Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28.


Następnego dnia budzę się w o wiele lepszym humorze. Słońce wisi już wysoko na niebie i nawet w sypialni jest upalnie. Moje ciało lepi się od potu i jest rozpalone. Nic więc dziwnego, że marzę o chłodnej kąpieli.

Zaraz po porannej toalecie i orzeźwiającym prysznicu, ubieram się w strój do biegania. Czuję się źle z myślą, iż zaprzestałam codziennej aktywności, która od zawsze sprawiała mi radość.

Moje kompleksy są jednak olbrzymie. Z tego powodu nie odważam się założyć sportowego stanika, w którym z pewnością byłoby mi wygodniej. Zamiast tego przyodziewam szorty i podkoszulkę. Obowiązkowo zabieram też słuchawki.

Schodzę na dół z myślą, że Andrew jest już w studio. Jednakże moje zdziwienie jest ogromne, gdy ze schodów słyszę jego aksamitny głos:

— Nie potrafię, od tak, napisać pięciu piosenek, do cholery. — Pomimo jawnego wzburzenia, słowa wypowiadane przez chłopaka nadal brzmią miękko i seksownie. Nie pomyślałam tego. Zdziwiona zaglądam do kuchni i widzę jak zdenerwowany jest mój współlokator. Jego przystojna twarz jest nad wyraz spięta. Jakby tego było mało, Harrison z nerwów szarpie za końcówki włosów, na przemian, drapiąc się po karku. Wyobrażam sobie jego wściekłe oczy, które teraz nie mają nic ze słodkich czekoladek. — Dajcie mi jeszcze trochę czasu — błaga bezradnie. — Tak, dam radę do przyszłego tygodnia — cedzi.

Kończy rozmowę i bezwiednie opiera się o wyspę kuchenną. Muszę przyznać, że dziś naprawdę wygląda niczym wrak człowieka.

— Wszystko w porządku? — Postanawiam wkroczyć do akcji. — Przepraszam, głupie pytanie. — Oblewam się rumieńcem, gdy uświadamiam sobie jak bezsensowne pytanie zadałam. Zagryzam wargę ze zdenerwowania, ponieważ nie umiem poprowadzić dalszej rozmowy.

Andrew podnosi głowę i spogląda na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Uderza we mnie jego zmęczone spojrzenie i robi mi się głupio, ponieważ obstawiałam, że jest wściekły.

Chłopak nie jest zły — on jest najzwyczajniej w świecie bezsilny.

— Słyszałaś? — pyta. Brzmi to jednak tak, jakby był już pewien.

Na pewno jest.

— Niestety — przyznaję, choć nawet nie muszę.

Andrew ponownie chowa twarz w dłonie.Wygląda tak bezradnie, że naprawdę mam ochotę mocno go przytulić i pocieszyć. W tym momencie zapominam o naszych kłótniach.

Nie mam jednak na tyle odwagi, aby mocno opleść go ramionami i wtulić się ufnie w jego ciało. Może nawet go pocałować. 

Zamiast tego, podchodzę do współlokatora i chwytam go za barki. Jest to raczej marna próba pocieszenia, ale czasem to najdrobniejszy dotyk potrafi uśmierzyć ból.

Tak na marginesie, jego ramiona są naprawdę męskie.

— Nie daję już rady — oznajmia cicho Andrew. — Presja jest olbrzymia, pomysłów na piosenki brak, a następne koncerty tuż, tuż. Brak mi sił — przyznaje.

Pocieram jego ramiona w geście otuchy, bo sama nie wiem jak inaczej mogę go pocieszyć. 

— Oh, daj spokój. Jesteś Andrew Harrison, pamiętasz? Tobie nawet duchy nie są straszne. — Uśmiecham się do niego pogodnie i zaczynam myśleć o dzieciństwie.

W pokoju jest bardzo ciemno. Moja mama nazywa taką ciemność, ciemnością egipską. Sama nie wiem dlaczego.

W każdym razie, nie widzę nawet swoich palców, gdy macham nimi przed twarzą. Bardzo się boję. 

Nie uspokaja mnie myśl, że Diana śpi w tym samym pokoju co ja. Chłopcy też są w tym pomieszczeniu. Oglądaliśmy dziś bajki do późna, ponieważ właśnie zaczęły się wakacje. Z tego powodu moi rodzice pozwolili nam położyć się nawet po północy. Pierwszy raz zgodzili się na coś takiego. Teraz czuję się trochę tak jakbym była już dorosła...

Zamykam mocno oczy i przykrywam głowę kołdrą, gdy słyszę jakieś szuranie. Wszyscy już śpią, więc boję się jeszcze bardziej. John i Andrew nawet chrapią, a Diana miarowo oddycha. Ja dla odmiany niemal umieram ze strachu.

Chłopcy puścili nam dzisiaj jakiś straszny film o duchach. Wraz z Di nie chciałyśmy go oglądać, ale J i Drew zaczęliby się z nas śmiać. Nie mogłyśmy pozwolić na to, żeby dalej nazywali nas bobasami. Przecież mamy już okrągłe sześć lat!

Ponownie słyszę szuranie, a później chrobotanie. Z wielką trudnością powstrzymuję pisk. Gdyby John i Drew nie spali, od razu wygraliby z tymi upiorami. Oni są już prawie dorośli. 

Zastanawiam się, czy warto obudzić któregoś z nich. Odliczam sobie do stu, choć końcowe liczby trochę mi się mylą. Po dziewięćdziesiąt pięć i osiemdziesiąt cztery jestem już względnie spokojna. 

Kolejny hałas ostatecznie wyprowadza mnie z równowagi. Pomimo ogarniającego mnie przerażenia, wstaję z łóżka. Podchodzę do miejsca, gdzie powinni spać chłopcy i próbuję obudzić jednego z nich. Jednakże John dalej mocno chrapie i zaczynam mieć pewność, że nie uda mi się z nim teraz porozmawiać. 

Nie wiem już co mam robić, ale gdy coś w pobliżu mnie uderza o ziemię, nie mam wątpliwości — powinnam obudzić Drew.

Śpisz? — pytam szeptem. To głupie pytanie, ale jakoś muszę nawiązać z nim rozmowę. Kiedy nie spotyka mnie żadna reakcja, ponownie trącam jego ramię. — Obudź się, tu są duchy — szepczę przerażona.

Holiday? — mamrocze przez sen. — O czym tu mówisz?

Coś znowu łupie o podłogę. Zamykam spanikowana oczy i kurczowo chwytam go za ramię.

Duchy — mówię dobitnie. — One przyszły z tego głupiego filmu.

Moja deklaracja dostatecznie pobudza Drew. Chłopak zapewne otwiera zaspane oczy i choć nawet ich nie widzę, jestem pewna, że tak jest.

Boisz się? — pyta.

Kiwam głową, a gdy zdaję sobie sprawę, że tego nie widzi, potwierdzam również słownie.

Chodź tutaj. — Słyszę jak klepie ręką o kołdrę.

Przysiadam na skraju łóżka i nasłuchuję razem z nim tego co się dzieje. Jednakże jak na złość, wszystkie dziwne i przerażające odgłosy ucichły. 

Robi mi się głupio, bo może rzeczywiście przez ten film, zaczęło się dziać coś dziwnego z moją głową.

Mój przyjaciel chyba również powątpiewa w moje opowieści. Nie daje jednak po sobie poznać, że mi nie wierzy.

Za to go lubię.

Wiesz co, Drew? Zapomnij. — Gula w moim gardle jest olbrzymia i z trudem powstrzymuję płacz. Boję się, że mój przyjaciel wygada wszystko Johnowi i jutro oboje będą się ze mnie naśmiewać. — Ja... Naprawdę się bałam... — Tego filmu, zamierzam powiedzieć. Jednakże właśnie w tym momencie coś koło nas uderza z hukiem o ziemię. 

Czuję jak Drew napręża mięśnie. Ja sama piszczę, a później wtulam się w jego ciało ni to z przerażenia, ni z zawstydzenia.

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Chłopak zapala światło, tym samym, demaskując naszego "ducha". Okazuje się, że jest nim John, ma dziesięć lat i potargane włosy.

Jestem na niego wściekła!

Mówiłem, że posikasz się w majtki ze strachu, gdy obejrzysz ten film. — Uśmiecha się figlarnie.

Drew jeszcze nie do końca rozumie, co właśnie miało miejsce. Nasze spojrzenia lądują na krześle, które stoi tuż przy łóżku Johna. Mój straszny brat przywiązał do niego sznurek.

Jesteś mięczakiem, Holi. Widać, że jesteś dziewczyną. — J szarpie za sznurek, a krzesło wydaje charakterystyczny dźwięk.

Wstyd ogarnia całe moje ciało i jestem tak zażenowana, że nie mogę dłużej tutaj zostać. W tempie ekspresowym wstaję z kanapy, na której spał Drew i biegiem ruszam do łazienki. Z moich oczu uciekają pierwsze łzy.

Holiday! — krzyczy za mną Drew. Nie zatrzymuję się. Jest mi tak głupio! — Ptasi móżdżek z ciebie, John.

Wracam do rzeczywistości i spoglądam w skupieniu na Andrew. Zdaję sobie właśnie sprawę, że kiedyś był naprawdę dobrym i wyrozumiałym przyjacielem. 

I chyba właśnie dlatego, czuję się zobowiązana pocieszyć go.

— Siadaj. — Kiwam głową na krzesło barowe. — Zaraz zrobię ci kawę. Serio, wyglądasz fatalnie.

— Dzięki za szczerość — prycha chłopak.

Zabieram się za obsługę ekspresu do kawy i nie zbaczam na jego urażony ton.

— Spałeś w ogóle? — pytam zamiast tego zmartwiona. 

Moja relacja z Andrew nadal jest skomplikowana i nic nie jest tak jak kiedyś. Jednakże, gdy widzę go takiego bez życia, nie umiem przestać się o niego martwić.

— Tak. Trzy godziny. — Ziewa. — Poszedłem spać o czwartej, o siódmej dzwonił Charles, aby przypomnieć mi o piosenkach. Teraz dzwonił Will. Nie dają mi spokoju. Chyba zaraz zwariuję...

Podaję do stołu świeżo zaparzoną kawę i przysiadam obok niego. Nie jestem pewna, czy powinnam zostawiać go samego w takim stanie.

— Przepraszam, że nie przygotowałem dziś śniadania. Nie miałem do tego głowy, ale spokojnie. Byłem na tyle miły, że zamówiłem pizzę. Z brokułami i kurczakiem, dokładnie taką jaką lubisz. Leży przy mikrofali. — Ziewa i opiera głowę na ręce. Przymyka oczy, prawie przysypiając.

Niekontrolowanie napinam wszystkie mięśnie. Przez krótką chwilę się cieszę, iż Andrew jest zmęczony. Wtedy jego zmysł obserwacji jest uśpiony. Przynajmniej nie zauważy mojej reakcji.

— Cóż, właściwie nie jestem głodna — deklaruję ostrożnie.

Myliłam się — to jedno zdanie wystarcza, aby wzbudzić czujność Harrisona. Chłopak raptownie podnosi głowę i taksuje mnie spojrzeniem.

— Od kiedy odmawiasz jedzenia? — pyta zdziwiony. — Przecież kochasz pizzę.

Błąd, kochałam kilka lat temu.

— Zjem jabłko. — Chwytam pierwszą rzecz, która wpada mi w ręce i uśmiecham się bez przekonania. — Wiesz, tak pomyślałam... Może powinieneś się jeszcze zdrzemnąć? — zagaduję, chcąc zmienić temat.

Harrison ponownie ziewa, a później zamyka oczy. Kiwa głową i odnoszę wrażenie, że robi to z kpiną. Z potarganymi włosami, zaspanymi oczyma i olbrzymi worami pod nimi, wygląda marnie.

— Chciałbym — przyznaje. — Ale muszę jeszcze dziś, napisać choć jedną piosenkę.

Zastanawiam się przez chwilę, jakich argumentów mogę użyć, aby przekonać go do swoich racji. 

— W takim stanie niczego sensownego nie wymyślisz. — To pierwsze, co przychodzi mi do głowy.

Uśmiecha się zaspany. Robi mi się cieplej w całym ciele. To uczucie jest dobre, ale nawet nie umiem go nazwać.

— Nie mogę zasnąć — mówi w końcu. — Nie chcę brać proszków na sen, bo... Staram się nie przesadzać od... Sama wiesz od kiedy... — Odwraca spojrzenie.

Doskonale wiem o czym mówi, ale nie chcę wracać do tego tematu. Wiem, że już taki nie jest, a to wystarczający powód, żeby o tym nie mówić.

— Dobrze, to rzeczywiście rozsądne rozwiązanie — przyznaję mu rację. Wyjmuję z kieszeni słuchawki i wysłużony odtwarzacz mp3. — Proszę. — Przesuwam przedmioty do niego. — Pożyczam ci do zwrotu.

Andrew patrzy na mnie zdumiony.

— Co to? — pyta niezrozumiale.

— Muzyka klasyczna. Pomaga mi się odstresować i lepiej mi się wtedy biega. Sądzę, że dziś bardziej ci się przyda. — Puszczam mu perskie oko i zeskakuję z krzesełka. Wciąż trzymam w dłoni zielone jabłko. — Zdrzemnij się! — krzyczę na odchodnym i wybiegam z domu.

Biegnę wybrzeżem i zastanawiam się w jaki sposób pomóc Harrisonowi. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy.

Wsłuchuję się w spokojny i rytmiczny szum wody, który wybija moje kolejne kroki. Okolica bardzo mi się podoba i jest idealna na codzienną formę aktywności. Prywatna plaża Andrew doskonale nadaje się do biegania.

Dochodzę do wniosku, że problem leży w tym, iż Harrison nie potrafi się odstresować. Sam powiedział, że to wszystko przez presję jaką wywierają na nim Charles i Will.

Nienawidzę ich!

Kiedy udaje mi się ustalić przyczynę tego stanu, postanawiam poszukać antidotum. 

Nie mam żadnych mądrych pomysłów. Obydwoje już wydorośleliśmy i naprawdę nie wiem, co teraz sprawia przyjemność Andrew. Niewątpliwie jednak, muszę go trochę rozerwać.

Przyspieszam jeszcze bardziej i wraz z upływem czasu, łapie mnie zadyszka. Pot zaczyna spływać po moim karku. To ten moment, kiedy moje ciało w pełni się rozluźnia.

Przychodzi mi na myśl pewien plan. Potrzebuję tylko pomocy Georga. Nie wiem jak się z nim skontaktuję, ale jeśli mi się uda, myślę, że pomogę Harrisonowi.

Zalążek jakiegoś pomysłu sprawia, że czuję się spokojniejsza.

___________________________________________________________________________________

Kochani, nie wiem jak Wam mijają dni w tym nowym roku 2018. Pozostaje mi czekać na ferie, żeby w końcu odreagować i odnaleźć swoje katharsis...

Trzymajcie się, moi drodzy! 

"Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą, zostaną po nich buty i telefon głuchy (...)"

Wasza, Firefly 💕



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro