Rozdział 49.
Przepraszam za błędy. Padam na twarz, a bardzo zależało mi na tym, aby rozdział dodać jeszcze przed północą... xoxo
- Holiday! - Ben zaczepia mnie tuż po poniedziałkowych zajęciach. Jest tak samo zaborczy jak zawsze, co doskonale widać w jego oczach.
Tym razem nie boję się konfrontacji z nim. Nie wiem, co się ze mną stało, ale odkąd zaczęłam mieszkać z Harrisonem stałam się odważniejsza. Przestałam się kulić, ilekroć ktoś chce wyładować na mnie emocje.
A może to obecność Kim sprawiła, że stałaś się silniejsza?
- Tak? - Odwracam się na pięcie, podziwiając jego całkiem przystojną twarz. Nadal ma włosy mokre od potu, więc jestem pewna, że jeszcze nie wziął prysznicu - przybiegł od razu do mnie.
Przygląda mi się badawczo, najwidoczniej zastanawiając się, czy jestem do niego przychylnie nastawiona.
- Pamiętasz o naszym wyjściu, prawda? - upewnia się. Ręce ma wsadzone w kieszenie spodni dresowych, które założył po próbie. Mimo to wiem, że Ben nie stracił czujności - wciąż jest gotowy na zadanie ciosu.
- Oczywiście, że tak. - Odpowiadam promiennym, acz nieszczerym uśmiechem. - Wezmę szybki prysznic, przebiorę się i możemy wychodzić, dobrze?
Kiwa głową na potwierdzenie, następnie znika za drzwiami swojej szatni. Ze względu na to, że jest jedynym chłopcem w naszym składzie, przysługuje mu jeden znaczący luksus - całe pomieszczenie jest wyłącznie do jego użytku, nie musi go dzielić z innymi tancerzami.
Wychodząc z budynku, zmuszam się do tego, aby podać dłoń mojemu kompanowi. Nie czuję się z tym dobrze, co więcej, wyrzuty sumienia dają o sobie znać, gdy uświadamiam sobie, że moja relacja z Harrisonem jest coraz poważniejsza.
Mimo wszystko, nie chcę wyjść na dziewczynę, która boi się jakiejkolwiek formy zbliżenia. Ben Mitchell poprosił mnie o spotkanie, a ja nie mogę go przekreślić już na samym początku, tylko dlatego, że jestem uprzedzona.
- Zobaczysz, po dzisiejszej randce szybko zapomnisz o tej gwiazdeczce - gwiżdże Ben, sprawiając, że ze zdenerwowania zaciskam palce na jego ramieniu. Od razu to wyczuwa. - Coś nie tak? - pyta prowokująco.
Wzruszam ramionami, udając, że nie wiem o co mu chodzi.
- To przez te strome schody. Prawie się przewróciłam - kłamię.
Ben prowadzi mnie w tylko sobie znanym kierunku, przyprawiając mnie o zawrót głowy. Boję się jego zamiarów względem mnie.
Myślę też o tym, co takiego robi Andrew. Czuję tęsknotę za naszymi rozmowami i wizją wspólnie spędzonego czasu.
- Holi! - Słyszę jego głos za sobą. Kręcę głową oszołomiona. Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób wpływa na mnie moje uczucie do chłopaka.
Czy to możliwe, że widzę oraz słyszę go tam, gdzie go nie ma?
Jednak spięte mięśnie mojego partnera tanecznego oraz fakt, że raptownie nas zatrzymuje, daje mi ułudną nadzieję na to, że może jednak to nie są jedynie wyobrażenia. Mam nadzieję, że Drew w jakiś nieznany dla mnie sposób wyczuł zagrożenie, czym prędzej tutaj przyjeżdżając.
- Co on tutaj robi? - warczy wściekły Ben. Dostaję gęsiej skórki, choć mam nadzieję, że tego nie zauważa. - Myślisz, że to jest zabawne? - syczy, potrząsając moim ramieniem. Nie odpowiadam mu. - Masz go spławić, słyszysz? - Jego silne palce są niczym stalowe pęta.
Kiwam jedynie głową, odrobinę wystraszona. Odwracam się przez ramię, od razu, spostrzegając przyjaciela. Uśmiecham się do niego smutno. Widzę, że mars zdobi jego czoło, tworząc minę niezrozumienia.
- Przepraszam, Drew - zaczynam. - Ale właśnie idę z Benem na spacer. Lady di'Arquien poprosiła nas o dopracowanie szczegółów choreografii - tłumaczę cierpliwie. W rzeczywistości to kolejne kłamstwa.
Podenerwowana twarz Harrisona szybko zmienia się w grymas rozdrażnienia, któremu blisko już do gniewu.
- Nie możesz. Dziś wyjeżdżamy - ucina krótko, pokonując dzielącą nas odległość długimi susami. - Zjeżdżaj, Mitchell. - Tym razem zwraca się do tancerza.
Ben zacięcie marszczy brwi. Czuję jak wzmacnia uścisk wokół mojej talii, dając mi sygnał, że jest coraz bardziej zaborczy.
Nie chcę go denerwować, licząc na to, że uda mi się wytłumaczyć w pokojowy sposób, że nie zależy mi na nim w ten sposób.
- Drew. - Przybieram na twarz proszącą minę. - Porozmawiamy później, dobrze? Naprawdę zależy mi na tym spotkaniu. - Wzruszam ramionami i spoglądam na Bena z uroczym uśmiechem, chcąc go trochę udobruchać.
Wiem, że Andrew się waha, walcząc między rozsądkiem a instynktem. Modlę się o to, aby wybrał dobrze. Naprawdę, później mu wszystko wytłumaczę, przeproszę i może odrobinę nagrodzę za cierpliwość względem mnie.
Moje zdziwienie jest ogromne, gdy nagle dołącza do nas Kim.
Co ona tutaj robi?
- Drew. - Kładzie mu dłoń na piersi, a coś w środku mnie nieprzyjemnie się skręca. - Przestań zachowywać się jak baba. Jestem pewna, że Holiday nie wybaczyłaby ci, gdyby wiedziała o co chodzi. Rozumiem, że go nie lubisz, ale chyba nie chcesz, żeby twoja urocza przyjaciółka obwiniała cię za tę tragedię, prawda?
Mam wrażenie, że sytuacja wymyka się nagle spod kontroli. Teraz cała uwaga skupia się na dziewczynie. Wydaje mi się, że nawet Andrew nie wie, co ma powiedzieć. Jest taki zmieszany. To napa mnie nagle olbrzymim lękiem.
- Chwila, chwila. - Wyrywam się z silnego uścisku Mitchell'a, nie pamiętając już o tym jak niebezpieczny potrafi być. - O czym ona mówi, Drew?
Zmieszany chłopak patrzy to na mnie, to na nią. Jego rozbiegany wzrok, wcale mnie nie uspokaja.
- No cóż, Drew chyba nigdy ci tego nie powie. - Kim wzrusza ramionami, przybierając zmartwioną minę. Jest tak przekonywująca, że zaczynam jej wierzyć. - Tommy czymś się zatruł - wydusza. - Byłam z nim na plaży. Zachowywał się normalnie. Biegał, szczekał, gonił mewy, a gdy wróciliśmy... On ledwo oddycha, Holi. - Spuszcza głowę zmartwiona. - Namówiłam Drew, żeby po ciebie pojechał, bo byłam pewna, że chcesz mu towarzyszyć w tej niedoli. On tyle ci zawdzięcza...
Coś w mojej głowie zaczyna pulsować, wywołując uczucie skołowania, przerażenia i rozpaczy w jednym. To mieszanka wybuchowa, która odbiera mi zdolność rozwiązywania sytuacji w sposób racjonalny.
Wiem, że Drew nie potrafi związać się z Tom'em, ze względu na lęk z przeszłości. Jednakże ten kundel wprowadził tyle radości w ten ogromny budynek. Krótko po tym, gdy się pojawił, moje uczucie do chłopaka zaczęło rozkwitać.
Nie mogę pozwolić na to, żeby się męczył, nie mając przy sobie nikogo bliskiego. Moja decyzja jest oczywista.
Odwracam się w stronę Bena roztrzęsiona. Mam nadzieję, że zrozumie pobudki, które mną kierują.
- Przepraszam, Ben. Ja muszę tam jechać. Tommy jest dla mnie bardzo ważny. - Kręcę głową, nie mogąc zrozumieć, dlaczego w jego psim życiu spotkało go tyle nieszczęść. - Przepraszam - powtarzam jeszcze raz, widząc jego niepocieszoną minę. - Możemy wyjść jutro? Proszę... - Patrzę na niego błagalnie.
Zgadza się. W jego oczach widzę jednak tę stanowczą nutę. Wiem, że następnym razem tak łatwo nie odpuści.
Odchodzę od niego jak najszybciej, w stronę samochodu współlokatora. Tym razem wybrał długie, czarne auto. Nie wiem jaka to marka, ale wygląda na prestiżowe i drogie.
Gdyby nie opłakany stan Tom'a od razu zapytałabym, ile właściwie samochodów posiada Harrison. Dotychczas widziałam około sześciu.
- Szybciej! - poganiam Andrew i Kim, gdy widzę, że stracili zainteresowanie sytuacją, zaraz po tym, gdy Ben zniknął z naszego pola widzenia.
Nie stosują się do mojego polecania, tudzież prośby. Jednakże nie chcę wyładowywać swojego stresu na nich. Bezpieczniej po prostu się nie odzywać.
- Nie ma żadnego Tom'a, idiotko. - Miłosierna Kim właśnie zajmuje miejsce pasażera, zmuszając mnie do podziwiania jej ciała tak blisko Drew.
- Słucham? - pytam głucho.
- Zmyśliłam to, bo w życiu nie pojechałabyś z nami z własnej woli. - Wzrusza obojętnie ramionami. Harrison właśnie odjeżdża z podjazdu, uprzednio, chyba dla bezpieczeństwa, blokując drzwi. - W sumie, to zabawne Drew, że stałeś taki wpieniony, gdy zupełnie nie wiedziałeś o czym mówię. - Śmieje się, patrząc przez szybę. - Ale weź lepiej dupę w troki. Ben nie jest cykorem i te twoje marne groźby wcale nie sprawiają, że nagle zacznie się ciebie bać.
Ich fortel przechodzi obok mnie obojętnie. W rzeczywistości nie miałam ochoty wychodzić z tancerzem, dlatego ich kłamstwo nie wzbudza mojej złości i rozgoryczenia. Muszę przyznać, że taki obrót wydarzeń poniekąd mnie cieszy.
O wiele przyjemniejsza wydaje się być obecność Drew, niż zaborczego chłopaka z baletu.
- Dokąd właściwie jedziemy? - odchrząkam, gdy spostrzegam, że Kim zakłada nogę na nogę, odsłaniając spory jej kawałek zza krótkiej spódniczki.
Mam nadzieję, że to nie robi wrażenia na Drew. Odkąd zaczął zachowywać się wobec mnie w ten swój dawny, uroczy sposób, straciłam czujność. Uwierzyłam we wszystkie jego deklaracje, co może czynić mnie naiwną.
- Charles zaproponował, żebym zabrał cię do studia nagraniowego - odpowiada właśnie on. Przechwytuję jego spojrzenie w lusterku i muszę przyznać, że jego intensywność wywołuje moje zmieszanie.
Zastanawiam się jaki jest haczyk. Od dawna chciałam zobaczyć na własne oczy z czym wiążę się praca mojego przyjaciela. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego zaproponował to bezwzględny człowiek, który nawet nie ukrywa, że jest naszym wrogiem.
- Ale... Dlaczego Kim jedzie z nami? - pytam, gdy dodaję dwa do dwóch. Widząc jak obraca się do mnie zdegustowana, dochodzę do wniosku, że mogło to zabrzmieć niegrzecznie. - To znaczy... Nie martwisz się o spotkanie z ojcem?
- Dzisiaj jest rocznica śmierci mojej matki. Charles wyjechał na północ, do dziadków. Tam będzie udawać kochającego męża, który nadal, po tylu latach, wciąż tęskni za miłością swojego życia. - Śmieje się ponuro, zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne.
Już nic więcej nie mówię. Dochodzę do wniosku, że mój nietakt tylko otworzył jej rany. Nie lubię krzywdzić ludzi, a świadomość, że moja słowa mogły urazić Kim, sprawia, że nie czuję się najlepiej.
Studio jest duże, przestronne oraz bardzo profesjonalne. Andrew pędzi naprzód, co rusz, zerkając na zegarek. Po drodze mijamy naprawdę wiele drzwi, oznaczonych jedynie numerkami. Na niektórych widnieją też imiona. Przystaję, gdy mijamy te z inicjałami mojego przyjaciela. Jestem ciekawa co się za nimi znajduję i mam nadzieję, że już zaraz moja ciekawość zostanie zaspokojona.
Ku mojemu rozczarowaniu, Drew mija je bez słowa. Prowadzi nas krętymi korytarzami, aż nabieram pewności, że nigdy nie odnalazłabym się tutaj sama.
W końcu trafiamy na miejsce. Po przekroczeniu progu mogę podziwiać ogromną konsolę z masą różnorakich przycisków. Jedne są małe, inne wielkie, w wielorakich kolorach. Siedzi już tam kilka osób, ale wydaje mi się, że tylko ja jestem pod wrażeniem tego miejsca.
Kim rozgląda się znudzona po wnętrzu, zdradzając, że była tu częstym gościem. Gdy znajduje wolne krzesło od razu na nim siada, z grają właściwą prawdziwej damie.
- Długo kazałeś na siebie czekać - mruczy kobiecy głos. Przenoszę spojrzenie z czarnowłosej Charpentier i natychmiast zastygam.
Andrew trwa w uścisku z uroczą dziewczyną. Według mnie jest piękna, choć nigdy nie przepadałam za orientalną urodę. Nie mogę jednak pozostać obojętną na brak piegów na jej nieskazitelnej buzi. Poza tym ma tak białe zęby, chwaląc się nimi, posyłając szerokie uśmiechy.
Wszystko czym może się pochwalić, jest jednocześnie tym, czego ja się wstydzę.
- Jestem Kendall. - Wyciąga do mnie dłoń, którą ściskam niepewnie.
Ta dziewczyna odbiera mi całą pewność siebie.
Kim prycha wymownie gdzieś za mną. Andrew obserwuje sytuację z tylko sobie znaną powściągliwością.
A ja czuję się niczym słoń w składzie porcelany.
- Holiday - odchrząkuję w końcu. - Więc... Kim jesteś dla Drew? - wypalam.
Nie wiem, co zaczyna się dziać w moim wnętrzu, ani jakimi słowami mogę określić to uczucie. Wiem za to, że Kendall nie wzbudzi mojej sympatii. Poza tym, jej jawna zażyłość z Harrisonem sprawia, że mam ochotę powyrywać jej włosy.
- Pracujemy razem, prawda? - Puszcza mu oczko, opierając dłoń na jego piersi.
Zamroczona obserwuję zachowanie Drew, modląc się o to, aby ją odtrącił.
- Kendall, rozmawialiśmy już o tym, pamiętasz?
Odsuwa ją delikatnie od siebie, ku mojej uldze, przysuwając się do mnie.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam. - Zażenowana zamyka oczy. - Drew mówił mi ostatnio, że na kimś mu zależy, ale nie sądziłam, że chodzi o ciebie... - Auć? - To znaczy... - Śmieje się nerwowo. - Nieważne. Po prostu znamy się tak krótko, że nie zdążył powiedzieć mi o tobie nic więcej - uspokaja.
Zastanawiam się, kiedy odbyli rozmowę, o której wspominał chwilę wcześniej Harrison. Niepokój trawi moje ciało, ale nie dane jest mi powiedzieć lub zapytać o cokolwiek. Andrew zostaje poproszony o zajęcie miejsca przy mikrofonie, tuż za szklaną szybą.
Zajmuję miejsce koło Kim, przysiadając się na rączce od krzesła. Obecność czarnowłosej dziewczyny wydaje mi się być o niebo bezpieczniejsza, niż rozmowa z pięknością Drew.
Przechodzą mnie dreszcze, gdy słyszę kojący głos przyjaciela. Przymykam oczy, kołysząc się w rytm muzyki, rozkoszując się nią. W głowie pojawiają się obrazy poszczególnych figur, z których mogłabym stworzyć bardzo dobry układ taneczny.
Nigdy nie sądziłam, że utwory chłopaka są tak plastyczne, filmowe. Tymczasem, nie mam problemu z wyobrażaniem sobie tego, o czym właśnie śpiewa.
- Drew, czy mógłbyś... mi coś zaśpiewać? - proszę niepewnie, po uszy, owijając się kołdrą.
Na dworze szaleje burza, a ja nie potrafię zasnąć spokojnie. Wciąż widzę drzewa połamane od wichury, zerwane dachy i wgniecenia w samochodach, które miałam okazję zobaczyć podczas tej ostatniej.
Od tej pory się boję, nie potrafię się uspokoić. Nie mogę zrozumieć, dlaczego to straszne zjawisko nawiedza nas zawsze w nocy, kiedy przeważnie wszyscy już śpią.
Dziś tylko Drew stoi na straży - jest przy mnie, gdy tego potrzebuję.
- Mogę opowiedzieć ci bajkę - proponuje zawstydzony.
Wychylam nos zza pierzyny, trochę rozżalona.
- Ale ja chcę piosenkę - marudzę. - Moja mama zawsze opowiada mi bajki, i tata, i John też. Te Johna podobają mi się najmniej. Tam wszyscy umierają - żalę się. - Ale nikt mi nie śpiewa - ziewam. - Mama mówi, że gdyby mi zaśpiewała, uciekłabym z krzykiem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego... To co? Zaśpiewasz mi? - błagam.
Drew przymyka powieki i wzdycha cicho. Robi mi się odrobinę przykro - nie sądziłam, że moja prośba może sprawić, że się zdenerwuje...
Ale mój przyjaciel zaczyna śpiewać - najpierw cichutko, potem coraz głośniej. Podnoszę się odrobinę, podziwiając jego uroczą twarz. Nie sądziłam, że piosenki, których czasem słuchałam z rodzicami, mogą lepiej brzmieć, śpiewane przez mojego przyjaciela.
Mam wrażenie, że chłopiec śpiewa piosenkę, wymyśloną przez siebie. Jest o dziewczynce, którą ktoś lubi bardzo mocno. Ten ktoś chce się z nią przyjaźnić do końca życia, oddając jej ostatnie kawałki najsmaczniejszych ciastek...
- Przepraszam, Holi - zacina się Drew. Oczarowana patrzę na niego. - Ja... nie potrafię śpiewać, a to mnie dobija. Wstydzę się - przyznaje z rumieńcem na twarzy. - Tylko nic nie mów Johnowi, dobrze? - prosi niepewnie, ale nadal nie otwiera oczu. - Prawdziwi mężczyźni nie mają żadnych lęków - dodaje pewny swego.
Drew Harrison czegoś się boi!
To jak grom z jasnego nieba, ale dzięki temu lubię go jeszcze bardziej. J śmieje się z mojego lęku przed burzą albo przed wężami, a Drew... Staje się równy mnie, choć nadal pozostaje taki duży!
Ma tylko jeden lęk...
Poza tym cieszę się, że podzielił się ze mną czymś o czym nie wie mój brat.
- Żartujesz sobie? - ożywiam się. - Byłeś cza-der-ski! - wykrzykuję w zachwycie. - Serio, brzmisz jak skowronek - rzucam tym porównaniem, gdy przypominam sobie, że mój tata ostatnio też go użył.
Drew otwiera oczy i spogląda na mnie, uśmiechając się tak pięknie jak tylko on potrafi - z dołeczkami.
- Naprawdę? - pyta z nadzieją. -Bardzo chciałbym umieć śpiewać. Gdy słyszę mojego tatę, czasem... Zazdroszczę mu talentu - dokańcza zmieszany.
Patrzę na niego jak oczarowana. Dlaczego niektórzy chłopcy, to znaczy, ten jeden konkretny, muszą być tak słodcy?
- Przysięgam na wszystko - deklaruję żarliwie. - Mówię ci, kiedyś będziesz jakimś znanym piosenkarzem. Takim jak... Michael Jackson - rzucam po chwili. - A ja będę stać godzinami w kolejce po twoje bilety - opowiadam z przekonaniem.
Widząc jego piękne dołeczki, decyduję się na coś, co od niedawna zaczęło chodzić mi po głowie.
Daję mu szybkiego całusa w usta, a gdy dociera do mnie, co właściwie zrobiłam, szybko nurkuję pod kołdrę...
- Jest niesamowity, prawda? - Kendall odwraca się w naszą stronę na obrotowym krześle.
Nie odpowiadam.
Zaczynam zastanawiać się, kim właściwie jest, aby zachowywać się tak, jakby doskonale znała się na jego muzyce.
To ja spędziłam z nim tak wiele lat dzieciństwa!
- Na pewno lepszy niż twoje doczepy na głowie. - Złośliwy komentarz Kim zamyka buzię dziewczyny.
Mam ochotę roześmiać się w głos, obserwując wściekłą minę Kendall. Tymczasem Kim z zaangażowaniem piłuje swoje paznokcie.
Przenoszę spojrzenie na Drew. Moje serce przyspiesza, gdy tylko zauważam jak przez głowę ściąga swoją koszulkę, odsłaniając wyrzeźbione mięśnie.
Muszę spuścić wzrok, inaczej zrobiłabym coś głupiego.
- Chyba mu gorąco. - Słyszę głos Kendall. - Zaniosę mu wodę - rzuca w przestrzeń.
Ale zanim tam wchodzi, rozpina dwa górne guziki koszuli. Dostrzegając to, odwracam się natychmiast w stronę Kim.
Zastanawiam się, czy ona też to zauważyła.
A może jestem przewrażliwiona i widzę rzeczy, które tak naprawdę nie mają miejsca?
Jednak spostrzegając jej szyderczą minę, wiem, że moje podejrzenia nie są bezpodstawne.
- Na twoim miejscu zaczęłabym bardziej się starać - mruczy, przeglądając się w lusterku. - Ta pudernica zaraz owinie go wokół palca. - Kiwa głową w stronę szyby.
Nie odwracam się, w obawie przed tym, co mogę zobaczyć.
Ze zdenerwowania zagryzam wargę i zaczynam chodzić po malutkim pomieszczeniu w tę i z powrotem.
- Co masz na myśli, mówiąc, że powinnam się bardziej postarać? - pytam w końcu niezrozumiale.
Wydaje mi się, że właśnie staram się ponad moje siły.
Jeszcze do niedawna nienawidziłam Drew, niemal tak mocno, jak kiedyś go uwielbiałam. Zgadzam się na wszystkie jego propozycje, czasem wbrew mojej woli.
Podarowałam mu możliwość naprawienia win z przeszłości.
- Jesteś naiwna. - Kim prycha, skupiając na sobie całą moją uwagę. - Ty w zasadzie nic nie robisz. - Wzrusza ramionami, tym razem, poprawiając włosy. - Kilka razy z nim wyszłaś, ale tylko dlatego, że to Drew zainicjował spotkanie. Czasem podnosisz mu ciśnienie, gdy wychodzisz z tym tancerzykiem. Ale jeśli chcesz znać moją opinię, to z boku wygląda to tak, jakby tylko Drew zależało... - Jest brutalnie szczera.
Otwieram już buzię, aby uświadomić jej, że wcale nie ma racji. Na przeszkodzie staje mi jednak wizja chłopaka z nienagannie wyglądającą Kendall.
Odwracam się przez ramię i zachłystuję się powietrzem, gdy zauważam jak dziewczyna schyla się przed Drew, dając mu doskonałą okazję do zajrzenia w jej kształtny biust.
Drew nadal jest bez koszulki, ale widzę, że chyba nie ma nic przeciwko, gdy dłoń dziewczyny przejeżdża zaczepnie po jego klatce piersiowej.
Przełykam ślinę, kręcąc głową na boki. Modlę się o to, aby przyjaciel wykazał jakąkolwiek formę zdegustowania.
Ale jedyne, na co zwracam uwagę, to szybko poruszające się jabłko Adama, dające dowód jego poddenerwowania.
Nasze spojrzenia się spotykają, a ja czym prędzej opuszczam wzrok. Nie dlatego, że czuję niepewność i zdradę, ale, że jakaś malutka iskierka, podpaliła we mnie ogień zaborczości.
- Dobrze. - Odwracam się gwałtownie do Kim. - W takim razie co proponujesz? Co mam zrobić? - wypytuję, szukając deski ratunku.
Spodziewam się jej szyderczego prychnięcia, ale ku mojemu zaskoczeniu, podekscytowana Charpentier odkłada do torebki swoje lusterko, następnie pilniczek i z podekscytowaniem przyklaskuje w ręce.
- Chodź. - Ciągnie mnie do wyjścia.
Nie martwię się o to, że się zgubimy, ponieważ już wcześniej nabrałam pewności, że Kim bywa tutaj częstym gościem.
Wpycha mnie do toalety i usadawia na muszli klozetowej. Ze swojej torebki wyjmuje cały arsenał kosmetyków.
Nawet ja jestem pełna podziwu, że tyle ich pomieściła.
- Co robisz? - Spoglądam na nią niepewnie.
- Cicho - syczy, przeglądając swoje bibeloty. - Trzeba cię trochę podrasować. Wyglądasz... zwyczajnie. - Znajduje odpowiednie słowo, a ja mimowolnie, robię się czerwona.
Nic już nie mówię, tylko daję jej działać. Odrobinę boję się efektu, ale nie wiedzieć kiedy, zamieniłam się w kobietę, która pragnie zwabiać i flirtować bez zająknięcia.
Chcę w końcu wywołać w Drew jakieś bardziej "męskie" reakcje. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale odkąd zobaczyłam go z Kendall, zapragnęłam, aby zobaczył we mnie dojrzałą kobietę, emanującą seksapilem, a nie malutką marchewkę, rudzielca, piegusa.
- Od razu lepiej - mruczy czarnowłosa dziewczyna. Podrywam się do góry, chcąc jak najszybciej zobaczyć efekt. Jednakże Kim mnie zatrzymuje. - Nie tak prędko, złotko. Jeszcze wizerunek ogólny. Po pierwsze, obniż trochę podkoszulkę. Możesz nawet pokazać odrobinę stanika. Po drugie, rozepnij z tyłu kawałek tego zamka przy spódnicy. Tak do połowy uda będzie idealnie. Drew zacznie myśleć jak zerwać z ciebie to wszystko. Może nawet zastanawiać się, czy masz na sobie koronkową bieliznę... Bo masz, prawda? - przerywa. Moje policzki topią się w morzu szkarłatu, a Kim momentalnie zauważa moją konsternację. - Laska, jeśli chcesz, żeby Andrew dostrzegł w tobie dorosłą, świadomą swego ciała kobietę, to zacznij się tak zachowywać. Kontynuując, popraw sobie jeszcze cycki i możemy iść. Wszystko w granicach zdrowego rozsądku - mruczy z uznaniem.
No cóż, nasze granice chyba się mijają.
Daje mi pozwolenie na wyjście z kabiny, a ja, tuż przed wyjściem, mam okazję podziwiania swojego odbicia w lustrze. Napotykam swój zdumiony wzrok i nie mogę uwierzyć w to, co widzę.
- Chcesz zrobić ze mnie kurtyzanę? - szepczę. Zmiana jest zbyt gwałtowna i zamiast wywołać we mnie pewność siebie, budzi raczej uczucie zagubienia.
- Daj spokój. - Kim lekceważąco macha ręką. - Nie jesteś już małą dziewczynką, więc sądzę, że najwyższa pora wyjść już z tej skorupy księżniczki Disneya.
Wypycha mnie za drzwi, nie dając czasu na sprzeciw. Maszeruję przed siebie niepewnie, zastanawiając się, co ja najlepszego wyczyniam.
- Całe szczęście, że jesteś tancerką. Wszystkie proporcje zachowane - mruczy za mną Kim. - Generalnie, pamiętaj o kręceniu tyłkiem, wypinaniem się do Drew. Od czasu do czasu muśnij go niedbale, ale wiesz, nie staraj się. To musi być takie ulotne, żeby chciał więcej, rozumiesz?
Kiwam głową, będąc przerażona swoim zadaniem.
Co ja najlepszego wyczyniam?!
- Masz minę jak kot srający w krzakach - ironizuje moja mentorka. - No już, cyc do przodu i uśmiechnij się w ten swój uroczy, cukierkowy sposób. - Robię co mi każe i ponownie wchodzę do pomieszczenia, które mogłyśmy podziwiać wcześniej. - Masz, zanieś to Drew. Powiedz, że jego telefon dzwonił już kilka razy.
Chwytam urządzenie w moje drżące dłonie i korzystając z tego, że chłopak ma przerwę, wchodzę do studia nagraniowego.
Andrew mnie nie widzi. Rozmawia właśnie ze swoją słodką przyjaciółką, pochylając się w jej stronę.
Odchrząkam.
- Drew... Twój telefon. - Kładę dłoń na jego ramieniu i delikatnie przejeżdżam nią po jego karku. Czuję jak się wzdryga.
Wszystko co robię jest dla mnie nowe. To doświadczenie z jednej strony mnie ekscytuje, a z drugiej - martwi. Robiąc wszystkie te rzeczy, czuję się tak, jakbym zdradzała dotychczas wyznawane wartości.
- Holiday? - krztusi zaskoczony, gdy spostrzega nową wersję mnie.
Uśmiecham się do niego nieśmiało i podaję mu czarny przedmiot. Wiem, że Kendall nas obserwuje.
- Chwila - przerywa raptownie nasz krótki i niezwykle intymny kontakt wzrokowy. - Przecież masz już przy sobie telefon, Drew - zauważa cierpko i przenosi swoje intensywnie zielone tęczówki na mnie. - Nie myślałam, że jesteś aż tak zdesperowana, aby w tak banalny sposób zwracać na siebie uwagę. - Uśmiecha się do mnie nieszczerze. - Och, przepraszam. Cały czas zapominam, że jesteś od nas młodsza...
Mój wstyd znowu daje o sobie znać, znacząc policzki purpurową barwą. Nie jestem już w stanie zliczyć, który raz się to dziś stało.
Nie jestem pewna, gdzie powinnam podziać wzrok. Patrzenie na Kendall do reszty by mnie ośmieszyło, z kolei widok Drew może wywołać u mnie poczucie winy.
Dopiero teraz dostrzegam jak absurdalny był pomysł Kim.
Kim ja jestem, aby mieszać chłopakowi w głowie?
Wlepiam wzrok w główną sprawczynię tego zamieszania. Wiem, że telefon należy do niej i miał jedynie posłużyć jako pretekst odwiedzenia studia.
Charpentier stoi po drugiej stronie szyby i energicznie macha rękoma, dając mi znak, że powinnam szybko coś wymyślić. W przeciwnym wypadku, Kendall bez najmniejszego wysiłku wygra tę absurdalną bitwę.
- To drugi telefon Drew. - Odwracam się do niej z przyklejonym uśmiechem na ustach. - Ten, który dostałaś jest służbowy. Przykro mi, że nie wiedziałaś o tym, który przyniosłam, ale Drew naprawdę mocno dba o prywatność. Nie chce, żeby jego osobiste życie wpadło w ręce kogoś wścibskiego. Prawda, kochanie? - Odwracam się do niego. Korzystając z tego, że jest zaskoczony, owijam jego ręce wokół swojej talii. Pozwalam też na kilka pocałunków na linii jego żuchwy.
Wiem, że Harrison jest coraz bardziej rozstrojony. Jego przymknięte powieki świadczą jedynie o utracie kontroli.
Triumfalnie uśmiecham się do mojej rywalki.
- Holi, co ty wyprawiasz? - chrapie do mojego ucha.
Nie odpowiadam mu.
Nieznacznie poruszam swoimi biodrami, mając nadzieję, że nawet moje niedoświadczone ruchy, będą choć odrobinę tak seksowne, jak te w moich myślach.
Czuję na swoich pośladkach wypukłość i nawet nie chcę myśleć o tym, czym jest spowodowana. Mój poziom zażenowania jest już wystarczająco wysoki.
Trochę mi to schlebia. Świadomość, że potrafię doprowadzić do takiego stanu mężczyznę, który jest na tyle przystojny i szarmancki, iż z powodzeniem mógłby pozwolić sobie na częstsze flirty.
- Drew, czy możemy kontynuować? - Kendall przerywa ten dziwny rodzaj obłąkania.
Straciłam kontrolę na tyle, że nawet nie zauważyłam, kiedy znalazła się między nami.
- Tak, jasne - zgadza się zająknięty. Mimo to, nie wypuszcza mnie ze swych objęć.
- Świetnie - cedzi Kendall. Doskonale maskuje swoją złość szerokim uśmiechem. - Zgodzisz się jednak, że twoja urocza koleżanka powinna wyjść, prawda? - Niepostrzeżenie przejeżdża dłonią po jego włosach. Tymczasem ja, zastanawiam się jakim prawem to robi.
Ten krótki dotyk sprawia, że Harrison budzi się z transu. Odsuwa mnie od siebie i odwraca przodem do siebie. Patrząc mu w oczy, widzę, że są o wiele ciemniejsze niż zazwyczaj. Mimowolnie przełykam ślinę, bojąc się jego reakcji.
- Holiday, zaczekaj na mnie w samochodzie - rozkazuje protekcjonalnym tonem, wyciągając kluczyki z tylnej kieszeni spodni.
- Zapomnij - prycham. - Nie będę siedzieć w tym skwarze w twoim nagrzanym aucie.
- Świetnie. Niestety, tak się składa, że nie będziesz siedziała tutaj. I nawet nie myśl, że wrócisz na pieszo - mówi powoli, gdy zauważa jak otwieram buzię.
Nie rozumiem jaki ma problem z moją obecnością w studiu. Dochodzę jednak do wniosku, że dobrze się stało. Dzięki mojemu absurdalnemu zachowaniu, wiem, w jakim stopniu mu zależy.
- Po prostu, weź te pieprzone kluczyki i przynajmniej raz zrób to, co ci każę.
A może powinnam powiedzieć, że wcale mu nie zależy?
- Nie słyszałaś, Holi? - Kendall wzrusza nieznacznie ramionami. - Miło było cię poznać, ale, niestety, to teren wyłącznie dla personelu. A ty... nie pasujesz do tego towarzystwa.
Coś w jej spojrzeniu daje mi do zrozumienia, że jej słowa nie odnoszą się jedynie do tej sytuacji, ale są zapowiedzią czegoś znacznie gorszego.
- Świetnie - warczę wściekle i wyrywam się z silnego uścisku chłopaka. - W dupę wsadź te swoje "każę".
Nie biorę od niego tych głupich kluczyków, korzystając z jego chwilowego odrętwienia. Mam już dosyć Harrisona.
Pamiętam jak kiedyś mój tata pouczał mnie i Johna. Mówił, że istotą właściwego człowieczeństwa jest to, gdy oceniamy innych przez pryzmat chęci, a nie uczynków.
Miał na myśli, że nie można narzekać na złe zachowanie drugiej osoby, podczas, gdy swoje tłumaczy się jedynie dobrymi chęciami. Takie postępowanie podkręca kłótnie i wzajemną niechęć.
Jednakże poczynania Drew powodują, że znowu tracę do niego zaufanie. Wiem, że mącenie w jego głowie również nie było dobrym pomysłem, ale fakt, że zareagował w taki, a nie inny sposób, stając po stronie piękności, sprawia, że czuję się zdradzona.
Dociera do mnie, że związek z Andrew Harrisonem z góry skazany jest na porażkę. Nie chodzi tu już nawet o rozwój jego kariery, ale o fakt, że dla niego zawsze zostanę siostrą kumpla, ewentualnie dobrą przyjaciółką z dzieciństwa.
Gdy opuszczam pomieszczenie, słyszę jeszcze zmysłowy szept Kendall:
- Może podczas kolejnej przerwy się tym zajmiemy?
Nie potrafię zapanować nad ciekawością. Odwrócenie się za siebie to najgorsza decyzja mojego życia.
Zgodnie z moim najczarniejszym scenariuszem, widzę, że pytanie dziewczyny było jednoznacznie i dotyczyło przyjemności, którą pierwszy raz obudziłam w Drew.
________________________________________________________________________________________
Ta dam!
Co myślicie?
Czy winna jest Kim za swoje głupie pomysły?
Holiday, ponieważ za dużo analizuje i bierze wszystko do siebie?
Kendall za... całokształt?
A może Andrew i jego niezdecydowanie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro