarczy, iż powiem mu, co postanowiłam.
Zaczynam więc powoli, całkowicie wypruta z emocji:
— Nigdy już nie będziemy przyjaciółmi. Nigdy nie będę trzymać cię za rękę, dodając w ten sposób otuchy, ani nazywać cię Drew, tylko po to, aby zobaczyć u ciebie ten ciepły uśmiech z dołeczkami. I nigdy, przenigdy nie będę już cię umyślnie denerwować, tylko po to, abyś mnie połaskotał, a później mocno do siebie przytulił. Te czasy już minęły i nigdy nie wrócą, rozumiesz? — beznamiętnie patrzę w oczy, które z sekundy na sekundę robią się coraz smutniejsze i tracą swój blask. Być może zachowuję się okrutnie, ale naprawdę nie umiem postąpić inaczej — Nie zapomnę tego jak mnie potraktowałeś. Podobno nie byłam atrakcyjna, ale czy to znaczy, że dyskwalifikuje mnie to jako człowieka? Nie zapomnę również tego wypominania na każdym kroku. A przede wszystkim, nie potrafię nie obwiniać cię za moje życie. Przez ciebie straciłam pewność siebie, przez ciebie straciłam przyjaciółkę, przez ciebie dokuczają mi w szkole — wyrzucam słowo za słowem ze swoich ostatnich przemyśleń — A co najważniejsze, straciłam przyjaciela, który był przy mnie, ilekroć tego potrzebowałam — dodaję już naprawdę poważnie, zatapiając się w smutku — Wybacz, Andrew, ale nie mogę postąpić inaczej. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli całkowicie urwiemy ze sobą kontakt. Wiem, że spotkań nie unikniemy. W końcu przyjaźnisz się z Johnem i jesteś w naszym domu dość często, ale jeśli już tu przyjdziesz, udawajmy, proszę, że się nie znamy. Dobrze? — dokańczam z nadzieją wymalowaną na twarzy i żądna jego odpowiedzi.
Jednakże w jego oczach dostrzegam coś mokrego, co do reszty łamie moje serce. Łzy. Andrew nigdy nie płacze.
Z trudem się opanowuje.
— Tak będzie lepiej — staram się uśmiechnąć, ale cała pewność siebie ze mnie uleciała. Wychodzi z tego nikły grymas.
— Dla kogo? — wypala nagle — Dla ciebie?
Kręcę głową i prawdopodobnie nawet nie zdaję sobie sprawy, iż wykonuję tak bezsensowny gest.
— Dla wszystkich — w końcu zabieram głos — Dla mnie, dla ciebie i dla Johna, który w tej sytuacji ma najtrudniej, ponieważ musi wybierać między najlepszym przyjacielem a siostrą. Chcę uniknąć takiej sytuacji.
— Holi, proszę cię, daj mi ostatnią szansę — nie patrzy mi w oczy, a to nie jest dobry znak.
— Już na to za późno — oznajmiam dobitnie. Mam nadzieję, że zaraz skończymy tę rozmowę, która coraz bardziej się przedłuża oraz robi się bezsensowna, a przez to mnie denerwuje.
Chcę go nawet wyprosić z domu, co nie jest zbytnio grzeczne.
I wtedy objawia się niezwykłe poczucie czasu mojej mamy.
— Drew, zostajesz na kolację? — wychyla się na krześle i wykrzykuje ów pytanie całkiem poważnie.
Jedno spojrzenie na mnie i już wiem co takiego knuje chłopak. Może już się z nim nie przyjaźnię, ale nadal bezbłędnie potrafię rozpoznać różne emocje, malujące się na jego twarzy. Począwszy od "jestem głodny", skończywszy na "chce mi się siku".
Teraz Harrison wyczuwa okazję i nie waha się nawet z niej nie skorzystać.
— Nie chciałbym sprawiać kłopotu — udaje mimo wszystko. Co jak co, ale ten to zawsze umiał manipulować ludźmi. Uśmiecha się nawet. Pogodnie i ciepło jakby wcześniejsza rozmowa w ogóle nie miała miejsca.
— Och, nie daj się prosić — nalega mama, jedząc mu z ręki. Chłopak jest usatysfakcjonowany odpowiedzią, zapewne przewidział ją chwilę wcześniej w myślach — Zrobiłam zapiekankę. Doskonale wiem jak Holi i ty ją uwielbiacie.
Modlę się, żeby Andrew odmówił.
Odmów.
Odmów.
Odmów.
Andrew uśmiecha się kpiąco w moją stronę.
Odmów.
I robi coś, co doprowadza mnie do szewskiej pasji.
— W takim razie chętnie zostanę — świergocze wesoło.
Klnę cicho.
A mama klaszcze z radości w dłonie.
Tak podobne geny, a tak różne reakcje. Zdrajczyni.
— Świetnie! Chodźcie do kuchni, zaraz rozłożę dodatkowe nakrycie — mówi z kolei tata.
Czy to zgodne z prawem, jeśli w jednym domu żyje tak wielu faryzeuszy?
Postanawiam jednak skusić się na ten obłędny zapach zapiekanki mamy. O wiele bardziej od Harrisona, cenię sobie jedzenie. To chyba oczywisty wybór.
I kiedy już podążam śladem ów woni, wargi Andrew ocierają się o moje ucho.
Że co?
— Przygotuj się Holi, to jeszcze nie koniec.
Och, proszę cię, to brzmi jak tytuł tandetnego romansu, podśmiewa się odważniejsza Holi.
A Holiday prawdziwa, czytaj ja, już przygotowuje się na katastrofalną w skutkach kolację.
Ale o tym później.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro