Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Ktoś nas zaczyna sabotować''

- Jesteś szczęściarzem, ziom! - Cole obtacza ramionami mojego męża i mocno klepie go po plechach. Stoimy na schodach przed kościołem i czekamy aż niewielka garstka gości złoży nam życzenia. Pogoda nam dopisała, nie ma wiatru ani deszczu, a słońce świeci wysoko na niebie.

- Wiem - odpowiada Rafael i również klepie przyjaciela po plecach. - A teraz mnie puść, zanim pomyśli, że ją zdradzam.

- No siostra! - przede mną pojawia się Aiden, uśmiechający się od ucha do ucha, a za nim kroczy rozpromieniona Chloe. - Gratulacje.

- Dziękuję. - przytulam się do jego klatki piersiowej pierwszy raz odkąd zmarła mama. Po jej śmierci Aiden nie dopuszczał mnie do siebie, więc w bardzo szybkim tempie oddaliliśmy się od siebie. Aczkolwiek tli się we mnie cień nadziei na poprawienie naszych relacji. Chcę mieć brata po prostu. Odsuwa się ode mnie i podchodzi rozbawiony do czarnowłosego, aby uścisnąć mu dłoń. - Współczuję ci szwagier. Twoja żona to wariatka.

- Zamknij się imbecylu - fuka do niego Molly. - Nie mów tak o mojej Rachel, która urodzi mi multum prawnuków!

- Babciu - wtrąca Rafael. - Czy ty wszystko musisz słyszeć?

- Tak! Dzisiaj będę stać przed waszą sypialnią w nocy ze szklanką, żeby nie przegapić punktu kulminacyjnego! Nikt mi nie zabroni...

- Molly - piszczący głosik nieznanej mi kobiety, zwraca uwagę babci Rafaela.

- Eunice! - świergocze Molly. - Jakże się cieszę że cię widzę, siostrzyczko! Spóźniłaś się na ślub, ale i tak cię kocham! - dwie niskie kobiety wtulają się w siebie niczym dwie papużki nierozłączki, a widok jest tak rozbrajający, aż nie mogę powstrzymać się od radosnego westchnienia.

- Dobra, dobra. - wtrąca Hugo. - I tak wszyscy wiemy, że do końca dnia zdążycie pokłócić się dwadzieścia razy.

- Twój mąż chyba nas obraża - odpowiada Eunice i karcąco lecz z uśmiechem wgapia się w swojego szwagra. - Rafael! Mój słodki kurczaczku. - rozkłada ramiona i nieśpiesznie wchodzi na schody, a jej długa pomarańczowa spódnica do ziemi plącze się pomiędzy jej nogami. - Wybacz, że nie dotarłam na czas, ale Joshua prowadzi jak emeryt!

- Przecież nim jestem, kochanie! - odpowiada z przekąsem zapewne jej mąż, który właśnie zapoznaje się z moim bratem i jego dziewczyną. Eunice wtula się w czarnowłosego i lekko nim kołysze.

- Jestem tak szczęśliwa, że znalazłeś sobie tak śliczną żonę. - tu spogląda na mnie z ciepłym uśmiechem. - Życzę wam szczęścia i chodźmy coś zjeść, bo kiszki grają mi marsza.

****

Molly przeszła samą siebie. Nie byłam przygotowana na wesele zorganizowane w starej stodole, gdzie na całej szerokości sufitu powieszone są białe lampki, które idealnie oświetlają całe pomieszczenie. Stoliki są okrągłe, a na każdym z nich postawione zostały wazony z polnymi kwiatami, takimi samymi jak na moim wianku. Pomimo, że na całej uroczystości gościmy zaledwie piętnaście osób, to i tak wydaje mi się, że jest tutaj tłoczno.

- Ty stara krowo! -krzyczy Molly. - Zażarłaś mojego kotleta! - zwraca się do siostry.

- Sama go zjadłaś i o tym zapomniałaś, ty jędzo! - fuka Eunice.

-Ah, no tak - prycham z ich małego nieporozumienia.

- One tak zawsze - tłumaczy Rafael i kładzie swoją dłoń na moje udo, by następnie lekko je ścisnąć. Nachyla się nad moją szyją, gdzie zostawia szlak pojedynczych pocałunków, które prowadzą prosto do mojego ucha. - Nie mogę doczekać się naszej nocy poślubnej - szepcze.

- Oh - uśmiecham się figlarnie. - Twoja żona ma zamiar cię wymęczyć.

- Mąż nie ma nic przeciwko. - całuje mnie ponownie, gdy rozlega się potworny huk, tuż za stodołą. Wszyscy jak jeden mąż wstajemy ze swoich miejsc, a Rafael wraz z moim bratem wybiegają na zewnątrz, nim ktokolwiek jeszcze zdąży otrząsnąć się z transu. No pięknie. Nasze wesele dopiero co się zaczęło, a już ktoś postanowił zburzyć naszą harmonię.

- Co tam się do diaska stało? - pyta zaalarmowany Hugo w momencie kolejnego, lecz słabszego wybuchu. Kierowana dziwnym impulsem wyruszam w ślad za moim bratem i mężem, a za mną kroczą pozostali goście. Gdy tylko wychodzę na zewnątrz, kłęby dymu unoszą się w powietrzu zaledwie kilkanaście metrów przed nami.

- Rafael? - wołam. - Co się stało?

- Wróć do środka zanim coś ci się stanie! - odkrzykuje. - Aiden, do kurwy! Dzwoń na tą pieprzoną straż pożarną zanim spłonie coś więcej niż mój samochód! - oczywiście nie słucham prośby czarnowłosego i ruszam w ich kierunku, aby ujrzeć jak biedny Hummer jest otoczony ogniem, który bezlitośnie go pochłania.

- Jezus Maria! - kwituje płaczliwie Molly. - To jakiś koszmar!

- Babciu, nie panikuj! - fuka Rafael, a następnie przenosi swoje zezłoszczone spojrzenie na mnie, idącą w jego kierunku. - Rachel, prosiłem cię, abyś wróciła do środka.

- Przyzwyczajaj się, że twoja żona nie będzie się ciebie słuchać. - odpowiadam spokojnie, ale widząc ten nieszczęsny widok przede mną, mam ochotę się rozpłakać. - A takie cudowne wspomnienia właśnie się palą. - marudzę pod nosem, czym spowodowałam na twarzy czarnowłosego lekki uśmiech.

- Oh, pamiętam. - mówi, ale niemal natychmiast poważnieje. - Ale kurwa mać, kto to kurwa zrobił? I dlaczego?

- Wątpię, żeby nasz ojciec i twój ojciec miał coś z tym wspólnego. - stwierdza Aiden. - Nie bawią się w takie gówno.

- Też tak myślę. - wzdycha. - Gdzie ta pieprzona straż ? Zaraz przyjdzie wiatr i się wszystko rozniesie!

- Joshua - woła Hugo. - Weźmy wąż ogrodowy!

- Pomogę państwu - dopowiada Paul i razem z nimi biegnie ile sił w nogach po chwilową pomoc, aczkolwiek zarówno ja, jak i Rafael przyglądamy się wrakowi samochodu z niemą rozpaczą.

- Ja pierdole! To są kurwa mać jakieś popierdolone żarty! - mówi sam do siebie. - Do chuja! Ktoś nas zaczyna sabotować!

----
Hej misie ❤️
Jako że rozpoczęła się szkoła, rozdziały będą pojawiać się zapewne w soboty 😘
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro