Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Poznam faceta, który...''

[... ], a moje usta atakują jego wargi. Początkowo, Rafael nie reaguje na moją gwałtowność, jednak po chwili jakby obudził się z jakiegoś transu i odwzajemnia gest. Jego dłonie od razu lądują na moich pośladkach, lekko je ściskając, a ja nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła kręcić się na jego udach. Nasze języki toczą ze sobą walkę i ostatecznie to mi udaje się zdominować, ale czarnowłosy nie wygląda na kogoś komu to przeszkadza.

- TY POJEBANY SUKINSYNIE! - głośny krzyk jakiegoś faceta sprowadza nas do rzeczywistości. Schodzę z kolan Rafaela i ponownie siadam obok niego, opierając plecy o drzewo.

- Ty jesteś skończonym skurwielem! - głos drugiego faceta jest trochę cichszy, ale echo powoduje naturalne nagłośnienie. Mam nadzieję, że cała okolica nie słyszy mojego szybko bijącego serca i nierównego oddechu.

- Cholera. - kwituje Rafael. - Gdyby nie Turner, wziąłbym cię przy tym drzewie.

- Kurde! Zabiję tego idiotę! - mrużę oczy i przyglądam się wysokiemu facetowi z mocno widocznym piwnym brzuszkiem i zakolami na głowie, który szarpie się ze znacznie niższym i chudszym przeciwnikiem.

- Te cudowne festyny - drwi. - Turner to miejscowy pijak, który awanturuje się dosłownie z każdym, a Marshall to mąż Joan i przy okazji ojciec Peyton. - wstaję niezdarnie z ziemie i otrzepuję sukienkę z suchej trawy i poprawiam włosy. Nie daruję tym debilom, zniszczenia mojego pierwszego pocałunku z moją nocną fantazją. Popamiętają Rachel Brionton do końca życia. - Co robisz? - pyta czarnowłosy lekko zaskoczony.

- Idę zaprezentować im gniew artystki. - cmokam w powietrzu i zanim ktokolwiek zdąży mnie zatrzymać, przemierzam te kilkanaście metrów, gdzie mężczyźni skaczą sobie do gardeł.

- Zniszczę cię ty mały fiucie - krzyczy Turner w momencie, gdy pojawiam się na ich prowizorycznym ringu, gdzie zebrało się całkiem duże grono gapiów.

- Fiut może być mały, duży, gruby i cienki - wtrącam z drwiną. - A panów co najwyżej mogę nazwać pospolitymi kutasami bez mózgów, którzy leją się pod publikę i przerywają mi gorącą schadzkę pod dębem! - unoszę głos, a Turner i Marshall zaprzestają swój pojedynek i obaj przyglądają się mi z otwartymi ustami.

- A ty, to? - pyta Turner.

- Kobieta, która jest napalona na swojego ogiera, a panowie właśnie popsuli mi klimat mojego rendez vous! - fukam całkowicie poważnie, bo wiem, że kolejna taka sytuacja z udziałem Rafaela nie zdarzy się prędko. Gdy wrócimy na farmę, czar pryśnie i znów zaszyje się w samotności by realizować swoje wielkie pomysły na wzbogacenie się. - Jesteście egoistami! - dodaję.

- Yyyy - Marshall drapie się po brodzie. - Przepraszamy?

- No ja myślę - tupię nogą jak mała dziewczynka. - Weźcie panowie na wstrzymanie i idźcie się wyżyć na żonach, a nie na sobie! Wszystkim wyszłoby to na dobre! - spoglądam na licznych gapiów. - A wy, co? Rozejść się! Koniec przedstawienia! Więcej nie będzie wojen kurczaków! Jajka z dupy im nie wyjdą! - następnie odwracam się do wszystkich plecami. - Nara! - podnoszę prawą dłoń i odchodzą powolnym krokiem, czując na swoich plecach kilkanaście spojrzeń.

- I widzisz, maleńki? - uśmiecham się do Rafaela. - Tak się załatwia sprawy! - pstrykam mu przed nosem palcami i kręcąc tyłkiem mijam go i kieruję się w stronę parkingu. Nie mam ochoty już tutaj siedzieć, tym bardziej, że magiczny klimat już nie wróci. Mam nadzieję jednak, że szybko znów między nami zaiskrzy i powróci ta namiętność.

- Ty jesteś niemożliwa - śmieje się. - Kurwa, ty jesteś niesamowita.

- Przecież wiem - szczerzę zęby w uśmiechu. Docieramy do czarnego Hummera w ciszy, a gdy siadam na fotel i zapinam pasy dopada mnie senność. Niekontrolowanie ziewam raz za razem, nie nadążając nawet zakrywać ust, dłonią.

- To był długi dzień - stwierdza czarnowłosy. - Czas spać.

- Ale w twoim łóżku - dopowiadam sennie i zamykam oczy.

***

- Ooł - jęk Rafaela przywraca mnie z krainy snu. Otwieram oczy i przez moment próbuję zlokalizować miejsce, w którym właśnie jestem. Ah! Samochód. No tak.

- Co jest?

- Czy ja mam zwidy, czy przed domem stoi biały Jeep? - pyta lekko poirytowany. Wbijam spojrzenie w samochód przed nami.

- Ta, to białe autko - potwierdzam.

- Pięknie - wzdycha przeciągle. - Cała rodzinka w komplecie. Babcia, dziadek, mama, tata. Ekstra.

- Poznam faceta, który cię spłodził? - pytam podekscytowana, a moje zmęczenie od razu schodzi na drugi plan. Nie czekam na jego odpowiedź, tylko wysiadam z Hummera i w podskokach pokonuję odległość do domu. Uwielbiam Molly, lubię pana Hugo i pragnę Rafaela, więc jego rodzice też powinni być przyjaznymi ludźmi. Skoro ojciec czarnowłosego to syn Molly, a to kobieta jest chodzącą bombą nuklearną to jestem w święcie przekonana, że genetyka nie zawiodła.

- Rachel! - woła za mną czarnowłosy. - Nie ekscytuj się tak. Pewnie i tak już poszli spać po długiej podróży. - ignoruję jego wypowiedź i wpadam do domu jak torpeda.

- A oto i ona! - klaszcze Molly. - Cudowna Rachel, o której już wiecie normalnie wszystko! - para od razu uśmiecha się do mnie, a w ich spojrzeniu dostrzegam jedynie ciepło i radość.

- Witaj, kochanie. - wita się ze mną kobieta, zapewne mama Rafaela. - Jestem Gwen i naprawdę jestem szczęśliwa, że mój pracuś w końcu sobie kogoś znalazł.

- Dzień dobry, Gwen.

- O rany - kwituje Rafael. - Co wam znów babcia naopowiadała?

- Ty niewdzięczniku - zagaja Molly. - Ja tylko przedstawiłam im ich piękną synową.

- Ja pierdolę - słyszę za sobą szept Rafaela i mam ochotę się roześmiać. On nie wie, że ja wiem, że Molly chce nas zeswatać. Jak dla mnie ten plan i tak nie wypali, zwracając uwagę na nasze prywatne życie, ale do końca moich wakacji w tym raju, jestem skłonna zabawić się w grę, którą zaczęła toczyć Molly.

-----
Hej misie ❤️
Wiem wiem! Spóźnienie! Ale po prostu za późno wróciłam do domu 😂
Ale mam jeszcze malutkie wyjaśnienie!
Dostałam wczoraj dwa komentarze na temat Cassandry i jej choroby! Chciałam jedynie zazcznaczyć, że nie chcę od razu zdradzać na co cierpi na dziewczyna, a co do psychotropów to sytuacja wyglada tak, że niekoniecznie ona je spożywa. Na razie nazywam jej stan '' chorobą umysłową'' tylko dlatego, żeby nie zdradzać wam od razu wszystkiego.
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro