Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26.

Najprawdopodobniej zaczął mnie dzisiaj prześladować jakiś osobliwy pech. Po incydencie w sklepie nie mam ochoty na nic, a mój humor drastycznie się pogorszył.

Kiedy dochodzę do rezydencji Andrew, nie mam na sobie suchej nitki. Moje włosy wyglądają jak u zmokłego kurczaka i to chyba nie jest normalne, ale najbardziej przygnębia mnie fakt, że w takim stanie zobaczy mnie Harrison i jego przyjaciele.

— Cześć — wita mnie uśmiechnięty współlokator. 

Spoglądam na niego z pod byka. Rzucam torbę w kąt, próbuję zdjąć zabłocone buty i mokrą kurtkę. Kiedy nie mogę wyjąć rąk z rękawów, zaczynam szarpać moim płaszczem na boki. Później wyżywam się na niczemu winnej torbie.

Chce mi się płakać. 

Tak między nami — plusem deszczowej pogody jest to, że ludzie nie umieją rozróżnić łez od kropel deszczu.

— Holiday, uspokój się. — Andrew chwyta za moje przedramiona w idealnym momencie. Akurat moja uwaga padła na jakiś dziwny wazon. 

Który dla Andrew jest droższy od ciebie.

Podnoszę na niego zdenerwowane spojrzenie i spostrzegam właśnie, że w futrynie stoi Ethan, George, Mike i... Samuel.

Nawiązuję z nim krótki kontakt wzrokowy i niemal od pierwszej chwili, zaczynam rozumieć, że muszę się ewakuować.

Wyglądam teraz naprawdę brzydko, a brzydcy ludzie chyba powinni usuwać się z oczu tym, którzy uważani są za pięknych.

— Em, za tydzień jest impreza, może pójdziesz z nami? — George próbuje rozładować napiętą atmosferę, która właśnie kumuluje się między nami.

— Dajcie wy mi wszyscy święty spokój. — Wyrywam się z mocnego uścisku Andrew i jak najszybciej idę na górę.

***

Mija już dość sporo czasu, odkąd zamknęłam się w swojej sypialni. Z pokoju Andrew dochodzi do mnie dźwięk gitary i najprawdopodobniej perkusji. 

Podejrzewam, że przeniósł się z chłopakami na górę tylko po to, żeby mieć na mnie oko i w razie potrzeby zainterweniować.

To absurd.

Przewracam się na brzuch, a moje spojrzenie ląduje na grzejniku. To właśnie na nim, suszę zakupioną przeze dzisiaj gazetę. 

Sama nie wiem, po co właściwie ją kupiłam. Nie lubię czytać o życiu innych, tym bardziej, że więcej, niż połowa zawartych tam informacji, jest najzwyczajniej w świecie, wyssana z palca.

Sięgam po kolorowe czasopismo, rozważając opcję przeczytania go. Nudzi mi się, aktualnie nie mam ochoty się rozciągać, tańczyć i w ogóle, myśleć o balecie. 

Stąd moja decyzja jest oczywista.

Wertuję poszczególne strony, skupiając się jedynie na obrazkach. Lubię oglądać poszczególne kreacje gwiazd.

I w pewnym momencie prześladuje mnie głowa Andrew na pół strony. 

Chyba paparazzi polubili jego personę — poświęcono mu prawie trzy strony tekstu.

Zaczynam czytać, choć muszę przyznać, że trochę się boję. Jeszcze nigdy nie czytałam o nim chociażby jednej wzmianki. 

Artykuł to w zasadzie stek bzdur — Andrew przedstawiono jako pełną empatii, miłosierdzia i zrozumienia osobę. 

"Nastolatek o złotym sercu".

Prycham na to stwierdzenie.

Andrew to kawał skurczybyka!

Jednakże, wgłębiając się w tekst, zaczynam sobie uświadamiać, że to chyba moja opinia o nim jest zakrzywiona.

W czasopiśmie opisano charytatywne koncerty Andrew oraz jego działania, na rzecz polepszenia sytuacji głodnych dzieci w Afryce.

Na dowód, zamieszczono zdjęcie Harrisona z małym, czarnoskórym chłopcem. Są do siebie przytuleni, a na ich twarzach, goszczą olbrzymie uśmiechy.

Ów fotografia, zaczyna mnie łapać za serce.

Dopadają mnie wyrzuty sumienia — przez pół życia, obwiniałam Andrew o całe zło tego świata, nie dostrzegając, ile dobrego, dla niego robi.

Dalej opisano działania, które organizował na rzecz skrajnej biedy na Haiti.

Zorganizował grupę bardziej znanych celebrytów, z którymi odwiedził ów wyspę. 

I tu kolejne zdjęcie — Andrew, cały ubrudzony na twarzy, rozdaje mieszkańcom jedzenie z olbrzymiego kotła.

A później kolejne, gdzie mój dawny przyjaciel, siedzi w otoczeniu młodszych, ciemnoskórych obywateli i czyta im jakąś książkę.

To naprawdę mnie rozczula, jednocześnie powodując, że nerwy zjadają mnie od środka.

Jednak to nie miłosierne czyny Andrew, wywołują we mnie zdumienie. Wertując tekst coraz dalej i dalej, natrafiam na fragment, który najprawdopodobniej jest o mnie.

"Bożyszcze nastolatek — Andrew Harrison — właśnie podjął poważne kroki odnośnie swojego życia uczuciowego. To już pewne! Mężczyznę widziano ostatnio w okolicach Nowego Jorku, w towarzystwie młodziutkiej dziewczyny. Przygotujcie się, bo to co zaraz przeczytanie okaże się prawdziwym fenomenem. Holiday, bo tak ma na imię najnowsza zdobycz Harrisona, jest... ruda! Jednak to nie wszystko. Wspólny przyjaciel pary — Ben M. przyznał ostatnio, że to nie jest jedynie miłość platoniczna. Dyskretnie przyznał, że działania młodego piosenkarza, z pewnością, okażą się w przyszłości bombą erotyczną. Co więcej! Najnowsza para Hollywood, właśnie ze sobą zamieszkała. Światem nastoletnich fanek Harrisona, wstrząsnęła ta informacja do głębi. Jak napisała jedna z nich: "Drew nigdy nie miał rudych kobiet... To absurd!" Czy decyzja mężczyzny jest poważna, czy może, jest to kolejny kaprys młodej gwiazdy? Jedno jest pewne — Holiday to niewątpliwe zagrożenie dla fanek Andrew Harrisona. 
J

uż w kolejnym artykule — spróbujemy rozwiązać zagadkę tożsamości Holiday i odpowiedzieć na pytanie: "jak się nazywa?""

Moje oczy, z pewnością, są wielkie jak spodki. Jednak do ostatniej chwili, mam nadzieję, że artykuł nie jest o mnie, ale tracę wątpliwości, gdy spostrzegam zdjęcie, popierające stek bzdur, opisanych w gazecie.

Przedstawia mnie i Andrew w dniu, kiedy jechaliśmy na tę potańcówkę. Mam na sobie białą sukienkę od Harrisona. Uśmiechamy się promiennie i jesteśmy naprawdę bardzo blisko. Wygląda to niemal tak, jakbyśmy się całowali.

Moje zdenerwowanie jest ogromne i naprawdę nie wiem, jak mam się zachować.

Postanawiam jednak nie mówić o tym wszystkim Andrew. Zrozumiałby to zapewne opacznie lub może by się tym nie przejął, mając na uwadze, że kolejny artykuł o nim, to kolejna cegiełka do jego kariery.

Zastanawiam się, kto mógł podłożyć mi taką "świnię". Ponownie czytam ten żałosny artykuł, a moja uwaga skupia się na Benie M.

Łączę fakty.

Ben M. jak Beniamin Mitchell.

***

Budzi mnie głośny grzmot pioruna. Zaraz potem, niebo rozświetla się irracjonalną poświatą bieli i niebieskiego.

Zakrywam głowę kołdrą, bo to jedno wyładowanie wystarczyło, aby wzbudzić we mnie prawdziwy strach.

Boję się burzy odkąd skończyłam pięć lat.

Bawiłam się wtedy z koleżankami w chowanego, schowałam się w jakiś krzakach. Moja kryjówka okazała się zbyt dobra. Koleżanki nie mogły mnie znaleźć, a ja, nie mogłam stamtąd wyjść.

Właśnie wtedy rozpętała się burza, która przerażała mnie jak nic innego. Po dwóch godzinach znaleźli mnie J wraz z Andrew.

Boję się jej do dzisiaj.

Wzdrygam się, gdy w pokoju roznosi się kolejny huk. Następny i jeszcze jeden. Nawet przez moją kołdrę, jestem w stanie dostrzec jaśniejszą poświatę w pokoju. 

Naprawdę jestem przerażona i nie potrafię powstrzymać obrazów z dzieciństwa. 

Kiedy każde kolejne wyładowanie, jest jeszcze mocniejsze od poprzedniego, nie mam wątpliwości.

Postanawiam pójść do Andrew.

Chwila zawahania ostatecznie znika, gdy przez okno, dostrzegam wzburzoną wodę w zatoce i naprawdę, olbrzymie fale.

To wszystko wygląda teraz przerażająco.

Kieruję się korytarzem do pokoju w pobliżu mojego. Każdy grzmot, moje ciało, rejestruje wzdrygnięciem.

Waham się przed drzwiami, ale ostatecznie, nie trudzę się nawet pukaniem. Mój strach jest olbrzymi. 

— Andrew, śpisz? — Klepię go po policzku. 

— Mhm. — Odwraca się do  mnie twarzą. Ma otwartą buzię i ucieka z niej strużka śliny. Może to nieodpowiednie, ale nawet mi się to podoba.

—  Andrew. — Ponownie go szturcham.

— Co? — pyta zaspanym głosem.

— Słyszysz? — pytam przerażona.

Otwiera jedno oko i spogląda na mnie jak na wariatkę. 

— Burza! — piszczę przerażona, zaciskając oczy.

Dopiero kolejny grzmot sprawia, że Andrew do reszty się przebudza. Lustruje mnie spojrzeniem i przez chwilę odnoszę wrażenie, iż jego wzrok, zatrzymał się na moim biuście.

Ha, ha, ha, nie założyłaś stanika.

Jednakże jest tak ciemno, a jego spojrzenie, zatrzymuje się na mnie, dosłownie na sekundy, w związku z czym, nie jestem do końca pewna.

— Wskakuj. — Odkrywa kołdrę i przesuwa się do ściany, tym samym zwalniając mi sporo miejsca.

Jego łoże jest jeszcze większe od tego w mojej sypialni.

Dopiero teraz, moje spojrzenie ląduje na jego umięśnionym brzuchu. Rejestruję fakt, że spał w samym bokserkach i momentalnie zaczynam czuć wstyd.

Teraz pewnie myśli, że chcę go napastować seksualnie!

— No, Holi, szybciej. Zimno leci. — Mruga do mnie okiem.

— Em, możesz chwilę zaczekać? — Wlepiam spojrzenie w baranki na jego kołdrze, ponieważ wstydzę się, zajrzeć w te ciemne, czekoladowe oczy. — Pójdę po krzesło albo materac. Czy coś...

Harrison zaczyna się śmiać, co jeszcze bardziej mnie żenuje.

Niebo przecina kolejna błyskawica i towarzyszy jej kolejny grzmot. Pokój zostaje oświetlony. 

Piszczę i podskakuję przerażona.

Harrison wstaje.

— Daj spokój, Holiday. — Chwyta za moją dłoń. Syczę z bólu, kiedy ściska za mój nadgarstek. Dotychczas nie pamiętałam o tych siniakach. Ciągnie mnie do łóżka. 

To brzmi absurdalnie.

— Dlaczego śpisz bez koszulki? — pytam się go, gdy już leżę opatulona w kołdrę. 

Jego kołdrę.

— Cóż, oglądam prognozę pogody. — Uśmiecha się do mnie rozbrajająco i wygląda tak, jakby chciał mi tym uśmiechem coś przekazać. — Wiedziałem, że dziś w nocy będzie gorąco. — Moje zmęczone tęczówki, skupione są na jego ustach — ułożonych w łobuzerskim grymasie. 

Podnoszę na chwilę spojrzenie i widzę jego włosy. Znajdują się w totalnym chaosie i jest to zapewne wina tego, że przed chwilą spał.

Podoba mi się to.

Bardzo.

Chcę je przeczesać.

Czuję jak chłopak się do mnie dosuwa. Momentalnie moje ciało wznosi alarm.

To moje pierwsze zbliżenie z mężczyzną, o ile mogę tak to nazwać. Nie jestem przyzwyczajona do takich sytuacji i nie wiem, co mam robić.

Nie chcę jednak, żeby Andrew myślał o mnie jak o jakiejś sierotce Marysi, która nie umie zachować się naturalnie przy płci przeciwnej.

Mimo wszystko, odsuwam się od niego, to odruch bezwarunkowy.

— Co robisz? — krztuszę.

Mój mózg rejestruje jego zawstydzone, tudzież zmieszane spojrzenie.

Jednak burza na dworze, na dobre się rozszalała. Informuje nas o tym, seria głośnych i długich grzmotów.

Zamykam oczy, zaciskam zęby i... nie myśląc długo, wtulam się w ciało mojego towarzysza.

— Nadal się boisz? — pyta cicho. Kiwam jedynie głową, ponieważ boję się, że mój głos się załamie. Wtedy Andrew miałby pretekst do wyśmiania mnie. — Jeśli chcesz to opowiem ci bajkę.

Przystaję na jego propozycję. Chłopak przekłada swoją rękę przez moją talię, bardzo ostrożnie. W ten sposób sprawia, że jesteśmy jeszcze bliżej.

Szczerze muszę przyznać, że mój strach nieznacznie ulatuje.

Następnie, Andrew zaczyna opowiadać tę samą bajkę, którą opowiadał mi dawno temu, kiedy byłam dzieckiem. Tuż po tamtej pamiętnej burzy. Tę samą historię, którą opowiadał mi później, za każdym razem, ilekroć się bałam.

Staram się płakać cicho. Naprawdę. Wkładam nawet piąstkę w swoją buzię, ponieważ mam nadzieję, że chociaż to sprawi, iż nie będę się zanosić łzami.

Nie chcę obudzić Diany. Dzisiaj była naprawdę śpiąca. Przez cały dzień się o mnie martwiła. Sama się nieźle stresowała, kiedy moi rodzice nie mogli mnie znaleźć. 

Jednak ona przeżyła tę straszną burzę w domu. 

Nie padał na nią deszcz, nie wzdrygała się, ilekroć pioruny trzaskały coraz to bliżej, nie zanosiła się płaczem, tak jak ja, kiedy myślałam, że piorun we mnie uderzy.

Byli przy niej dorośli.

I Andrew wraz z Johnem.

Moja mamusia długo mnie dzisiaj usypiała, później przyszedł tatuś. Opowiadali mi bajki o odważnej dziewczynce. 

Doskonale wiem, że mówili o mnie. 

Ale to było kłamstwo.

Wcale nie jestem odważna. Dotychczas tak myślałam, ale gdy dzisiaj siedziałam w tych głupich krzakach, myślałam, że umrę.

Ponownie zaczynam płakać.

Burza nadal szaleje.

— Holi? — Drzwi do mojego pokoiku otwiera Drew. Wraz z Dianą, dzisiaj u nas nocują.

Próbuję opanować płacz i udawać, że śpię. Nie chcę, żeby Drew miał mnie za mięczaka.

Wiem, że nie śpisz. — Podchodzi do mojego łóżka i przysiada na jego skraju. Odgarnia na bok moje, jeszcze wilgotne włosy. 

Co prawda, mamusia próbowała je wysuszyć suszarką, ale są na to zbyt grube.

Nie umiem powstrzymać płaczu przez dłuższy czas. 

— Posuń się — nakazuje i kładzie się obok.

Ciszę przerywa kolejny grzmot, więc zaciskam zęby. Dzisiaj nie śmieszy mnie nawet pochrapywanie Diany. Wydaje mi się to zbyt błahe. 

Przytul się do mnie. — Robię tak, jak mówi Drew i cóż, może jest mi trochę lepiej. — Boisz się, prawda?

Tak. — Kiwam głową. — Tam było strasznie. Bałam się, że nikt mnie nie znajdzie i że zostanę tam sama. A później pomyślałam, że wszyscy umrą — mama, tata, J, Diana i... ty. I to  było jeszcze straszniejsze. Nie chcę, żebyście mnie zostawili. Mogę już do końca życia jeść brukselkę i udawać przed mamą, że lubię pietruszkę. Mogę nawet oddawać tobie i Johnowi zapasy moich słodyczy, ale nie zostawiajcie mnie. — Płaczę w koszulkę mężczyzny i obawiam się, że już cała jest mokra. 

Przy Drew czuję się bezpieczna, ponieważ jest już naprawdę duży. Wraz z Johnem mówią, że nie są już chłopcami, ale prawdziwymi mężczyznami.

Tata i pan Harrison też tam mówią.

Wierzę im.

Nigdy cię nie zostawię, rudzielcu. —  Drew odgarnia moje włosy i ściska za dłoń. — Jesteś dla mnie naprawdę ważna. Chyba cię kocham, wiesz?

Jak siostrę? — Ziewam przeciągle. Obecność przyjaciela sprawiła, że czuję się bezpiecznie, a co za tym idzie, przestałam się bać zaśnięcia.

A nawet bardziej.

— Ale tak się chyba nie da, wiesz?

Jestem pewny, że się da. Kiedyś to zrozumiesz, marchewko. — Andrew uśmiecha się bardzo ładnie i ukazuje mi swoje dołeczki. Zatapiam w nich swoje drobne paluszki, ponieważ wydaje mi się to całkiem śmieszne. Mojemu przyjacielowi chyba też, ponieważ się uśmiecha. — Jeśli chcesz, to opowiem ci jakąś bajkę.

Okej, możesz o Kopciuszku? Albo znasz tę o Małej Syrence? Naprawdę lubię Ariel, ma tak samo rude włosy jak ja, ale jest ładna. — Mój głosik robi się odrobinę smutny.

Dzieci z podwórka od zawsze mówią na mnie rudzielec i śmieją się z moich piegów.

Nie znam tych bajek, ale spróbuję wymyślić równie piękną, dobrze? — Drew mówi dalej, kiedy kiwam z uśmiechem głową: — Dawno, dawno temu... — mówi szeptem, aby nie zbudzić Diany. — Żyła sobie piękna, mała księżniczka. Miała tak samo rude włosy jak ty. Ludzie się z niej śmiali. Jej rodzicom, było bardzo smutno z tego powodu, ponieważ księżniczka całymi dniami, chodziła smutna. Król wpadł na pomysł, żeby znaleźć jej prawdziwego przyjaciela. Jednak nikt nie chciał poznać księżniczki, bali się reakcji innej złej damy, która pochodziła z równie wysokiej i cenionej rodziny...

— To zupełnie jak ja i Kim. — Ziewam.

Księżniczka długo musiała bawić się razem. Czasem rozmawiała tylko z pewnym pastuszkiem, ale wydawał jej się zbyt biedy, a przez to, niezbyt znaczący. Król i królowa wiedzieli o tej znajomości, ale postanowili się nie mieszać. Księżniczka z każdym dniem była coraz starsza, aż pewnego razu dostrzegła, że pastuszek, z którym czasem się bawiła, to tak naprawdę bardzo dobry człowiek. Zakochała się w nim. To znaczy bardzo go polubiła. Pastuszkowi od zawsze podobała się księżniczka, ale nie wiedział jak jej powiedzieć, że bardzo ją lubi. To, z czego śmiały się inne dzieci, dla niego było najpiękniejsze. Włosy księżniczki przypominały kolor zachodzącego słońca. Po latach odważył się wyznać swoje uczucia księżniczce. Kiedy król i królowa zobaczyli, że ich córka jest szczęśliwa z pastuszkiem wyprawili im piękny ślub. I żyli długo i szczęśliwie. Koniec.

Nie mam już siły powiedzieć mu jak bardzo podobała mi się ta bajka. Jestem za bardzo zmęczona. Postanawiam podziękować Drew jutro.

— Być może, kiedyś też zobaczysz we mnie kogoś więcej. Śpij dobrze, aniołku.

Tymi słowami wchodzę do krainy snu. To zabawne, ponieważ właśnie śni mi się to, co opowiedział mi Drew.

———————————————————

Przytul się :)

Wasza, Firefly 🐜🐝

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro