Rozdział 24.
— Już jestem! — krzyczę od progu.
Dopiero wróciłam z treningu i jak zwykle jestem padnięta. Dzisiaj lady Louise dodatkowo przedłużyła próbę — jedna z baletnic nadal nie opanowała kroków. Z tego powodu wracam do mojego tymczasowego domu niemal z godzinnym opóźnieniem.
Od mojego ostatniego wypadu z Andrew, minął już tydzień i dopiero teraz, czas zaczął upływać mi coraz szybciej. Zanim się obejrzę, skończę wakacje i wyjadę na studia.
Wracając, marzę właśnie o gorącym posiłku, herbacie lub kakao i o relaksującej kąpieli. Dzisiaj kolej chłopaka na przygotowanie kolacji.
Wizja idealnego wieczoru zostaje zachwiana, gdy słyszę głosy i głośne śmiechy, dochodzące z salonu. Kieruję się właśnie tam, bo jakby nie patrzeć, salon sąsiaduje ze schodami.
Skórzaną kanapę Andrew oblega pięciu chłopaków, łącznie z moim tymczasowym współlokatorem. Oglądają mecz, na przemian śmiejąc się, krzycząc lub podskakując z emocji na kanapie, na wzór tych śmiesznych małpek z lasów równikowych.
Na stole stoi kilkanaście puszek od piwa i jakieś słone przekąski. Współczuję Harrisonowi sprzątania — rozkruszone chipsy są już w sofie i nawet stąd, dostrzegam olbrzymią plamę na obiciu.
Chyba nie chcę wiedzieć jak powstała.
Cóż, wnioskuję, że chłopcy są już nieźle wstawieni.
— Holiday! — Uradowany Harrison właśnie mnie spostrzega. To niepoprawne, iż nawet w takim wydaniu, podoba mi się. Jego włosy żyją własnym życiem, ale uważam to za całkiem urocze, dodatkowo te boskie dołeczki i oczy, które zapewne od wypitego alkoholu bardzo ładnie się świecą. — Usiądź z nami!
— Tak właściwie jestem trochę zmęczona. — Wysyłam w jego stronę pokrzepiający uśmiech. — Bawcie się dobrze. — Mrugam i dopowiadam coś, co nawet mnie zaskakuje: — Nie upij się zanadto, dobrze? Jutro masz nagrywać płytę.
Moja troska w stosunku do chłopaka, w ostatnim czasie, bardzo wzrosła. Nie podoba mi się to, ponieważ dowodzi to temu, iż zaczyna mi na nim zależeć.
Jak widać, starania Andrew okazują się być, całkiem efektywne.
— Tak jest, królowo — salutuje mi właśnie on. Nie wiem, czy to przez jego urok, czy przez użyte określenie w stosunku do mnie, ale nawet to chwyta mnie za serce. Cicho się śmieję.
Ewakuacja, Holiday. Natychmiast!
Krzyczy moja przerażona podświadomość. Przyznaję jej rację.
— Drew! Mówiłeś, że mieszkasz z laską, ale nie, że z taką laską! — Jeden z jego kolegów świdruje mnie spojrzeniem, w momencie, gdy właśnie chcę iść na piętro.
Mam dziwne przeczucie, że teraz, nie uda mi się już wykręcić od ich towarzystwa.
Swoją drogą, mężczyźni muszą być już naprawdę podchmieleni, skoro dopiero teraz zwrócili uwagę na moją obecność.
— To nie jakaś tam laska, tylko... — W tym miejscu, Andrew czka. — Tylko Holiday. — Uśmiecha się dumnie.
Kręcę z politowaniem głową. Cholera, nie było mnie cztery godziny...
Cztery godziny, ot co!
— Ja jestem George, to jest Ethan, Samuel i Mike. — Przedstawia mi swoich towarzyszy chłopak, który jako pierwszy z nich mnie dostrzegł. Ma blond włosy i zielone oczy. Jeszcze nigdy nie widziałam tak oryginalnej mieszanki, ale muszę przyznać, że wygląda to całkiem ładnie. — A ty, to?
— Jestem Holiday. — Przedstawiam się, choć wiem, że już kilkanaście razy padło tutaj moje imię.
— Bardzo mi miło. — Mruga do mnie wesoło i próbuje wstać, najprawdopodobniej, chcąc podać mi rękę.
Cóż, średnio mu to wychodzi.
— Wiesz co, George? Może ja do ciebie podejdę. — Robię tak jak mu zaproponowałam i każdemu z nich podaję dłoń. Moje zdziwienie jest ogromne, gdy każdy z nich ją całuje.
Andrew nigdy tak nie robił.
— Holly, przysiądziesz się do nas? — Pyta z kolei brunet. To chyba ten o imieniu Mike.
Analizuję za i przeciw, ale dochodzę do wniosku, że powinnam choć raz wyjść do ludzi, a nie samotnie barykadować się w pokoju.
Kątem oka dostrzegam również, że Andrew wszystko z uwagą obserwuje. W sumie mnie to nie dziwi — od zawsze był dobrym obserwatorem i słuchaczem.
— Wiecie co? W sumie, nie mam nic do roboty.
— Ona ma na imię Holi, a nie Holly jak jakaś krowa, Mike. — Harrison wrogo na niego spogląda. — Mam ci to przeliterować? H-o-l-i jak zdrobnienie od Holiday.
Przewracam tylko oczyma na jego niestosowną uwagę. To przecież oczywiste, że jego kumple nie są trzeźwi i będą mieli trudność z zapamiętaniem imienia, które nie należy do często używanych.
Nie ma przecież sensu im tłumaczyć, skąd wziął się pomysł na ów imię.
— Andrew — besztam go i wysyłam ostrzegawcze spojrzenie.
— Zachowujecie się jak małżeństwo. — Śmieje się jeden z chłopaków, Mike. Obdarzony jest dość niespotykaną urodą i domyślam się, że ma jakieś włoskie korzenie. — Tak się przekomarzacie, kłócicie, upominacie, a później i tak pewnie lądujecie w łóżku. — Porusza znacząco brwiami, wywołując śmiech u każdego z wyjątkiem Andrew i mnie.
— Zamknij pysk, debilu. — Harrison wrzuca w niego poduszką. Chcę zwrócić mu uwagę, że nieładnie jest nazywać przyjaciela w ten sposób, ale z drugiej strony, nieraz słyszałam od niego wulgarniejsze określenia.
Dobra, ten żart nie był stosowny, ale nawet mnie rozśmieszył.
— Tak, lądujemy w łóżku, ale każdy w osobnym. — Śmieję się, nawiązując do wypowiedzi Mike'a.
Wykorzystując jakiś ważniejszy moment w meczu, idę się przebrać na górę. Kiedy wracam, odnoszę wrażenie, że jest z nimi jeszcze gorzej, niż wcześniej.
To możliwe? Zważywszy na fakt, że nie było mnie z nimi dziesięć minut?
— Chłopaki, posuńcie się trochę, trzeba zrobić miejsce dla Holly.
— To jest Holi! Przez jedno l, cholera. Matko, jakim trzeba być niedorozwojem, żeby tego nie zapamiętać. — Harrison ponownie się unosi. — Zresztą, Holiday usiądzie ze mną, prawda Holi? — Tym razem uśmiecha się naprawdę chłopięco i zaczynam się dziwić jak szybko zmienia mu się nastrój.
— Holiday pójdzie najpierw po coś do jedzenia. — Przebywanie z głupkowatym chłopakiem, doprowadziło do tego, iż mówię o sobie w trzeciej osobie.
Kieruję się do kuchni, obmyślając w głowie, co mogę zjeść. Cóż, jestem trochę na Andrew zła, bo dzisiaj nawalił z kolejką.
Jednakże później, przychodzi mi na myśl, że skoro dzisiaj zapomniał to musi odpracować to jutro. Momentalnie mój humor się poprawia.
Podchodzę do wyspy kuchennej i wpadam w zdumienie, gdy dostrzegam makaron ze szpinakiem, moją ulubioną potrawę.
Obok leży karteczka z napisem : "Dla najpiękniejszej", nakreślonym idealnie równym pismem Harrisona.
Od jakiegoś czasu, chłopak pozwala sobie na coraz więcej.
Postanawiam tego nie komentować, tylko wrócić jak najszybciej do chłopaków. Jeszcze rozniosą salon w strzępy.
Mimo, że chłopcy zrobili mi miejsce między nimi, nie siadam tam.
Dlaczego?
Zaborczy Andrew mi na to nie pozwala — ciągnie mnie za rękę, w ten sposób, że ląduję na jego kolanach, a szpinak — na jego białej i zapewne drogiej koszulce. Chłopak chyba się tym nie przejmuje.
Nie chcę nic mówić, ale gdy ostatnio wieszałam pranie, wpadłam w kompleksy. Jego bielizna jest droższa od tej, którą ja będę kupować przez resztę życia.
— Co ty myślałaś, zakładając tę koszulkę? Ten dekolt jest stanowczo za duży. — Andrew dąsa się, kiedy mi, udaje się już usiąść normalnie, na kanapie. Pozwala mi na to, ale warunkiem jest chyba jego przerzucona ręka przez moje ramię.
— Daj spokój, jest normalna. — Mruczę z pełną buzią jedzenia.
Makaron i szpinak to życie!
— Smakuje? — Dopytuje chłopak. Gdy kiwam na potwierdzenie głową, wypina dumnie pierś. Wygląda to komicznie, dlatego zaczynam się śmiać, wypluwając przy tym odrobinę jedzenia na twarz Andrew.
Nie pytajcie jak to zrobiłam.
Świnka Holi.
Zdegustowany Harrison, wyciera z obrzydzeniem policzek. Chichoczę pod nosem i przybijam sobie mentalną piątkę.
— Jak masz na imię? — pyta Ethan, odrobinę bełkocząc.
Nie chcę nic mówić, ale przedstawiałam się niecałe pół godziny temu.
— Holiday — odpowiadam zamiast tego.
— Holiday? — Oczy ostatniego, zaczynają się świecić. Odnoszę wrażenie, że Sam, dopiero na dźwięk mojego imienia się obudził. Kiwam głową. — Znałem kiedyś jedną Holi. — Śmieje się aż nazbyt wesoło. — Holi... — Czka. — ...day.
— Naprawdę? — Dopytuję, chcąc jakoś pociągnąć rozmowę.
— Tak. — Energicznie potrząsa głową. — Wiesz jaka była brzydka? Miała takie marchewkowe, rude włosy i całą masę piegów. — Mruga do mnie okiem i ponownie chichocze. Cóż, możecie się domyślić, że mi do śmiechu nie jest. Nadal mam jednak nadzieję, że to nie o mnie mówi Sam. — Kiedyś to była najlepsza kumpela Harrisona i takiego Johna. Znaczy J to jej brat, całe szczęście, że nie jest rudy. Rude to fałszywe jak to się mówi, nie? — Znowu czka i przez to przestaje gadać, całe szczęście.
— Zamknij się, Sam. To była naprawdę wyjątkowa dla mnie osoba i jeśli tego nie rozumiesz to już nie moja wina. — W mojej obronie staje Andrew. To odrobinę poprawia mi humor, ale mimo wszystko, chce mi się płakać.
Moje poczucie własnej wartości — które w ostatnim czasie troszeczkę podrosło — właśnie niebezpiecznie, zaczyna dotykać poziomu zero.
— Dobrze, że Drew wybił ją sobie z głowy. — Kontynuuje Sam. Zaczyna opowiadać dalej, na przemian bełkocząc i czkając. Czuję jaki spięty jest Harrison i przychodzi mi na myśl, że chętnie zrobiłabym mu masaż. Jedyne co dodaje mi otuchy, to ręka chłopaka, która teraz obejmuje mnie jeszcze szczelniej. — Mój dziadek miał kiedyś w sadzie stracha na wróble, wyglądał jak ona. Wyobrażasz to sobie?
Muszę przytrzymać Andrew za kolano, bo właśnie chce wstać i przyłożyć swojemu przyjacielowi. Później by tego żałował.
— Racja, może nie była jakoś szczególnie piękna, ale naprawdę ją lubiłem. Była inteligenta i zabawna. Bawiliśmy się czasem razem, o ile Harrisona nie było w pobliżu. Nigdy nie pozwalał nam być razem bez niego.
Trochę czerwienieję, bo zdaję sobie sprawę, że Ethan to tak naprawdę mój dawny kolega z dzieciństwa. Miło jest wiedzieć, co tak naprawdę o mnie myśli.
— To prawda? — pyta cicho Andrew, odgarniając moje włosy na jedną stronę. Przechodzą mnie dreszcze. Spuszczam zawstydzona wzrok. — Cholera, miałaś wtedy może z sześć lat, a już mi przyprawiałaś rogi z innym.
— Słucham? — Patrzę na niego obrażona. — Wypraszam sobie.
— Uważam, że Holiday była naprawdę piękną dziewczyną i teraz jest najpiękniejszą kobietą. — Andrew postanawia się do mnie nie odzywać, tylko powiedzieć coś, co mnie zawstydzi.
— Co się teraz z nią stało? — Do rozmowy włącza się George.
— Cóż, podobno teraz wyrosła z niej niezła dupeczka. John pilnuje jej jak pies ogrodnika i z tego co słyszałem, to faceci z jej szkoły zakładali się o to, kto pierwszy ją przeleci. — Słucham? — Ale chyba nikomu nie dała, bo byłoby o tym głośno. Wszystko jeszcze Andrew przed tobą. — Mruga do niego wesoło i dziwnie macha ręką, w ten sposób, że wylewa odrobinę piwa na dywan. — W sumie moglibyśmy też się założyć.
Robi mi się niedobrze.
Samuelu, nie polubimy się.
— Dobra, jest już trochę późno, idę spać. — Wstaję, choć Andrew ewidentnie nie chce mnie puścić.
— Jest dopiero dziesiąta, już idziesz? — George jest naprawdę zdziwiony.
— Wcześnie dzisiaj wstałam. — Kłamię. — Zresztą, futbol amerykański jak dla mnie, jest zbyt agresywny. — Znacząco spoglądam na olbrzymi telewizor plazmowy. —Wysyłam w stronę Harrisona ostatni uśmiech, później również do George'a, Mike'a i Ethan'a. — Oh, gdybyś chciał uciekać przed Holi w przyszłości, to musisz wiedzieć, że jestem nią ja. — Mówię do Sama wrednie. Jak nie ja. Satysfakcjonuje mnie jego wystraszona mina.
***
Nie wiem, która jest godzina, ale słyszę hałasy z korytarza. Postanawiam wstać, bo moja wyobraźnia nasuwa mi myśli pijanego Andrew, który spada ze schodów i łamie kończyny, akurat przed nagrywaniem kolejnej płyty.
Wychodzę z pokoju i idę za głosem trzasków. Spostrzegam pijanego współlokatora, który chwiejnie idzie od ściany do barierki schodów.
— Holiday! — krzyczy uradowany. Zauważam jego przekrwione oczy. — Holiday, kocham cię! — wydziera się.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jest pijany, ale nie umiem powstrzymać przyjemnego uczucia, które właśnie kiełkuje w moim sercu.
Głupia, mała, niedoświadczona gąska Holi.
— Daj, pomogę ci. — Wyciągam do niego dłoń, a chłopak chętnie korzysta z pomocy.
Wciągnięcie Harrisona na piętro to nie lada wyczyn. Mimo, że jest szczupły, jego waga mnie przygniata i po pięciu stopniach mam już dosyć.
— Nie masz stanika.
Uwaga Andrew wyprowadza mnie z równowagi. Spałam, więc to chyba logiczne, że go zdjęłam. Dziwi mnie to, że Harrison mimo swojego stanu, zauważył to.
— Nie myśl o tym.
— Chyba jest ci zimno, bo twoje piersi odrobinę stwardniały.
Nie.
Mam.
Już.
Na.
Niego.
Siły.
— Sprawdzałeś? — Nie umiem się powstrzymać od mojej ciętej uwagi.
— Nie, ale zawsze mogę. — Chyba jest dumny ze swojej odpowiedzi.
Dziękuję niebiosom za to, że dochodzimy już do drzwi od jego sypialni.
Postanawiam nie włączać światła, żeby chłopak szybciej zasnął. Świecę tylko telefonem, który asekuracyjnie zabrałam z sypialni. Podprowadzam Harrisona do dwuosobowego łoża, pomagam mu się położyć i ściągam mu buty.
W pewnym momencie, moje spojrzenie ląduje na ścianie, nad jego łóżkiem. Przyświecam ją nikłym światłem telefonu i zauważam całą masę moich zdjęć.
Moich i Andrew.
To niedorzeczne.
Chcę go o to zapytać, ale właśnie zasnął, co potwierdza głośne chrapanie.
Cóż, na razie musi to zaczekać.
Jedno zdjęcie szczególnie przyciąga moją uwagę. Przedstawia oczywiście Andrew i mnie na wakacjach, na fermie moich dziadków. Tamtego dnia szliśmy z babcią na targ.
Babcia z Johnem sprzedawali orzechy i jajka, Harrison i ja — mleko. Cóż, handlowanie marnie nam szło, ale pomógł nam pomysł chłopaka.
— Andrew, nikt nie kupuje tego mleka — marudzę mu. — Babcia będzie zawiedziona i smutna.
Chłopak myśli nad czymś intensywnie, aż w końcu jego brązowe oczy, spoglądają na mnie, a na jego policzkach pojawiają się urocze dołeczki.
— Mam pomysł!
— Taa, jaki? — Dzisiaj przypominam Dianę, jestem tak samo sceptycznie nastawiona jak ona na co dzień.
— Masz kawałek kartonu i marker? — pyta mnie chłopak.
Przeglądam rzeczy pod naszym stoiskiem i znajduję to, o co prosił mnie mój towarzysz.
— Proszę. — Podaję mu wymienione przedmioty.
Drew bazgroli coś na kawałku tektury, a później rozstawia złożony karton na naszym stoliczku.
Widnieje na nim olbrzymi napis: "KONKURS".
— Co ty znowu, wymyśliłeś, Drew? — pytam go jak jakaś zrzęda. Mam już dosyć tego dnia.
— Wejdź na ten płotek i krzycz "konkurs", okej?
Spełniam jego polecenie dosyć niechętnie. Jestem jednak ciekawa o co w tym wszystkim chodzi.
Słyszę jak niektórzy krzyczą na mnie rudzielec. To dobija mnie jeszcze bardziej.
Do naszego stanowiska napływa coraz to więcej osób. Podchodzę trochę bliżej i nasłuchuję reguł, które objaśnia Drew.
— Będziemy pić mleko na czas. Żeby wziąć udział w konkursie należy wpłacić stawkę za jeden litr mleka. Jeśli wygrasz, oddaję ci pieniądze i darmową miarkę mleka, ale jeśli przegrasz tracisz zaliczkę i musisz kupić przynajmniej dwa litry... Sztama?
Te zasady są trochę nagięte i jestem pewna, że nikt nie będzie na tyle głupi, aby iść na tak słabe warunki.
Jednak moje zaskoczenie jest ogromne, kiedy do stolika wciąż napływa więcej i więcej ludzi. Dużo osób chce rywalizować z Drew. Są to przeważnie chłopcy w jego wieku.
Mój przyjaciel tylko dwa razy przegrał.
— Kocham cię, Drew! Naprawdę! — Zaczynam go całować po policzkach, ponieważ w ciągu godziny, udało nam się, sprzedać cztery kany mleka. — Jesteś najlepszy! — Całus. — Mój bohater! — I kolejny.
Skaczę wokół niego, najpierw na jednej nodze, później na drugiej i dopiero po chwili zauważam, że zzieleniał na twarzy.
— Co ci jest? — pytam przejęta.
Nie potrzebuję odpowiedzi, Andrew zaczyna wymiotować.
----------------------------------------------------------------
Dobranoc! 💕💓
Wasza Firefly 🐜🐝
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro