Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.


Wchodzę do domu zmęczona dzisiejszym dniem. Był tak samo męczący jak zawsze, ale świadomość tego, że to już ostatni rok szkoły, jest niczym słodka obietnica lepszego życia. W skuteczny sposób niweluje ból oraz ogólne rozdrażnienie. 

Jeszcze tylko tydzień, podśpiewuję wesoło w myślach, chcąc w jakiś sposób pocieszyć samą siebie.

Skopuję z nóg trampki, mając pewność, że gdybym tylko przekroczyła w nich próg salonu, moja mama wpadłaby w furię, a kłótnia, którą by wywołała, byłaby głośno komentowana na całym osiedlu. 

Moje oczy są na wpół otwarte, gdy kieruję się w stronę schodów. Upał na dworze oraz sześciomilowy spacer doprowadziły do tego, że obecnie marzę jedynie o moim wygodnym łóżku, ciepłej kołderce oraz wieczorze filmowym. 

Jednakże, zanim dane jest mi zrealizować wszystkie te misterne plany, zauważam osobę siedzącą na kanapie w salonie.  

Na sofie siedzi, a raczej leży - zresztą sama nie jestem pewna, które słowo byłoby odpowiedniejsze - Andrew Harrison. 

Głęboko oddycham, będąc pewna, że ta konfrontacja nie będzie miła. Zastanawiam się przy tym, ile czasu mam na ucieczkę i - ewentualnie - czy w ogóle jest możliwa. 

Wewnętrzny dylemat szybko zostaje rozwiązany. Harrison skupia na mnie całą swoją uwagę, co poniekąd mnie śmieszy, bo jeszcze nie tak dawno temu, to ja szukałam jego atencji. 

- Cześć, Holi! - krzyczy, a na jego twarzy pojawia się, tak dobrze mi znany, ogromny uśmiech, który dawniej przyprawiał mnie o dreszcze.

- Cześć - odpowiadam bez krzty entuzjazmu. Odwracam się przy tym w stronę schodów prowadzących na piętro. 

Skoro już mnie zauważył, to chyba mogę iść do pokoju, prawda?

- Przysiądziesz się? - zagaduje wesoło, klepiąc miejsce obok siebie.

Przewracam oczami na jego zachowanie, choć najchętniej mocno uderzyłabym go w głowę. Od jakiegoś czasu Andrew próbuje naprawić relacje między nami, ale cóż, jestem do niego tak nieprzychylnie nastawiona, że jego starania, jak na razie, spełzają na panewce. 

- Jesteś dzisiaj wyjątkowo miły - zauważam zgryźliwie. Przed moimi oczyma pojawia się obraz sprzed kilku lat, kiedy bez oporu mnie wyśmiał, krusząc moje serce. - Bardzo bym chciała z tobą posiedzieć. - Chciałabym, żeby to naprawdę było kłamstwo. - Ale nie mogę. Muszę jeszcze odrobić lekcje i może pouczyć się do egzaminów. - Obojętnie wzruszam ramionami. 

Robi mi się odrobinę przykro, gdy przypominam sobie o jego egzaminach. Wtedy to ja robiłam z siebie pajaca, żeby choć na krótką chwilę zapomniał o stresie. 

Znajdujemy się w sporym oddaleniu od siebie, ale mimo to wiem, że mars, zdobiący jego czoło, jest dowodem na to, że przejrzał mnie na wylot. 

Pomimo burzliwego końca naszej przyjaźni, Andrew, niestety, nadal bezbłędnie odczytuje moje myśli, umie przewidzieć reakcje oraz prawdziwe emocje. 

Dlatego, gdy wstaje i podchodzi do mnie całkiem blisko, poniekąd, naruszając moją przestrzeń osobistą, zdaję sobie sprawę, że nie ma sensu dłużej naginać prawdy oraz wymyślać naciągane wymówki. 

- Kłamiesz, Holi - mówi. - Widzę to.

W myślach liczę do dziesięciu, chcąc trochę się uspokoić. Kiedyś miałam nadzieję, że kłótnia z Harrisonem, spowodowana jego zachowaniem względem mnie, sprawi, że przestanę czuć do niego cokolwiek. Liczyłam na to, że gdy go zobaczę, będę jedynie czuła chłodną obojętność. 

Jednakże teraz, gdy po raz pierwszy od dawna, stoimy tak blisko siebie, wiem, że moje uczucie nie wyparowały od tak. Czuję się zdradzona i oszukana, ale gdzieś w środku mnie, głęboko ukryte pod wszystkimi negatywnymi emocjami, jest coś jeszcze. Nie umiem tego nazwać, ale chyba właśnie to uczucie sprawia, że mam ochotę wtulić się ufnie w ciało chłopaka i doprowadzić do zgody między nami. 

Największą ironią jest to, że w zasadzie wszystko w naszej znajomości sprowadza się do kiedyś. Widzimy się codziennie, czasem wymieniamy krótkie pozdrowienie i prowadzimy niezobowiązujące konwersacje, ale w rzeczywistości do niczego to nie prowadzi.

- Jestem zmęczona, tyle - odpowiadam ostatecznie. Uśmiecham się półgębkiem, chcąc zakończyć tę rozmowę. Jestem zbyt dumna, aby pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę. - Gdzie jest John? - Marszczę brwi zdziwiona. Dopiero teraz dostrzegam nieobecność brata.

- Sam nie wiem. Musi załatwić coś ważnego. Kazał przekazać, że wszystko wytłumaczy ci później.

Kiwam głową, przyswajając tę informację, ale po chwili, zdaję sobie sprawę z czegoś zupełnie innego.

- To dlaczego ty tutaj przyszedłeś, jeśli wiedziałeś, że Johna nie ma?

Przygląda mi się przez chwilę, a później drapie po karku. Doskonale wiem, że się denerwuje. To jeden z jego tików. Dawniej - gdy byliśmy w lepszych relacjach - ściskałam go za rękę, dodając mu w ten sposób otuchy. 

Teraz tak nie jest. 

Nie rozumiem, czemu Andrew się denerwuje.

- Holiday, chciałbym z tobą porozmawiać -  zabiera głos, patrząc przy tym uparcie w moje oczy. - Na poważnie - uzupełnia.

Oddycham głęboko. Trzeba przyznać, że to miła odmiana - widząc go takiego przyjaznego. Ale to za wiele. Przyzwyczaiłam się do tego, że najlepszy kumpel mojego brata - zresztą dawniej mój też - traktuje mnie jak powietrze. Nie mogę zrozumieć co się teraz zmieniło. I chyba tylko ze strachu, nie chcę usłyszeć odpowiedzi na to pytanie.

- Andrew - wzdycham przeciągle, zmęczona jego nieustępliwością. - Naprawdę muszę odpocząć. To że za tydzień są wakacje, nie oznacza jeszcze, że mamy luz na lekcjach...

- Ale ja naprawdę muszę z tobą porozmawiać - upiera się. Wygląda trochę jak dawniej, gdy był jeszcze małym chłopcem, a ja nie chciałam się z nim skradać do sadu sąsiadów, w celu skosztowania ich niebiańskich czereśni - Ja coś zrozumiałem i...

- To i tak niczego między nami nie zmieni - zaczynam spokojnie. -  Wyraziłeś się naprawdę jasno, jeśli chodzi o nasze stosunki. Zrozumiałam za pierwszym razem.

Serce mi się kraja, gdy widzę jego twarz, która, z sekundy na sekundę, robi się coraz smutniejsza.

- Dawniej mówiłaś mi Drew - zauważa cicho. 

- Dawniej miałeś mnie za przyjaciółkę i akceptowałeś to, że twoja siostra dzieli ze mną wspólną pasję - ucinam. Odwracam się na pięcie, ponieważ nie jestem już w stanie dłużej obserwować jak się w tym wszystkim zatraca. 

Wiem, że Harrison żałuje tego wszystkiego, ale ja nie umiem mu wybaczyć. Po latach ból nadal nie zelżał. 

Wchodzę do pokoju i od razu rzucam się na łóżko. W moich oczach czają się zdradzieckie łzy, gdy przypominam sobie jak wiele dobrego wydarzyło się między nami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro