Rozdział 7.
Jest piątek.
Ostatni dzień roku szkolnego, a co za tym idzie, koniec tego koszmaru. Pominę fakt, że później zacznie się nowy. Mam jednak nadzieję, iż college okaże się być o niebo lepszym miejscem.
To zabawne, ale uważałam kiedyś, że każde zło i wszelką trudność w życiu przejdę przy boku Andrew. Był dla mnie jak najlepszy przyjaciel, a zarazem starszy brat. Czasem miał coś z ojca. Troszczył się o mnie na każdym kroku i do dziś pamiętam jak kazał założyć mi czapkę, rękawiczki i szalik, gdy wychodziłam w zimowy ziąb na podwórze.
Teraz jest zupełnie na odwrót. Każdy z nas zmienił się na skutek przeszłości, spotykanych ludzi na swojej drodze i najróżniejszych środowisk społecznych w jakich obracaliśmy się na przestrzeni lat.
Aktualnie się boję. Dlaczego? Bo to właśnie z Andrew spędzę całe wakacje. Dawniej byłabym zapewne zła, że mogę z nim przebywać tylko przez tak krótki czas. Jednakże po długoletnim okresie unikania się, te dwa miesiące wydają się wiecznością.
Wychodzę ze szkoły uradowana. Jestem przekonana, iż każdy cieszyłby się na moim miejscu.
Po pierwsze, właśnie rozpoczęły się wakacje.
Co z tego, że spędzę je ze swoim wrogiem?
Po drugie, skończyłam szkołę.
Sama nie wiem jakim cudem.
A po trzecie, dziś wyjątkowo udawało mi się unikać Kim.
To napawa mnie tak niewyobrażalną radością, iż nie potrafię nawet myśleć zbyt długo o głupim Andrew.
Naprawdę emanuję dumą — dzisiejszej nocy prawie w ogóle nie spałam, gdyż próbowałam przygotować się na konfrontację z Kim. Wciąż nie mogę uwierzyć w moje szczęście i to, że dzisiaj jej nie widziałam.
Jestem tak samo szczęśliwa jak wtedy, gdy na swoje czwarte urodziny dostałam pierwszy w życiu strój do baletu.
Do czasu.
Mijając dziedziniec nie zauważam Erica i jego jędzowatej dziewczyny. Nie widzę również tego, że przy chłopaku kręcą się jego napakowani kumple. Mówcie co chcecie, ale ja widzę w nich pierwowzór goryli .
Najwidoczniej ewolucja u niektórych zatrzymała się w zbyt wczesnym stadium.
Przypuszczam, że w tamtej chwili byłam po prostu zbyt zdezorientowana. Charpentier i jej banda najzwyczajniej w świecie uśpili moją czujność.
Wszystko dzieje się tak szybko. Zresztą jak zawsze. Jeden z chłopaków, który ma chyba na imię Jake, szarpie mnie za nadgarstek. Już dawno opanowałam do perfekcji sztukę chodzenia na szpilkach, ale w tej sytuacji nawet to nie pomaga.
Nie potrafię poradzić sobie z siłą Jake'a. Nie pomaga również to, że chłopak patrzy na mnie niczym wilk na swą ofiarę. Ze strachu zanikają u mnie wszystkie instynkty, które podpowiadają mi, abym uciekała. Tracę również zdolność racjonalnego myślenia.
Nieprzerwanie jednak czuję — z każdą chwilą coraz mocniej — że zaraz, niezależnie ode mnie, stanie się coś złego.
Rosły chłopak ciągnie mnie za szkołę. Nie mogę się wyrwać. Z tego powodu szarpię się jeszcze mocniej. Zaczynam nienawidzić się za brak sił. To, że jestem dziewczyną, nie usprawiedliwia mnie wcale z tego, iż nie umieć się obronić.
Bo nie potrafię.
Gdzieś ostatnimi resztkami, podświadomość rejestruje mój krzyk. Sama nie wiem co chciałam nim osiągnąć.
Wiem, że jestem żałosna.
Powinnam im uciec. Ale nie umiem.
Najgorsi są jednak ludzie — masa uczniów wylewających się ze szkoły po skończonej gali. Każdy z nich widzi, że coś jest nie tak, ale nawet nie próbują interweniować.
Równie mocno boli reakcja nauczycieli. Uporczywie wbijają wzrok w ziemię, nie chcąc poznać po sobie, iż ze wszystkiego doskonale zdają sobie sprawę.
To wszystko jest tak nierealne. Każda normalna placówka posiada chociaż małą garstkę osób, która zareagowałaby, starałaby się pomóc.
Ale nie tutaj.
Jake pod jednym ramieniem i jakiś inny osiłek pod drugim, ciągną mnie jak worek ziemniaków. Puszczają dopiero, gdy dochodzimy na miejsce.
Znajdujemy się teraz w ciemnej uliczce za szkołą, gdzie czuć smród z ulicznych kontenerów na śmieci. Stąd nie widać prawie już prawie ulicy.
Zamiast tego mam doskonały widok na dziesięciu postawnych chłopaków, wśród nich Erica. Prym wiedzie oczywiście jego dziewczyna. Każdy z moich towarzyszy patrzy na mnie z jawną pogardą.
Zaczynam odmawiać wszystkie modlitwy jakie tylko przychodzą mi na myśl.
Ramiona mi się zapadają i czuję jak moja sylwetka staje się przygarbiona. Zastanawiam się za ile pod szkołą będzie John, który miał mnie odebrać. I czy przy odrobinie szczęścia zdoła mnie odnaleźć?
Biedna, mała, zagubiona Holi.
Tak duża w oczach rodziny i znajomych, tak mała w otaczającym ją świecie.
Nie potrafi stawić czoła zagrożeniom.
Podająca się na tacy oprawcom, na wzór tych świń z jabłkiem, które podawane są na ucztach.
— Masz ten numer? — podle uśmiecha się Kim.
— Nie — unoszę wysoko podbródek. Co jak co, ale lepiej, żeby zapamiętali mnie jako silną i niezależną kobietę, niż jako ofiarę losu. Zresztą, co ja mówię, i tak nią jestem.
Charpentier do mnie podchodzi wolnym krokiem. Ze wszystkich sił, staram się nie pokazać, iż się boję.
— Ostrzegałam, że nie masz zbyt wiele czasu — syczy cicho. W jej oczach czai się czysta furia i nienawiść. Ręka natomiast, zaciska się wokół kubka trzymanego w dłoni.
Jego zawartość wylewa się na mnie, jak to zapewne każdy był w stanie przewidzieć. Dopiero teraz żałuję, że nie zainteresowałam się wcześniej tym, co było w środku.
Gorąca kawa wylewa się na mój biust. Z bólu zaciskam zęby.
— Ładny stanik — rzuca jakiś chłopak, świdrując mnie spojrzeniem.
Moje policzki oblewają się szkarłatem, ponieważ zdaję sobie sprawę jak aktualnie się prezentuję. Otóż przez moją białą, przemoczoną koszulkę, widać czarny, koronkowy biustonosz. Ubrałam go, bo nie zauważyłam wcześniej, że wszystkie białe wylądowały w praniu.
— Zajmijcie się nią — rozkazuje Kim, z parszywym uśmieszkiem na twarzy.
Próbuję się wycofać, ale mocno chwyta mnie nieznany mi chłopak.
— Gdzie się księżniczka wybiera, huh? — mruczy tuż pod moim uchem. Jego ręce w szybkim tempie przybliżają się do moich piersi.
Natychmiast się wyrywam, lecz błyskawicznie przytrzymuje mnie ktoś następny.
Powoli kręci mi się w głowie od tych oprawców. Ten jednak ma więcej siły. Wiem, że za kilka chwil moje ciało naznaczone zostanie siniakami od mocniejszych uścisków.
Czuję się niczym w horrorze, gdy widzę jak mnie otaczają, a później zaczynają się powoli zbliżać, aż krąg się zacieśnia.
Gdzieś pośrodku tego wszystkiego, jestem ja. Szara myszka, Holi, która dopiero teraz widzi jak beznadziejna i żałosna jest.
I wtedy zauważam, że Kim to wszystko nagrywa. Ma z tego naprawdę świetną zabawę. Eric zresztą też, bo bierze swoją jędzowatą dziewczynę na barana, umożliwiając jej w ten sposób lepsze ujęcie na mnie.
W moich oczach pojawiają się łzy i choć staram się, aby nikt ich nie zobaczył, nie udaje się.
— Zobacz, Derek. Nasza gwiazdeczka się popłakała. Zadzwonić po mamusię? — prycha jeden z moich oprawców, a reszta wtóruje mu śmiechem — To kto chce pierwszy? — pyta całkiem poważnie.
— Ja — po dłuższej chwili zastanowienia, decyduje kolejny dręczyciel.Oblizuje przy tym wargę. Odnoszę wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
— Sorry, kolego, ale ja już chyba nie wytrzymam. Jej ciało doprowadza mnie do obłędu — następny patrzy wymownie na spodnie. Reszta rechocze jak idioci.
— W takim razie, musimy się podzielić. Też chcę ją poczuć — dopowiada ktoś z tłumu.
Nawet nie hamuję już łez. Czuję się okropnie, choć to i tak za mało powiedziane.Nigdy nie sądziłam, że tak skończy się ostatni rok liceum. Od zawsze wyobrażałam sobie ów dzień jako coś wyjątkowego. Cóż, najwidoczniej nie jest mi to dane.
Tymczasem trzech zwyrodnialców podchodzi do mnie z ogromnymi uśmieszkami na twarzy. Tylko jeden z nich jest jakiś niepewny, Wydaje mi się, że skądś go znam, ale przez czyste przerażenie, nie mogę dociec skąd.
— Czekajcie! — krzyczy Kim. Mam nadzieję, że jednak zrezygnowała, że są w niej choć małe pokłady dobra, ale moja nadzieja mija wraz ze słowami, które wypowiada po chwili — Zrobię ujęcie na jej twarz.
Zaczynam się wyrywać.
— Jesteś pewny, że ona tego chce? — pyta się ktoś z nich — Wyrywa się. Nie możemy zrobić nic wbrew jej woli.
Na ów słowa, ponownie wzbiera we mnie nadzieja.
Ale i ona jest złudna.
— Chris — klepie go kompan po ramieniu — Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Holi na pewno tego chce. Po prostu próbuje stworzyć pozory, że jej nie zależy. Dziewczyny lubią, gdy się je zdobywa. Poza tym, takie żywe dziewczyny są najlepsze. Nawet sobie nie wyobrażasz na ile rzeczy je stać. Sam chciałeś dołączyć do naszej paczki, więc się ucz.
Właśnie ten, który przed chwilą mówił, podchodzi do mnie z wyższością, emanującą na milę. Wyciąga coś z kieszeni, co świeci się w blasku słońca. Gdy zdaję sobie sprawę, że ów przedmiot to tak naprawdę mały scyzoryk, zamieram.
Z przerażenia przełykam ślinę.
— Spokojnie, kochanie — szepcze mi do ucha — Nie chcemy zrobić ci krzywdy, tylko sprawić przyjemność.
Scyzoryk, który trzyma w dłoni chłopak, przybliża się do mojego dekoltu. Zaczynam się szarpać i oprócz podartej koszuli, czuję również, że przecięto mi skórę. Rana strasznie piecze.
— Nie rzucaj się tak, bo będzie gorzej — warczy ten, który mnie trzyma.
Kim, Eric i pozostali śmieją się wniebogłosy. A trzeci, cóż, kładzie rękę tam, gdzie nie powinien i ściąga ze mnie bluzkę całkowicie. Patrzy na moje piersi okryte jedynie czarnym stanikiem, a później spogląda w moje przerażone oczy. Uśmiecha się.
— No, no. Nie sądziłem nigdy, że z siostry Johna wyrośnie takie piękne kaczątko. Jeszcze do niedawna nie miałaś się czym pochwalić, a tu proszę. To chyba dlatego Andrew cię nie chciał, prawda? — czeka na moją odpowiedź, ale jej nie otrzymuje — Odpowiedz — warczy.
— Czemu cały czas o nim wspominasz? — udaje mi się wykrztusić.
— Bo to zapewnia nam większej frajdy i rozrywki, jest po prostu ciekawiej. Jednakże to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
— Wal się — krztuszę, plując mu w twarz. Chłopak z obrzydzeniem wyciera ślinę rękawem.
I nawet nie wiedząc kiedy, uderza mnie w policzek.
— Będziesz cierpieć, obiecuję —jestem w stanie myśleć tylko o bólu.
Mój prześladowca szykuje się do kolejnego ruchu, ale wtedy słyszę głos doskonale mi znany.
— Co tu się dzieje? — pyta Andrew.
— O, przyszła nasza gwiazdeczka. Kiedy następny koncert? — pyta mój towarzysz z kpiną.
— Wybacz, Alec, ale nie mam teraz czasu na twoje gierki — przez kurtynę ciał widzę, że szuka kogoś wzrokiem, aż w końcu chyba znajduje, bo spogląda w skupieniu na jakiegoś chłopaka — Nie widziałeś może, Holi? John prosił, żebym ją odebrał, a spóźnia się już ponad trzydzieści minut.
Następuje głucha cisza. Zastanawiam się, czemu jego głos tak na mnie działa. W pewien sposób mnie koi, sprawia, że jestem spokojniejsza i pomaga mi w walce ze strachem. Wbrew temu, że wokół mnie jest tyle bydlaków.
— Tak właściwie — zaczyna ten najgorszy, Alec — Mamy dla ciebie pewną propozycję. Taki mały deal. Można powiedzieć, że to niespodzianka... John nie ma, więc możesz się zabawić.
— Nie rozumiem — zdezorientowanie maluje się na twarzy Andrew.
Alec odsuwa się ode mnie, tym samym, ukazując mnie Harrisonowi. Dostrzegam jego wzrok, błądzący po moim ciele. Zauważam też, że jego oczy robią się niemal czarne, gdy zawiesza wzrok na moim biuście. Później na powrót spojrzenie krzyżuje z moją twarzą.
Teraz widzę w tych oczach niewyobrażalny ból, który znika tak szybko jak tylko się pojawił. Jednakże ja nie umiem powstrzymać łez. Nie jestem tak dobrym aktorem jak on.
— Co to ma znaczyć? — pyta bez emocji.
— Nie powiedziałaś mu? — pyta Alec — Twoja była już przyjaciółka jest na tyle głupiutka, że nie spełnia woli naszej Kim. Najzwyczajniej w świecie olała jej ostrzeżenia. Kim tak ładnie poprosiła o przysługę, a Holi nawet nie chciała pozwolić na waszą wspólną kolację. Nasza kumpela chciała być po prostu szczęśliwa. Karma wraca, co nie? — bezczelnie się uśmiecha.
— Zostawcie ją — syczy Andrew.
— Wiemy, że chcesz ją zostawić dla siebie, ale to raczej nie przejdzie. Każdy z nas chciałby skorzystać. My też mieliśmy w tym swój udział, więc liczymy chociaż na mały kąsek. Mam nadzieję, że nauczyłeś Holi jakiś fajnych sztuczek...
Nie jest dane mu dokończyć. Andrew się na niego rzuca. Chłopak, który kurczowo mnie trzymał, poluźnia uścisk, idąc na pomoc przyjacielowi. Wybucha wrzawa i wszyscy zaczynają się przekrzykiwać.
Zabieram więc z ziemi pozostałości mojej bluzki, aby choć trochę się przyodziać i uciekam jak najdalej się da.
Z dala od szkoły, Kim i problemów.
______________________________________________________________________________Ojojoj, co ta Holi taka głupia gęś? XD 😂😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro