Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Nieczysta gra"

Gromki śmiech mojego ojca jest przesycony kpiną, lecz jego oczy wciąż mają w sobie groźne iskry. Nie rozumiem, dlaczego moje słowa wywołały u niego taką reakcję, skoro błagał mnie o to odkąd umarła mama.

- Rachel - poważnieje. - Nie oddam ci tych udziałów za nic w świecie. Za dwa miesiące ruszamy z budową oczyszczalni ścieków, a farmę przejmie Joan Marshall wraz z mężem.

- Tak? - unoszę prowokująco brew. - Pokaż mi kontrakt, jaki podpisałeś z Marshallami.

- Po co? - pyta z rezerwą i w ten oto sposób podkłada pod siebie bombę, która w bardzo szybkim czasie może ostudzić jego zapędy i zniszczyć jego cudowne plany.

- Dobrze wiesz - podchodzę wolnym krokiem do okna, z którego mam brzydki widok na sąsiedni budynek. - Mama w testamencie zapisała mi dwadzieścia pięć procent swoich udziałów tej firmy i dwadzieścia pięć procent Aidenowi, a wiesz co to oznacza? - pytam z kpiną. Dobrze jest widzieć jego zagubienie. Pierwszy raz od dwunastu lat mam coś do powiedzenia. Mam prawo negocjować i nie przestanę dopóki nie odzyskam tego, co należy się państwu Rivera.

- Rachel, odpuść.

- Nie. - wzdycham. - Dobrze wiesz, że według prawa na kontrakcie musi widnieć mój cudowny i zamaszysty podpis. - wymuszam śmiech i z powrotem podchodzę do biurka, aby dać ojcu do zrozumienia, że się nie poddam. Może i ma mnie za totalne zero, ale to zero ma pazurki i właśnie je sobie ostrzy.

- Ależ on tam widnieje. - rzuca w moją stronę czarną teczkę. Otwieram ją i wyjmuję z niej plik papierów, na których rzeczywiście jest mój podpis, mimo że jestem pewna, że tych akurat dokumentów nigdy nie miałam w ręce. Podpisywałam dla ojca różne umowy, ale nie to. Ze skupieniem spoglądam na datę i już wiem, że ktoś postanowił pobawić się kopiuj i wklej.

- Ależ tato - prycham. - To nie jest mój podpis. Wtedy mnie nawet nie było w mieście.

- Trudno. Umowa podpisana, wszystko się zgadza, a twój podpis mimo że podrobiony, wygląda autentycznie, więc wyjdź i wracaj do swojego malowania. - otwieram usta kilkakrotnie, ale nie wydobywa się przez nie ani jedno słowo. Jestem świadoma powagi sytuacji, gdyż ta parafka naprawdę wygląda jak moja, a jedyną osobą, która potrafiła podrobić mój podpis była Blanca. Zrozpaczona cofam się w stronę drzwi, obserwując triumf wypisany na twarzy ojca. Jest perfidnym gnojem, a moja pseudo przyjaciółka mnie oszukała. Pomogła mu!

- Chciałam oddać swoje udziały, chciałam rzucić malowanie, żebyś oddał te pieprzone udziały mnie, ale dla ciebie liczą się tylko pieniądze.

- To, co proponujesz jest nic nie warte. Maluj dalej, rysuj dalej, mam to gdzieś. - nagle czuję przypływ niepohamowanej złości i energii. Nie potrafię tego realnie wyjaśnić, ale czuję jakby ktoś dał mi mocnego kopniaka w tyłek i krzyknął do mojego ucha, że nie powinnam się poddawać i walczyć dla Rafaela. Tak! Rafael! To jest myśl. Uśmiecham się pod nosem na pomysł, iż moja mama mogła odczytać mój list i właśnie pomaga mi w walce z ojcem. Może to głupie i nierealne, ale teraz właśnie wiem, co powinnam zrobić.

- Ale w zasadzie mogłabym z moimi udziałami włączyć kogoś do tego projektu, prawda? - pytam bez cienia emocji.

- Tylko kogoś z rodziny. - odpowiada po namyśle. - Czyli mnie, albo Aidena, ale jak już wiesz, my już jesteśmy w tym projekcie, więc nic ci to nie da.

- Oj uwierz - uśmiecham się przebiegle. - Ta informacja daje mi duże pole do popisu. - z tymi słowami wychodzę z gabinetu i pośpiesznie udaję się do windy. Nie lubię tych małych klatek, ale mus to mus. W windzie natykam się na Gary'ego, jednego z informatyków.

- Cześć - mówię.

- Hejka - odpowiada z radosnym uśmiechem. - Dawno cię tu nie było.

- Mam dużo pracy - odpowiadam i z wyczekiwaniem przyglądam się numerkom pięter. Im szybciej stąd wyjdę, tym szybciej rozprawię się z Blancą i wrócę na farmę, aby omówić plan działania. Ojciec zagrał nieczysto, więc my zrobimy to samo. Dziękuję mamo! Mogłabym oskarżyć tatę o podrobienie podpisu, ale sam proces sądzenia będzie trwał pół roku, a nie mamy aż tyle czasu.

- A może chciałabyś skoczyć na kawkę? - pyta po chwili namysłu i uśmiecha się do mnie zachęcająco. Gary jest naprawdę miłym i ułożonym facetem, ale nie jest w moim typie. I nie mówię tu o wyglądzie, bo jest naprawdę przystojny, ale jego sposób bycia mi nie odpowiada. Jest po prostu nudny i po piętnastu minutach rozmowy, nie mamy już tak naprawdę o czym dyskutować.

- Dzisiaj nie dam rady. Przepraszam.

- W porządku, rozumiem. - klepie mnie po ramieniu. - Ale jakbyś coś kiedyś chciała to znasz mój numer. - z tymi słowami wychodzi z windy, a ja zaraz za nim. Przed budynkiem czeka na mnie Paul, który słucha na cały głośnik:" I love rock n roll." Zajmuję pośpiesznie miejsce pasażera i zapinam pasy.

- Zawieź mnie do Blancii.

- Stało się coś?

- Kurwa! Jedź! - krzyczę i od razu robi mi się głupio, za to że tak naskoczyłam na przyjaciela. - Przepraszam.

- Za co? - prycha. - Pierwszy raz słyszę jak przeklinasz. - nabija się. - A więc, kierunek Blanca.

----
Hej misie ❤️
Wróciłam z wakacji z głową pełną pomysłów! I dziękuję za to, że jesteście tu i czekacie 😘
Pomimo tych wszystkich polsatów!
Kocham was moje misie ❤️
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro