Andrew 5.
Kolejny tydzień wakacji mija mi na wysyłaniu ukradkowych spojrzeń Holiday, łapaniu jej "przypadkowo" za rękę i próbie pocałowania. Niestety, pomimo kamienia milowego w naszej znajomości, rudowłosa dziewczyna nadal czuje się przy mnie niezręcznie i częściej, aniżeli bym tego pragnął, daje dowód swojej nieufności.
Zresztą z całowaniem Holiday Brown od zawsze było tak samo. Pamiętam jak w jej szóste urodziny, Julie postanowiła zorganizować imprezę urodzinową swojej córce.
Tym się różnią - Holiday jest wyciszona i każdy rodzaj integracji w szerszym gronie, sprawia, że zaczyna się wstydzić. Jej matka natomiast tryska pozytywną energią i wydawać by się mogło, że zaczyna rozkwitać, gdy uwaga innych skupia się wyłącznie na niej.
- No dalej, Drew. Teraz twoja kolej. - Szept Johna słyszę tuż przy swoim uchu. Pod ręką trzymam pakunek z prezentem - tym razem się uparłem i kupiłem coś od siebie. Uważam, że prezenty Diany są kiczowate. Czy Holi naprawdę jest potrzebny komplet sukienek dla swoich lalek? - Młoda cały wieczór nawijała, że przyjdziesz. Nie bądź cykor. - J wypycha mnie ku swojej siostrze. Przy okazji, wytykając język.
Z bliska wygląda jeszcze piękniej.
Mam oczywiście na myśli Holiday , nie jej brata.
Nie wiem co się ze mną dzieje. Ale czasami są takie dni, kiedy przyglądanie się córce państwa Brown zaczyna mnie otumaniać. Jej rudawe włosy, które zaczynają błyszczeć w świetle słońca, zielone oczy i lekko krzywe zęby budzą we mnie nieznane emocje.
Mój tata powiedział, że to nic takiego. Podobno w przyszłości, gdy stanę się prawdziwym mężczyzną, będę wiedział, co z tym zrobić.
Ale teraz?
To o wiele trudniejsze, niż myślałem.
Na skołowanych nogach podchodzę do Holiday. Już dawno z mojej głowy wyleciała formułka, której uczyła mnie mama. Zapomniałem jak składa się życzenia, a moje gardło jest tak ściśnięte, że z trudem przełykam ślinę.
- Holi... - mój głos się łamie. Przechwycam jej spojrzenie i łagodność szmaragdowych oczu. Trochę się uspokajam, choć nadal czuję się jak miękka faja. Który normalny chłopiec zachowuje się tak, tak... tak dziewczeńsko przy dziewczynie?
Przymykam oczy, liczę do dziesięciu, a nawet do dwudziestu. To sposób na stres, którego nauczyła mnie mama. A gdy otwieram oczy, w głowie mając pierwsze słowa życzeń, dostrzegam głupi uśmieszek Bena Mitchella. Nie podoba mi się to.
Działając pod wpływem chwili, nachylam się odrobinę w stronę Holiday, przymykam oczy i...
Czuję plask na swoim policzku.
Syczę, przykładając dłoń do niego.
Wspomnienie w mojej głowie nadal sprawia, że czuję się zażenowany. Minęło już tyle lat, ale na ustach wciąż czuję ten sam posmak wstydu, a moje ręce zaczynają się nieprzyjemnie pocić. Do twarzy napływa krew, dając upust w postaci lekko zaczerwienionych policzków.
Tato, wydaje mi się, że bliżej mi już do mężczyzny, niż do chłopca, którym byłem.
Ale nadal nie rozumiem.
***
Dzięki unormowaniu się mojej relacji z Holiday, w pracy idzie mi łatwiej. Uszedł ze mnie jakiś stres, jestem spokojniejszy i dzięki temu łatwiej skupić mi się na pisaniu piosenek oraz śpiewaniu.
Dziś nagrywamy kolejny teledysk. Może nie jest to mój promowy kawałek, ale w całym albumie jest dla mnie najważniejszy.
Większość utworów napisałem pod wpływem impulsu, pijąc do mojej znajomości z rudowłosą współlokatorką. Musiałem w jakiś sposób odreagować, a sztuka była ku temu idealną okazją.
Jednakże od niedawna w muzyce potrafię dostrzec jedynie formę zarobku. Nie mogę pozwolić sobie na własną interpretację teledysku, bo o wiele więcej do powiedzenia ma producent i cały sztab innych specjalistów.
A to tylko wierzchołek góry lodowej, myślę gorzko.
Sztywny smoking ciasno opina moje ciało, krępując każdy ruch.
- Dziś nie musisz się wysilać - deklaruje Charles, dla rozluźnienia, popijając whiskey. - Wystarczy, że będziesz czarował spojrzeniem. Kilka zalotnych spojrzeń, może puszczenie oczka? Bądź amantem. W tym od zawsze byłeś dobry. - Klepie mnie po ramieniu i śmieje się głośno.
Szarpię za muszkę, która uciska moje gardło. Czuję się niczym w obroży. To porównanie wydaje mi się być śmieszne do czasu, aż sam dochodzę do wniosku, że rzeczywiście wiele mi do takiego stanu nie brakuje.
Jesteś marionetką.
Ktoś puka do drzwi.
Siedząc do nich tyłem, ale jestem w stanie stwierdzić, że jest to albo Rick, albo Charles.
Pozostali pracownicy mają choć tyle przyzwoitości, żeby zaczekać na moje pozwolenie.
Albo chociaż udawać, że czekają.
Nie odwracam głowy, w celu przekonania się o słuszności moich stwierdzeń. Zdaję sobie sprawę, że mój "gość" i tak będzie widoczny w dużym lustrze.
Nie chcę dać im tej satysfakcji i pokazywać, że witam ich z szeroko otwartymi ramionami.
- Kiepsko wyglądasz. Muszę poprosić Stellę, żeby poprawiła twoją twarz.. - Nie mylę się. Za moimi plecami pojawia się Rick i już na wstępie mnie irytuje.
Odchrząkam.
- Nie jestem posągiem, żeby lepić ze mnie kogoś, kim nie jestem - mruczę.
Chciałbym wykrzyczeć im prosto w twarz wszystkie emocje, które się we mnie kumulują. Wiem, że nie wypada. I że mają na mnie tyle haczyków, że nawet po krótkim proteście, mógłbym już wisieć na którymś z nich.
Moje zdenerwowanie ukrywa się jedynie w zaciśniętych pięściach. Nic poza tym. Ni więcej, ni mniej.
Jednakże w środku mnie odzywa się pewne przekonanie - to tylko kwestia czasu, kiedy pęknę. Nastąpi to prędzej, czy później.
- Słuchasz mnie? - Rick macha ręką tuż przed moją twarzą.
Spoglądam na jego odbicie i zastanawiam się dlaczego wygląd nie idzie w parze z charakterem. Robaczywe wnętrze Rick'a nawet w małej części nie pasuje do jego zewnętrznej atrakcyjności. Bo czy lśniąco złote włosy, błękitne oczy, wokół których malują się drobne zmarszczki i łagodne rysy twarzy, brzmią jak zapowiedź czegoś złego?
- Dlaczego nie pozwalacie mi na moje pomysły odnośnie aranżacji? - pytam z goryczą. - Czy naprawdę w każdym teledysku, na każdej gali i nawet w głupim warzywniaku muszę wyglądać jak seksoholik? Cały czas to samo. Zmierzw włosy, są zbyt estetycznie uczesane. Opuść niżej spodnie, przecież reklamujesz tę linię bokserek. Weź numer od kasjerki, przecież widać, że to twoja fanka. Zaobserwuj kilka fanek, im więcej integracji z nimi, tym większy rozgłos. Mówicie mi nawet, w których restauracjach powinienem jadać! - Unoszę się.
Moją furię pogłębia nieczułość Rick'a, który spogląda na mnie z dobrodusznym uśmiechem, myśląc pewnie o tym, jak w razie potrzeby, zrobić ze mnie osobę niepoczytalną.
- Jasne, Drew. Wykrzycz to, co leży i na sercu, dobrze ci to zrobi. - Kiwa głową życzliwie z miną eksperta, próbując dowieść swojej racji. - Wiem, że czasem Charles zbyt dużo od ciebie wymaga, Jest profesjonalny, ale oboje wiemy, że aż za często przesadza. - Przycisza głos. - Ale ja taki nie jestem. Widzę, ile to wszystko cię kosztuje. Też mam dzieci, niewiele młodsze od ciebie... - A mimo to, notorycznie zdradzasz żonę. - Wiem jak ważna jest dla ciebie wolność. Ale spokojnie, już niedługo zrozumiesz, że nie ma czegoś takiego. Jesteśmy uzależnieni od góry. Na razie ci odpuszczam. Wiedz, że zawsze ci pomogę...
To kolejna rzecz, która zniechęca mnie w Rick'u. Za wszelką cenę próbuje udawać dobrego policjanta. Wraz z Charles'em potrafi zrobić mi taką sieczkę z mózgu, że czasem naprawdę się zastanawiam komu powinienem wierzyć, a komu wprost przeciwnie.
- Co do jadania w odpowiednich restauracjach. Ostatnio złamałeś nakaz i wyjechałeś z tą Holly nie wiadomo gdzie. - Zaciskam zęby, wiedząc, że umyślnie przekręca jej imię. - Wiem, że chcesz się nią zająć przed przylotem jej rodziców. W ostatnim czasie byłeś grzeczny i opinia publiczna zapomniała o niektórych wybrykach. To akurat dobra informacja. Zła jest taka, że statystyki odsłuchu zleciały o dwie dziesiąte procenta. To z kolei oznacza, że powinieneś ponownie zaszaleć i skończyć z nową pozą grzecznego chłopca.
Wiercę się niecierpliwie na krześle.
- Co masz na myśli?
Rick uśmiecha się w swój charakterystyczny sposób. To ten rodzaj uśmiechu, który obcym przypomina uśmiech anioła, ale dla osób, które go znają, nie jest zapowiedzią dobrej nowiny. Po tej minie zaczynam ponownie czuć się niczym lew Alex w nowojorskim zoo.
- No nie wiem. Nasze zabiegi nie będą jakieś bardzo wyszukane. Nie chcemy zmienić twojego wizerunku dostatecznie mocno, prawda? Może jakaś nowa znajomość. Ta nowa modelka, Kendall? Chyba tak miała na imię. Rozmawiałem z nią ostatnio. Za dogodną opłatą zgodziła się na jakąś aferę z tobą. Może romans z kilkoma na raz? To też w ostatnim czasie jest modne. Zrobiłeś już tatuaż? O! I może przypakuj bardziej na siłowni. Podczas ostatniej sesji ktoś zauważył, że zanikły ci mięśnie. Tak to jest jak zaczyna z nami mieszkać kobieta, nie? - Żartuje, zupełnie nie w moim stylu, kończąc tym samym słowotok. - Już nawet syn państwa Brown wygląda przy tobie na bardziej wysportowanego. Gdy się przyjaźnicie, kontrast między wami jest jeszcze bardziej widoczny. Zamieniasz się w ciepłą kluchę - podsumowuje, Z jego określeniem nie jest mi źle.
Jednak mój umysł skupia się tylko na jednym z "zaleceń".
Mam ze spokojem romansować z jakąś kobietą? A może nawet z kilkoma na raz? Mam robić to wszystko na spokojnie, bez wyrzutów sumienia, kiedy moja relacja z Holiday dopiero teraz zaczęła przybierać wyraźne kształty?
- Nie będę się umawiał z przypadkowymi kobietami. - Zaciskam szczękę.
Rick jest autentycznie zdziwiony.
- Kto powiedział o umawianiu? To takie znajomości, wiesz, w sam raz na raz. Każda z nich jest już przebadana. Nic ci nie grozi. Dawniej to robiłeś i nic nie miałeś przeciwko. Wiesz na czym to polega. To tylko narzędzie dla twojej kariery.
Wypomnienie moich dawnych epizodów sprawia, że czuję się jak głupie, nieświadome dziecko. Zalewa mnie fala wstydu.
- Nie będę już tego więcej robić. Moje ciało nie jest na sprzedaż - oznajmiam dobitnie. Widząc kapitulacyjną minę rozmówcy, zaczynam wierzyć, że jednak mam kontrolę nad swoim życiem.
- W takim razie masz do wyboru jeszcze jakieś pikantniejsze zdjęcia z Holiday Brown. Oczywiście muszą się znaleźć w internecie. I nie myśl, że olbrzymia wpłata na jakieś konto charytatywne tym razem coś pomoże. Takie gesty nie mają wzięcia. To jak?
Nie uzyskuje odpowiedzi. Uparcie wpatruję się w marmurowy blat, a ciasno zawiązana mucha jeszcze bardziej mi doskwiera.
Rick rzuca w zasięgu mojego wzroku jakąś kartkę.
- Tu lista kont, które powinieneś zaobserwować. Te dziewczyny za tobą szaleją. Żyją twoim życiem. Wiedzą o tobie wszystko. Doceń to.
Patrzę na to wszystko zupełnie wyprany z emocji. Nie czując już nic - ni smutku, ni żalu, wściekłości. A w mojej głowie jak echo słychać: "Doceń to! Doceń to! Doceń!"
Czekam na to, aż anioł Rick wyjdzie z mojego słabego azylu. Mam już dosyć jego chorego pieprzenia, którym dokonuje gwałtu na mojej osobie.
- Zapamiętaj sobie, nawet najlepsi artyści, którzy mają ponadprzeciętny głos i słuch muzyczny, nigdy nie zdobędą sławy, jeśli sobie nie pomogą. Mogą być najlepszymi piosenkarzami, artystami, ale nie zostaną zapamiętani, jeśli tak samo jak ty, wzbraniają się przed wszelakiego rodzaju aferami. Jeśli już naprawdę chcesz zapewnić bezpieczeństwo Holiday to posuń się do ostateczności. Jeżeli według ciebie jest tego warta, to może powinieneś spróbować.
Zaczynam rozumieć o co mu chodzi, gdy przede mną ląduje paczuszka z białym proszkiem.
Amfetamina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro