Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

Nie mogę zasnąć. Wszystko do mnie wraca. Problemy w życiu, problemy w szkole, problemy z Andrew. Już budząc się rano, czułam, iż wszystko pójdzie nie po mojej myśli. I cóż, nie przeliczyłam się.

Wchodzę do szkoły ze spuszczoną głową. Ostatnimi czasy bałam się tutaj przychodzić. Kim, jedna z najważniejszych osób w tej szkole, nie dawała mi spokoju. To nie tak, że byłam zwykłym mięczakiem i po prostu się jej bałam.

Kim Charpentier od kilku lat rządziła tym piekłem i wszyscy słuchali jej poleceń. Kiedy dziewczyna ogłosiła konkurs na największego nieudacznika, uczniowie przychodzili do niej z nominacjami, z wywalonymi jęzorami na wierzchu. Doprawdy, nie rozumiałam i nigdy nie zrozumiem jak można krzywdzić bliźnich z taką premedytacją. Okej, może się jednak bałam mojej rówieśniczki, ale tylko trochę, przysięgam! Zresztą, mam całkiem dobre usprawiedliwienie na ten nie tak absurdalny strach.

W ciągu jednego tygodnia moje dwie najlepsze bluzki wylądowały w koszu, bo przez rzekomy przypadek oblano je jogurtem . Najlepsze trampki ubrudzono niepostrzeżenie atramentem. We wtorkowe popołudnie, swój plecak, zaraz po długiej przerwie, gdy zmierzałam w stronę klasy od trygonometrii,  znalazłam w koszu na odpady ze stołówki.

Czułam się w tej oto placówce oświatowej niczym dziwny gatunek pędraka albo jak seryjna morderczyni, która dopiero co wyszła z psychiatryka. Jak kto woli. Ludzie mierzyli mnie takim wzrokiem jakim obdarza się wyjątkowo odpychający gatunek robaka. I pomyśleć, że to za sprawą jednej zazdrosnej dziewczyny.

Panna Charpentier mściła się na mnie, bo jako mała dziewczynka podkochiwała się w Andrew. Ja zresztą też. Wtedy wszystko się zaczęło. Już jako siedmiolatka Kim była przerażająca, wredna i okropna. Pamiętam nawet jak zaraz po szkółce niedzielnej włożyła mi za kołnierz sukienki żabę. Ale o tym kiedy indziej. Gdy zauważyła, że ja i chłopak naszych wspólnych westchnień zbliżyliśmy się do siebie (a to za sprawą mojego brata, Johna) dostała ataku furii. Aż dziw, bo ten stan trwa do teraz. Tylko, że do pomocy, Kim ma przy sobie chłopaka, kapitana szkolnej drużyny koszykówki, a także przyjaciółkę, która jest główną redaktorką szkolnej gazetki.

Chyba powinnam się cieszyć, bo w jesiennym numerze byłam głównym tematem. Artykuł dotyczył w każdym razie mojej nieporadności oraz wszystkich porażek jakie zdołał zarejestrować laser Kim. Było też coś o wyglądzie i porównywano mnie do straszydła. Całość nie trzymała się kupy, była zwyczajnie mówiąc do chrzanu. Nawet językowo to się nie trzymało. Uczniowie jednak to kupili.

Nie uważam siebie za szczególnie brzydką. Moje włosy mają piękny kasztanowy odcień, a oczy niezwykłą poświatę szmaragdu. Gruba też nie jestem. Choć mam niecałe metr siedemdziesiąt wzrostu i jestem dosyć niziutka, myślę, że całość rekompensuje moje ciało, które jest zaokrąglone w kluczowych miejscach. Myślę, że to dość dziwne, zważywszy na fakt, iż jestem baletnicą. Jedyną skazą jaką w sobie dostrzegam są piegi. Cała masa piegów, rozpościerająca się od jednego policzka do drugiego i dumnie umiejscowiona na moim zadartym nosie. Przez lata nauczyłam się żyć z tym kompleksem, ale cóż, nie ukrywam, że chciałabym, aby w tajemniczych okolicznościach zniknęły raz na zawsze.

Czasem nawet zdarza się, że kilku odważnych chłopaków do mnie zagaduje, jednak kiedy na horyzoncie pojawia się Kim, wszystko się rozwiewa w ciągu nanosekundy. Nie da się ukryć, że przy Kim wyglądam jak tulipan przy róży. Ona zawsze rozkwita...

Myślę tak sobie o całej tej chorej sytuacji i trochę już pewniej przemierzam korytarz. Po lewej stronie, przez całą długość ściany ciągną się okna, które wpuszczają do środka choć nikłe promienie słoneczne, przypominające o tym, że już niedługo rozpoczną się wakacje. Moje myśli momentalnie przechodzą na ten tok rozumowania i właśnie wtedy z zamyślenia wyrywa mnie piskliwy głos tej wiedźmy. Zgadnijcie o kim mowa.

— Holi! —  krzyczy na  cały budynek. Przymykam na chwilę oczy w celu odzyskania względnego spokoju. Przygotowuję się wewnętrznie na tę konfrontacje.

— Czego? — pytam już całkiem miło, odwracając się do niej na pięcie. Hurra, nie przewróciłam się. Mimo, iż jestem baletnicą i z natury nie jestem łamagą, przy Kim nigdy nic nie wiadomo.

— Oj, co ty taka niegrzeczna, kochanie? — zadaje pytanie, trzepocząc przy tym swoimi doklejanymi rzęsami. Czy ona myśli, że to wygląda w choć małym stopniu naturalnie i słodko? Zastrzelcie mnie.

Zaciskam zęby i wiem, że moja kochana rówieśnica w tym właśnie momencie świętuje swój własny triumf.

— Co tam u Andrew? — pyta. Nienawidzę, gdy wchodzimy na ten grząski grunt. Charpentier (czy to francuskie nazwisko? Jeśli tak, to w końcu odkryłam skąd jej pociąg do żab) doskonale zdaje sobie sprawę, że tym jednym niepozornym imieniem może doprowadzić mnie do czystego załamania.

— Skąd to mogę wiedzieć? — pytam, nie dając po sobie poznać jak wiele uczuć wzięło we władanie mój rozum.

— Oh, zapomniałam — kręci głową z udawanym żalem — Przecież ty już mu się nie podobasz. W końcu ten przystojniaczek zauważył jaką jesteś pokraką. Dla takich jak ty miejsca starcza tylko i wyłącznie w jakiś przytułkach — uśmiecha się szyderczo — Rozmawiałam z nim ostatnio — napomina niby to od niechcenia. 

— A co mnie to obchodzi? — i cholera, choć uparcie chcę wierzyć, że to mnie nie obchodzi wcale, to ów temat absorbuje mnie aż zanadto.

— Nic, tak tylko mówię. Nie możemy już porozmawiać jak człowiek z człowiekiem? — ty nie jesteś człowiekiem, nokautuję w myślach —  Zaprosił mnie w piątek na kolację. Powiedział, że naprawdę żałuje tylu lat spędzonych przy tobie. Był skruszony i doprawdy było mu przykro, bo nie zaprzyjaźnił się ze mną wcześniej. Nie powiedział tego co prawda na głos, ale myślę, że on żałuje tego czasu straconego na ciebie i zabawy z tobą...

Nie powiem, ale to zabolało. Naprawdę mocno. Choć minęło już tyle dni, tygodni, miesięcy i lat, czasem wciąż na nowo rozpamiętuję słowa, którymi uraczył mnie Harrison ostatniego dnia naszej wielkiej, dozgonnej przyjaźni.

— Nie płacz, słońce — kontynuuje współczująco ta zołza — Znajdzie się kiedyś nieszczęśnik i dla ciebie. Jak to mówią, każda potwora znajdzie w końcu swego amatora.

W końcu, to ja mam nadzieję, że odejdzie. Moja nadzieja znika tak szybko jak tylko moje oczy rejestrują zbliżającego się chłopaka Kim — Erica. Co mogę o nim powiedzieć? W zasadzie opisują go tylko cztery słowa — kupa mięśni i ogromna siła. Brak mózgu. Czarne włosy krótko przystrzyżone, metr dziewięćdziesiąt i brak przedniej jedynki. Muszę przyznać, że pasują nawet z Kim do siebie- ona też ma czarne włosy i jest tylko pięć centymetrów niższa. Wyglądam przy nich jak krasnal. 

— Cześć, kochanie — wita się Eric, całując przy tym przeciągle swoją dziewczynę w usta. Podczas tego cyrku z połykaniem sobie nawzajem twarzy, chłopak patrzy na mnie i puszcza perskie oko. Czy wspominałam, że ten facet składa się tylko z mięśni, dlatego brak miejsca na tak ważny artefakt jakim jest mózg? Co za palant — Cześć, pokrako — wita się już ze mną całkiem standardowo.

Nie wiem co mam odpowiedzieć. Moje ciało jęczy przeciągle z czystego przerażenia, a po głowie skacze mała, odważna Holi, która krzyczy: "Pokaż im, pokaż im, pokaż". Tak, mój manifest ostatecznie kończy się tym co zawsze, ucieczką.

I kiedy już zamierzam odejść, Kim łapie za mój łokieć. Wszystko dzieje się tak szybko. Eric oblewa mnie sokiem porzeczkowym, którego wcześniej nie zauważyłam. Ich trener karze pić im takie napoje, bo podobno mają jakieś ważne witaminy, potrzebne dla sportowców przed meczem. Nadal rozważam teorię o dopingu. Kontynuując, koktajl ląduje na mnie. Moja rozpacz jest tym większa, bo plama niefortunnie pojawiła się w miejscu mojego kroku. Wygląda to tak jakbym właśnie dostała w tym momencie miesiączkę. Na widok tego robię się całą czerwona na twarzy. Zdaję sobie sprawę z kolejnego ośmieszenia. Przyjaciółka Kim robi zdjęcie i wiem, iż nie dalej jak po południu będzie można oglądać tę scenę na kartach szkolnej gazetki. Panna Charpentier rechocze niczym żaba. Ona naprawdę ma z nimi powiązania.

— Mam nadzieję, że załatwisz mi numer Andrew. W przeciwnym razie, twoim rodzicom nie starczy na ubrania dla ciebie i będziesz musiała robić zakupy po lumpeksach — syczy mi do ucha. Ta groźba jest absurdalna, musicie przyznać. Nie mam jednak odwagi jej odpyskować. Przytula się do swojego chłopaka — Do zobaczenia, pokrako! Pamiętaj, że tacy jak ty nie są stworzeni do życia — krzyczy na odchodne.

Och, czemu życie musi być tak okropne?

Zaciskam oczy, aby zatrzymać łzy na swoim miejscu. Najgorsze jest to, że nauczyciele nie reagują na ten cały syf. Ojciec Kim jest jakimś francuskim inwestorem i dzięki temu ma kasy  jak lodu. Sponsoruje większość dodatkowych zajęć w szkole. Dodatkowo przeznaczył dość pokaźną sumkę na budowę stadionu przy szkole, a także ufundował siłownię, do której dostęp ma tylko i wyłącznie nasza placówka oświatowa. I nie mam na myśli dwóch, góra trzech urządzeń siłowych, ale całą halę o długości klikuset metrów. To chyba wszystko tłumaczy. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Jest jeszcze ta sprawa z Andrew. Nie wiem o czym chciał ze mną rozmawiać, ale boję się po prostu tego, co mogę od niego usłyszeć. Jestem tchórzem, przyznaję bez bicia. 

Harrison już od początku skradł moje serce. Wszystko zaczęło się w zerówce. Zaprzyjaźniłam się wtedy z dziewczynką o imieniu Diana. Powiedziała mi, że ma brata starszego o cztery lata. Między mną, a moim bratem była ta sama różnica wieku, a że jako mała dziewczynka naoglądałam się bajek, w których księżniczka miała dwóch braci, zapragnęłam, aby u mnie było tak samo. Z czasem zamieniło się to w marzenie o przyjacielu, który byłby chłopakiem.

I wtedy John, mój brat, przyprowadził do naszego domu swojego przyjaciela. Diana, z którą akurat bawiłam się lalkami, krzyknęła raptownie i wtuliła się ufnie w swojego brata jak z czasem się okazało. Później wszystko poszło jak z płatka — Andrew polubił mnie, ja polubiłam jego i każdego dnia obchodziłam osobisty Dzień Dziecka.

Zresztą wcale się nie dziwię, że z czasem mogłam się w nim zakochać. Andrew już jako dziesięciolatek wyglądał strasznie słodko. Miał blond włosy, które z czasem ściemniały, oczy w odcieniu czekolady, a w policzkach dało się zauważyć urocze dołeczki. Chłopak stawał się bardziej umięśniony, wyrósł, a ja zdałam sobie sprawę, że to już nie jest ten sam mały chłopiec, którego tak strasznie lubiłam. Zamieniał się powoli w mężczyznę i dało się to  zauważyć. A ja? Każdego dnia przywiązywałam się do niego coraz mocniej, aż w pewnym momencie po prostu się w nim zakochałam.

Na myśl co było dalej w moich oczach znowu pojawiają się łzy. Z nerwów tarmoszę rąbek poduszki. Zdaję sobie nagle sprawę, że moje wszystkie problemy są przez Andrew, przez osobę, która tak wiele dla mnie znaczyła, w której miałam zawsze oparcie i widziałam niezatarty wzór do naśladowania.

Przez Harrisona mam kompleksy, przez niego Kim się na mnie mści, a jednocześnie wyśmiewa się ze mnie cała szkoła i cóż, to chyba właśnie przez niego nie potrafię ufać innym mężczyznom.

To kolejny bardzo ważny powód dla którego powinnam unikać Andrew. Kolejny powód dla którego powinnam go nienawidzić i kolejny powód do całkowitej ignorancji jego osoby. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro