Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27.


Cisza ze strony Andrew jest uciążliwa. Tak naprawdę sama już nie wiem, czy wszystko okej.

Od tamtej burzy relacja między nami ogranicza się jedynie do krótkich pomrukiwań. Kiedy Andrew pyta: "Przygotujesz dziś kolację?" odpowiadam zwykłe "Tak". Gdy z kolei pytam go o to, czy dziś pracuje, kiwa głową na potwierdzenie lub nie.

Tak to w skrócie wygląda.

Postanawiam zadzwonić w końcu do rodziców i Johna, ponieważ od kilku dni czuję się osamotniona.

Moje odczucie nasila się, ilekroć pomyślę o wielkim zamczysku Andrew, w którym teraz jestem całkowicie sama. To nieuniknione, że zastanawiam się, po co mu tak wielki dom. 

Rozumiem, że ma duże ego, ale bez przesady — ze spokojem zmieściłoby się w mniejszym domku. Może z wypalanej cegły, tuż przy stoku górskim...

Wykręcam numer do mamy i ze zniecierpliwieniem czekam, aż ktoś odbierze.

— Cześć, kochanie. — Po drugiej stronie rozlega się kojący głos mojej rodzicielki. Uśmiecham się. Miło ją usłyszeć. — Haloooo. Cholera, ten szajs znowu się psuje... 

No tak. Moja mama słynie z tego, że szybko traci cierpliwość. 

— Jestem, jestem — dodaję szybko, żeby się nie rozłączyła.

— To czemu nic nie mówisz, skarbie? — pyta z wyrzutem. Wzruszam ramionami, choć wiem, że tego nie widzi. — Znowu myślałam, że Alan dla żartu wybrał mi jakiś słaby telefon, a przecież twój ojciec dobrze wie, że prawdziwy fotograf powinien mieć równie dobry telefon, no nie? — plecie coraz więcej.

Moja mama tak bardzo oddaje się pracy fotografa, że czasem do reszty zapomina o realiach.

Na przykład ostatnio była na sesji ślubnej świeżo upieczonego małżeństwa. Robili zdjęcia przy wodospadzie i mama dla lepszego efektu weszła do wody.

Ani tata, ani J, ani tym bardziej ja nie umieliśmy jej wytłumaczyć, że telefon nie działa, ponieważ dostała się do niego woda. Według mojej rodzicielki kosztował wystarczająco, więc myślała, że jest wodoodporny.

— A co u ciebie, kochanie? — Mama przerywa swój monolog.

— Cóż... Wszystko w porządku. — Odchrząkam, bo mój głos jest dziwnie zachrypnięty. — Opowiadaj, co robicie?

Mama chwilę milczy jakby przeczuwała, że kłamię. Jednak milczenie jest wbrew jej naturze, więc po chwili zaczyna opowiadać mi o wszystkim, nawet o najmniejszych szczegółach.

Zresztą od zawsze mi wpajała, że to detale są najważniejsze.

— Zwykłe nudy. — Śmieje się. Wyobrażam sobie, że właśnie odgarnia niesforne kosmyki włosów z twarzy. — Cały dzień tylko chodzimy i zwiedzamy. Spiekota większa, niż w Stanach. Cały czas się pocimy i wyglądamy jak rozlazłe kluski...

— Mamo, twoja próba przekonania mnie, że Włochy wcale nie są piękne, jakoś ci nie idzie — przerywam jej.

— No dobrze, dobrze. Jest pięknie to prawda, choć, niewątpliwie J ma nas dosyć... Wraz z ojcem wykorzystujemy ostatnie chwile młodości. J musi nam robić zdjęcia. Nie mów tego bratu, kochanie, ale sam sobie zasłużył na takie wakacje. Nadal pamiętam o paleniu papierosów w szkole...

— Mamo! To było ponad cztery lata temu. — Przypominam. — Zresztą, ciesz się, że nie sięgnął po jakąś trawkę, czy coś.

— Wiem — wzdycha mama, ale jakby na swoją obronę szybko dodaje: — Nie przestrzegał szlabanu.

Przewracam oczyma, bo moja rodzicielka czasem dramatyzuje.

— J jest już dorosły — tłumaczę ze spokojem. — Umie zadbać o siebie...

Cisza po przeciwnej stronie trwa trochę dłużej niż zazwyczaj. Najwidoczniej mama zastanawia się nad tym, co powiedziałam.

— Masz rację, Holi. Jestem okropną matką.

— Wcale nie! — zaprzeczam natychmiast. — Kocham cię mamo, wiesz? I strasznie za wami tęsknię...

Mama wesoło chichocze. Przypuszczam, że już zapomniała o czym przed chwilą rozmawiałyśmy. Uśmiecham się i ja, ponieważ teraz wydaje mi się to jakoś dziwnie urocze. 

— Co się stało z moją Holi?

Skubię wystającą ze sweterka nitkę i sama się nad tym zastanawiam. Trochę zmieniłam się przez te wakacje, a nie minęła nawet ich połowa.

— Czuję się tutaj samotnie — przyznaję w końcu. — Andrew ma tak duży dom...

— Stosunki z Drew nadal się nie unormowały? — niepokoi się mama.

Wzdycham.

— Sama już nie wiem. Nie skaczemy sobie do gardeł, ale nasze rozmowy właściwie rozmowami nie są. Naprawdę się staram, ale sądzę, że to on powinien do mnie dotrzeć, nie na odwrót.

— Daj mu czas, skarbie. Drew nie jest chamem... — Mam inne zdanie na ten temat. — Może coś się dzieje w jego życiu? Porozmawiaj z nim, tak szczerze. Może wykrzycz najgłośniej jak potrafisz, że jest gorący? — proponuje.

Moje policzki robią się czerwone. Przewracam jedynie oczyma.

— Co do rozmowy może masz rację, spróbuję — obiecuję. — Na nic więcej nie licz — dodaję szybko i przekierowuję rozmowę na bardziej bezpieczny tor. — Jest J?

Mama kolejny raz wzdycha, nie wiem już który raz, podczas tej krótkiej rozmowy. Jestem niemal pewna, że właśnie przewraca oczyma.

— Nie uwierzysz, on nawet tutaj musiał zapisać się na siłownię.

Nie wiem co w tym złego, bo to chyba dobre, że dba o formę. Postanawiam jednak nie wchodzić z mamą w dyskusję, wiem, że trudno przekonać ją do swoich racji. 

Rozmowę z mamą kończę, gdy przypala omlet.

Jest zakręcona, to prawda, ale bardzo ją kocham.

***

Znowu to cholerne uczucie osamotnienia, które prześladuje mnie od kilku dni.

Dzisiejszy trening właśnie się zakończył, ale czekamy jeszcze na lady di'Arquien. Stoję w grupce z Lucy, Natalie i Lauren — to trzy baletnice, z którymi najbardziej się trzymam.

Rozmawiają właśnie o ostatniej imprezie, czyli o tym kto kogo zdradził, kto z kim się przespał i kto kogo rzucił. Nic mnie to nie obchodzi i nie wiem nawet, co mogłabym powiedzieć, więc nie odzywam się wcale. W rezultacie dziewczyny rozmawiają tylko między sobą i po nieokreślonym czasie stoję już totalnie na uboczu.

Wzdycham, przymykam oczy i biorę głęboki wdech. Pulsujący ból kiełkuje w mojej głowie.

Dzisiejszy trening nie udał się. Ben drażnił mnie przez cały ten czas. Traktował mnie dziś naprawdę przedmiotowo, a w każdy z obrotów wkładał tyle siły, że pod koniec rozbolała mnie głowa. Nie przywitał mnie nawet i nie zagadał jak to zawsze miał w zwyczaju.

Nie obwiniam go, bo chyba dałam mu kosza. Nie zmienia to jednak faktu, że mógłby zachować się bardziej kulturalnie. Postanawiam, że po naszym wspólnym występie skończę znajomość z nim raz na zawsze.

Baletmistrzyni w końcu przychodzi skądś i żegna się z nami. Oddycham z nieskrywaną ulgą — mam już dosyć tej całej otoczki. Myślę o tym, że gdy przyjdę do domu puszczę na cały głośnik piosenkę Queen — "Under Pressure", która idealnie odda nastrój przed występem.

— Primabalerina, zostań — nakazuje lady Louise.

Z niechęcią przystaję, spełniając jej prośbę i czekam na to, co mi powie.

— Do piątku muszę oddać oficjalną listę gości. Nikogo nie przyprowadzasz? — zagaduje.

— Cóż, właściwie... Mojej rodziny aktualnie nie ma w miasteczku, wyjechali na wakacje — przyznaję.

— Rozumiem, ale chyba masz jakiś przyjaciół, prawda?

Myślę, że sprawa jest poważna. Tylko wtedy lady Louise zapomina o makaronizmach.

— Można tak powiedzieć. — Unikam tematu jak ognia.

Prawdę mówiąc, jedyną przyjaciółkę utraciłam już dawno temu. 

— Zastanów się jeszcze, Holiday. To ważny dzień, każdy z nas będzie wtedy potrzebował wsparcia — mówi i opuszcza salę.

Zostaję sama.

***

Przemyślałam sprawę dostatecznie mocno. Rozmyślałam o tym, gdy czekałam na autobus, następnie w środku autobusu i chwilę później, gdy z niego wysiadałam. Następnie w drodze do domu Andrew i po obiedzie, kiedy poszłam na spacer.

Aktualnie przeszukuję rzeczy w swojej tymczasowej sypialni i w końcu znajduję to, czego wypatrywałam. 

W rękach trzymam złotą kopertę — zaproszenie na mój występ.

Trochę niepewna biorę głęboki oddech, chwytam za długopis i zanim zdążę się rozmyślić, z lekka nierównym pismem piszę w odpowiedniej linijce: "Andrew Harrison".

Lady di'Arquien ma rację — w tym ważnym dla mnie dniu przyda mi się wsparcie.

Pełna wątpliwości udaję się na dół. Jestem niemal pewna, że to właśnie tu znajdę współlokatora.

Drzwi na werandę są otwarte. To moje ulubione miejsce, biorąc pod uwagę całą posesję. Tylko tu umiem się zrelaksować i w spokoju pomyśleć. Wystawiam głowę przez drzwi.

W wiklinowym fotelu siedzi Harrison. W okularach przeciwsłonecznych, wystawia twarz ku słońcu. Jego nogi znajdują się na stoliku. Dostrzegam, że w uszach ma słuchawki.

Wygląda naprawdę dobrze.

Czuję się źle z tym, że podglądam go, gdy zapewne che być sam i nawet nie wie o tym, że stoję tuż za nim. Moje oczy pochłaniają łapczywie jego obraz i przez to czuję się jeszcze paskudniej. Poniekąd naruszam jego przestrzeń osobistą.

Odchrząkam chociaż tak naprawdę nie wiem, czy Andrew mnie usłyszy.

Cóż, chyba jednak nie słuchał muzyki, bo wystraszony podskakuje na krześle i ogląda się przez ramię. Gdy mnie dostrzega, wyciąga z uszu słuchawki.

Odnoszę wrażenie, że jest na mnie zły, ponieważ przerywam jego chwilę spokoju.

— Długo tu stoisz? — pyta bez ogródek. Traktuję to trochę jak atak.

— Ja... nie... — jąkam się, a moja twarz i szyja oblewają się paskudnym rumieńcem. Odchrząkam i biorę się w garść. — Przed chwilą przyszłam. Możemy porozmawiać?

— Jasne. Proszę, usiądź. — Wskazuje ręką na sąsiedni fotel.

Spełniam jego polecenie i rzucam:

— Dzięki za pozwolenie.

Cóż, Andrew chyba nie  łapie żartu.

— O czym chciałaś porozmawiać? 

Zwięźle i lakonicznie.

To wcale mnie nie uspokaja.

— J pewnie ci mówił, że niedługo mam występ...

— Taa — potwierdza, choć w jego głosie nie słyszę entuzjazmu.

Po tym niebyt przyjemnym tonie, rezygnuję.

— Wiesz co? To głupie, zapomnij. — Wstaję z fotela, ale ręka Andrew raptownie chwyta za moją. Moje ciało przechodzi dreszcz i jestem okropnie zła, że to widział. Zatrzymuje mnie.

— Daj spokój, jak zaczęłaś to skończ — prosi. Chciałabym, żeby przeprosił mnie za swoje gburowate zachowanie, ale dobre i to, przyznaję. — Mam zły dzień i dlatego jestem taki nieprzyjemny — dodaje, gdy widzi, że jeszcze się waham. — Więc?

— No... Mam ten występ. To bardzo ważna impreza. Przyjadą z Moskwy, Francji i ogólnie z całej Europy. To dla mnie olbrzymia szansa. Moich rodziców i Johna nie ma, a nie chciałabym być wtedy sama. Każdy przychodzi z kimś i pomyślałam, że... — krztuszę na jednym wdechu i rzucam kopertą z zaproszeniem na stół jakby mnie parzyła. — Po prostu to przemyśl, dobrze? Wiem, że nie lubisz baletu, ale...

— Kto powiedział, że nie lubię baletu? — przerywa zdziwiony.

Wzruszam ramionami.

Sam tak powiedziałeś kilka lat temu, myślę z bólem.

— Oczywiście, że będę.

— Naprawdę?! — piszczę z zaskoczenia i rzucam mu się na szyję z radości. Rejestruję jeszcze jego piękny i szeroki uśmiech z dołeczkami. Kolejny ciężar z mojego serca spada. — A teraz mi powiedz, co się dzieje?

Chwytam się pod boki, żeby wyglądać poważniej. Walczę jeszcze z rumieńcem, ponieważ nie umiem zapomnieć o mojej niekontrolowanej chwili radości.

— Daj spokój. — Macha ręką jakby chciał odgonić niechcianą muchę.

Czyli mnie.

Unoszę do góry podbródek, żeby wyglądać jeszcze groźniej.

— No dobrze. Usiądź. — Sprawdza, czy rzeczywiście robię, co mi każe, a później zaczyna mówić coraz szybciej: — Mam już tego dosyć i jestem zmęczony. Charles i Will naciskają z kolejnymi kawałkami, ale ja kompletnie nie mam pomysłu i weny. Jeszcze nigdy nie miałem problemu z napisaniem piosenki, ale teraz... Chyba już wysiadam artystycznie. Muszę jeszcze załatwić tancerzy do mojego najnowszego singla, ale każdy jest do dupy. Tańczą dobrze, ale większość lasek się do mnie łasi i przykleja. To jest fajne, ale przez chwilę... Przy milionowej miałem już dość. Postanowiłem, że zatrudnię męskich tancerzy. I wczoraj myślałem, że znalazłem odpowiedniego. Już prawie podpisał umowę i nagle wyjechał z tekstem, że on chce tańczyć ze swoją Kicią. Zaśmiałem się tylko, bo myślałem, że on mówi o swojej dziewczynie, czy co. Co prawda to dosyć niespotykana ksywka, ale cóż, przekonałem się już, że artyści już tak mają. Zgodziłem się, żeby jego dziewczyna przyszła na casting, a on zdziwiony mówi, że nie ma dziewczyny. Pytam więc kim jest Kicia, a on na to, że to jego kocur. Parszywy, kudłaty sierściuch. 

— Ejże! Koty są słodkie. — Parskam śmiechem.

Andrew spogląda na mnie z politowaniem.

— Nie ten, Holiday, nie ten — marudzi. — Był olbrzymi i czarny z nastroszoną sierścią, a jego zielne oczy łupały na mnie tak przerażająco jakby myślał, że to ja jestem karmą. Skompromitowałem się. Ten kocur mnie przerażał i chyba wszyscy to widzieli, teraz w studio się ze mnie śmieją. A przecież ja, Andrew Harrison niczego się nie boję. — Kiwam głową, z trudem powstrzymując rozbawienie. Doskonale pamiętam, że chłopak ma już tak od dziecka. Kiedyś jakiś kot go ugryzł i od tej pory darzy je wzajemną nienawiścią. — Wszystko mi się wali. — Wzdycha. — Nie mogę przez to spać i jestem wypompowany. Wyglądam jak zombie. Próbuję sklecić choć jedną zwrotkę, ale jedyne, co wymyśliłem to : "Mam dosyć życia i chce mi się spać. W lodówce pustka, w sercu też, mam dosyć tego, więc idę coś zjeść. Brakuje mi piwa, dziewczyn i rozumu, ale nie chcę robić z tego szumu. Moje życie traci sens, gdy nie mam co jeść." — nuci.

— Hej! To naprawdę świetny tekst — żartuję i Andrew się uśmiecha.

— Dziękuję, że próbujesz mnie rozbawić. — Wzdycha i spogląda na zatokę. Myślę, że nie tylko mnie uspokaja szum wody.

— Wiesz, moja mama zawsze powtarza, że na stres najlepsze jest kakao i masaż. — Mówiąc to, ustawiam się za jego plecami.

— Co robisz? — pyta zaskoczony Andrew.

Nachylam mu się do ucha i próbuję powiedzieć najbardziej seksownie jak się da:

— Pozwól, że cię wymasuję.

Dobra, brzmi to jak trzeszczący traktor...

Nienawidzę autoironii.

— Słucham? — Widzę jak przełyka ślinę.

— Chcę ci zrobić masaż, idioto. — Naśmiewam się z jego reakcji. — No dalej, rozluźnij się — nakazuję. I albo mi się wydaje, albo na policzkach Andrew rzeczywiście pojawiają się czerwone plamy zawstydzenia.

Zaczynam masować mu ramiona i na zmianę przyglądam się to zatoce, to chłopakowi.

Nie narzekam, dzięki mojemu genialnemu pomysłowi, mogę bezkarnie go dotykać.

W pewnym momencie czuję, że Andrew dostatecznie się rozluźnia, ale zanim pomyślę o przygotowaniu kakao, mój współlokator zasypia.

_________________________________________________________________________________

Jak tam święta? xD 

Kochani, mam do Was superważną sprawę ;D Przygotowuję imprezę 18 - stkową i muszę załatwić jakąś fajną muzykę. Nie ograniczam się do gatunków. Jeśli macie pomysły, podsyłajcie w komentarzach ;D

Z góry dziękuję ;)

Wasza, Firefly ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro