''Zepsuty wan''
Słońce wschodzi nad złotymi wzgórzami, rozświetlając kiełkujące zboże, a lekki wiatr porusza zielonymi liśćmi drzew. Siedzę na wygodnej kanapie przy oknie i podziwiam ten wiejski pejzaż w afekcie. Tu panuje błogi spokój, jest cicho i nawet ludzie nigdzie się nie śpieszą. Idylla wśród idylli. Mocne, aczkolwiek rytmiczne pukanie do drzwi, odwraca moją uwagę od widoku za oknem.
- Proszę. - wołam, a do pomieszczenia wkracza sztywniak nad sztywniakami, ubrany w czarną koszulkę i jeansowe spodenki, a oczy zasłaniają mu okulary.
- Nie śpi, królewna - śmieje się i ściąga okulary, aby uważniej się mi przyjrzeć. - sądziłem, że jesteś typem wiecznego śpiocha.
- A ja sądzę, że jesteś niewyżytym gejem. - odpowiadam całkowicie poważnie i unoszę do góry prawą brew. - Dawno nie miałeś dobrego dupczonka? - wstaję z kanapy, aby się rozprostować, bo siedzenie przez kilka godzin w jednej pozycji jest pieruńsko nie wygodne.
- Oj maleńka - perfidny uśmieszek formuje się na jego twarzy. - Nie chcesz poznać niewyżytego Rafaela. - zakłada z powrotem swoje okulary przeciwsłoneczne. - A do geja to mi bardzo daleko.
- Tylko winny się tłumaczy - odpowiadam w zadumie. - Jesteś sztywny jak widły w gnoju, więc stwierdzam, że już wieki nie miałeś dobrego pieprzenia. A tak z innego koloru, to co tu robisz?
- Za pięć minut widzę cię przed moim samochodem. Trzeba przyprowadzić twojego grata. - wychodzi z mojego tymczasowego pokoju, a ja mogę w spokoju się przebrać w swoje wczorajsze ubrania, które zdążyły już wyschnąć. Nie mam przy sobie kosmetyczki, czystych ubrań i telefonu. Wszystko zostało w moim starym wanie, który już i tak ledwo zipie. Jednym słowem: GRAT! No, ale muszę czymś wrócić do Lenox, więc mam nadzieję, że sztywniak pomoże mi go naprawić, bo w mechanice to jestem kiepska. Nie odróżniam nawet kontrolek alarmowych na desce rozdzielczej, więc całą robotę muszę zrzucić na Rafaela. A ja na pewno znajdę sobie jakieś zajęcie.
Pojawiam się w Hummerze punktualnie, czym lekko zaskakuję mojego towarzysza, aczkolwiek nic się nie odzywa, tylko budzi silnik do życia, a chwilę później zostawia za nami farmę.
- Zostanę u was do końca lipca, dobra?
- Bardziej stwierdzasz, czy się pytasz?
- Stwierdzam, oczywiście. - informuję z pewnością. - Masz coś przeciwko? No, ale nie żeby mnie to obchodziło. - wzruszam z lekceważeniem ramionami.
- Czyli po prostu się wpraszasz? - naśmiewa się i bębni palcami o kierownicę.
- Tak - oznajmiam bez zębnych ceregieli. - Chcę tutaj zostać na jakiś czas, więc zostanę, nawet jeśli będę musiała spać na sianie, lub dzielić koryto z prosiakami.
- Zawsze możesz dzielić łóżko ze mną. - drwi i spogląda na mnie kątem oka. Czy on myśli, że ta propozycja mnie odstraszy? Ani mi się śni! Wręcz przeciwnie. Z miłą chęcią z niej dzisiaj skorzystam. Skoro sam proponuje, to nie powinno się odmawiać. Uśmiecham się w kącikach ust, ale nie wypowiadam na głos moich myśli. Realizacja zadania jest ciekawa tylko wtedy, gdy jedna osoba zna plan. A tą osobą, jestem JA.
- Ooo! Moje autko! - wypowiadam głosem małej dziewczynki, gdy czarnowłosy zatrzymuje swojego giganta przy moim wanie.
- No dobra. Zobaczę, co mu się stało - sugeruje Rafael i podchodzi do mojego gruchota. Otwiera maskę i nachyla się nad tymi dziwnymi rzeczami, których nazw nawet nie pamiętam. Na kursie byłam bardzo mało zainteresowaną kursantką, a egzamin teoretyczny zdałam ledwo ledwo. Otwieram drzwi wana, aby z siedzenia pasażera zabrać komórkę. Wyświetlacz się rozświetla, a na pasku głównym widzę:
23 nieodebrane połączenia od Blanci
14 nieodebranych połączeń od Paula
6 nieodebranych połączeń od Aidena
2 nieodebrane połączenia od taty.
- Kurczaki - wzdycham. - Pogięło was, czy jak? - mamroczę pod nosem. Powinnam oddzwonić do wszystkich, ale tak naprawdę nie mam na to ochoty. Może wieczorem to zrobię. Teraz muszę się trochę zrelaksować na świeżym powietrzu, dlatego niezdarnie wdrapuję się na dach mojego wana. Kładę się na plecach, tym samym oglądam błękitne niebo z kilkoma szybko płynącymi chmurami.
- Nie za wygodnie ci, maleńka?
- Nie - odpowiadam. - Przydałaby się jakaś poduszka. - siadam i spoglądam z góry na czarnowłosego i muszę przyznać sama przed sobą, że w takim wydaniu mechanika wygląda całkiem seksownie. Mogłabym go schrupać jak królik marchewkę. - Daj koszulkę.
- Co? - odrywa spojrzenie od pracy, aby spojrzeć na mnie.
- No to! Daj swoją koszulkę. Zrobię z niej sobie poduszkę! No chyba, że naprawdę jesteś sztywny.
- Prowokatorka - prycha oraz zdejmuje swoją koszulkę, a mi momentalnie zasycha w ustach na widok jego tatuażu na piersi. Mam słabość do facetów z rysunkami na swoim ciele, ponieważ tatuaż jest pewnego rodzaju arcydziełem, a to do mnie bardzo przemawia. Na umięśnionej piersi ma skrzydła anioła, a pod nimi napis: Always free... Wiem, że gapię się na niego jak jakaś desperatka, która pragnie go przelecieć, ale mam to gdzieś. Rafael może i nie jest umięśniony tak jak ci fanatycy siłowni, białka i keratyny, dzięki czemu wygląda naprawdę w porządku. Nawet bardzo w porządku. - Widzisz coś, co ci się podoba?
- Tak - odpowiadam, nie odwracając spojrzenia od tatuażu. - Ciebie.
- Czyli jestem w twoim guście? - pyta z nutką rozbawienia i rzuca w moją stronę swoją czarną koszulkę, a następnie wraca do grzebania w masce mojego wana.
- Mam ci podbić ego, panie sucharze? - zwijam czarny materiał w rulon i kładę go sobie pod głowę.
- Moje ego i tak już jest podbite - odpowiada. - Cholera. Tutaj wszystko wygląda w porządku. Nic nie jest zepsute. - zmienia temat. - spróbuję go odpalić.
- Dobra - kwituję lakonicznie i rozkoszuję się chwilą relaksu na dachu samochodu. Promienie porannego słońca, idealnie ogrzewają moją sylwetkę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz mogłam tak w spokoju delektować się spokojem.
- Rachel ? - zagaja Rafael. - wiesz, że bez paliwa nie da się jeździć, prawda?
------
Hej misie ❤️
Wiem, że długo czekacie na rozdziały, ale naprawdę robię co mogę 😲😲
Nie sądziłam, że w wakacje będę miała mniej czasu na pisanie niż w roku szkolnym! Przepraszam 😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro