"Nieczysta gra"
Gromki śmiech mojego ojca jest przesycony kpiną, lecz jego oczy wciąż mają w sobie groźne iskry. Nie rozumiem, dlaczego moje słowa wywołały u niego taką reakcję, skoro błagał mnie o to odkąd umarła mama.
- Rachel - poważnieje. - Nie oddam ci tych udziałów za nic w świecie. Za dwa miesiące ruszamy z budową oczyszczalni ścieków, a farmę przejmie Joan Marshall wraz z mężem.
- Tak? - unoszę prowokująco brew. - Pokaż mi kontrakt, jaki podpisałeś z Marshallami.
- Po co? - pyta z rezerwą i w ten oto sposób podkłada pod siebie bombę, która w bardzo szybkim czasie może ostudzić jego zapędy i zniszczyć jego cudowne plany.
- Dobrze wiesz - podchodzę wolnym krokiem do okna, z którego mam brzydki widok na sąsiedni budynek. - Mama w testamencie zapisała mi dwadzieścia pięć procent swoich udziałów tej firmy i dwadzieścia pięć procent Aidenowi, a wiesz co to oznacza? - pytam z kpiną. Dobrze jest widzieć jego zagubienie. Pierwszy raz od dwunastu lat mam coś do powiedzenia. Mam prawo negocjować i nie przestanę dopóki nie odzyskam tego, co należy się państwu Rivera.
- Rachel, odpuść.
- Nie. - wzdycham. - Dobrze wiesz, że według prawa na kontrakcie musi widnieć mój cudowny i zamaszysty podpis. - wymuszam śmiech i z powrotem podchodzę do biurka, aby dać ojcu do zrozumienia, że się nie poddam. Może i ma mnie za totalne zero, ale to zero ma pazurki i właśnie je sobie ostrzy.
- Ależ on tam widnieje. - rzuca w moją stronę czarną teczkę. Otwieram ją i wyjmuję z niej plik papierów, na których rzeczywiście jest mój podpis, mimo że jestem pewna, że tych akurat dokumentów nigdy nie miałam w ręce. Podpisywałam dla ojca różne umowy, ale nie to. Ze skupieniem spoglądam na datę i już wiem, że ktoś postanowił pobawić się kopiuj i wklej.
- Ależ tato - prycham. - To nie jest mój podpis. Wtedy mnie nawet nie było w mieście.
- Trudno. Umowa podpisana, wszystko się zgadza, a twój podpis mimo że podrobiony, wygląda autentycznie, więc wyjdź i wracaj do swojego malowania. - otwieram usta kilkakrotnie, ale nie wydobywa się przez nie ani jedno słowo. Jestem świadoma powagi sytuacji, gdyż ta parafka naprawdę wygląda jak moja, a jedyną osobą, która potrafiła podrobić mój podpis była Blanca. Zrozpaczona cofam się w stronę drzwi, obserwując triumf wypisany na twarzy ojca. Jest perfidnym gnojem, a moja pseudo przyjaciółka mnie oszukała. Pomogła mu!
- Chciałam oddać swoje udziały, chciałam rzucić malowanie, żebyś oddał te pieprzone udziały mnie, ale dla ciebie liczą się tylko pieniądze.
- To, co proponujesz jest nic nie warte. Maluj dalej, rysuj dalej, mam to gdzieś. - nagle czuję przypływ niepohamowanej złości i energii. Nie potrafię tego realnie wyjaśnić, ale czuję jakby ktoś dał mi mocnego kopniaka w tyłek i krzyknął do mojego ucha, że nie powinnam się poddawać i walczyć dla Rafaela. Tak! Rafael! To jest myśl. Uśmiecham się pod nosem na pomysł, iż moja mama mogła odczytać mój list i właśnie pomaga mi w walce z ojcem. Może to głupie i nierealne, ale teraz właśnie wiem, co powinnam zrobić.
- Ale w zasadzie mogłabym z moimi udziałami włączyć kogoś do tego projektu, prawda? - pytam bez cienia emocji.
- Tylko kogoś z rodziny. - odpowiada po namyśle. - Czyli mnie, albo Aidena, ale jak już wiesz, my już jesteśmy w tym projekcie, więc nic ci to nie da.
- Oj uwierz - uśmiecham się przebiegle. - Ta informacja daje mi duże pole do popisu. - z tymi słowami wychodzę z gabinetu i pośpiesznie udaję się do windy. Nie lubię tych małych klatek, ale mus to mus. W windzie natykam się na Gary'ego, jednego z informatyków.
- Cześć - mówię.
- Hejka - odpowiada z radosnym uśmiechem. - Dawno cię tu nie było.
- Mam dużo pracy - odpowiadam i z wyczekiwaniem przyglądam się numerkom pięter. Im szybciej stąd wyjdę, tym szybciej rozprawię się z Blancą i wrócę na farmę, aby omówić plan działania. Ojciec zagrał nieczysto, więc my zrobimy to samo. Dziękuję mamo! Mogłabym oskarżyć tatę o podrobienie podpisu, ale sam proces sądzenia będzie trwał pół roku, a nie mamy aż tyle czasu.
- A może chciałabyś skoczyć na kawkę? - pyta po chwili namysłu i uśmiecha się do mnie zachęcająco. Gary jest naprawdę miłym i ułożonym facetem, ale nie jest w moim typie. I nie mówię tu o wyglądzie, bo jest naprawdę przystojny, ale jego sposób bycia mi nie odpowiada. Jest po prostu nudny i po piętnastu minutach rozmowy, nie mamy już tak naprawdę o czym dyskutować.
- Dzisiaj nie dam rady. Przepraszam.
- W porządku, rozumiem. - klepie mnie po ramieniu. - Ale jakbyś coś kiedyś chciała to znasz mój numer. - z tymi słowami wychodzi z windy, a ja zaraz za nim. Przed budynkiem czeka na mnie Paul, który słucha na cały głośnik:" I love rock n roll." Zajmuję pośpiesznie miejsce pasażera i zapinam pasy.
- Zawieź mnie do Blancii.
- Stało się coś?
- Kurwa! Jedź! - krzyczę i od razu robi mi się głupio, za to że tak naskoczyłam na przyjaciela. - Przepraszam.
- Za co? - prycha. - Pierwszy raz słyszę jak przeklinasz. - nabija się. - A więc, kierunek Blanca.
----
Hej misie ❤️
Wróciłam z wakacji z głową pełną pomysłów! I dziękuję za to, że jesteście tu i czekacie 😘
Pomimo tych wszystkich polsatów!
Kocham was moje misie ❤️
Buziole 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro