Andrew 1.
Krzywdzące słowa, wypowiedziane do Holiday, dopiero do mnie docierają. Zaczynam czuć olbrzymie wyrzuty sumienia i zdaję sobie sprawę, że po wielu latach, nadal jestem tym samym skurczybykiem, co kiedyś.
Za późno już na ugryzienie się w język. Od zawsze byłem słaby w opanowywaniu swoich emocji.
Przeczesuję z frustracji włosy i zastanawiam się, co powinienem zrobić. Naprawdę chcę ją odzyskać.
Analizuję moje postępowanie i myślę o tym, co mną kierowało. Odkąd kilka lat temu pokłóciłem się z Holi, nienawidzę imprez i tego rozgardiaszu, związanego z nimi. Nie piję, bo wiem, że po alkoholu mogę być jeszcze gorszy. Odciąłem się od znajomych, którzy namawiali mnie do złego. Przestałem dokuczać Dianie i od nowa zacząłem rozmawiać z rodziną.
Nie oszukujmy się, przez mój rozrywkowy tryb życia, straciłem najbliższych.
Jednakże wszystkie te działania nie pomogły w odzyskaniu tej jednej, najważniejszej dla mnie osoby.
Być może boję się, że po zabawie, ponownie oddalę się od mojej przyjaciółki i będę jeszcze dalej niż kiedyś.
Czy mam prawo wciąż ją tak nazywać? Holiday już dawno wykreśliła mnie z tej funkcji.
Przestaję użalać się nad sobą i omal nie przeżywam zawału, gdy dociera do mnie, że po dziewczynie ani śladu. Biorąc pod uwagę to, że się rozpłakała, nie wiadomo, co może przyjść do jej głowy.
Dociera do mnie jak nieodpowiedzialny jestem. Skupiam się na swoich porażkach i przez to nie chronię tych, których powinienem.
Zastanawiam się, gdzie najpierw powinienem jej szukać. Plaża jest rozległa, a im bliżej wody, tym jest więcej ludzi. Wybieram jednak prawą stronę.
Naciągam kaptur na głowę, żeby ukryć się przed ciekawskim wzrokiem innych. To lokalna impreza, więc jestem spokojniejszy. W miasteczku wszyscy mnie znają od dziecka. Jestem dla nich wciąż tym samym pryszczatym nastolatkiem. Może o odrobinę korzystniejszej aparycji niż jeszcze kilka lat temu.
Właśnie dlatego nie przeprowadziłem się do Vegas, kiedy Charles i Will na mnie naciskali. To zabawne, że wszyscy mnie tu znają jako syna Rolanda i Stephenie Harrisonów, a mimo to, właśnie tutaj jestem anonimowy.
Czasem zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie śledzono każdego mojego kroku. Nieustający błysk flesza, wyssane z palca artykuły, brak poprzeczek - zawsze dostaję to, czego chcę i nie muszę się nawet starać. Mam to jak na tacy.
Z wyjątkiem Holiday Brown.
To frustrujące. Może będąc zwyczajnym mężczyzną nie straciłbym jej? Dalej przyjaźniłbym się z nią? Odważyłbym się jej wyznać, że jest dla mnie kimś więcej, niż zwykłą przyjaciółką?
Nie potrafię uniknąć tych pytań.
Kariera w moim przypadku to sprawa ekspresowa. Byłem głupi. Lubiłem śpiewać, wiedziałem, że jestem w tym dobry, ale nigdy nie miałem nadziei na to, że zacznę tworzyć muzykę na skalę światową. Nie brałem udziału w konkursach, ani nie wstawiałem coverów do Internetu.
Mogę zatem uznać, że jestem szczęściarzem. Przez moje głupie, młodzieńcze wybryki wplątałem się w coś, z czego nie potrafię wyjść. Ironią losu jest to, że popularność zawdzięczam po części Holiday.
Powracam myślami do teraźniejszości. Jestem jeszcze bardziej rozgoryczony niż wcześniej. Mrok i pijani ludzie mnie irytują, a wszystko wokół wydaje się szare i zwyczajne. Przesiąknięte kłamstwem i obłudą.
Jednakże właśnie ta sceneria umożliwia mi wędrówkę w spokoju. Nikt nie prosi mnie o autografy. Zapewne większość z tych osób, ma mnie za kolejnego szczeniaka, który przyszedł się napić i zaliczyć kolejne panienki.
Z upływem czasu, czuję coraz większe przerażenie. Brakuje mi pomysłów, gdzie może być dziewczyna. Martwię się również tym, że to pierwsza impreza Holiday. Nawet ja, nie wiem jak się zachowa. W głowie mam same czarne scenariusze.
Wysyłałem do niej setki wiadomości i dzwoniłem równie często. Jednak moje działania nie przyniosły żadnych rezultatów.
W gardle staje mi olbrzymia gula, przez którą nie potrafię zaczerpnąć oddechu. Zaczynam rozważać wezwanie policji.
Mój telefon zaczyna wibrować i jak najszybciej wyciągam go z kieszeni, mając nadzieję, że to znak życia od Holiday.
Wiadomość jest co prawda od pijanego George'a - który nawet nie próbował wcelować w literki - ale dzięki temu wiem, gdzie ostatnio widziana była dziewczyna.
Kieruję się w stronę ogniska między lasem a plażą. Czuję bezbrzeżną ulgę i obiecuję sobie, że gdy tylko ją znajdę, przeproszę. Kto wie, może nawet odważę się opowiedzieć o wszystkich swoich lękach.
Omiatam spojrzeniem dziwny krąg, który rozciąga się przede mną. Większość jest pijana i albo śpi, albo zajmuje się badaniem anatomii partnera obok.
George znalazł właśnie jakąś koleżankę i najwidoczniej ich znajomość idzie w bardzo dobrym kierunku, ponieważ nawet mnie nie zauważa.
Nie wierzę w to, że Holiday może tutaj być. Jest na to zbyt niewinna i nie postępuje pochopnie. Charakteryzuje ją niedoświadczenie w relacjach damsko-męskich, a wszelkie zbliżenia zawstydzają ją.
Właśnie ta dojrzałość sprawia, że bije od niej nieprzeciętna mądrość. W połączeniu z jej niezwykłą urodą to mieszanka idealna. Holiday wygląda niczym młodsza wersja swojej matki, która pomimo swojego dojrzałego wieku, nadal wzbudza zainteresowanie wśród wielu mężczyzn z okolicy.
Spokój, spowodowany brakiem dziewczyny w tym szemranym towarzystwie, koi moje nerwy. Mogę się rozkoszować tym uczuciem jak kot, który wyleguje się na słońcu.
Robi mi się głupio. Jak mogłem oskarżyć dziewczynę o coś takiego?
Jest inteligenta, niewinna i nader odpowiedzialna.
- Nigdy, przenigdy nie uprawiałam seksu. - Chichocze kobieta z kręgu.
Przewracam oczyma. Ta zabawa to najgłupszy pomysł ludzkości. W zamian za kilka drinków i aprobatę znajomych, ludzie są w stanie sprzedać swoją prywatność.
Czy ta kobieta nie ma do siebie szacunku, mówiąc o takich rzeczach na forum?
Spoglądam z pogardą na jej ciało. Coś jednak każe mi się zatrzymać. Być może to ta barwa głosu, podobna do tej, którą tak dobrze znam?
Lustruję spojrzeniem jej plecy i z lekkim opóźnieniem zaczyna do mnie docierać, że widzę burzę kasztanowych włosów oraz ten sam odcień sukienki, którą miała dziś na sobie Holiday. Obok leżą sandałki, które również założyła. Nie mogę pomylić ich z żadnymi innymi.
Jej nogi wyglądały w nich zabójczo.
Wypieram z siebie myśl, że to ona. Chcę się upewnić, zobaczyć jej twarz. Uniemożliwia mi to cholerny mrok oraz chłopak, którego trzyma kurczowo kobieta.
Strach paraliżuje moje ciało, jednakże nie tracę nadziei. Holiday nie jest do tego zdolna. Dziewczyna, na którą patrzę, odgarnia włosy za ucho i robi to w sposób identyczny do tego, który znam od dawna.
To ona.
Uświadomieniu tego faktu towarzyszy również huśtawka uczuć. Tyle skrajnych emocji zaczyna przebiegać przez moją głowę. Od zawiedzenia, poprzez zranienie.
Jednakże najsilniejszy jest gniew.
Jestem wściekły na Holiday za sposób zemsty jaki wybrała. Jednakże to nic, w porównaniu do tego, co czuję do chłopaka. Mówi coś do jej ucha, ona się śmieje, przygryza wargę i nachyla w jego stronę. Prowokuje go.
Zaciskam pięści. Muszę się uspokoić. Ostatnie lata, które spędziłem w ciągłym stresie, sprawiły, że czasem mnie ponosi. Nie chcę go zabić, a wiem, że jeśli się nie uspokoję, właśnie tak może się to skończyć.
Jednak, kiedy ręka chłopaka ląduje na jej kolanie i sunie coraz wyżej, nie umiem się powstrzymać. Gniew przesłania moje racjonalne myślenie. Nie mam wątpliwości - muszę interweniować.
Podchodzę zdecydowanym krokiem. Przez lata nauczyłem się, że nawet zwykła postawa wpływa na sposób w jaki odbierają nas ludzie. Wystarczy się wyprostować, podnieść wysoko głowę, wypiąć pierś, a rówieśnicy pomyślą, że jesteś od nich lepszy.
- Dosyć zabawy. - cedzę stanowczo. Chwytam za ramię Holiday i trochę za mocno odsuwam ją od chłopaka.
Nasze oczy się spotykają i widzę, że jest kompletnie pijana.
- To twój chłopak? - pyta, towarzyszący jej przygłup.
Holiday nie jest w stanie udzielić inteligentnej odpowiedzi. Zamiast tego chichocze. Zaczyna działać mi na nerwy. Martwię się o nią podczas, gdy ona zabawia się z jakimś podejrzanym typem.
- Nie twój interes - odpowiadam zamiast niej.
Chwytam ją pod ramiona i pomagam wstać. To niezwykle trudne - Holiday chwieje się na wszystkie strony.
Jej sąsiad wstaje również, z niezwykłą swobodą. Zaczynam podejrzewać, że specjalnie upił Holiday. Z niechęcią na niego spoglądam, próbując odgadnąć, czy mam rację.
Jego rozszerzone źrenice uświadamiają mi, że nowy kumpel Holi nie poprzestał jedynie na sporadycznych drinkach.
- Andrew. - Holi kładzie się na moim ramieniu. - Może zostaniemy jeszcze chwilkę? Elton jest strasznie fajny!
- Myślę, że na dzisiaj masz już dosyć - odpowiadam oschle i chcę ją odciągnąć. Jednakże dziewczyna stawia opór. - Będziesz mieć cholernego kaca - mamroczę pod nosem.
- Papa, Elton! Naprawdę nieźle całujesz! - krzyczy. Robię się blady z przerażenia i złości.
Ciśnienie podnosi mi również triumfujący uśmiech tego pajaca.
- Widzisz? Nieźle zająłem się twoją dziewczyna. - Puszcza mi oczko jak jakiś pieprzony ciepłolubny gej.
Zaciskam zęby i nie daję się sprowokować. Zamiast tego rozważam, czy nie lepiej wziąć Holiday na ręce.
Właśnie wtedy ten przygłup chwyta mnie za bluzę i tym samym ściąga kaptur. Klnę pod nosem.
- Możesz się od nas odpierdzielić? Zabawiłeś Holi, więc już może ci podziękować - syczę.
- O tak, nieźle ciągnie. Sam ją tego nauczyłeś? - Jego kolejna prowokacja zaczyna siać we mnie ziarno niepewności.
Czy Holiday naprawdę mogła to zrobić?
Uspokajam się nieco. Myślę, że tak spokojny człowiek, nie może się zmienić przez jeden wieczór. No chyba, że czegoś mu dosypią.
Elton uśmiecha się złowieszczo.
- Jest serio głupia, jeśli nie zauważyła, że wódka się zabarwiła. Zresztą, nawet po smaku by to poznała. Idiotka - prycha.
Spoglądam z przerażeniem na dziewczynę w moich rękach i widzę, że właśnie pogrążyła się w pijackim śnie. Ostrożnie kładę ją na ziemi i nie wahając się długo, atakuję Eltona ciosem w brzuch.
Walka jest wyrównana. Ku mojemu zdziwieniu nie jest nawet rozkojarzony i nie chybi, kiedy atakuje. Nie zachowuje się jak człowiek pod wpływem.
Kiedy brakuje mi już siły, przypominam sobie o tym jak obrażał osobę niewinną, ofiarę. Celuję na oślep, nie czując, że z każdym ruchem, wkładam w to wszystko coraz więcej siły.
Elton nie pozostaje mi dłużny. Chrupot, który towarzyszy zetknięciu z moim nosem, utwierdza mnie w przekonaniu, że może być złamany.
Kolejny cios, tym razem w łuk brwiowy, i krew, która zaczyna spływać do mojego oka, rozwściecza mnie jeszcze bardziej.
Uderzam już na oślep, nie skupiając się na tym jak to wszystko się skończy. Nie zauważam nawet, że mojemu przeciwnikowi braknie sił.
- Jestem bękartem - słyszę jęk Holiday.
Wybudzam się z transu i patrzę w jej stronę. Zaczyna coś mamrotać przez sen. Jej słowa są dla mnie największym ciosem. Dociera do mnie, że doprowadziła się do takiego stanu, chcąc zagłuszyć bzdury, które jej wygadywałem.
Zaraz potem moje spojrzenie ląduje na przygłupie Eltonie. Wygląda o wiele gorzej niż ja. Stracił przytomność, a jego twarz jest brudna od czerwonej cieczy. Pod okiem zaczyna wyzierać pierwszy siniak.
Czuję niezwykłą dumę, że sam go tak załatwiłem.
Oprócz przetartych knykci, bolącego nosa i rany, tuż nad łukiem brwiowym, nic mi nie jest.
Wstaję z klęczek i biorę Holiday na ręce. Chcę uciec stąd jak najszybciej. Mimo, że ludzie w zasięgu pół mili są pijani, i tak przyciągnęliśmy ich uwagę. Do Eltona podchodzą pierwsi gapie, a wzrok niektórych skierowany jest na mnie.
___________________________________________________________________________________
Ten rozdział to dno :'( Serio, w życiu nie pisało mi się z takim oporem...
Myślicie, że powinnam powoli zakończyć losy Holiday i Andrew?
Trzymajcie się,
Wasza, Firefly ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro