Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Miniaturka - Trzy razy krew i dwa razy łzy (Harry x Daphne)


Tytuł: Trzy razy krew i dwa razy łzy

Główni bohaterowie: Harry Potter i Daphne Greengrass 

Opis: Harry pięć razy oświadcza się Daphne Greengrass. Trzy razy w trakcie tych oświadczyn jest krew, a dwa razy łzy. Prawie za każdym razem odbywa się to w szpitalu. Praca Aurora tak samo jak magomedyka jest okraszona zarówno krwią jak i łzami. 

Ostrzeżenie: Krew, atak paniki, ból. 


*


Harry Potter nienawidził szpitali. I robił naprawdę wszystko, żeby ich uniknąć, ale z jego szczęściem i patrząc na fakt, jaką miał pracę, niestety nie był w stanie nie lądować tam na wpół umierający przynajmniej trzy razy w miesiącu.

Gdyby pani Pomfrey żyła, byłaby absolutnie dumna z tego, że miał już przypisaną salę na Oddziale Magicznych Urazów, gdzie zawsze go przewozili po tym, jak jego stan się wystarczająco ustabilizował i nie potrzebował modłów do samego Merlina, by jego serce nie przestało nagle bić.

Za pierwszym razem zobaczył twarz Daphne Greengrass, kiedy z jego nogi wystawała kość udowa i krew z tętnicy tryskała wszędzie, a ona była ubrana w szaty uzdrowiciela, na których zaraz była czerwona ciecz. Porcelanowa cera, blond włosy i ciemne oczy to były pierwsze rzeczy, na jakie zwrócił uwagę Harry, kiedy stanęła przy nim z wyciągniętą różdżką i poważną miną. Potem dostrzegł, że coś do niego mówiła, ale przez zamroczony umysł i tępy ból głowy wynikający z tego, że za uchem miał całkiem sporą dziurę, z której sączyła się krew, nie zrozumiał, jakie słowa konkretnie Daphne wypowiadała.

– Jesteś piękna – wymamrotał półprzytomny Harry. – Piękna. Wyjdziesz za mnie?

Harry bredził. Był absolutnie pewny, że to przez eliksiry, które w niego wlali i przez ogólny szok z powodu utraty takiej ilości krwi. Tak to sobie tłumaczył, gdy po tym, jak zatamowali krwawienie, złożyli mu kości i doprowadzili do stanu używalności, pielęgniarka powiedziała mu, co się działo i co mówił, bo sam Harry tego nie pamiętał.

Gdy Hermiona go odwiedziła spytał się jej, czy powinien odnaleźć Daphne i ją przeprosić, bo czuł się dość niezręcznie z faktem, że oświadczył się prawie obcej dziewczynie i tego nie pamiętał. Przyjaciółka nie umiała mu odpowiedzieć na to pytanie. Ron natomiast zaczął się śmiać z tego wszystkiego tak mocno, że słychać go było na połowie piętra.

Harry w końcu nie odnalazł uzdrowicielki Greengrass, jak mówiły o niej pielęgniarki i pielęgniarze. Wyszedł ze szpitala po dwóch dniach i starał się zapomnieć o tym wszystkim. 


***


Jego drugie spotkanie z Daphne Greengrass nastąpiło po dwóch tygodniach, gdy samemu Harry'emu prawie nic nie było. Jego oparzone dłonie i przedramiona były niczym w porównaniu z obrażeniami jego partnera. Zostali zaatakowani, okrążeni i uwięzieni w płomieniach Szatańskiej Pożogi. Wright zaczął się palić, a Harry nie mógł pozwolić, by jego partnerowi coś się stało, dlatego zaczął gasić ogień własną szatą, doprowadzając do tego, że sam doznał poparzeń.

Gdy Daphne go znalazła, Harry przemierzał korytarz pod drzwiami pokoju, gdzie był Wright, i słuchał jego krzyków bólu. Słyszał głosy lekarzy, którzy wykrzykiwali polecenia do pielęgniarek i słowa, że miał poparzenia sześćdziesięciu procent ciała.

– Potter. – Jej głos był mocny i pewny siebie, gdy stanął mu na drodze i zmusił do zaprzestania wydreptywania ścieżki pod gabinetem zabiegowym. – Jesteś ranny?

Harry zatrzymał się w połowie kroku i spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem. Nie do końca dotarło do niego, o czym ona mówiła. To Wrightem powinna była się zająć. To z nim Harry teleportował się dziesięć minut temu na środek izby przyjęć z krzykiem, że ma tutaj rannego Aurora. To Wright był priorytetem.

– Czy coś cię boli?

Harry nie był w stanie stwierdzić, czy coś go bolało. Czuł jak jego ciało się trzęsło z powodu adrenaliny, a wszędzie czuł zapach palonego ludzkiego ciała i dymu. Przed oczami miał również urywki walki i otaczające ich płomienie, a w uszach słyszał krzyk bólu Wrighta, gdy kolejne płomienie spalały jego skórę.

– Potter? – Coraz bardziej niepewny głos Daphne, która powoli podchodziła do Harry'ego, przebijał się przez jego zamglony umysł. – Czy wiesz, gdzie jesteś?

– Wright – wyszeptał i zaniósł się kaszlem, bo dym podrażnił jego gardło i czuł, jak ledwo mógł przełykać ślinę, a odezwał się pierwszy raz od momentu, gdy wydarł się w poczekalni szpitala.

Już dobrze – odpowiedziała. – Wright jest w dobrych rękach. Zajmują się nim. Skup się teraz na sobie i powiedz mi, czy coś cię boli?

Harry nie wiedział, czy coś go bolało. Miał problem ze stwierdzeniem, gdzie do końca się znajdował, a sądził, że ma dość dobrą orientację, jeśli chodzi o poszczególne piętra w Szpitalu świętego Munga.

Wzdrygnął się, gdy usłyszał wrzask bólu Wrighta. Jego ręka zrobiła typowy ruch, by różdżka uwolniła się z futerału na przedramieniu i zsunęła się wprost na jego palce.

Daphne, gdy tylko zobaczyła broń w ręku Harry'ego, doskoczyła do niego i chwyciła mocno za nadgarstek, wiedząc, gdzie nacisnąć, by zablokować mu jakikolwiek ruch. Nie potrzebowała na swoim oddziale uzbrojonego Aurora, który był w szoku powypadkowym.

– Idziemy, Potter. I oddaj mi różdżkę. Teraz.

Daphne wiedziała, że musiała teraz odzywać się do mężczyzny krótkimi i zwięzłymi poleceniami, bo inaczej nic by do niego nie dotarło.

Greengrass prawie ciągnęła za sobą Wybawcę Czarodziejskiego Świata, nie patrząc na to, jaką sensację wzbudzali wśród pacjentów i personelu szpitala. Ona, dumnie wyprostowana, w butach na wysokim obcasie i swojej zwyczajowej medycznej szacie, z Aurorem, będącym w szoku i śmierdziącym dymem, którego prowadziła za rękę niczym zagubione dziecko. To nie różniło się niczym od przejścia po sali balowej podczas tych wszystkich uroczystości, gdy była nastolatką. Te same spojrzenia, szepty i nienaganna postawa z jej strony. Może jedynie nie posiadała tyle biżuterii, włosy, zamiast rozpuszczone, były spięte w kucyk u nasady szyi, a kolor szaty, którą nosiła, absolutnie nie podkreślał jej oczu.

Gdy trafili do gabinetu, Daphne usadziła Pottera na kozetce i przytrzymała go w takiej pozycji, trzymając swoje dłonie na jego spiętych barkach, że mieli twarze na podobnej wysokości.

– Lepiej? – spytała już delikatniej i nie tak ostro jak na korytarzu. Harry nie do końca rozumiał, o co jej chodzi, ale po dłuższym czasie, w którym wpatrywał się w jej ciemne oczy, dotarł do niego sens pytania. Było lepiej, gdy nie przemierzał korytarza poczekalni pod salą Wrigta, nie słyszał okrzyków jego bólu. Daphne oddychała równomiernie i sam Potter nie miał świadomości, że zaczął ją naśladować.

Wdech i wydech.

– Wyjdź za mnie.

Daphne nie zaczęła się śmiać, nie odgięła głowy do tyłu i nie puściła rąk z jego barków. Spojrzała się wprost w te zielone oczy i odpowiedziała:

– Jesteś w szoku, Potter. Znowu – podkreśliła ostatnie słowo. – A ja nie wychodzę za osobę, która śmierdzi palonym ludzkim mięsem. To źle wróży małżeństwu. 


***


Jego trzecie spotkanie z Daphne Greengrass nie było już dziełem przypadku. To bardzo misternie zaplanowana akcja, do której przygotował się przez dziewięć miesięcy.

Dobrze, kogo Harry próbował oszukiwać. Nie planował spotkania z Daphne w momencie, kiedy Hermiona właśnie przebywała na sali porodowej, rodząc Rose Weasley. Po prostu od kilku godzin słyszał jej krzyki, Ron jako wspierający mąż, trzymał żonę za rękę podczas porodu, a Harry siedział po drzwiami oczekując jakieś informacji. I dlatego wybrał się na spacer korytarzami świętego Munga, które znał naprawdę dobrze. I może miał iskierkę nadziei, że udałoby mu się spotkać doktor Greengrass.

Często o niej myślał i o tym, jak jego mózg przestawał działać, gdy ją widział, przez co dwa razy już się oświadczył. Daphne była piękną kobietą, to Harry umiał przyznać. Podobało mu się to, że nie spanikowała, gdy zobaczyła go rannego czy w szoku (była w końcu magomedykiem, na pewno dużo widziała), nie traktowała go jak Zbawcę, a zwykłego pacjenta. I jej ton głosu, który miał w sobie to coś, co powodowało, że Harry chciał jej słuchać.

Jego godzinny spacer korytarzami Munga nic nie dał. Rozczarowany Harry wrócił na krzesło przed salą porodową.

– Mam córkę! Harry, mam córkę!

– Gratulacje, stary!

Krzyk Rona i jego radość, która udzieliła się Harry'emu spowodowała, że zapomniał na chwilę o blondwłosej pani doktor. 


***


Hary nie do końca rozumiał, jak to wszystko się stało. W jednej chwili gratulował Hermionie urodzenia córki, w drugiej znalazł się z całą zgrają Weasley'ów w jakimś pubie blisko szpitala, by opić narodziny dziecka, a w trzeciej miał złamany nos, krew na twarzy i był totalnie pijany.

Harry usiadł na schodach prowadzących do baru i pozwolił sobie, by krew spływała mu po twarzy, a alkohol w jego ciele nieco ustąpił. Gdyby mógł, to cieszyłby się ciepłą, letnią nocą i pooddychał głęboko, ale przez złamany nos było to niemożliwe. Nawet nie mógł popatrzeć na nocny Londyn, bo jego okulary zostały zniszczone w trakcie bójki, w którą jako Auror nie powinien był się mieszać, ale okazało się, że Percy po alkoholu zmieniał się w zupełnie innego człowieka i był skory do walki z facetem trzy razy większym od niego.

– Na Salazara, czemu to zawsze musisz być ty, co Potter?

Harry nie potrzebował okularów by wiedzieć, kto właśnie usiadł koło niego na zimnych, betonowych schodach. Rozpoznał Daphne po głosie.

– Pani doktor – odpowiedział, ale przez jego zakrwawiony nos brzmiało to dużo gorzej i mało zrozumiale.

– Jestem pod wrażeniem, bo pomimo tego, że niewiele zrozumiałam, to wcale nie brzmiało jak „wyjdź za mnie", które mówisz mi za każdym razem.

– Wyjdź za mnie.

– Merlinie, Potter – Daphne prychnęła i potrząsnęła głową pozwalając, by kosmyki włosów rozsypały się wokół jej twarzy. – Może zróbmy tak, że ja ci wyleczę nos, a ty w końcu zaprosisz mnie na randkę zamiast od razu proponować mi małżeństwo, dobrze?

Harry pokiwał powoli głową (czego zaraz potem zaczął żałować), ale to, co mówiła Daphne miało sens. To był dobry plan. On tylko dodałby jeszcze jeden punkt. Musiał w międzyczasie wytrzeźwieć. 


***


Za czwartym razem, gdy Harry powiedział te znane słowa, był z Daphne w związku jakieś pół roku. Zgodziła się z nim być miesiąc po tym, jak składała mu złamany nos na schodach pubu, a Potter nie mógł być szczęśliwszy.

Tym razem nie było krwi, ale łzy. Był za to szpital, bo Harry był nieco monotematyczny jeśli chodzi o klimat oświadczyn. Leżał umierający na szpitalnym łóżku, bo zaklęcie, którym oberwał podczas jednej z akcji dywersyjnych, rozerwało mu całą klatkę piersiową.

Gdy po trzech dniach obudził się z magicznej śpiączki, Daphne była koło niego. Spała na niewygodnym krześle, z głową ułożoną na jego udzie. Harry był ociężały, a jego umysł przytłumiony przez cały arsenał eliksirów, jakie w niego wtłoczyli. Czuł, jakby olbrzym usiadł mu na klatce piersiowej. Ale widział jej spokojną twarz, blond loki i słyszał, jak oddychała.

Przeżył.

Wrócił do niej.

Z wysiłkiem i poświęceniem zbyt dużego nakładu energii na taką prostą czynność, jaką jest podniesienie ręki, udało mu się dotknąć jej pleców. Daphne od razu się przebudziła. Harry zobaczył jej ciemne oczy, w które tak uwielbiał patrzeć.

– Jesteś w końcu.

Harry nie musiał usłyszeć nic więcej. Nauczył się czytać z niej, jak z otwartej księgi i wiedział, że się bała. Widząc łzy w jej oczach, łzy ulgi, tego był pewien, nie był w stanie myśleć, jak bardzo Daphne musiała się bać. I on też się bał, kiedy zaklęcie go uderzyło, a on zrozumiał, że może właśnie to ten moment, w którym szczęście chłopca, który przeżył się skończyło. Gdy w końcu ułożył sobie życie, był szczęśliwy i zakochany.

Daphne nie była w stanie powstrzymać łez, które zaczęły toczyć się po jej policzku.

– Jestem – odpowiedział z trudem, tylko po to, by coś powiedzieć, by pokazać, że wszystko z nim w porządku.

– Nigdy więcej, rozumiesz? – zapytała przez łzy, które zaraz starła. – Nigdy więcej nie chcę się tak bać.

– Kocham cię.

– Ja ciebie, też, idioto – odpowiedziała bez zastanowienia i chwyciła go za rękę, ściskając mocno. – Ale to nie zmienia tego, że cholernie się o ciebie bałam. A teraz – Daphne przybrała swój profesjonalny ton głosu. – muszę cię zbadać i uprzedzam, będzie bolało.

– Wyjdź za mnie.

Po raz pierwszy Daphne nie wyśmiała go, nie rzuciła jakiegoś sarkastycznego komentarza, nie bagatelizowała sprawy. Różdżka, którą wyciągnęła do badania, zawisnęła w połowie ruchu. I Harry wiedział, co to oznaczało. Daphne Greengrass po raz pierwszy poważnie zastanowiła się nad odpowiedzią.

Merlinie, jak dobrze, że jednak to przeżył. 



***


Piąty raz, gdy Harry Potter oświadczył się Daphne Greengrass, był jednocześnie ostatnim.

Zrobił to podczas jednego z ich wspólnych wieczorów, podczas których jedli pizzę z kartonowego pudełka, a Daphne miała ketchup w kąciku ust. Oboje siedzieli w swoich zimowych piżamach, a z radia leciały świąteczne piosenki. Harry się śmiał i opowiadał jej o jednej z sytuacji z lat szkolnych.

Byli po prostu szczęśliwi. W ich wspólnym mieszkaniu, ze świętami tuż za rogiem, z planami na przyszłość, z tym wszystkim, co udało im się zbudować.

– Wyjdź za mnie – rzucił niespodziewanie. – Zostań moją żoną. Chcę spędzić z tobą resztę życia. Wyjdź za mnie, Daphne Greengrass. Nie mam pierścionka, nie jesteśmy w drogiej restauracji, nie mówię ci tego pierwszy raz, ale proszę cię, wyjdź za mnie.

– Dobrze.

Daphne płakała i śmiała się jednocześnie, gdy Harry pocałował ją mocno. 


***


– Tato?

– Tak?

– Ile razy oświadczałeś się mamie?

– Aż w końcu się zgodziła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro