Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22.


Jestem już spóźniona. Biegnę najszybciej jak potrafię, ale mimo wielu lat treningów męczy mnie zadyszka. Wyzywam w myślach Andrew, bo to wszystko przez niego. Przyznaję jednak, że tym śniadaniem zapunktował w moich oczach. Chyba każda kobieta uwielbia, gdy jej facet potrafi gotować.

To znaczy, Andrew nigdy nie będzie moim chłopakiem, ale wiecie co miałam na myśli.

Nie umiem się na niego gniewać. Nie wiem, czy to właściwe, ale zaczynam na powrót widzieć w nim kandydata na przyjaciela.

Andrew w takim wydaniu bardzo mi się podoba. Z tego powodu jestem rozdarta.

Z jednej strony chciałabym, aby te dobre chwile trwały jak najdłużej, ale z drugiej, wolałabym, żeby znowu zamienił się w dupka. Przynajmniej wtedy przestałabym mu ufać.

Do budynku, w którym odbywają się zajęcia, wbiegam cała zadyszana i spocona. Kieruję się do szatni, gdzie się przebieram, odświeżam  i związuję włosy w drobnego koczka. Całość asekuruję siateczką. Moje włosy są zbyt gęste, aby tak łatwo je ujarzmić. Tym bardziej, że teraz ewidentnie brak mi na to czasu.

Jestem naprawdę szczęśliwa, iż paczkę baletową na mój występ, wypożyczyłam zaraz po wczorajszym treningu. Takie rozwiązanie pomogło mi w zaoszczędzeniu czasu.

Zazwyczaj na treningach ćwiczymy w zwykłych bodach. Jednak kiedy zbliża się ważniejszy występ, musimy zakładać już prawdziwe stroje. Baletmistrzyni w ten sposób chce nas oswoić ze sceną.

— Dzień dobry, lady di'Arquien — witam się z nią i w podskokach kieruję na swoje miejsce.

Widzę, że tancerze patrzą na mnie z niechęcią i wcale im się nie dziwię. Właśnie kończyli rozgrzewkę, a przez moje spóźnienie, muszą ją powtarzać jeszcze raz. 

To specjalny wymóg lady Louise. Uważa, iż zgrana grupa powinna ponosić odpowiedzialność zbiorową i jeszcze nigdy nie dopuściła do indywidualnej rozgrzewki osoby spóźnionej.

Według niej takie rozwiązanie pomaga w integrowaniu się. To z kolei jest nieodłącznym elementem zgranej grupy tanecznej, a co za tym idzie, dobrych tancerzy.

Cóż, wiem, że sama jestem primabaleriną, ale muszę przyznać, że to właśnie baletnice są najbardziej wrednymi i fałszywymi osobami z którymi kiedykolwiek miałam do czynienia.

No dobra, Kim nikt nie przebije.

— Co cię zatrzymało, primabalerino? — Lady Louise krytycznie na mnie spogląda. Robi mi się głupio. Zawsze na zajęcia przychodziłam na czas i wręcz nienawidziłam, gdy musiałam powtarzać rozgrzewkę przez jakąś inną tancerkę. Bądź przez Bena. Hipokrytka ze mnie. — Jesteś primabaleriną. Nie powinnaś się spóźniać. To brak szacunku — kontynuuje. Czuję jak moje policzki stają się purpurowe. Wyobrażam sobie swoją czerwoną twarz, piegi i kasztanowe włosy. Mieszanka wybuchowa niczym u Pippi Langstrumpf. — Jako primabalerina powinnaś się odznaczać nienagannymi manierami i dawać przykład pozostałym tancerzom. 

— Przepraszam — mówię cicho, jednocześnie czując wzrok każdego na swojej osobie.

Przychodzi kolej na ćwiczenia przy drążku baletowym. W takich momentach spoglądam na siebie w lustrze, ale dzisiaj jakoś brak mi na to ochoty.

Lady Louise zaczyna się śmiać. No, może nie przypomina to prawdziwego śmiechu, bo jest na to zbyt dystyngowana, ale pierwszy raz w życiu ukazuje rozbawienie.

Zdziwiona unoszę wzrok. Zresztą, na wzór pozostałych tancerzy baletowych.

— Nie przepraszaj, dziecko. — Co proszę? Moje zdziwienie jest olbrzymie, ponieważ nasza baletmistrzyni nigdy tak łatwo nie odpuszcza. — Co ciebie zatrzymało?

Jej pytanie zbija mnie z pantałyku. Pyta o sferę osobistą i nie wiem, czy to właściwe. 

Powiedzieć?

Nie powiedzieć?

— Byłam z Andrew. — Przyznaję się. Czuję się tak jakby było to coś złego. Zazdrosny wzrok baletnic nie ułatwia mi tego. Zastanawiam się, czy dobrze postąpiłam, przyznając się do prawdy, ale z drugiej strony sądzę, że przynajmniej tym zaskarbię u baletmistrzyni trochę sympatii.

— U Andrew Harrisona? — pyta dociekliwie.

— Tak — odpowiadam niepewnie. Cała ta sytuacja jest irracjonalna.

Odczuwam złość innych, ponieważ przez moją rozmowę z lady Louise nasza rozgrzewka się przedłuża. 

I to znacznie.

— Uroczy młodzieniec. Bardzo przystojny, czarujący. Potrafi dowartościować kobietę jednym spojrzeniem. — Uśmiecha się półgębkiem. Patrzę na nią zaszokowana. — Oh, gdyby nie mój słodki Antonio i gdyby Andrew był odrobinkę starszy, to z pewnością bym się w nim zakochała.

Przełykam zażenowanie. To nieodpowiednie co wygaduje lady Louise.

Ona jest za stara dla Andrew!

Ukradkiem spoglądam po innych baletnicach i widzę jak kiwają na potwierdzenie głowami. 

— O tak, Harrison to zdecydowanie bóg seksu — mówi Amanda, jedna z baletnic. 

Znowu robię się czerwona, bo jeszcze nigdy nie rozmawiałam z nikim tak otwarcie o takich sprawach.

— Amando, wyrażaj się — upomina ją baletmistrzyni. — Choć niewątpliwie masz rację — mruczy pod nosem, a my, chcąc nie chcąc, wszystko słyszymy. 

Ben, który do tej pory był bierny w całej tej rozmowie, wyraża swoje zdegustowanie głośnym prychnięciem.

— Lady Louise, kiedy w końcu rozpoczniemy trening? — Chłopak stara się zamaskować swoją złość. Dziwne, nie wiem o co może mu chodzić. Jednocześnie zaznaczam, że to jedyna osoba, która nie zwraca się do kobiety jej rodowym nazwiskiem.

— Masz rację, kochanieńki. Trochę się zagadałam. — Baletmistrzyni przyklaskuje dwa razy w dłonie, tym samym dając nam do zrozumienia, że czas na prawdziwy wysiłek.

Choreografię znam już doskonale na pamięć i  jestem pewna, że nie pomylę kroków. Pozwalam sobie nawet na przymknięcie oczu, ponieważ tylko wtedy muzykę zaczynam czuć sercem. Staram się tańczyć z jak największą dokładnością. Dzisiaj i tak podpadłam już lady di'Arquien. 

Nie lubię prób przed dużym spektaklem. Mamy wtedy bardzo wiele pracy i musimy powtarzać jeden układ miliard razy, co przyczynia się do tego, że w pewnym momencie zaczyna on mi się zwyczajnie nudzić. 

Tak jest również teraz. Kiedy układ ćwiczymy już czwarty raz tego dnia, powoli mam dosyć i w przerwach spoglądam na zegar, odliczając minuty do końca.

Odczuwam zniecierpliwienie, ponieważ zaraz po zajęciach odbiera mnie Andrew i zabiera w jakieś miejsce. Jestem ciekawa co wymyślił i mam nadzieję, iż mi się spodoba.

Koniec treningu baletmistrzyni sygnalizuje przyklaśnięciem w dłonie. 

— Lauren, więcej pasji. Kate, więcej uśmiechu, wyglądasz jakbyś była tu za karę. Sally, poćwicz nad pracą nóg. — Lady Louise podsumowuje dzisiejszy występ.

Spoglądam na zegar i widzę, że zajęcia się przeciągają. Nie chcę, aby Andrew na mnie zbyt długo czekał, dlatego postanawiam zadać baletmistrzyni pytanie:

— Możemy już iść?

Kobieta spogląda na mnie przenikliwie. Zaczynam żałować tego, iż się odezwałam. Nie ma co, dzisiaj zdecydowanie sobie grabię.

— Dam ci pewną radę, Holiday. — Ponownie mnie zaskakuje. Ona naprawdę pamięta moje imię? — Nie powinnaś być na każde zawołanie mężczyzny. Oni czasem lubią powalczyć o uwagę kobiety. Mężczyzna to typ zdobywcy, ot co! Zobaczysz, zostaniesz dłużej na treningu, a Harrison sam tutaj przyleci niczym ćma do światła. — Zatrzymuje się na krótką chwilę, dając mi tym samym czas na przemyślenia. — Dobrze, dla podtrzymania tradycji zatańcz jeszcze z Benem i jesteście wolni.

Chłopak jak zwykle prosi mnie do tańca, wykazując się swoimi nienagannymi manierami. Z głośników rozbrzmiewa muzyka. Zaczynamy wirować na parkiecie.

Tak naprawdę nigdy nie wiem do końca, który układ wybierze Ben. Tancerz często zmienia kroki, więc ja koniec końców, zdana jestem na intuicję. Jednak dopóki lady Louise nie ma zastrzeżeń, mi to zbytnio nie przeszkadza.

Nasz układ tym razem nie wymaga ode mnie zbyt wiele uczuć, czy innych namiętności. Dziękuję za to z całego serca. 

To nie tak, że mam coś do Bena, ale cóż, nigdy nie będziemy kimś więcej niż przyjaciółmi, więc nie widzę sensu, aby tańczyć do jakiś romantycznych kawałków.

Widzę, że Ben w pewnym momencie spogląda gdzieś za mnie i uśmiecha się jednym z tych uśmiechów, który zwykł mnie przerażać. Nie mam pojęcia o co może chodzić.

Gdzieś od tego momentu w naszym wspólnym tańcu zaczynają królować figury pełne podnoszenia mnie do góry, a także wymusza w pewnym momencie pocałunek. Nie podoba mi się to.

Dziękuję niebiosom, kiedy z głośników wylewa się ostatni takt melodii.

— Czyż to nie było piękne, paniczu Harrisonie? — Lady di'Arquien przyklaskuje w dłonie. 

Zdyszana spoglądam w kierunku drzwi i natrafiam spojrzeniem na Andrew. Nie wygląda na szczęśliwego. 

— Niebywale piękne — wypluwa wyrazy. Mierzy się przy tym na spojrzenia z Benem. To naprawdę mnie niepokoi.

— No cóż, na dzisiaj to wszystko. Au revoir! — żegna się baletmistrzyni. Tancerze opuszczają powoli salę. — Do czego to doszło, primabalerina zaczęła czuć amour i nie zachowuje się już jak stara babcia — mamrocze pod nosem, myśląc zapewne, iż tego nie słyszę. —Ça alors!

Wraz z Andrew opuszczamy salę baletową i kierujemy się w stronę szatni.

— Zaczekaj tutaj — mówię do niego. — Dziesięć minut i jestem z powrotem.

Kiwa nieznacznie głową i kiedy jestem już prawie przy drzwiach nagle sobie o czymś przypomina.

— Proszę. — Podaje mi jakąś torbę z nieznaną mi dotąd marką butiku.

— Co to jest? — pytam zaskoczona.

Chłopak drapie się w zakłopotaniu po karku.

— To sukienka na dzisiejszy wieczór. Zobaczyłem ją i od razu pomyślałem o tobie. Będzie leżała idealnie.

Jestem naprawdę zaskoczona i nie wiem jak mam się zachować.

— Nie mogę tego przyjąć — mówię w końcu. Domyślam się zresztą, iż ten sklep nie należał wcale do tanich.

— Przyjmij to jako prezent urodzinowy, czy coś. — Wzrusza ramionami.

***

Jedziemy autem w nieznanym mi dotąd kierunku. Na dziś Andrew wybrał samochód z odkrytym dachem.

Muszę przyznać, że sukienka od niego bardzo przypadła mi do gustu i idealnie na mnie leży. Dziwię się skąd znał mój rozmiar, ale chyba wolę o to nie pytać. 

Pozostańmy przy tym, że sukienka bardzo mi się podoba.

— Więc dokąd jedziemy? — pytam ciekawa.

— Niespodzianka. — Wzdycham, bo próbuję tę informację wydobyć od niego od jakiejś bitej godziny. 

Spoglądam na niego zza okularów słonecznych, które mi pożyczył i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się to, co widzę.

Harrison w tej chwili wygląda naprawdę przystojnie. Jego jasno brązowe włosy są rozwiane przez wiatr, na polikach malują się urocze dołeczki, ponieważ się uśmiecha. 

Klimatu dodają kawałki z lat 80., które właśnie lecą w radiu. 

Chyba mogę zacząć umierać, kiedy Andrew zaczyna cicho je podśpiewywać.

Odwracam speszona wzrok, bo naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Przez chwilę przechodzi mi przez głowę myśl, iż Andrew ponownie mógłby stać się moim przyjacielem.

To niedorzeczne.

— Powiesz mi chociaż dokąd jedziemy? Jaka to miejscowość? — Już naprawdę nie wiem jak mogę go podejść. Andrew jest strasznie uparty.

— Jedziemy do sąsiedniego hrabstwa.

Zastanawiam się, czy ta nikła informacja pomoże mi ustalić miejsce docelowe, ale żadna konkretna lokalizacja nie przychodzi mi na myśl.

— Ładnie ci w tej sukience. — Andrew na krótką chwilę odlepia wzrok od drogi i spogląda na mnie. 

Zawstydzam się. Rzeczywiście sukienka jest piękna — biała, ze zwiewnego materiału, z wyszytymi czerwonymi różyczkami. Wyglądam w niej jak jakaś rusałka.

— Bardzo dziękuję. Za komplement i za prezent.

— Drobiazg. — Harrison sprzedaje mi swój firmowy uśmiech.

— Dlaczego mi ją kupiłeś?

— Chciałem koniecznie cię zabrać w jedno miejsce. Treningi kończą się późno, więc nie mielibyśmy czasu wrócić do domu się przebrać. Chciałem zaoszczędzić czas.

— Oh, no tak — bąkam niewyraźnie. Robi mi się odrobinę przykro. Naprawdę myślałam, że to był miły gest. Miałam nadzieję, iż Andrew podarował mi tę piękną sukienkę, bo naprawdę o mnie pomyślał. Tymczasem chodzi tu tylko i wyłącznie o zaoszczędzenie czasu.

A czego Ty się głupia spodziewałaś?

Do końca drogi nie odzywamy już się do siebie. Andrew wlepia spojrzenie w jezdnię, ja w szybę i chyba każdy jest zadowolony.

W końcu dojeżdżamy. Jestem odrobinę zdziwiona tym, gdzie zabrał mnie Harrison. 

Przed nami znajduje się jakaś restauracja, która tuż obok wystawiła kilkadziesiąt stołów. W oddali widać prowizoryczną scenę. Jest również ogród. Całość przyozdobiono drobnymi, małymi lampeczkami. Na stołach stoją wazony z czerwonymi różami.

To miejsce przypomina mi trochę tamten speakeasy bar w Nowym Jorku.

— Pięknie tu — przyznaję.

— Dzisiaj odbywa się tu potańcówka. Ma przyjechać jakiś lokalny zespół. Pomyślałem, że może ci się spodobać. — Spogląda na mnie z uśmiechem. — Pozwól. — Wystawia do mnie swoją dłoń. Patrzę na ten gest z odrobiną niepewności, ale postanawiam dać mu się prowadzić.

Jestem pełna uznania dla jego pomysłu. Wziął pod uwagę również moje pasje i zainteresowania, co nie powiem, miło połechtało moje ego. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy wiem, że w pewnym sensie nie jestem mu obojętna.

Lawirujemy między zajętymi stolikami i w końcu Andrew wybiera ten najbardziej na uboczu. Jestem rada z takiego wyboru. To miejsce zapewni nam odrobinę intymności.

Zamawiamy jedzenie, śmiejemy się, rozmawiamy. Naprawdę dobrze się bawię.

Dzisiaj wyjątkowo Harrison nie jest rozchwytywany przez fanki, ale być może to kwestia tego, iż w tym miejscu są w większości pary na oko około czterdziestki, wzwyż.

A później przychodzi czas na tańce. 

Andrew wstaje ze swojego miejsca i podchodzi do mnie z uśmiechem.

Dla tych dołeczków mogłabym odmówić pizzy, przysięgam.

— Pani pozwoli? — Wystawia do mnie swoją dłoń. Z wahaniem za nią chwytam i kieruję się za nim na środek parkietu, którym jest zwykła trawa.

W tle rozbrzmiewa jakaś klimatyczna piosenka. Andrew kładzie jedną ze swoich dłoni na mojej talii. Przełykam ślinę na tak bliski kontakt, ale muszę przyznać, że mi się to podoba.

Zaczyna mnie prowadzić i jest to kolejna jego umiejętność, która w pozytywny sposób mnie zaskakuje.

— Musisz mi wybaczyć, jeśli nie będzie mi do końca wychodzić. Dawno nie tańczyłem... — Jesteśmy naprawdę blisko i pewnie dlatego tak doskonale słyszę jego słowa. Tuż przy moim uchu. Zresztą wzrost Andrew uniemożliwia mi spojrzenie prosto w jego czekoladowe oczy. Góruje nade mną wzrostem i tak naprawdę ma ułatwione zadanie. Wystarczy, że odrobinę schyli się ku moim uszom.

— Kto ciebie tego nauczył? — Zadaję pytanie, ale wiem, że zostaje stłumione przez jego tors.

— Tata. Jest naprawdę świetnym tancerzem. Kiedyś się przekonasz. — Śmieje się. Nie mam pojęcia jaka okazja mi to umożliwi, ale postanawiam się nie odzywać. — Bardzo nie podoba mi się zachowanie Bena — szepce mi nad uchem, lekko się o nie ocierając. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze. — Widzę jak na ciebie patrzy. Wykorzystuje swoją przewagę w tańcu i wybiera same układy, które wymagają dotykania cię w intymniejszych miejscach. To świadczy o jego braku szacunku do kobiet. To nie jest właściwe, Holiday.

Cóż, wiem, że Harrison ma rację, ale nie wiem, dlaczego tak się tym zadręcza. Kiedyś miałby w tej sprawie coś do powiedzenia, ale teraz?

— Zachowujesz się tak jakbyś był zazdrosny. — Żartuję, chcąc odwrócić jego uwagę od tego tematu.

Andrew przez moment milczy, a później wypowiada słowa, wprost do mojego ucha, które przyprawiają mnie o zawał serca.

— A może jestem?

Delikatnie się od niego odsuwam, ponieważ pragnę jak nigdy wcześniej, spojrzeć w jego czekoladowe oczy. Dostrzegam w jego tęczówkach coś niezwykłego, co fascynuje mnie dostatecznie mocno.

— Tak jest znacznie lepiej — oznajmia chłopak, kiedy rozpuszcza mój warkocz. Splotłam go tuż po treningu. — Seksowniej — chrypie.

Obawiam się, że gdzieś w tym momencie zapominamy o tańcu i najzwyczajniej w świecie po prostu na siebie patrzymy. Nasze twarze niekontrolowanie się przybliżają. Są już coraz bliżej i bliżej, i bliżej.

Moje serce omal nie wyskakuje mi z piersi. Dostrzegam tylko oczy Andrew i te niesamowite dołeczki, kiedy obdarza mnie jakimś nowym rodzajem uśmiechu. Najpiękniejszym jaki kiedykolwiek widziałam. Jesteśmy już naprawdę blisko.

I wtedy odwracam szybko głową, a usta Andrew spotykają się z moim policzkiem.

----------------------------------------------------------------
Zamiast środa wieczór jest czwartek noc/rano xD

Kto dzisiaj i jutro do szkoły?

(Ja xD)

Trzymajcie się! 💕

Wasza Firefly ;) 🐝🐜🌌

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro