Rozdział 21.
Ze snu wyrywa mnie wspaniały zapach śniadania. Uśmiecham się sennie na myśl o tostach, kawie, kanapkach i innych przekąskach, które przygotowała moja mama.
Przeciągam się i otwieram oczy. Marszczę w zdumieniu brwi, ponieważ nie znajduję się wcale w swoim pokoju, a w rezydencji Andrew. Mój humor trochę się pogarsza, ale nie zmienia to faktu, iż jestem głodna. Potwierdza to również burczenie w moim brzuchu.
Postanawiam wstać. Automatycznie i już raczej z przyzwyczajenia, spoglądam przez duże okno, wychodzące na zatokę.
Zapowiada się naprawdę dobry dzień — niebo jest bezchmurne, słońce pięknie świeci, woda jest spokojna i całość zakłóca jedynie lekka, aczkolwiek przyjemna bryza.
Nie pamiętam jak znalazłam się w swoim łóżku. Najprawdopodobniej zasnęłam podczas powrotu z Nowego Jorku.
Muszę przyznać, że naprawdę mi się podobało. Andrew był taki jak dawniej — dużo się śmiał, żartował i był doprawdy czarujący. Jestem pewna, iż z powodzeniem by mnie uwiódł.
Chwała za tamtą kłótnię. Gdyby nie ona, już dawno uwierzyłabym we wszystkie kłamstwa, które Harrison zacznie mi serwować.
Załatwiam sprawy związane z poranną toaletą, a później postanawiam podążyć za wspaniałą wonią, która roznosi się nawet na piętrze.
Idę po schodach jeszcze zaspana i kieruję się do kuchni. Dedukuję, że to właśnie tam znajduje się gorące jedzonko. Zacieram w myślach ręce.
Nie myślcie o mnie źle — chyba każdy lubi jedzenie. Nie jestem wyjątkiem.
Na parterze roznosi się głośna muzyka, a po głosie prezentera, rozpoznaję okoliczną stację radiową. Przy wyspie kuchennej spostrzegam Andrew. Moje oczy robią się większe, kiedy spostrzegam jak kręci biodrami.
Ciekawe, czy umie robić nimi coś jeszcze.
Przerażają mnie moje myśli, dlatego szukam choć jednej rzeczy, która odwróci moją uwagę.
Na blacie znajdują się croissanty, powidła, różnego rodzaju owoce. Harrison przygotowuje sok pomarańczowy — mój ulubiony — i śpiewa przy tym swobodnie.
Ma naprawdę piękny głos — delikatny, ale momentami można usłyszeć poranną chrypkę. Silny i męski jednocześnie.
Seksowny.
W tym momencie linczuję samą siebie. Wystarczył jeden wieczór sam na sam z Harrisonem, a w mojej głowie zaczęły się rodzić jakieś dziwne, zdradzieckie myśli.
— Wstałaś już? — Z zamyślenia wyrywa mnie rozczarowany głos Andrew.
Rozczarowany?
Upewniam się, patrząc na mimikę jego twarzy. Rzeczywiście, nie wygląda na szczęśliwego.
— To źle? — pytam zbita z tropu. Może tak naprawdę to śniadanie nie jest dla mnie? To na pewno to. Harrison zaprosił zapewne jakąś koleżankę i chce ją uraczyć pożywnym śniadankiem, a ja wpierniczam się z buciorami w jego plany. — Nie wiedziałam... To znaczy nie chciałam... — jąkam się zmieszana, nie wiedząc w jaki sposób wyrazić swoją myśl. — Jeśli na kogoś czekasz, nie ma problemu. Przekąszę jakąś kanapkę i zmykam na górę.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że wcale nie muszę tego robić. Jakby nie patrzeć, przez okres wakacji będę z nim mieszkać i mam takie same prawa do przebywania w tym domu jak Harrison.
Jednakże chłopak wykazał się w stosunku do mnie szczególną grzecznością. Wczoraj był naprawdę miły i nie chcę zaprzepaścić tych kilku dobrych wspomnień, które zdążyliśmy razem stworzyć.
Andrew się stara, ja też powinnam.
— Zwariowałaś? — Śmieje się chłopak i przybiera fantastyczny uśmiech. Z dołeczkami. — To śniadanie dla ciebie. Sam przygotowałem. — Wypina dumnie pierś. Kręcę z politowaniem głową. Zachowuje się jak mały chłopiec.
Uroczy chłopiec.
— Cóż, naprawdę jestem z ciebie dumna. — Mrugam wesoło okiem. Mój humor uległ polepszeniu i nie mogę doczekać się śniadania. Znam możliwości Andrew i wiem na milion procent, iż się nie rozczaruję.
— Zepsułaś całą niespodziankę — skarży się, zerkając przy tym na patelnię.
— Jaką niespodziankę? — pytam zaciekawiona. Chwytam za jabłko i wskakuję na blat. Kiedy już siedzę, macham jedynie nogami.
— Miałem przygotować śniadanie do łóżka...
W każdej chwili możemy się tam znaleźć.
Marszczę w zdezorientowaniu brwi.
Holiday, opanuj swoje młodzieńcze hormony!
— Jak chcesz, to mogę poudawać, że jeszcze śpię — żartuję.
Andrew spogląda na mnie ze swoim kpiarskim, firmowym uśmieszkiem.
— Czas na łóżko przyjdzie, w odpowiednim momencie, kotek. — Przewracam oczyma na ten marny tekst i zaczynam nucić melodię z radia.
— Swoją drogą, jak znalazłam się w łóżku? — Rumienię się na dwuznaczność tych słów. — No wiesz, chyba zasnęłam w aucie, a nie pamiętam, żebym przyszła tutaj sama.
— Przeniosłem cię. I zanim coś powiesz, nie rozbierałem cię. — Unosi obie ręce do góry. — Naprawdę. Uznałem, że masz na sobie dość wygodne ubrania, a zapewne nie chcesz, żebym rozbierał cię bez twojej wiedzy. Przyjdzie na to odpowiedni czas. Co prawda kusiło mnie, żeby zerknąć, ale wiem, że czasem jesteś dosyć gwałtowna. Ale może to i dobrze. — Puszcza mi perskie oko.
— Dlaczego mnie nie obudziłeś?
— Spałaś i wyglądałaś naprawdę słodko. — Unoszę tylko brew. — Jak w ogóle ci się podobało? — Chłopak szybko zmienia temat.
Zaczynam zastanawiać się co mu odpowiedzieć. Dochodzę do wniosku, iż warto wyznać prawdę. Chłopak naprawdę się postarał i było to widać. Nie zamierzam zepsuć mu humoru.
— Było fantastycznie, naprawdę. — Spogląda na mnie podejrzliwie. — Przysięgam! — Kładę rękę na sercu i śmieję się z jego miny. — Nie sądziłam, że przygotujesz coś takiego. To było fantastyczne uczucie. Przez chwilę czułam się jak w horrorze, później jak w kryminale, a następnie niczym jedna z kobiet Jamesa Bonda...
Andrew przybiera flirciarski uśmiech.
O nie, już ja wiem, co chodzi mu po tej głowie.
— Rozumiem, że to ja byłem agentem 007?
— Mógłbyś nim być, ale trochę brakuje ci do jego błyskotliwości. Przekomarzam się i wgryzam się w jabłko.
To znaczy wgryzłabym się, ale Andrew natychmiast zatrzymuje moją dłoń.
— O nie, moja pannico. Żadnych przekąsek przed śniadaniem. Tata naprawdę się napracował, do jadalni, już.
Zeskakuję z blatu i idę tam, gdzie mi powiedział. Nie chodzi o to, że jestem uległa, ale liczę na to, iż w końcu dostanę jedzenie.
Po chwili na stół wjeżdżają croissanty, owoce, konfitury różnego rodzaju, omlet i masa innych smacznych produktów do jedzenia.
Jest także on.
Sok pomarańczowy.
— Zaproponowałbym ci kawę, ale wiem, że jej nie znosisz — mówi Andrew, zapełniając kubek czarnym naparem. To naprawdę miłe, iż jeszcze pamiętam, co lubię, a czego nie. — A jak podobał ci się most brookliński?
O ile wcześniej nie bałam się powiedzieć prawdy, tak w tym przypadku postanawiam zachować część przemyśleń dla siebie.
Na przykład o tym, że zaskoczył mnie swoimi refleksjami odnośnie życia i o tych wyimaginowanych ludziach. Również o tym, że przez ten jeden krótki moment, na powrót, zaczynał dla mnie znaczyć coś więcej.
Nie chcę mówić też o tym jaki wpływ na mnie, miał jego dotyk i jak mocno zaskoczyła mnie jego empatia, w momencie, gdy zakładał na moje ramiona kurtkę.
— Cóż, to naprawdę magiczne miejsce. Nie jest oczywiście tak piękne jak tutejsze niebo i gwiazdy, ale urzekło mnie to wszystko. — Ograniczam się do tych słów.
Andrew najwidoczniej analizuje moje słowa, a później smaruje swojego tosta konfiturą.
— Przepraszam cię za tamte fanki — wypala nagle. Patrzę na niego zaskoczona. Zauważył jak się wtedy poczułam? — Głupio wyszło, byłem z tobą, rozmawialiśmy, tak naprawdę jak dawniej. I nagle ktoś się między nas wpierdziela. Pewnie jesteś mną rozczarowana.
Od jakiś kilku lat, dobrze, że zauważyłeś.
Zaczynam o tym myśleć i wcale nie jestem pewna, czy chciałabym być jego dziewczyną.
Oczywiście jest to myślenie czysto teoretyczne. Jednakże świadomość tego, że podczas każdego, nawet najintymniejszego spotkania, towarzyszyłoby nam stado fanów i fotoreporterów, doprowadza mnie do bezsilności.
Wytrzymałabym to?
— To nic takiego. — Wzdycham. Teraz to nie wydaje się aż takie ważne. Postanawiam zadać pytanie, które nurtuje mnie od dłuższego czasu.
— Andrew — zaczynam niepewnie. Podnosi na mnie wzrok. Cieszę się, że zwróciłam jego uwagę. To o co zamierzam zapytać jest dla mnie naprawdę ważne. — Dlaczego to wszystko robisz? Co chcesz przez to osiągnąć? To, że po tym wszystkim się pozbierałam, nie oznacza wcale, że będę umiała pozbierać się jeszcze raz. Coś knujesz, prawda? Zamierzasz mnie skrzywdzić?
Chłopak odkłada kromkę chleba na talerz i całą swoją uwagę skupia na mnie.
— Nie chcę cię skrzywdzić...
— Więc dlaczego? — Przerywam mu.
— Bo pamiętam o tym, ile dobrego przeżywaliśmy razem. — Nabiera głęboko powietrza. — Brakuje mi tego. Chcę ciebie odzyskać. Naszą przyjaźń, kogoś w kim znów będę miał oparcie. — Chwyta moją dłoń, która w spokoju spoczywała na stole. Ze wszystkich sił próbuję ukryć dreszcz, przebiegający po moich plecach. — O ile się na to zgodzisz...
— Na co? — pytam niezrozumiale.
— Mamy całe wakacje, tyle czasu do dyspozycji, tylko dla siebie. Pozwól mi pokazać, że nie jesteś mi obojętna. Będę zabierał cię w różne miejsca, pokazywał tobie, co jest dla mnie ważne. Dzielił się tym wszystkim, co mnie męczy, ale też tym, co sprawia mi radość. Po prostu spróbuję być dla ciebie kimś takim jak dawniej, a może i lepszym. Jeśli pod koniec wakacji stwierdzisz, że moje staranie nic nie dały, okej, zaakceptuję to i w miarę możliwości, usunę się jak najdalej się da, ale jeśli zobaczysz w tych wszystkich działaniach coś więcej, wiedz, iż będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zgadzasz się?
Analizuję za i przeciw. Cały ten układ brzmi niczym pakt z diabłem.
Jednakże jestem jeszcze głupiutką nastolatką. Młodą dziewczyną, która nie przeżyła w życiu nic, co byłoby godne uwagi. Tęsknię za wyzwaniami i chwilami uniesień.
"Chwilo, jesteś piękna, trwaj"*
I sama nie wiem dlaczego, ale odpowiadam:
— Tak.
Radość Andrew jest ogromna. Wygląda to tak jakby już układał cały plan działania.
A może już ma go w głowie?
— Masz jutro czas? — pyta nieformalnie.
— Zaraz po zajęciach, owszem.
— Doskonale, zabieram cię jutro w pewne miejsce.— Jest strasznie podekscytowany, a ja zaczynam zastanawiać się, czy dobrze postąpiłam. — Omleta?
— Tak, poproszę — odpowiadam machinalnie.
— Najlepszy omlet, dla najlepszej kobiety — mówi, mrugając przy tym okiem.
Dziwne, czuję się tak jakbym właśnie wyszła ze swojego ciała i obserwowała tę scenę jako osoba postronna.
Zupełnie tak jakbym była widzem zza szyby.
To normalne?
Odpowiedź brzmi, nie.
***
Jestem już dużą dziewczynką. Ostatnio miałam dziesiąte urodziny. Dostałam prawdziwy aparat!
Mama mówi, że jestem już na tyle duża, iż mogę sama przygotować sobie herbatę, ale tylko wtedy, gdy ona będzie gdzieś obok. Boi się, że się oparzę.
Mama czasem jest naprawdę zbyt opiekuńcza.
Jednak dzisiaj nie o tym.
Jak już wspominałam, jestem już naprawdę dużą dziewczynką i większość prac domowych, umiem zrobić sama. Dzisiaj na przykład, przygotowuję sobie sama śniadanie. Na pierwszy ogień idą kanapki.
Mam ochotę na takie z sałatą, serem żółtym, pomidorem i ogórkiem. Może z wierzchu poleję to jeszcze ketchupem? Zobaczę.
Szukam w szafce noża, ale nie mogę znaleźć żadnego małego. Jestem naprawdę głodna, więc — korzystając z chwili, gdy w pobliżu nie ma mamy — wyciągam olbrzymi nóż do pieczywa.
Jestem już naprawdę duża i rozważna. Nie skaleczę się.
Z tym olbrzymim tasakiem w ręce, szukam w lodówce masła. Zabieram się za smarowanie kromek, kiedy nagle słyszę przerażony krzyk:
— Co ty robisz? — Podskakuję w miejscu i wystraszona odwracam się w stronę drzwi. To cud, że się nie skaleczyłam. Widzę przerażonego Drew.
— Zwariowałeś? — marudzę. Jestem jeszcze zmęczona, dopiero wstałam.
— O to samo mógłbym zapytać ciebie. Nie możesz używać takich ostrych narzędzi, skaleczysz się. — Wskazuje z przyganą na narzędzie zbrodni w mojej dłoni.
— Ale ja jestem głodna, no.
Mój przyjaciel podchodzi do mnie, a ja zaczynam się uśmiechać. Nici z chwilowego dąsania się. Tak bardzo się za nim stęskniłam.
— Z czym chcesz te kanapki? — Zadaje pytanie i ostrożnie zabiera mi nóż.
— Z sałatą, serem, pomidorem, ogórkiem i może szynką. — Wyliczam.
Chłopak się tylko śmieje.
— Absolutny must have Holiday Brown.
Nie boję się, że się skaleczy. Drew jest już naprawdę duży i prawie dorosły. Jest mężczyzną, oni nigdy nie robią sobie krzywdy.
Podziwiam z jaką precyzją kroi plasterki sera, następnie pomidora i ogórka. Wyciąga z lodówki ketchup i rysuje na kanapkach dwa śmieszne uśmiechy.
To z kolei wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
— Proszę. — Podaje mi talerz. — Dwie najlepsze kanapki, dla najlepszej przyjaciółki.
Z wdzięczności, składam na jego policzku krótkiego całusa.
__________________________________________________________________________________
* Cytat z "Fausta"
Pozdrawiam wszystkich! 💞
Trzymajcie się 💕😏
Wasza, Firefly 🐜🐝
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro