Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

'' Na ogół silny mężczyzna, płacze"

- Może pan powtórzyć jeszcze raz? - pyta miejscowy szeryf, który jest bardziej zainteresowany długimi nogami Chloe, niż tym, że ktoś nas nęka.

- Kurwa jego pieprzona mać - warczy Rafael. - Mój samochód spłonął, ktoś go podpalił, co w tym trudnego do zapamiętania! - ciska w szeryfa wrogim spojrzeniem, a jego zaciśnięte pięści niemal szykują się do zadania ciosu.

- No tak tak - mamrocze szeryf. - I nie ma żadnych podejrzanych?

- To pewnie Marshalowie - dopowiada Molly. - Są do tego zdolni.

- Mhm - zapisuje coś w swoim notesie, a następnie wstaje z fotela i wyciąga dłoń do mojego męża. - szkoda tak pięknego samochodu.

- W dupie mam samochód. - warczy. - Mogę sobie kupić takich pięć, ale do kurwy nędzy, ktoś mógł zginąć! Zachowuje się pan tak jakby wszystko panu zwisało, a tu chodzi o nasze bezpieczeństwo! A co jeśli następnym razem ktoś z nas ucierpi? Kurwa mać, zacznijcie pracować jak należy, bo obecnie potraficie tylko brać pieniądze z naszych podatków, a tutaj naprawdę ktoś może stracić życie.

- Panie Rivera, proszę o spokój. Obiecuję, że znajdę sprawcę.

- Lepiej dla pana, żeby tak było. - fuka, a następnie z wyrazem poirytowania wychodzi z pokoju.

- Rafael - wołam. - Gdzie idziesz? - nawet się nie odwraca, lecz po chwili słychać jedynie trzask frontowych drzwi. Molly kładzie mi rękę na ramieniu, a na twarzy gości jej uśmiech, ale nie radości, tylko smutku.

- Wróci jak się uspokoi - tłumaczy. - Zawsze ucieka na jakiś czas, gdy dzieje się coś poważnego.

- To ja już pójdę - wtrąca szeryf.

- Do widzenia - mówię, a Hugo wprowadza naszego gościa, tłumacząc mu ponownie szczegóły całego zajścia. Jestem zmęczona tym dniem. Jak dla mnie wydarzyło się zbyt wiele, żeby nawet w spokoju napić się zwykłej herbaty. Najpierw cudowna ceremonia ślubna, potem krótkie przyjęcie, przerwane wybuchem Hummera, a teraz ucieczka Rafaela od tego całego zamieszania. Podczas gdy strażacy gasili pożar, nasi weselni goście stracili zapał do świętowania. Z resztą, ja i Rafael również. Myśl, że ktoś jest zdolny do czegoś takiego, budzi we mnie lęk, a to wcale nie jest miłe uczucie.

- Rachel, skarbie. - zagaja Eunice, która mocno ściska dłoń swojego męża. - Może położysz się spać? Jesteś zapewne zmęczona.

- Poczekam na Rafaela. - wyjaśniam.

- Prędko nie wróci - dopowiada Molly. - Zbyt wiele się wydarzyło, więc musi sobie wszystko przemyśleć. Powinnaś pójść spać.

- Gdzie mogę go znaleźć ? - zmieniam temat, bo mam głęboko gdzieś sen. Nie mogę zostawić Rafaela w takim stanie. Nikt nie powinien się zadręczać czymś na co nie miał wpływu, a właśnie to pewnie robi mój mąż. Zadręcza się.

- Niech pobędzie sam - tłumaczy Molly. - Daj mu trochę czasu, niech ochłonie. Wróci za kilka godzin znacznie spokojniejszy. - kapituluję, ponieważ nie wyciągnę nic więcej od babci, ani od Eunice. Z westchnieniem wstaję z kanapy i wygładzam i tak już mocno pogiętą i brudną suknię ślubną.

- Więc dobranoc. - mówię jedynie i idę w stronę schodów. Mam dość dzisiejszego dnia, ale na pewno nie mogę tak po prostu iść spać, gdy wiem, że Rafael gdzieś siedzi samotnie i zadręcza się tym wszystkim. Czym prędzej zmieniam kierunek chodu i wychodzę z domu prosto na parne i duszne powietrze. Schodzę z werandy i rozglądam się wokół, ponieważ nie mam żadnego pojęcia, gdzie powinnam zacząć szukać. Gdybym była na jego miejscu zapewne szukałabym miejsca z dala od ludzi. Takiego, w którym czułabym się dobrze sama ze sobą, aczkolwiek Rafael się ode mnie różni, więc w zasadzie mógł zaszyć się wszędzie,ale na sam początek powinnam zajrzeć w pewne miejsce.

Mijam wrak samochodu, uciekając od niego wzrokiem, a następnie otwieram masywne drzwi od stodoły i ku mojej uldze, znajduję go, siedzącego na krześle przy naszym stole. Głowę ma ukrytą w dłoniach, przez co wygląda bardzo bezbronnie.

- Rafe - mówię po cichu i powoli idę w jego stronę. Unosi na mnie swoje smętne spojrzenie i wzdycha.

- Miałem nadzieję, że tu przyjdziesz. - mówi poważnie. - Myślałem, że jak posiedzę sam to uda mi się uspokoić, ale najwidoczniej już mi to nie pomaga.

- Po prostu wydarzyło się zbyt wiele...

- Wcale nie - przyciąga mnie do siebie, tak że siadam prosto na jego kolanach. Chowa twarz w moje włosy i mocno zaciąga się ich zapachem. - Tu nie chodzi o to, że ktoś zniszczył mi samochód i wesele. Po prostu wystraszyłem się, że ktoś mógł ucierpieć. A co jeśli to nie Hummer byłby celem, tylko ta stodoła? W głowie pojawia mi się multum strasznych scenariuszy i naprawdę jestem przerażony. Już straciłem dziecko, więc nie chcę teraz tracić nikogo więcej.

- Nie stracisz - wtulam się w niego. - Obiecuję.

- Nie możesz tego obiecać. - rozkleja się. Pierwszy raz jestem świadkiem, jak ten na ogól silny mężczyzna płacze. - Przerosło mnie to wszystko. - wyznaje. - Nie radzę sobie z tym całym gównem. To zbyt wiele... Mógł ktoś zginąć. - wtula mnie do siebie, a jego szorstkie dłonie gładzą moje plecy. Siedzimy w takiej pozycji minuty, ale dzięki temu czuję jak z mojego ciała odchodzą negatywne emocje, a zastępuje je tylko i wyłącznie spokój.

- Może, wróćmy do domu i połóżmy się spać. - proponuję.

- Jasne - szepcze. - Chodźmy.

----
Hej misie ❤️
Dobranoc 😘
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro