Andrew 9.
Jestem tak podekscytowana!!! Jeśli ktokolwiek tu jest, nawet przechodem, bardzo proszę o jakikolwiek znak, że jest jeszcze sens dla tej opowieści. Poprzednio usunęłam ją, ponieważ wydawało mi się, że nie zasługuje na najdrobniejszą uwagę.
A co sądzicie Wy, drodzy czytelnicy?
Miłego czytania!!!
Wasza, Firefly ;)
***
Czuję jak trawa przyjemnie rozluźnia moje spięte ciało. Przymykam oczy, czując ekstazę. Zapominam o Charlesie i Rick'u, o całym tym gównie w którym ubabrałem się jak ostatni naiwniak.
Prawdę mówiąc, dziś nie zgrzeszyłem za bardzo – ponieważ jest środek tygodnia starałem się pilnować i w rezultacie odmówiłem metamfetaminy, którą z taką skrupulatnością podsuwali mi Jimmy i Bob.
Jestem już bliski odpłynięciu na kanapie. Mimo to, staram się trzymać. Nieobecnym wzrokiem patrzę na wyłączony telewizor w domu państwa Brown. Julie i Alan nadal są w pracy, więc nie muszę się martwić jak grać przed nimi tak, żeby odebrali mnie jako zwykłego nastolatka, który tylko sporadycznie ma problem z imprezowaniem.
John, choć wcześniej po mnie przyjechał, dając mi mylne wrażenie, że komuś na mnie zależy, nie wraca już od dłuższej chwili. Do diaska, bawiłem się naprawdę świetnie, i byłem tak bliski do skoczenia do basenu, gdy zjawił się właśnie on.
Dlaczego mój przyjaciel paker obrał sobie za cel wybawianie mnie z opresji niczym ostatnia mamuśka?
Drzwi wejściowe głośno trzaskają, a ja w reakcji krzywię się. Choć moja ekstaza trwa w najlepsze, nieprzyjemny ból łupie moją głowę.
- Mógłbyś nie wchodzić z gracją małpy? – warczę w przestrzeń.
Nagle chcę zniknąć. Tęsknię do czasów dzieciństwa, kiedy wszystko było takie proste.
Nie uzyskuję odpowiedzi. A kroki osoby, która wchodzi do domu są zaskakujące ciche jak na mężczyznę.
Moje serce zaczyna bić w szybszym rytmie, wywołując zdenerwowanie. Ze spokojem, który wymaga ode mnie szczytu aktorstwa na jaki mnie stać, odwracam się w kierunku z którego dochodzą dźwięku.
Moja słodka Holiday wbiega po schodach co drugi stopień. I choć nie patrzy, ja wiem, że mnie widziała.
Musiała.
Nie myślę długo nad tym, co powinienem zrobić. W ostatnim czasie mała pieguska Holiday Brown, która do niedawna na całym osiedlu była nazywana rudzielcem, nieoczekiwanie zaczęła się zmieniać.
Stałą się cicha i wyobcowana, ale zmiana ta nie była tak widoczna jak te, które zaszły w jej wyglądzie.
Choć tak wiele rzeczy rozprasza moją uwagę – za co w głównej mierze obwiniać mogę sporo wypalonego zioła i zapitego alkoholu – z upartością wartą milionów, pokonuję kolejne metry oddzielające mnie od jej pokoju.
Nie zadaję sobie trudu, by zapukać. Dawniej nie miała z tym problemu.
Jednak kiedy gwałtownie otwieram drzwi, widzę Holiday w samym staniu i majtkach. Tego wariantu jeszcze nie widziałem.
- Co ty tu robisz? – wykrzykuje spanikowana i gorączkowo schyla się po koszulkę oraz spodnie, leżące na ziemi.
Właśnie wtedy zaczynam odczuwać palący problem w swoich spodniach. Niczego nieświadoma Brown maluje przede mną widok jędrnych piersi, które sterczą jak na zachętę.
Słyszałem od chłopaków, że się zmieniła, ale zawsze gdy u nich przesiadywałem Holiday mnie unikała , przywlekając na siebie ubrania godne miana worka pokutnego.
- Przestań się na mnie gapić i w końcu stąd wyjdź! – wydziera się na mnie, gorączkowo zasłaniając swoje ciało.
Jest cała czerwona. Wstyd jedynie uwidacznia zieleń jej tęczówek.
Nieświadomie zaczynam rozmyślać o tym jakie to uczucie rozdziewiczyć siostrę najlepszego przyjaciela. Nacieszyć się jej ciałem, które nie jest splamione chociażby fantazją o takich rzeczach.
A potem robi mi się niewyobrażalnie źle z tą myślą. Bo choć potraktowałem ją swego czasu tak, że do tej pory się wstydzę, ta myśl jest jeszcze gorsza.
Podaję koszulkę, która spadła jej w zdenerwowaniu na ziemię. Nie mogę jednak obojętnie omijać widoku jej piersi, kiedy ostatnie chwile są na moim widoku.
Mam wrażenie, że tracę już kontrolę i nawet nie wiem jak się zachowuję. Czy właśnie lubieżnie oblizałem usta jak to miałem w zwyczaju, kiedy liczyłem na coś więcej?
Gdyby John się dowiedział skopałby mi jaja i nawet nie pamiętałby już o męskiej solidarności.
- Dzięki – mruczy niczego nieświadoma Holiday.
Kręcę z politowaniem głową. Jak to możliwe, że kobiety nie są świadome swojego piękna? Zresztą, nawet te nie do końca dojrzałe pod względem seksualności na pewno w jakiś sposób działają na mężczyzn zachowaniem takim jak to.
- Chciałbym z tobą pogadać – wypalam.
Trawa chyba dopiero zaczyna działać, ponieważ widząc jej zaskoczoną minę zaczynam się śmiać. Mam taki szampański nastrój, a dotychczasowe wewnętrzne nakazy, zmuszające trzymanie się od niej z daleka, nagle wydają się śmieszne i nie pamiętam już czemu to postanowiłem.
- Dobrze, hmm. – waha się, wykręcając palce. Jest już w pełni ubrana, a mimo to, biust odznacza się na jej koszulce, pochłaniając całą moją uwagę. – Może usiądźmy?
Jest niepewna, gdy wskazuje na łóżko, jedyny mebel zdatny do siedzenia w jej sypialni.
Mam ochotę znowu się śmiać, szatańsko i bez opamiętania. Czy Diana też jest tak głupia, żeby nieświadomie umożliwiać napalonym facetom wkraczanie do jej łóżka?
Ochoczo przystaję na propozycję Brown. Mam problemy ze skupieniem uwagi, ale wmawiam sobie, że chodzi tu o sprawę życia i śmierci.
- Słuchaj, przepraszam za to, co powiedziałem rok temu – zaczynam skruszony. Po minie Holi widzę, że nie będę się musiał nawet wysilać, bo choć doskonale pamięta tamto upokorzenie, nadal jest mi w stanie wybaczyć. – Mam nadzieję, że z powrotem możemy zostać przyjaciółmi – uśmiecham się miło.
Nie dopowiadam, że tym razem w pakiecie znalazłby się okazjonalny seks.
- Naprawdę tak myślisz? – pyta z nadzieją.
Zyskuję dowód, że Holiday wybaczy mi wszystko, a to utwierdza mnie w przekonaniu jak silnym uczuciem mnie obdarza.
Trochę mi to schlebia. Na krótki moment odzyskuję przytomność i zaczynam myśleć, że może w innym życiu to wszystko miałoby szansę się udać. Że być może mógłby prowadzić dla niej spokojne i poukładane życie.
Ale jest jak jest. Rok temu zakończyłem tę przyjaźń nie chcąc jej narażać. Tydzień po tamtych wydarzeniach zacząłem ćpać, nie mogąc patrzeć na twarz dziewczyny wykrzywioną bólem, gdy spotykała mnie na ułamki sekund. Później najprawdopodobniej wszystko stało się gorsze, gdy John przez przypadek wygadał, że Holiday już nawet o mnie nie pyta.
Wydawało mi się, że tak jest lepiej. Bezpieczniej.
A teraz zjarany ziołem nie myślę o tym, co gadam.
- Oczywiście. – Kiwam ochoczo głową, chwytając za jej rękę. Nie wyrywa jej. – Wiesz, myślę, że w gruncie rzeczy baletnice nie są takie złe. – Mrugam do niej, uśmiechając się tak jakbym dzielił się największą tajemnicą świata.
- Co masz na myśli? – pyta niepewnie tak, że głos jej się łamie.
Oczy są tak intensywnie zielone, spojrzenie identyczne do tego, które pozwala mi funkcjonować na co dzień. Przybliżam się do niej.
- Wiesz, że w przyszłości twoje wygimnastykowane ciało mogłoby umożliwić wiele w łóżku? – pytam.
Mam największy odlot na świecie. Oczy Holiday są jak spodki, choć się nie wyrywa, sparaliżowana moimi słowami. Chyba myśli, że żartuję.
Problem w tym, że na prochach zawsze mówię to, co siedzi mi głęboko w umyśle.
Wykorzystując chwilę jej nieuwagi kładę swoją dłoń na jej udzie i sunę w górę, do rozpięcia jej spodni. Dopiero wtedy Holiday odzyskuje zdolność ruchów.
Wyrywa się, coś mówi. Ale ja tego nie słyszę.
- Wszystko w swoim czasie – szepczę gorączkowo sam nie wiem do kogo. – Tylko pokażę ci przedsmak tego, co może dać ci prawdziwą przyjemność. Nie będzie bolało, obiecuję.
Wydaje mi się, że jestem coraz bardziej natarczywy, choć nie kontroluję tego. W pokręcony sposób jej reakcja jeszcze bardziej mnie nakręca.
- Przestać! – zaczyna wrzeszczeć. Wyrywa ręce spod uścisku moich. Odwraca twarz, gdy chcę ją pocałować.
Płacze.
Nie wiem, co by się stało, gdyby w tamtej chwili John nie wtargnął do jej pokoju.
- Wszystko w porządku? – pyta. Jego pytanie jest na tyle głupie, że choć jestem do niego tyłem, wiem, że jeszcze nie zarejestrował co właśnie chciałem zrobić z jego siostrą.
Choć moje ciało jest zastygłe i tak przyjemnie odrętwiałe, zmuszam się by podnieść się z Holiday i odwrócić do przyjaciela. Na mojej twarzy chyba gości wyraz triumfu.
John natomiast jest wkurzony. Pobladły i przerażony, przeskakuje spojrzeniem to na mnie, to na dziewczynę.
Śmieję się, widząc jak trybiki w jego głowie obracają się na zwiększonych obrotach.
John jest opiekuńczy i silny, ale czasem nad wyraz mało inteligentny.
Ale nawet on umie połączyć dwa do dwóch – Holiday szlocha, uparcie wpatruje się w sufit, nie docierają do niej krzyki brata, do mnie także. Ja leżący przy Brown, zrelaksowany jakbym przeżył największą ekstazę świata.
- Wyjdź stąd – syczy chłopak w moją stronę.
Nie wiem czego się spodziewałem, ale jego słowa mnie ranią.
- Słucham?
- Nie słyszałeś?- Nozdrza ze zdenerwowania mu falują. - Wypierdalaj! – krzyczy, tracąc kontrolę.
Wyszarpuje mnie z łóżka zapłakanej Holiday. Umożliwia mu to jego siła, ale też fakt, że kompletnie nie byłem na to przygotowany.
Całemu procederowi towarzyszy głośny trzask drzwiami. Spodziewam się raczej, że za fraki zniesie mnie na dół. W każdym razie, kiedy opiera mnie o ścianę, a pięścią wali w moją twarz i gdy słyszę jak coś się w niej kruszy, w końcu czuję ból.
- Zwariowałeś? – krzyczę, trzymając się za nos.
- Nienawidzę cię, słyszysz? – John sapie. – Ona ma czternaście lat – warczy sam nie wiem do kogo. – Zresztą, nieważne ile by miała. Gdybyś zrobił to jej w wieku pieprzonych pięćdziesięciu lat, podlegałoby to pod chęć gwałtu, słyszysz? – syczy. – Patrz gdy do ciebie mówię! – wydziera się, waląc moją głową o ścianę.
Nie mam mu tego za złe. Cała sytuacja sprawiła, że chyba wyszedłem z trawkowego raju, a gdy rzeczywistość zaczyna do mnie docierać, płaczę. Widzę Holiday całą zapłakaną, z ciałem na wpół kobiecym, na wpół dziecięcym i przez moje ciało przechodzi spazm. Nie mogę zaczerpnąć oddechu.
- Nie mogę tak dłużej Drew. Nie wpuszczę cię do tego domu, rozumiesz? Przestań ćpać. Chciałem ci pomóc, ale to... Tego już dla mnie za dużo.
Krótko po tym zdarzeniu do wszystkich dotarło, że to co się wydarzyło, nie było zwykłą kłótnią ograniczoną jedynie do krzywdy psychicznej. Pamiętam, że Julie i Alan przekrzykiwali siebie nawzajem, chcąc wyciągnąć z nas jakieś informacje. Ale każdy milczał jak zaklęty.
Nie byli głupi – wystarczyło, żeby Holiday tylko na mnie spojrzała, a zachowywała się tak jakby chciała uciec, widzieli to.
Nie potrafiłem spojrzeć swoim rodzicom w oczy.
Wkrótce stałem się tematem tabu. Nasze rodziny straciły kontakt i choć nasze mamy nadal do siebie dzwoniły a ojcowie omawiali wyniki meczów, nie robili już tego z taką pasją i zaangażowaniem, jak wcześniej.
Wspomnienie to uderza we mnie niespodziewanie, czuję, że tracę oddech. Patrzę psutym wzrokiem tam, gdzie przed chwilą zniknęła Holiday i zastanawiam się co ona najlepszego wyczynia.
Kendall coś do mnie mówi. Gdy nie reaguję, chwyta mnie za bark.
A ja cały czas myślę o tamtej upokarzającej chwili, o tym jaki wstręt czułem do siebie, gdy prawda dotarła do mojej głupiej głowy.
Zachowałem się źle, choć to niedopowiedzenie roku, największy eufemizm jaki kiedykolwiek usłyszał świat. Tamto doświadczenie zostawiło na mnie skazę, której nigdy nie uda mi się wymazać z pamięci.
Zaciskam pięści. Zastanawiam się, czy zasługuję na wszystko to, co dała mi Holiday. Wyrządziłem jej tyle krzywd, a ona je wybaczyła. Spróbowała z powrotem mi zaufać, choć doskonale wiem, że to zadanie przerastało ją jak nic innego.
A mimo wszystko zrobiła to. Dla mnie.
Moje spojrzenie przenosi się na Kim siedzącą za szybą, odgradzającą studio montażowe od nagraniowego. Coś w jej spojrzeniu podpowiada mi, że to ona za tym wszystkim stoi.
I choć mam wobec niej olbrzymi dług wdzięczności, a oprócz tego czuję przewrotną chęć, żeby ochraniać wszystkich wokół, nagle mam ochotę wykrzyczeć jej, żeby nie wpieprzała się w sprawy, które do niej nie należą.
Żeby nie zmuszała Holiday do rzeczy, na które nie jest gotowa.
To niedorzeczne.
Strącam z siebie dłoń Kendall, która nieoczekiwanie zamieniła się w plasterek, chcący zalepić moje rany.
Gwałtownie wstaję, zapominając o wszystkich tych ludziach, którzy dla mnie pracują. Czekają, aż w końcu ruszę dupę i zacznę śpiewać. I choć wiem, że będę miał przez to problemy, w tym momencie mnie to nie obchodzi.
Muszę znaleźć Holiday, zanim moją reakcję odbierze opacznie.
- Mógłbyś w końcu wyluzować, Drew. – Kim wydaje się rozbawiona zaistniałą sytuacją.
- Wyluzować? – powtarzam z niedowierzaniem.
- Tak. Cały czas traktujesz ją jak małą dziewczynkę. Chcesz ją chronić i oboje dobrze wiemy, że w środku cały czas katujesz się przeszłością. Boisz się, że historia się powtórzy, że stracisz kontrolę i zrobisz jej krzywdę. Ale nie przyszło ci do głowy, że Holiday już bliżej do kobiety niż tamtej nastolatki? Że chciałaby od ciebie czegoś więcej niż opieki? Od tego ma rodziców, a to w czym wy trwacie... - Macha ręką. – Nawet nie wiem jak to nazwać.
Mam ochotę skopać jej dupę, chociaż jest kobietą. Ale uczucie to jest znane - w rozmowach z Charpentier, podczas których wali prawdę prosto w oczy, nie martwiąc się uczucia rozmówcy, zawsze taka jest – szczera.
Nie mogę się jednak z tym pogodzić. Ignoruję jej słowa, bo ta prawda jest wyjątkowo bolesna. Wybiegam ze studia nagraniowego, szukając znajomej rudej czupryny.
I myślę, że gdyby nie płacz, nie znalazłbym jej tak szybko.
Holiday stoi przy umywalce wpatrzona w swoje odbicie. Ma zacięty wyraz twarzy jakby coś sobie postanowiła, a ów postanowienie było najważniejszym priorytetem od tej pory.
Widzi mnie w odbiciu lustra, a spojrzenie jakim mnie obdarza zapiera mi dech.
Prawdę mówiąc, mała Holi w tym momencie jest bardziej dorosłą Julie, która z bojową miną próbuje postawić na swoim.
Jej matka zawsze taka była, choć szalona i wygadana, za każdym razem naprostowywała Alana do swoich poglądów.
Jednak kiedy widzę tak dobrze znane spojrzenie w oczach Holiday, nie wiem jak się zachować. Zaskakuje mnie.
Holiday Brown, której zawsze chciałem bronić, której opowiadałem bajki, czytałem i nie wiadomo co jeszcze nigdy tak nie patrzyła.
Tamta Holiday była cichą, zamkniętą w sobie dziewczyną, która na każdym kroku potrzebowała zapewnienia, że to co robi jest słuszne. I jak nic innego bała się tego, co pomyślą o niej ludzie.
- Czy ona ci się podoba? – pyta cicho, obracając się w moją stronę.
Wydaje się taka opanowana, choć jest to wierutnym kłamstwem. Tusz Kim namalował na jej twarzy rozpaczliwy widok.
- Nie rozumiem – mamroczę.
Lustruje mnie spojrzeniem. Uśmiecha się w jakiś tajemniczy sposób, jakby wszystko już zrozumiała, jakby tylko czekała na potwierdzenia.
I cholera, nienawidzę tego uczucia.
Holiday Brown właśnie mnie osądza.
A najgorsze jest to, że werdykt pozostawia samej sobie.
- Mam na myśli Kendall – prostuje. – Czy podoba ci się jako kobieta?
Zakłada zbłąkany kosmyk za ucho, a ja mam ochotę do niej podejść i jej w tym pomóc. Ale nie mogę, jej słowa mnie paraliżują.
Czy widziała jak reaguję na modelkę, która miała mi pomóc w nie wiadomo czym?
Czy domyśliła się jak ostatnio omal nie straciłem przez nią kontroli?
Holiday wydaje się teraz bliska i daleka za razem.
- Tak – przyznaję w końcu.
Wiem, że w jakiś sposób te słowa ją ranią, ale Holiday chyba rzeczywiście jest już dużą dziewczynką. Nie potrafię jej okłamać, wiedząc, że zabolałoby ją to dwa razy mocniej.
Kiwa ze zrozumieniem głową, jej twarz wykrzywia się na ułamki sekund, by znów stać się gładką, nieskazitelną maską.
Nie wiem co robić. Zdaje się, że świat właśnie w tym momencie leci mi na głowę, przygniatając całym ciężarem. A uczucie to jest coraz szybsze, silniejsze.
I nie potrafię go zatrzymać.
- Czy wy...? – Nie potrafi dokończyć zdania, omija moje spojrzenie, skrupulatnie oglądając wszystko wokół.
- Nie – odchrząkam nerwowo. – Ale było blisko – szepczę, mając mimo wszystko nadzieję, że mnie nie usłyszy.
Holiday oddycha, chyba z ulgą i rozpaczą jednocześnie.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowałeś Drew – przyznaje. – Naprawdę chciałam pokazać ci, że mi na tobie zależy. Że na ciebie zasługuję. - Głos jej się łamie. - Myślałam, że to docenisz.
Patrzę na taką Holiday – zrozpaczoną i smutną, a w kontraście do tego, irracjonalnie opanowaną. I dopiero z opóźnieniem dociera do mnie co powiedziała.
Pokazać, że jej na mnie zależy?
Kręcę z politowaniem głową. Nie kontroluję, gdy uśmiech ulgi odbija się na mojej twarzy.
Holiday Brown na mnie zależy.
Nie przejmuję się już tym jak obca i zdystansowana teraz jest. Podchodzę do niej w dwóch, góra trzech krokach, biorąc w swoje objęcia.
- Nie rozumiem tego, Holi – szepczę cicho. Dziwna w tym zależność – o rzeczach ważnych często wolimy rozmawiać szeptem, jakbyśmy się bali, że wypowiadając je na głos, stracą swoją moc. Mój głos drży, ponieważ wiem jak ważne będzie to, co zaraz jej powiem . – Nie chcę, żebyś pokazywała mi swoje oddanie w tak przedmiotowy sposób. To po prostu do ciebie nie pasuje. Zawsze byłaś to niewinną osobą i nie chcę tego zmieniać. Ani tego, żebyś zmuszała się do rzeczy, których nie chcesz, których się boisz albo które budzą w tobie odrazę. – Nabieram powietrza. – A już najbardziej nie chcę, żebyś słuchała rad Kim. Ponieważ niezależnie od tego, czego byś nie zrobiła i tak zawsze będę żył w przekonaniu, że to ja nie jestem dla ciebie wystarczający.
To prawda. Wspomnienie sprzed kilku chwil nawiedza mnie stosunkowo często.
I zawsze wtedy czuję to palące obrzydzenie, które naznacza mnie znamionami przestępcy.
I dlatego nie rozumiem jak Holiday usilnie stara się udowadniać, że do mnie pasuje. Czasem mam wrażenie, że jej niedowartościowanie nadal trwa i niezależnie od tego, jak silne uczucie byłoby między nami, nie uwierzyłaby, że zależy mi na niej naprawdę.
- Być może naprawdę chciałam to zrobić – mówi w moją koszulkę. Ale jej głos jest napięty. Jej ciało też jest spięte, stąd wiem, że kłamie. – Nienawidzę tego w sobie, wiesz? Nawet gdybym się postarała, nigdy nie będę tak pewna siebie jak Kim albo Kendall.
- To chyba dobrze? Charpentier jest na tyle bezwzględna, że wyszarpałaby czyjeś serce gołymi rękami, gdyby naszła ją taka ochota.
Holiday nie śmieje się z mojego żartu, choć nade wszystko pragnę rozładować tę napiętą atmosferę.
To niedorzeczne jak niepewna jest siebie, swoich wdzięków i tego jak oddziałuje na płeć przeciwną.
- Być może teraz tak uważasz, Drew – odpowiada cicho, wyplątując się z moich objęć. - Ale prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy będę mogła dać ci to wszystko co lubisz. Boję się zbliżenia z chłopakiem, wiesz? I jeśli do tego dojdzie to będzie to najbardziej niezręczny moment między nami. I nie jestem pewna, czy to mi się spodoba – wypala.
Wiem, ile kosztuje ją to wyznanie. Jej policzki zdobi szkarłat, sprawiając, że jest jeszcze bardziej niespokojna. Prawdę mówiąc jestem zaskoczony, że odważyła się do tego przyznać.
Widząc jak niepewna jest, obiecuję sobie jedną rzecz.
Muszę pokazać Holiday Brown, że jest piękna nie tylko duchem, ale też ciałem. I przekonać ją, że nic dziwnego nie ma w tym, że się w niej zakochuję.
Powoli i niezaprzeczalnie.
Holiday Brown to kobieta, którą trzeba adorować każdego dnia. Której to mężczyzna musi pokazać, że na nią zasługuje, a nie na odwrót.
- Spodoba ci się – odpowiadam na jej nieme pytanie. Patrzę w jej oczy, które w dziwny, nieznany dla mnie sposób, zmieniają swoją barwę.
Kiedy robią się odrobinę bardziej mętne wiem, że Holi rozumie.
Wie, że moje słowa są obietnicą.
***
Dzień był męczący i pełen wrażeń męczący zarazem. A może to ta dziwna zależność, która zawsze idzie ze sobą w parze, wierna niczym para kochanków.
Mijam kolejne długości grogi do domu, myśląc o tym jak pusty się czuję, gdy Holiday nie ma obok.
Musiałeś nakazać jej powrót do domu, przekonuję siebie w myślach.
Jednak tak naprawdę sam już nie jestem pewien na ile moje słowa były zrodzone z troski, a na ile z pobudek egoistycznych.
Kiedy Drake, operator kamery, w najlepsze nawijał o jędrnych balonach rudej lali, nie wytrzymałem.
W drodze do domu, przy ulubionych piosenkach minionej dekady, rozmyślam nad całym tym zwariowanym dniem.
Dociera do mnie, że być może Kim ma rację. Nie wiedzieć kiedy Holiday wydoroślała.
Było to zjawisko nieoczekiwane. Po prostu, z dnia na dzień pozbyła się swoich dziecięcych nawyków, zamieniając się w opanowaną kobietę.
Jest to o tyle dziwne, że daje mi nadzieję na lepszy początek.
Łudzę się, że jej dojrzała osobowość to poniekąd nowa osoba, której mogę zaimponować czystą kartą.
Zajeżdżam na podjazd, otwierając bramę automatycznym pilotem.
Choć jest już po szóstej, na dworze nadal jest stosunkowo gorąco. Chcę jak najszybciej spotkać Holiday. Nie tyle z nią porozmawiać, co poczuć jej spokojną obecność.
Czy nie to właśnie mnie w niej pociągało?
Holiday zapewniała normalność, była czymś bezpiecznym, częścią stałą w morzu niewiadomych.
Dziwię się jakim cudem na krótki moment zauroczyłem się seksowną Kendall. W modelce wszystko było idealne, zbyt piękne by mogło być prawdziwe.
Natomiast Holiday...
Podobno ludzie z pochrzanioną przeszłością, szukają takich osób, licząc na ich wsparcie.
Nie chcę jednak dłużej o tym myśleć – im dłużej analizuję tę refleksję, tym gorzej mi się robi. Uparty głos podświadomości podpytuje czy nie wybrałem Holiday właśnie dlatego – żeby poczuć namiastkę normalności w życiu jakim prowadzę.
Nie muszę kierować się do rezydencji. W wieczory takie jak te Holiday siedzi na kładce, która choć jest na terenie mojej prywatnej plaży, znajduje się w największym oddaleniu.
Kieruję się w tamtą stronę, a kiedy widzę jej postać wpatrzoną w horyzont, moje serce podskakuje, na raz i dwa, wyrywa się do przodu niczym niewidzialny magnes, który ciągnie do przeciwnego bieguna.
- Zawsze mnie zastanawiało, co takiego jest w tym miejscu, że tak chętnie tu przesiadujesz. – Zajmuję miejsce obok niej, ale tak, żeby obserwować jej twarz.
Ostatnie promienie słoneczne dzisiejszego dnia, które właśnie topią się w oceanie, oświetlają jej oblicze, nadając piękniejszy odcień. Mam wrażenie, że włosy Holiday błyszczą, natomiast na pewno falują od bryzy.
- Jest tu tak spokojnie, cicho – mruczy, przymrużając powieki. – Lubię sobie wyobrażać, że to miejsce tylko dla mnie. I prawdę mówiąc podoba mi się to, ze go nie doceniasz, bo to z kolei oznacza, że jestem bardziej wrażliwa na naturę i po prostu potrafię ją docenić, ignorancie – droczy się ze mną.
Nie patrzy w moją stronę, ciesząc spojrzenie refleksami jakie światło maluje na wodzie.
- Kiedy zastanawiałem się nad kupnem tego miejsca, od razu wiedziałem, że ci się spodoba – przyznaję.
- W takim razie dobrze musiałeś mnie znać. – Nagradza mnie spojrzeniem intensywnie zielonych oczu.
Przez chwilę milczymy. Holiday z powrotem powraca do swojego umysłu, w którym uczestniczy w jakiejś odosobnionej chwili w pojedynkę. Zazdroszczę, że nie mogę znaleźć się tam razem z nią.
A ja patrzę również, starając się spojrzeć jej oczami. Wszystko wokół przybrało odcień brązu, złota i pomarańczy. Słońce nie świeci już tak mocno, ale na wodzie nadal odbijają się jego promienie. Trzciny wokół kładki kołyszą się.
Czasem zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie, gdybym zamienił się w jakikolwiek obiekt w przyrodzie. Gdybym był trzciną nic by mnie nie złamało.
- To miejsce jest piękne, po prostu.
Wzrusza ramionami jakby wyczuwała setki pytań w mojej głowie. Jeszcze raz na nią spoglądam – przebrała się w krótkie spodenki i luźną koszulkę. Zmyła makijaż. Znowu stała się tamtą Holi, a wrażenie to jest tak łudzące.
Przede wszystkim, muszę nauczyć się traktować ją jak osobę dorosłą.
- Opowiedz mi o swoich marzeniach – szepczę. Z wahaniem układam głowę na jej kolanach i obawiam się, że gorzko pożałuję swojej zuchwałości.
Ale Holiday nieświadomie wplątuje dłoń w moje włosy i bawi się nimi w zamyśleniu. To uczucie jest zwykłe i niezwykłe zarazem.
Przymykam powieki z przyjemności jaką dostarczył mi ten prosty gest.
Znam wszystkie marzenia Holiday na pamięć.
Trójka, góra czwórka dzieci.
Założenie rodziny w jakiej się wychowała.
Wielki dom z ogrodem pełnym najróżniejszych roślin i krzewów.
Pies, który byłby ulubieńcem całej rodziny.
- Nie umiem odpowiedzieć ci tak na poczekaniu – mruczy pod nosem. Z pozycji w jakiej się znajduję, mam idealny widok na jej malinowe usta. Coś w moim żołądku się przewraca, ale nie robię nic, nie chcąc jej wystarczyć. Czekam aż coś powie. – Dobrze, może to głupie, ale to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Tylko masz się nie śmiać, jasne? – burczy w moją stronę.
- Jak sobie pani życzy. – Śmieję się. Jest w tej chwili coś tak leniwego, beztroskiego, że chciałbym aby trwała w nieskończoność.
Ja marzę o tym, żeby rzeczywistość zamknęła nas w tej przestrzeni tylko we dwójkę na resztę naszego życia.
- Mam wizję idealnego ślubu – wyznaje. Widzę jak przygryza wargę i wiem, że myśli, że to co mówi jest głupie. Ale ja zamieniam się w słuch. Ponieważ o tym marzeniu jeszcze nie słyszałem. – Chciałabym, żeby ślub odbył się w kościele. W gronie najbliższych osób. Mój tata zaprowadziłby mnie do ołtarza i pocałował w policzek, oddając moją rękę mojemu wybrankowi. Miałabym piękną suknię ślubną. Wiem, że dla każdej panny młodej jej suknia zawsze jest piękna, ale ja wcale nie chcę miliona falbanek i koronek. Musi być taka prosta, jakby satynowa. Jestem bez pamięci zakochana w czasach, w których pobierali się nasi dziadkowie. I nie miałabym jakiegoś finezyjnego koka, a prosty warkocz i może jakieś kwiaty. – W skupieniu marszczy nos, analizując tę wizję. – Bez zbędnej biżuterii. Mam taki wisiorek po mojej babci, to drobny łańcuszek z białego złota z granatowym kamykiem.
- Julie zabiłaby cię za taką wizję – mówię całkiem poważnie.
Holiday kiwa w zrozumieniu głową. Oboje dobrze wiemy, że rudowłosa kobieta uwielbia tłumy ludzi oraz wystawne przyjęcia.
- Tak, masz rację. Ale ten dzień będzie tylko nasz, więc... To znaczy mój – poprawia się szybko. Rumieniec wpełza na jej szyję. – Więc to ode mnie będzie zależeć jak będzie wyglądać – dokańcza z mniejszym entuzjazmem.
A w mojej głowie krąży słowo „nasz". I choć podobno faceci nie lubią zobowiązań oraz poważnego związku, muszę przyznać, że robi mi się miękko na samą myśl, że Holiday wybrała mnie.
- A ty? – Opuszcza na mnie swoje spojrzenie. Słońce całkowicie już zaszło i jest odrobinę ciemniej, ale nie przeszkadza mi to w lustrowaniu jej twarzy. – Opowiedz mi o swoim marzeniu. Tylko szczerze i bez błazenady – zastrzega od razu.
- Chwileczkę. – Nieco się ożywiam. – Jeśli ślub to musi być tez noc poślubna, prawda? Może opowiesz mi o jakiej marzysz, a ja postaram się spełnić twoje życzenie? – Uśmiecham się głupkowato.
Sama ta myśl już mnie pobudza i muszę naprawdę uważać, żeby zachować tę chwilę na żartobliwej stopie.
Holiday patrzy na mnie z politowaniem, ale wiem, że udaje. Na jej twarzy błąka uśmiech, odbijający się w zmarszczkach tuż przy oczach.
- W twoich snach, Drew, w twoich snach. – Klepie mnie po policzku.
Wykorzystuję to, by ucałować ich wewnętrzną część.
Nieoczekiwanie ta chwila nabiera dla mnie głębi. Słodycz przelewa się przez moje ciało. Myślę, że Holiday czuje dokładnie to samo.
- Chciałbym zostać kiedyś dla swoich dzieci i żony Rolandem – wypalam, zanim przemyślę te słowa. Są jak najbardziej prawdziwe, ale jeszcze nigdy nie przyznałem tego na głos. Czasem zdarzają się rzeczy o których mocno marzymy, ale wstydzimy się do tego przyznać. I właśnie to marzenie jest jednym z nich. Ale już za późno na odwrót. – No wiesz, grillować w ogrodzie w niedzielne popołudnie. Przynosić żonie kwiaty, gdy będę wracał z pracy. Całować ją na dzień dobry i na dobranoc. I każdego dnia powtarzać jej, że jest piękna. Mieć z nią dzieci, z którymi będę mógł robić wszystkie te prawdziwe i potrzebne rzeczy jak chociażby malowanie płot. – Uśmiecham się na to wspomnienie, smutno i tęsknie.
- Twoja żona będzie prawdziwą szczęściarą. – Holiday szepcze, przeczesując moje włosy.
I choć jej słowa są najlepszym, co w życiu usłyszałem, nie jestem pewien, czy ma rację.
- Roland nigdy nie zrobiłby tego, co ja zrobiłem tobie – mówię cicho.
Ręka Holiday zastyga w bezruchu i wiem, że zrozumiała te aluzję. Czekam na jej reakcję ze wstrzymanym oddechem.
A kiedy reakcja nie nadchodzi mam wrażenie, że świat osuwa się spod moich nóg. Że stała, którą w końcu odnalazłem, właśnie się gubi i nic nie jest już tak pewne jak było sekundy temu.
Utwierdzam się w przekonaniu, że wszystko to, co przeżywamy jest ulotne.
Kiedy docierają do mnie te prawdy w kącikach swoich oczu czuję łzy. Muszę odmrugnąć, żeby się ich pozbyć. Zadziwiają mnie tym bardziej, że pojawiły się pierwszy raz od tamtych wydarzeń.
I kiedy wydaje mi się, że nie może być już gorzej, usta Holiday lądują na moich, wywołując we mnie tyle nerwowych uczuć.
Jestem zaskoczony, sparaliżowany jej ruchem do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę nie reaguję. A kiedy niepewna Holi próbuje się ode mnie odsunąć, przytrzymuję jej twarz swoją gorącą z emocji dłonią.
Żeby pogłębić pocałunek muszę na chwilę odsunąć ją od siebie, aby się odwrócić. I choć chwile te trwają wieki, kiedy nasze usta łączą się z powrotem, słodycz zalewa nasze ciała, wymazując gorycz czekania.
A kiedy tchu nam brakuje, Holiday opiera swoje czoło o moje.
I gdyby tego było mało, mruczy do mojego ucha:
- Nigdy nie wątp w moją miłość, Andrew Harrisonie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro