Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15.

Czuję niewyobrażalną ulgę, kiedy ściągam buty, a później maszeruję po przyjemnie zimnej podłodze, wprost do mojego pokoju. 

To prawda, że ćwiczę balet już przez wiele lat, ale nawet po tylu treningach, ból w stopach jest nieunikniony. Nie jest on oczywiście tak silny, że promieniuje przez całe moje ciało, ale wystarczy, aby wywołać zmęczenie.

Marzę teraz o kąpieli. To jeden ze znanych mi sposobów, który zawsze pomaga.

Kieruję się do sypialni, wyciągam z walizki stare dresy, które co najważniejsze, są wygodne. Przy okazji obiecuję sobie, że dzisiaj w  końcu się rozpakuję.

Może nie spędzę u Andrew całego życia, ale będę czuć się lepiej z porządkiem wokół siebie.

Następnie kieruję się do drzwi, które znajdują się w sąsiedztwie z moją sypialnią.

Dopiero teraz mogę pozwolić sobie na rozejrzenie się — poranny pośpiech nie pozwolił mi na obejrzenie tych czterech ścian, w których, jestem pewna, spędzę większość czasu.

Łazienka wpisuje się rewelacyjnie w klimat domu — jest duża, przestrzenna, a przede wszystkim elegancka. Wymyślny żyrandol, okna wzdłuż jednej ze ścian, pod którymi stoi zabudowana wanna, a także obecność wielu małych żarówek, zapewnia bardzo dobre oświetlenie. Całość dopełniają stylowe meble i podłoga wyłożona błyszczącymi, jasnymi płytkami. 

Znajduje się tutaj również druga toaletka, ta jednak jest znacznie większa, posiada większe lustro i znacznie więcej wysuwanych szafek. Obok stoi krzesło, przywodzące mi na myśl fotel królowej albo jakiejś bajkowej księżniczki. 

Łazienka przypomina mi również tę moich rodziców. Obok wanny zamontowano dodatkowy prysznic, postawiono także wygodny fotel, z okien po bokach zrobiono siedziska, na podobieństwo tych na dole.

Całe pomieszczenie ozdobiono bardzo bogato — wokół okien są ozdobne opaski, dostrzegam również gzymsy, a nawet moldingi. 

Nawet meble zachowano w eleganckim stylu.

To co rzuca mi się w oczy to umywalki — zamiast jednej są dwie w jednym blacie. Zawieszono nawet drugie lustro i oświetlono dodatkowym kompletem eleganckich żyrandoli.

Trochę mnie to dziwi — dotychczas taki wystrój widziałam tylko w łazienkach należących do rodziców.

Wkrótce potem postanawiam zażyć zbawiennej kąpieli. Zasłaniam więc okna, długimi, ciężkimi i oczywiście stylowymi zasłonami, rozbieram się i wskakuję do wody, uprzednio napełniając ją tajemniczymi eliksirami z półki obok.

W pomieszczeniu roznosi się kojący zapach lawendy, w wannie unosi się piana, a moje powieki robią się coraz cięższe.

***

Budzę się, gdy woda jest już całkowicie zimna. W błyskawicznym tempie zakładam ubrania i w lepszym humorze kieruję się do pokoju. 

Wraca do mnie sytuacja z treningu — Ben zachowywał się dość dziwnie i chyba właśnie dzięki Andrew udało mi się go pozbyć. 

Naprawdę nie widziałam, co miał na myśli mój partner taneczny, a to jeszcze bardziej mąciło mi w głowie, tym samym, wywołując zdenerwowanie.

To z kolei bezpośrednio przyczyniło się do dziwnej blokady w środku mnie, która sprawiła, że nie umiałam znaleźć odpowiednich słów i pozbawiła mnie zdolności racjonalnego myślenia.

Znajduję jeszcze chwilę czasu na rozciąganie, aby całkowicie zrelaksować obolałe mięśnie.

Moment, w którym robię coś dla ciała, rozciągając się na przykład, jest również momentem, w którym odpoczywa moja dusza.

Do mojego umysłu wkrada się pewna myśl.

Może powinnam podziękować Andrew?

Nie, wcale nie mam za co.

Wredniejsza część mnie śmieje się z mojego pomysłu.

Ale później na nowo rozkładam tamtą sytuację na czynniki pierwsze i analizuję każde najdrobniejsze słowo z największą gorliwością.

Powinnam przeprosić Andrew. Przecież mi pomógł. 

Moja nieświadomość na temat tych spraw, które nie są obce Harrisonowi, równa się zeru. Nie wiadomo, co by się stało, gdybym dalej stała jak idiotka, nie umiejąc powiedzieć nawet słowa.

Dochodzę do wniosku, że egoistyczna Holi, która krzyczy ze wszystkich sił w środku mnie :" Daj spokój", nie ma racji.

Wstaję z podłogi, lekko podskakując, bo z niewyjaśnionych przyczyn, wzrósł we mnie poziom endorfin i kieruję się na dół.

Przypuszczam, że właśnie tam mogę znaleźć Andrew. Poza tym po treningu jestem głodna i dochodzę do wniosku, iż godzina czwarta trzydzieści po południu to odpowiedni czas na przekąszenie czegoś.

Zbiegam po schodach w podskokach, a później kieruję swe kroki do kuchni. Cały dół jest oświetlony, co potwierdza, że Andrew gdzieś tutaj jest.

Popadam w zażenowanie, gdy dociera do mnie, iż olbrzymia lodówka Harrisona mieści jedynie: paczkę parówek, jedną butelką smoothie, paczkę pianek, sos do hot-dogów i całą półkę piwa marki Bud Light.

Znajduję również słoik masła orzechowego i wbrew początkowym wątpliwościom, postanawiam skosztować je na kolację.

Zrobić zakupy, koniecznie. 

To zadanie przydzielam do listy najważniejszych zajęć na dzień następny.

— ... znaleźć koniecznie sponsora i producenta. — słyszę jakieś głosy, dochodzące z głównej jadalni. — Koniecznie pomyśl nad teledyskiem do twojego najnowszego singla. Im lepszy klip tym lepiej się sprzeda. 

— Trzeba wynająć jakąś ekipę taneczną. — Odzywa się inny głos.

Nie ukrywam, że rozmowa zaczyna mnie ciekawić. Dotychczas nie wiedziałam do końca na czym polega praca Andrew. To ciekawe doświadczenie, poznać ten rodzaj fachu od podszewki.

— Kto zajmie się kręceniem teledysku? — pyta Harrison rzeczowym tonem.

— Tym się nie przejmuj, znalazłem rewelacyjnego człowieka. Co prawda wymaga trochę za dużo, ale cóż, ma problemy rodzinne, jak przyciśniemy go do muru, to zgodzi się pracować choćby za dolara.

— Tak, Charles się już wszystkim zajął — mówi ten drugi. — A, jeszcze jedna sprawa. Do końca roku musisz napisać jeszcze siedem piosenek. Producent dostaje cholery. Jeśli dalej będziesz zwlekać, będziemy mieli problemy...

— Siedem piosenek do końca roku? — Andrew zaczyna się śmiać. — To nierealne. Pozostaje mi niecałe sześć miesięcy, a jakby tego było mało, brak mi inspiracji. Potrzebuje muzy, kogoś kto mnie zainspiruje.

— Daj spokój, Drew. Wszyscy wiedzą, że dasz radę. Masz niewyobrażalny talent! — Prycham na te pochlebcze słowa. — Musisz się wyrobić, show-biznes to pogoń za pieniądzem! Dzisiaj jesteś na szczycie, a jutro mogą o tobie zapomnieć.

— Poczekaj, Will. W sumie, moglibyśmy załatwić jakąś miłą dziewczynę. Byłaby dla ciebie idealną rozrywką. Jesteś wykończony, Drew — poprzednia trasa koncertowa dała ci nieźle w kość. Potrzebujesz odskoczni, jakiejś miłej duszyczki, która się tobą zajmie w odpowiedni sposób. — Mężczyzna zaczyna się gardłowo śmiać.

— Kogo masz na myśli, Charles? —pyta Andrew.

Skurczybyk, ledwo zaproponowali mu jakieś podejrzane układy, a ten już leci niczym pies na kość.

— Właśnie, czasy się zmieniły. Teraz to nawet takim dziewczynom trzeba sporo zapłacić — odzywa się drugi. — Kiedyś to były czasy. Nigdy nie zapomnę jak moja, świętej pamięci żona, podejrzewała mnie o romans. Wystarczyło jej kupić kwiaty i zaprosić na kolację, a ta na powrót była potulna jak baranek.

— Oh, tak. Kobiety trzeba temperować non stop. Dopiero wtedy okazują się pięknym diamentem.

— Do brzegu, Charpentier.

Zaraz, zaraz, gość Andrew to ten Charles Charpentier? Ojciec Kim? Mojego największego wroga?

Wiem, że to niestosowne, ale nastawiam uszy jeszcze bardziej i z większą uwagą przysłuchuję się rozmowie.

— Tak, więc, hmm. — Odchrząka jak mniemam Charles, ojciec Kim. — Jak wiecie, moja córka skończyła ostatnio liceum. — Nie trudno się domyślić. — Bidula nudzi się w wakacje. Proponowałem jej pracę w mojej firmie, ale smarkula gardzi tak poważnym stanowiskiem. Mówi, że sama zapracuje na swoją przyszłość. Niedoczekanie! Ona nic nie jest w stanie zrobić bez moich pieniędzy. Trzeba ją utemperować. 

— Jaka stawka, Charles? — pyta ten drugi i dochodzę do wniosku, że jest takim samym bydlęciem jak pan Charpentier.

— Dogadamy się. — Znów śmieje się gardłowo.

— Na pewno masz na myśli swoją córkę? — Andrew wydaje się być wzburzony.

— Córkę? To zwykła smarkula, w ogóle nie ma pojęcia o życiu.

W tym momencie zaczynam rozumieć zachowanie Kim.

Dlaczego miałaby być przyjazna dla ludzi skoro nie miała skąd czerpać poprawnych wzorców osobowych?

Jej ojciec to zwykłe bydlę. Nigdy nie sądziłam, że może istnieć rodzic, który w tak niepochlebny sposób wyraża się o swoim dziecku.

Mój tata nigdy taki nie był — gdy zrobiłam coś źle, próbował wytłumaczyć mi winę na spokojnie, a później mocno mnie do siebie przytulał.

W ten sposób budził we mnie wyrzuty sumienia i zaczynałam rozumieć co było nie tak w moim zachowaniu.

Na paluszkach podchodzę do drzwi jadalni. To chyba głupota, ale Andrew ich nie zamknął. Ustawiam się tak, że doskonale widzę oblicze Harrisona.

Jest wzburzony — jego klatka piersiowa unosi się szybko w górę i w dół, a na czole widnieje śmieszny mars.

— Jesteś sukinkotem, Charles. Jak możesz tak mówić o swoim dziecku? — Chłopak ze wszystkich sił próbuje się opanować.

— Nie twój zasrany interes, gówniarzu. — Warczy Pan Bydlę Charles Charpentier.

Jest to otyły mężczyzna po pięćdziesiątce z gładko ulizanymi włosami i śmiesznym wąsem. Ubrany jest w drogi garnitur, a na jego szyi znajduje się gruby zapewne złoty łańcuszek.

W tym momencie wszystkie hamulce puszczają i Andrew gwałtownie wstaje z krzesła, mocno uderzając dłońmi o stół. Wraz z panem Charlesem wymieniają się coraz to bardziej wulgarniejszymi epitetami.

Twarz pana Charpentier robi się czerwona i obawiam się, że zaraz dostanie apopleksji.

Drugi mężczyzna — wychudzony Will, próbuje ich rozdzielić.

Wchodzę do pomieszczenia zakłopotana. Sama nie wiem dlaczego to robię, ale nie chcę, aby Andrew stała się krzywda.

Wzrok mężczyzn kieruje się na mnie i czuję obrzydzenie, gdy spostrzegam, że Charles oblizuje wargę.

Andrew patrzy na mnie z przyganą i złością wymalowaną na twarzy.

— Nie mówiłeś, Drew, że wynająłeś służbę. Dobry pomysł, kobieca ręka zawsze się tutaj przyda. — Śmieje się chudzielec.

Słucham?

— Tak właściwie to... — zaczyna Andrew, ale nie jest dane mu skończyć.

— Przynieś nam po szklaneczce whiskey. Dobrze nam to zrobi — rozkazuje Charles.

— Słucham? — pytam z niedowierzaniem. Przecież nie jestem tutaj na posyłki!

— Chyba od tego tutaj jesteś — syczy. — To, że masz ładną buźkę nie oznacza, że możesz się opierdzielać. Za coś ci płacimy.

Chcę podejść i przywalić mu w tę tłustą twarz. Wybić mu zęby i sprawić, że mnie popamięta, a później wykrzyknąć mu jak bardzo go nienawidzę, za to, iż mnie poniżył.

— Głucha jesteś?

Mrugam oczymi, chcąc odgonić łzy.

— Holiday — zaczyna Andrew powoli, patrząc na mnie beznamiętnie. — Przynieś trzy szklaneczki. Butelka jest w spiżarni, zaraz po lewo.

Robi mi się przykro, ponieważ się za mną nie wstawił. Po raz kolejny tak drastycznie udowodnił mi, że nie mam w nim oparcia.

Wychodzę z jadalni i idę po te przeklęte szklanki z wysoko uniesioną głową.

Mam już dość tego wiecznego poniżania. Od dzisiaj zamierzam być silną i niezależną kobietą.

— Powinieneś ją zmienić. Jest jakaś niedołężna i nie umie spełniać powierzonych sobie obowiązków. Tylko się obejrzysz, a wskoczy ci do łóżka, bo będzie myślała, że ją przygarniesz na stałe. — Słyszę głos osoby, która przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.

Odnajduję te głupie szklanki do whiskey, a później butelkę drogiego alkoholu.

Z powrotem kieruję się do pomieszczenia, gdzie zebrała się wielka trójka — Hades, Zeus i Posejdon w jednym.

— Proszę. — Z trzaskiem odkładam na stół tackę z całym ekwipunkiem, a później zajmuję się nalaniem alkoholu. To najprawdopodobniej też należy do zakresu moich obowiązków. 

Następnie robię chyba najbardziej nieodpowiedzialną i niestosowną rzecz na świecie — chwytam w dłoń jedną ze szklanek.

— Miłej zabawy. — I wylewam ją wprost w twarz pana Charpentier.

Uciekam przed jego rozwścieczeniem, szokiem pana Willa i rozczarowaniem Andrew.

I zaszywam się w swojej, pożyczonej co prawda sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro