Rozdział 25.
Nie wiem jak to się dzieje, ale odkąd zamieszkałam z Andrew, na treningi muszę biegać, tym samym, ćwicząc swoją kondycję częściej, niż miałam w zwyczaju. Naprawdę zastanawiam się, czy to możliwe, aby spóźniać się codziennie.
Przez wszystkie zbierające się incydenty i wykroczenia na moim koncie, czuję, że właśnie trafiam na czarną listę lady Louise. Miłość, amour, róże i młodzieńcy to jedno, ale ignorowanie baletu to coś o wiele bardziej poważnego i nieodpowiedzialnego. Zwłaszcza, jeśli dopuszcza do tego primabalerina.
Czuję się dziwnie. Nie mam już czasu na tak częste ćwiczenia poza treningiem z lady Louise i teraz coraz częściej zdarza mi się miewać skurcze lub rwanie mięśni podczas robienia wskazanych póz.
Zazdrosne baletnice dziwnie na mnie patrzą, Ben przestał rozmawiać, gdy zobaczył, że go ignoruję. Na domiar złego w mojej głowie wciąż krążą słowa Sama z poprzedniego wieczoru.
"Wiesz jaka była brzydka? Miała takie marchewkowe, rude włosy i całą masę piegów"
"Rude to fałszywe jak to się mówi, nie?"
"Dobrze, że Drew wybił ją sobie z głowy."
"Mój dziadek miał kiedyś w sadzie stracha na wróble, wyglądał jak ona."
Słowa Samuela cały czas krążą po mojej głowie i nie umiem ich stamtąd wyrzucić, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem dlaczego tym się przejęłam. Wydaje mi się, że moja samoocena dopiero zaczynała wzrastać i był to powolny proces. Słowa mężczyzny sprawiły, że aktualny poziom spadł podwójnie w dół.
Mężczyźni to wzrokowcy. Patrzą na dziewczyny i umieją wychwycić z tłumu te najpiękniejsze. Później traktują je niczym swoje boginie.
Nigdy nie należałam do pięknych osób, wiem o tym. Jednakże teraz staję się młodą kobietą i zaczyna zależeć mi na uwadze płci przeciwnej.
Dawniej myślałam, że krytykowanie samej siebie osiągnęło szczyt, teraz wiem, że z każdym dniem to uczucie może się nasilać.
— Primabalerino, słuchasz mnie? — Z zamyślenia wyrywa mnie zirytowany głos baletmistrzyni. Podnoszę wzrok zlękniona, ponieważ wiem, że i tak już sobie nagrabiłam. W tle słyszę chichot którejś z baletnic.
— Oh, ja... hmm, przepraszam — dukam niewyraźnie.
Lady di'Arquien mruczy coś pod nosem niewyraźnie i nie wiem jakim cudem, ale jestem pewna, że są to przekleństwa.
— Quel toupet! Primabalerino, zejdź na ziemię! Bujasz w obłokach, dajesz zły przykład pozostałym dziewczętom. Ileż można? — Wiedziałam, że jest źle, ale nie sądziłam, że aż tak. Robię się cała czerwona, ponieważ oprócz wzroku lady Louise, czuję na sobie również inne spojrzenia, w tej chwili bardziej dotkliwe. — Tracę już do ciebie cierpliwość — mówi beznamiętnie. Te kilka słów sprawia, że czuję wyrzuty sumienia. — Występ zbliża się dużymi krokami. Pozostały jeszcze trzy tygodnie i choć myślicie, że to dużo, mylicie się. Do piątku musicie napisać mi listę zaproszonych przez siebie gości. Tego dnia wasze rodziny będą najważniejsze zaraz po komisjach ze szkół baletowych. Słyszałam nawet, że przyjadą z Moskwy. Succès! Musicie ciężko pracować, aby go odnieść. — Widać, że przez chwilę się nad czymś porządnie zastanawia. Biega spojrzeniem ode mnie do Bena. Macha jednak dłonią jakby odganiała natrętną muchę i kontynuuje: — Pamiętajcie o tych listach. Do piątku i ani dnia dłużej. Muszę w końcu zarezerwować miejsca w amfiteatrze. Na dzisiaj to wszystko. Au revoir! — żegna się.
To pierwszy raz, kiedy nie prosi Bena o zatańczenie ze mną. Dopiero teraz dochodzi do mnie to, co pomyślałam.
Wcale dobrze nie tańczę, a Ben mnie nie lubi. Prosi mnie o taniec z rozkazu baletmistrzyni.
Uświadomienie tego absurdalnego faktu doprowadza mnie na skraj załamania nerwowego. Kieruję się do szatni najszybciej jak potrafię.
— Holiday! — słyszę za sobą głos Bena.
Ignoruję go. Tancerz wśród powszechnej opinii innych baletnic uchodzi za niezwykle urodziwego. Kiedyś w szatni rozmawiały o jego przyrodzeniu, wprowadzając mnie w niesmak. Mówiły coś o kolosalności, ale nie do końca umiałam połączyć fakty. Sprawy intymne nad wyraz mnie krępują.
Tak jak wspominałam — Ben podobno jest przystojny. Osobiście nie umiem określić, czy rzeczywiście tak jest. Jego zielone oczy, brązowe włosy i dosyć pełne usta, wydają mi się zwyczajne na tle urodziwej i wciąż uroczej twarzy Andrew.
Lubię mojego partnera tanecznego tylko z charakteru. Nic poza tym.
— Czemu mnie ignorujesz? — Chłopak chwyta mnie za rękę, tym samym zatrzymując. — Co się z tobą dzieje? — Patrzy w moje oczy jakby szukał przyczyny. Nie umiem mu odpowiedzieć. Zdałam sobie właśnie sprawę, że Ben chyba mnie nie lubi. — Odkąd zamieszkałaś z Andrew jesteś jakaś dziwna.
Długo zastanawiam się nad tym, co właściwie do mnie powiedział. Jestem niewyspana, pełna kompleksów i moje szare komórki dopiero się nagrzewają. Nie potrafię wydobyć z siebie chociażby słowa. Gubię się w swoich uczuciach i teraz wydają mi się być tunelem bez światła, labiryntem bez wyjścia.
— Możesz mnie nie ignorować? — Cierpliwość Bena powoli się kończy, czuję to na swoim przedramieniu.
— Możesz mnie puścić? To boli. — Jego zachowanie to kubeł zimnej wody. Co z tego, że mam kompleksy i boję się swojego cienia? Powinnam choć poudawać, że walczę o swoje.
— Dobrze. — Chłopak powoli puszcza moją rękę, ale pilnuje przy tym, żebym mu nie uciekła.
Jego wymykające się spod kontroli zachowanie, sprawia, że przestaję być mu posłuszna.
— Wiesz co, Ben? Irytujesz mnie. Mam już tego dosyć, naprawdę. Mówisz, że to ja się dziwnie zachowuję, ale to ty tracisz hamulce. Czego ty właściwie chcesz, co?
— Zapraszam cię na kawę — wypala bez zastanowienia.
Analizuję za i przeciw. To może nie głupi pomysł, ale przypominam sobie, że dzisiaj to ja powinnam ugotować Andrew obiad. Tym bardziej, że dzisiaj będzie miał kaca.
Oh, dlaczego nawet teraz muszę o nim myśleć?
— Wolisz iść do Andrew, tak? — prycha ostentacyjnie. — Powiedz mi, co on ma takiego, czego nie mam ja? — Czeka na moją odpowiedź, ale uparcie milczę. Nie wiem, co się stało. Dlaczego Ben tak się zachowuje? — Powiedz mi, co ci daje w zamian za chwilę intymności, co?
Zbliża się do mnie na odległość kilku centymetrów i to napawa mnie przerażeniem.
— O czym ty mówisz? — bąkam niewyraźnie.
Jego oczy są teraz jakieś rozbiegane. Dostrzegam w nich szaleństwo, a mój instynkt samozachowawczy chyba właśnie wybrał się na urlop, ponieważ stoję przed ewidentnie rozwścieczonym Benem i nie potrafię uciec.
Strach mnie paraliżuje, gdy jego dłoń dotyka mojego policzka. Odgarnia samotny kosmyk, błąkający się na mojej twarzy.
I choć czuję przerażenie, jestem w stanie rozmyślać o tym, że to nie ta dłoń powinna gładzić mój policzek. Nie jest tak samo przyjemnie gładka, a gest choć odrobinę delikatny tak samo jak u Andrew.
— Jesteś piękna, Holi. — Przysuwa się jeszcze bliżej. Próbuję się odsunąć, ale mnie zatrzymuje. — Gdzie uciekasz? — Śmieje się niewesoło. — Mogę dać ci wszystko. Może nie jestem tak bogaty jak Harrison, ale z pewnością mam więcej do zaoferowania.Tylko się ze mną umów...
Jestem przerażona. Spoglądam w jego ciemne tęczówki i przełykam strach.
— Ben, przykro mi, ale nie. Nigdy nie będziesz dla mnie kimś więcej, niż przyjacielem — deklaruję powoli, ale dobitnie.
I to chyba go rozwściecza. Jego oczy robią się rozbiegane, powieki zaczynają mrugać w nerwowym tiku, nozdrza gwałtownie falować.
— Jeszcze tego pożałujesz — cedzi i ponownie zaczyna mnie ściskać, tym razem, za nadgarstek. — Jesteś głupią, małą, niewartościową su...
— Wszystko w porządku? — Wyrasta przed nami wysoka postać lady Louise. Dziękuję za to niebiosom, bo uścisk Bena był coraz mocniejszy. Naprawdę zaczynałam się bać.
Chłopak odsuwa się ode mnie, tym razem bardzo delikatnie. Obdarza mnie swoim czarującym uśmiechem, który teraz wydaje się być podstępny.
— W jak najlepszym, lady Louise. Trzymaj się, Holi. Pozdrów Drew. I już się nie martw, mam nadzieję, że jego niespodzianka będzie naprawdę udana.
Oddala się z uśmiechem na twarzy. Zastanawiam się jak można tak szybko zmieniać swoje emocje. Ben jest naprawdę dobrym aktorem, może nawet lepszym od Andrew?
— Dobrze się czujesz? — dopytuje baletmistrzyni.
Cała drżę i czuję w swoich oczach palące łzy. Przywołuję się do porządku.
— W jak najlepszym lady di'Arquien, w jak najlepszym.
***
Najwidoczniej cały świat postanowił dzisiaj ze mnie zakpić. Na dworze leje deszcz, jest wietrznie i chyba właśnie nadchodzi sztorm od strony zatoki.
Moje emocje są wzburzone podobnie jak warunki klimatyczne i czuję się niczym połączenie tornada i burzy.
Na dodatek Andrew postanowił wczoraj zapić, dzisiaj ma cholernego kaca i kiedy trzeba, nie przyjechał po mnie. Idąc na przystanek, kilka samochodów ochlapuje mnie wodą z kałuży. Autobus ucieka mi sprzed nosa i muszę czekać dwadzieścia minut na kolejny.
Mogłabym to wybaczyć niebiosom, naprawdę, ale nie wtedy, gdy jest to chyba jedyny przystanek w mieście, który nie ma zadaszenia.
Kiedy wsiadam do starego pojazdu, zajmuję miejsce z tył. Autobus chrzęszczy i dziwnie prycha, w powietrzu unosi się zapach spalin. Mieszkam w Stanach, a czasem czuję, że jest to kraniec cywilizacji.
Nie mam pojęcia dlaczego ludzie na mnie tak dziwnie spoglądają. Rozumiem, że jestem cała morka, moje włosy to porażka, ale to chyba normalne, jeżeli pada deszcz.
Nigdy nie zrozumiem społeczeństwa.
Jak na złość przypominam sobie również o zrobieniu zakupów. Oczywiście Andrew się tym nie zajął, bo korona najwidoczniej spadłaby mu z głowy.
Wysiadam na następnym przystanku, narażając się na ponowny spacer w ulewie. W tle słychać pierwsze grzmoty.
Może ten sklep to nie taki głupi pomysł? Przynajmniej tu jest ciepło i nie pada.
Wędruję między alejkami, dłużej, niż powinnam. Szukam odpowiednich produktów, miarkując je tak, aby nie były za ciężkie, kiedy będę je niosła do domu.
Gdy w koszyku mam wszystko, co potrzebne na kolację, kieruję się w stronę kas. Kolejki są olbrzymie — najwidoczniej, ludzie postanowili w ten sposób, schować się przed deszczem.
Słyszę za sobą jakieś szepty i ciche rozmowy, ale nie zwracam na to uwagi, ponieważ to chyba normalne, kiedy człowiek stoi w kolejce.
Nie zwracam uwagi do czasu.
— Podobno już z nim mieszka — mówi kobieta za mną. — Mój chłopak mówił, że Andrew z nią sypia, serio. Oh, skąd Ben o tym wie? Dzwonił do mnie przed chwilą, wyszli na piwo — relacjonuje dziewczyna za mną, pozostałym koleżankom. Cóż, dziwi mnie zbieżność imion, ale nie wydaje mi się to szczególnie podejrzane. Te imiona są popularne. — Czekaj, zapytam ją. — W tym momencie klepie mnie po ramieniu.
— O co chodzi? — Obracam do tył głowę i patrzę na nią w niezrozumieniu.
Jest naprawdę ładna — jej słodziutką twarz okala burza brązowych loków. Jest wysoka, a jej zęby niemal błyszczą się od bieli.
Dziewczyna zarzuca włosy przez ramię i uśmiecha się firmowo, ukazując rząd prostych zębów.
Jak na reklamie płynu do płukania jamy ustnej.
— To prawda, że mieszkasz z Harrisonem?
— O co chodzi? — powtarzam już coraz bardziej zła. Nie jestem taka głupia, żeby wyjawiać swoje miejsce zamieszkania obcej osobie.
— Czyli, że tak. — Uśmiecha się triumfująco. Podnoszę brew. —Słuchaj, też kiedyś z nim miałam pewne przygody. Z autopsji wiem, że Drew nie lubi takich cnotek jak ty. To znaczy, nie zrozum mnie źle, ale on woli brunetki, a ty jesteś... — Tu krytycznie spogląda na moją głowę. — No właśnie, jesteś ruda. I raczej nie wyglądasz na kobietę, która lubi eksperymentować.
— Eksperymentować w czym?
Dziewczyna zarzuca ciemnymi włosami i uśmiecha się do mnie, ponownie, ukazując zęby.
— W igraszkach, oczywiście. Tak między nami, Drew od zawsze lubił pozycję na jeźdźca.
Robię się czerwona, bo właśnie dociera do mnie, o czym właściwie mówimy. Spoglądam spanikowana na kasjerkę, która z kolei patrzy na mnie zdegustowana.
— Nie sypiam nim! — Piszczę cienkim głosikiem.
— Oh, pewnie, kochanie. Każda z nas tak mówiła.
W pośpiechu przeszukuję portfel, chcąc uiścić opłatę. Moje ręce się trzęsą, więc mam z tym nie lada problem.
— Karta klienta?
— Nie mam.
— Dodatkowe punkty?
— Nie zbieram.
— Polecam batoniki zbożowe, proteinowe. Pyszne.
— Nie, dziękuję — odmawiam już coraz bardziej zirytowana. Właśnie dlatego, nienawidzę robić zakupów.
— W takim razie polecam najnowszą gazetę o życiu gwiazd. — Kasjerka recytuje znudzonym głosem.
— Niech będzie. — Zgadzam się tylko dlatego, że chcę wyjść stąd jak najszybciej. Dalej jestem zawstydzona, a ludzie wciąż nie przestali na mnie ukradkowo spoglądać.
— Bezwstydnica — mamrocze jakaś staruszka.
Kobieta z dzieckiem na mój widok zasłania swojej pociesze oczy.
ŚWIAT OSZALAŁ.
------——————————————————
Wasza, Firefly ;) 🐜🐝
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro