Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" W gorącej wodzie kąpana"

- Znalazłem narzeczoną - odpowiada dumnie i przyciąga mnie do swojego boku, aby w ten sposób pokazać, że należymy do siebie. Rzadko kiedy uważam, że cokolwiek jest słodkie, ale ten gest w tej sytuacji taki właśnie jest. Molly przeskakuje spojrzeniem to na mnie to na swojego wnuka, a potem z chytrym uśmiechem wsiada z powrotem do garbusa i mocno zatrzaskuje za sobą drzwi.

- Hugo, zawróć. Musimy jechać na naszego księżulka. Trzeba wybrać datę ślubu! Byle jak najszybciej. - ponownie wystawia głowę przez okno. - Co powiecie na ten weekend? Babcia z super mocami Molly zorganizuje wam ślub jak ta lala.

- Babciu nie ma pośpiechu - wtrąca Rafael, ale oboje doskonale wiemy, że nic nie wskóra. Molly jest po prostu narwana i jak się nakręci nic jej nie zatrzyma. Ta staruszka musi mieć wbudowane w tyłku baterie, bo ma więcej energii niż ja, a jest jakieś czterdzieści lat starsza. Chciałabym na starość mieć tyle wigoru, co ona.

- Jak to się mówi, ćwoku. - zamyśla się na moment. - Prędkie chrzciny z prędkiego wesela. - uśmiecha się cwanie. - Hugo, jedź. Nie mamy czasu.

- Babciu, uspokój się trochę - kwituje Rafael, ale bezskutecznie. Hugo budzi do życia silnik w garbusie.

- Nic nie słyszę! - woła Molly. - Ta rura wydechowa za głośno chodzi! To pa! Hugo jedźże w końcu ty stara pierdoło! - zielony garbus po chwili znika nam z pola widzenia, a my nadal stoimy w tej samej pozycji i tak naprawdę nie wiem, dlaczego. Po prostu Molly nas załatwiła na cacy. No cóż, kobieta jest w gorącej wodzie kąpana i nic na to nie poradzimy.

- W sumie niech jej będzie - mówi po chwili czarnowłosy. - Nie mamy nic do stracenia, a noc poślubna już na nas czeka.

- No same plusy! - uśmiecham się. - Już nie mogę się doczekać. To jedziemy na farmę?

- Jasne - klepie mnie po tyłku oraz otwiera drzwi od strony pasażera. Pomaga mi wgramolić się na siedzenie tego giganta, a następnie zajmuje swoje miejsce. - Mam nadzieję, że babcia zrobiła jakiś dobry obiad. Zjadłbym sobie jakiegoś kurczaczka.

- Żona nie gotuje - wskazuję na siebie. - mam do tego dwie lewe ręce. Potrafię naszykować jedynie kanapki, chociaż czasem nawet to potrafię zrypać.

- Jak? - dziwi się.

- Normalnie. Farba zamiast masła, na przykład. - udaję zrozpaczoną biedną dziewczynkę, która wyznaje swoje grzeszki, a tak naprawdę chce mi się śmiać z własnego roztrzepania. - Nie raz zdarzyło mi się w środku nocy użyć farby zamiast masła, czy nutelli, więc wolę od razu cię oświecić, że ja Rachel Frances Brinton nie gotuję.

- W takim razie mąż gotuje - odpowiada z rozbawieniem oraz skręca na drogę polną, która prowadzi prosto na farmę. - Ale mąż nie sprząta.

- Żona wszędzie ma bałagan. - droczę się, aczkolwiek mówię prawdę. Wystarczy zobaczyć moje mieszkanie, żeby wiedzieć, jakim typem człowieka jestem.

- W takim razie mąż zatrudni gosposię.

- Żona się zgadza. - nie mogę przestać się uśmiechać, a jeśli tak dalej pójdzie to na starość będę bardzo pomarszczona. No, ale z drugiej strony to będzie mi blisko do grobu, więc kogo będą obchodzić moje zmarszczki? Nikogo!

- A mąż się cieszy, że żona została usatysfakcjonowana.

- Mam nadzieję, że żona będzie usatysfakcjonowana po nocy poślubnej.

- Mąż ją zapewnia, że będzie krzyczeć jego imię przez całą noc.

- Żona już nie może się doczekać. - śmiejemy się głupkowato do siebie i pierwszy raz odnoszę wrażenie, że to małżeństwo naprawdę może się udać. Już nawet nie chcę myśleć o nim pod kątem biznesowym, gdyż nie potrafię sobie wyobrazić naszego małżeństwa, w którym każde z nas żyłoby po swojemu. Osobne mieszkanie, inni partnerzy, czy intercyza to mało realna przyszłość.

Rafael parkuje samochód przed domem, za którym tak bardzo się stęskniłam, a nie było mnie tu zaledwie pięć dni. Nic nie poradzę na to, że to właśnie tu czuję się jak w raju i chciałabym, żeby w przyszłości tu zamieszkać.

- Kurwa - mówi pod nosem i spogląda na stojącą na werandzie Peyton z nieznanym dla mnie rudowłosym facetem. - A był taki rewelacyjny dzień. - niechętnie wysiadamy z samochodu i nieśpiesznie zmierzamy w kierunku naszych gości.

- Rafael, Rachel. - wita się Peyton, która spokojnie gładzi swój ciążowy brzuch. - Nie spodziewałam się was tutaj. Przecież wyjechaliście.

- Niespodzianka - fuka pod nosem mój narzeczony. Ah, jak to pięknie brzmi, prawda? Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazję na zostanie panną młodą, ale jak widać życie potrafi nas zaskakiwać. - Czego chcecie?

- Może trochę milej, frajerze. - odzywa się rudowłosy.

- Dauglas - upomina go ciężarna. - Nie kłóćmy się.

- Zabawne - stwierdza Rafael. - Nie przyszłaś się tu kłócić? - prycha. - To, więc po co przyszłaś? Postać sobie na werandzie?

- Oglądałam to, co należy do mnie. - odpowiada z kpiącym uśmieszkiem, a frajer o imieniu Dauglas przyciąga ją do siebie i całuje w skroń.

- Do nas, kochanie. Nasz synek będzie miał dużo miejsca do zabawy.

- Chyba was posrało, że oddamy wam farmę tak bez walki - oznajmiam z zaciętą miną.

- Oj, biedaczko - nabija się dziewczyna. - Jesteś dziewczyną idioty, który przepisał to wszystko na mnie, więc radziłabym od niego szybko uciekać. Nikt nie chciałby żyć z taką ofermą.

- No ja przynajmniej nie usunęłabym jego dziecka - odpowiadam z wrogością. - Jaką to trzeba być osobą, żeby dla własnych egoistycznych pobudek zachodzić w ciążę, a następnie ją usuwać? Nigdy nie nazwę Rafaela ofermą, bo on przynajmniej ma jakieś wartości. To ty jesteś nikim i to ty nie powinnaś oceniać Rafaela, bo zrobił to, co zrobił dla ciebie i dla waszego dziecka. Więc stul pysk i wynoś się stąd zanim ci przyłożę.

- Jesteś bezczelna - fuka.

- Słyszałaś co powiedziała? - wtrąca Rafael. - Wynoś się stąd zanim tego pożałujesz.

- Ta farma i tak już jest nasza.

- Nie byłabym tego taka pewna - odpowiadam ze stoickim spokojem i zakładam ręce na biodra. - Wszystko się jeszcze może zmienić, kochanie. - posyłam jej buziaka, na co krzywi się, ale posłusznie wsiada wraz ze swoim mężem do samochodu, a po chwili widać za nimi jedynie gęste kłęby kurzu.

- Mąż jest dumny ze swojej żony - szepcze mi do ucha. - Potrafisz być zołzą.

- Twoją zołzą. -dopowiadam.

- Moją. - całuje mnie w czubek głowy. - A teraz chodźmy coś zjeść bo mój żołądek zaczął komponować nowy hymn narodowy.

------
Hej misie ❤️
Dzisiejszy mini maraton tym razem nie kończy się polsatem 😂😂 Chyba!
Dobranoc ☀️
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro