Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36.


Zakochałam się w tym filmie... ♥

Wizyta u lekarza w sobotnie popołudnie nie należy do najłatwiejszych. Biorąc po uwagę, że specjalista ten ma zbadać, czy nie zostałam zgwałcona poprzedniej nocy, jest to podwójnie stresujące.

Andrew co prawda nie wypowiedział wprost swoich myśli na głos. Jednakże po którymś z kolei pytaniu, dotyczącym bólu w tamtym miejscu oraz ciągłych aluzji do moich zażyłości z Eltonem, w końcu zrozumiałam, do czego pije Harrison.

Wstydziłam się okropnie rozmawiać z nim na takie tematy. Moi rodzice nie przeprowadzili ze mną nigdy rozmowy uświadamiającej, wysyłając do mnie Johna. Mama myślała zapewne, że o sprawach miłosnych i tych dotyczących seksualności człowieka lepiej będzie mi się rozmawiało z bratem.

Nonsens.

Przypuszczam też, że dla rodziców, rodzaj tych właśnie rozmów był, tak samo krępujący i drażliwy jak dla mnie.

Nie zmienia to jednak faktu, że mam im to za złe. Przez to, że mama nigdy jeszcze nie zapisała mnie na wizytę u ginekologa, całe dzisiejsze spotkanie trwało jeszcze dłużej, narażając mnie na kolejną falę zażenowania i nową porcję czerwonych wypieków na twarzy.

Tak jak się spodziewałam - Elton nawet mnie nie tknął. Jednakże badanie, które to potwierdziło zrzuciło ogromny kamień z mojego serca. Nie czułam się dziwnie, nic mnie nie bolało, ale podejrzliwość Andrew i jego zdenerwowanie oraz fakt, ze nie pamiętałam poprzedniego wieczoru, zasiało we mnie ziarno niepewności.

Zaistniała sytuacji przyczyniła się do czegoś jeszcze. Czegoś, co w tej chwili wydaje mi się ważniejsze. To niezaprzeczalna wiara w to, że w razie potrzeby, Harrison wciąż jest przy mnie. 

Dotychczas myślałam, że już dawno straciłam go jako przyjaciela. 

Myliłam się. 

W naszej relacji nastąpił przełom i choć potwornie obawiam się konsekwencji, mam nadzieję, że doprowadzi nas to do czegoś pięknego.

Tak jak już wspominałam, Harrison wykazał się ponadprzeciętną dojrzałością. Nie wyśmiał mnie i nie dokuczał z powodu mojej głupoty. Był przy mnie. Widziałam jak się stresował.

A przede wszystkim, zaczęłam dostrzegać jego troskę. Zaczynając od wyboru płci lekarza, którą okazała się sympatyczna starsza kobieta - w przeciwnym wypadku już dawno spaliłabym się tam ze wstydu - poprzez jego skrępowanie, kiedy pytał, czy powinien ze mną iść, czy może wolę pójść sama - wybrałam oczywiście tę drugą opcję - kończąc na dopytywaniu, czy wszystko w porządku i jak się czuję, kiedy tylko wyszłam z gabinetu.

Nie odbierałam tego jako przejaw ciekawości. Wydaje mi się, że był to kolejny dowód, potwierdzający jego troskę wobec mnie. Osoby wścibskie tylko się pytają i oczekują odpowiedzi. 

Te, które się martwią oddychają z ulgą na dobre wieści i uśmiechają się pokrzepiająco.

Zupełnie jak Drew.

***

Cisza w samochodzie nie jest przytłaczająca. W tle lecą jakieś wolne piosenki z lat 70., czyli ten rodzaj muzyki, którą Harrison lubi najbardziej. Nie odzywamy się do siebie, ale jest to ten rodzaj milczenia, który jeszcze bardziej zbliża do siebie dwójkę ludzi. Coś jak rozmyślanie o wspólnych doświadczeniach i chwilach, które przeżyła dwójka bliskich dla siebie osób.

Centrum miasteczka jest jeszcze dosyć daleko. Wyglądam przez szybę zmęczona i ospała po całym stresie, który ze mnie uleciał. Harrison zaczyna podśpiewywać pod nosem jakiś nowy kawałek, co jest miodem na moje serce. Jego głos jest taki spokojny, melodyjny, ciepły. Patrząc na mijane na poboczu drzewa, czując się bezpiecznie przy Andrew, który jest bardzo dobrym kierowcą i czując promienie słoneczne na policzku, moje powieki zaczynają coraz bardziej opadać.

Jedno drzewo, drugie drzewo, trzeci...

Jednakże to nie zieleń za oknem przykuwa moją uwagę.

- Zatrzymaj się - mówię niemal natychmiast. Uczucie senności raptownie znika.

Andrew spogląda na mnie zdziwiony, mknąc dalej pustą drogą. 

- Dobrze się czujesz? - pyta poważnie. Najwidoczniej myśli, że przez dzisiejsze wydarzenia zbzikowałam.

Mam ochotę trzasnąć go w głowę za to, że mnie nie słucha i nie zatrzymuje tego cholernego samochodu.

A muszę zaznaczyć, że jest to czerwony Ford Mustang V8  z 1967 roku.

- Cofnij się, widziałam coś na poboczu - nakazuję.

Z lekkim ociąganiem spełnia moja prośbę, a ja niecierpliwie wyczekuję widoku małego stworzonka na poboczu.

- O, to tutaj, zatrzymaj się - mówię, chwytając już za klamkę.

Jednak Andrew nie jest tak samo mocno podekscytowany postojem co ja.

- Holiday, nie mogę tutaj stać. Zaraz jest przejazd kolejowy. Policja nas złapie i...

Od kiedy Andrew tak przejmuje się policją?

- Nie dramatyzuj. - Lekceważąco macham na niego rękę, ale to coś innego przykuwa moją uwagę.

- Dobrze, ale to ty będziesz płaciła mandat - mruczy rozdrażniony, co chwilę zerkając na zegarek. - Co ty znowu wymyśliłaś, kobieto?

Małe stworzonko, które dostrzegłam, patrząc przez szybę, okazuję się nie groźnym, małym i naprawdę uroczym szczeniaczkiem.

- No, chodź tutaj. - Uśmiecham się promiennie, mając nadzieję, że to go do mnie przekona. Wystawiam powoli rękę, licząc, że mi zaufa.

- Po co? Spieszę się, a ty sterczysz na tym poboczu i jeszcze każesz mi tam przyłazić... - burczy mój przyjaciel.

Malutki szczeniaczek zaczyna merdać ogonkiem, szturmem zdobywając moje serce.

- Widzisz jaki on głupiutki? - mówię do niego. Psy to najinteligentniejsze stworzenia na Ziemi.

Harrison prycha.

- Z kim ty tam rozmawiasz? 

Nie odpowiadam na jego pytanie, a on, kierowany ciekawością, okrąża samochód i do mnie podchodzi. W tym czasie mały brązowy kundelek już odnalazł swój azyl na moich rękach.

- Widzisz? - Podnoszę go i podstawiam pod twarz Harrisonowi. - To mój współlokator, Andrew. - Piesek szczeka, a ja zaczynam chichotać. Co poradzę na to, że zwierzęta tak mnie rozczulają? - Widzisz? - Tym razem zwracam się do Harrisona. - Taki uroczy kundelek, a ktoś porzucił go na poboczu. I to jeszcze tutaj, gdzie jeździ tak mało samochodów. Przecież mógłby zginąć. Dobrze, że trafił na nas...

Andrew wpatruje się w brązową kuleczkę jak zahipnotyzowany. Jego twarz przybiera niebezpiecznie biały odcień, a on sam, nie wypowiada ani słowa.

- Dobrze się czujesz? - pytam zaniepokojona, głaszcząc malutkiego psiaka na moich rękach. Tak słodko zaczyna mruczeć.

Harrison przełyka ślinę i przymykając oczy, próbuje chyba dojść do siebie. 

- Dobra, pogłaskałaś tego kundla, więc go spokojnie odłóż i jedziemy. Tylko ostrożnie, bo jeszcze cię pogryzie.

Patrzę na niego w niedowierzaniu.

- Nie zostawię go tutaj. Na pastwę hien, głodu, burzy i innych niekorzystnych warunków atmosferycznych, zwariowałeś? - Protekcjonalnie przytulam do siebie mojego nowego przyjaciela.

Andrew niech się wypcha.

- Nie przeciągaj struny, Holi - odpowiada mi niemiło. - Ten pies ma pewnie masę pcheł, wściekliznę i nie wiadomo co jeszcze. Zobacz jak się ślini.

Spoglądam na niego z pobłażaniem. Walczę z przeraźliwą chęcią wyśmiania go. 

- Tommy jest krótszy niż mój łokieć! - Śmieję się.

- Już go nazwałaś? I wcale nie jest krótszy. Nie przekabacisz mnie. - Mruży oczy. - Może na ciebie podziałały jego sztuczki, ale na mnie nie. Jestem sprytniejszy. Widzę jego kły i te łapska. Żaden piesek nie ma tak długich pazurów.

Mam wrażenie, że nawet Tommy się z niego śmieje. Jego ogonek chodzi w jedną i drugą stronę niczym antenka. 

- Słyszałeś, Tom? - Głaszczę go za uchem. - Ktoś tu chyba boi się czworonogów - podśpiewuję.

Andrew prycha i patrzy na mnie urażony.

- Ja niczego się nie boję - mówi poważnie i nieświadomie wypycha pierś.

W innym wypadku wyśmiałabym jego olbrzymie ego, ale w tym?

- Tak? - pytam przymilnie. - Skoro niczego się nie boisz to mogę go zabrać? - Widząc jego zaskoczone spojrzenie, dodaję: - Proszę, proszę, proszę, będę się nim opiekować, obiecuję. - Wychylam dolną wargę i próbuję naśladować te minki, które robią dzieci, kiedy chcą, żeby rodzice coś im kupili. Na Andrew też to działa, choć pod maską twardziela próbuje pokazać, że jest inaczej. - Będę go wyprowadzać na spacery, karmić go i będzie spać ze mną w pokoju. 

- Ale... -Harrison podejmuje nieudaną próbę wybrnięcia z sytuacji.

- Podobno niczego się nie boisz. - Szczerzę zęby w uśmiechu.

Jesteśmy na wygranej pozycji i Tommy to rozumie, bo zaczyna szczekać i machać ogonem jak głupi.

- W porządku - kapituluje w końcu chłopak. 

- Yeah!- wykrzykuję radośnie. Gdyby nie mój czworonożny przyjaciel, to ze szczęścia skoczyłabym chyba temu dwunożnemu w ramiona.

Chłopak pospiesznie obchodzi samochód i lekko spięty zasiada za kierownicą.

- Ale żeby było jasne... - Spogląda na mnie złowrogo. - Masz trzymać tego kundla jak najdalej ode mnie, podczas drogi nie pozwól, żeby wszedł mi na kolana, a w domu codziennie szorujesz kanapę z jego sierści. Jak nasika to sprzątasz i żarcie dla niego też będziesz kupować. Nie zamierzam tolerować tego monstrum w moim domu, jasne? - oznajmia całkiem poważnie. Omal nie parskam śmiechem. Próbuję jednak zachować powagę. - Nie chcę nawet wiedzieć ile taka bestia potrafi zjeść - mruczy pod nosem, przekręcając w stacyjce kluczyk.

  - Rozkaz, panie kapitanie - salutuję na słowa Harrisona i uśmiecham się od ucha do ucha. Chcę mu pokazać jak w prosty sposób można mnie uszczęśliwić.  

Ściskam mocniej na kolanach Tommy'ego, ponieważ naprawdę nie chcę, żeby Andrew mi go odebrał. Od zawsze marzyłam o jakimś zwierzątku. I proszę, w końcu się udało.

_____________________________________________________________________________________

Przepraszam, że tak długo mnie nie było...

Znowu.

Czy to normalne, że nawet w wakacje się uczę? xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro