Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Interwencja"

Fotel bujany na werandzie to najbardziej przydatny przedmiot. Nie dość, że jest wygodny, to jeszcze uspokaja i wycisza. Mogę w spokoju posiedzieć i pokontemplować nad wieloma sprawami, głównie o nadchodzącej wystawie sztuki, na której ma pojawić się dziesięć moich obrazów. Po ostatniej porażce, muszę udowodnić przede wszystkim sobie, że potrafię jeszcze stworzyć coś oryginalnego. Wczoraj podczas tego dziwnego pikniku wpadłam na pomysł, który dosłownie może zwalić krytyków z nóg.

Moje obrazy zawiewają nudą? DOBRZE! POKAŻĘ COŚ ŚWIEŻEGO!

Moje obrazy są do bani, tatusiu? UDOWODNIĘ, ŻE SIĘ MYLISZ!

Jestem artystką, wariatką? ZDECYDOWANIE.

Ale czy to źle? ANI TROCHĘ!

Natomiast jestem pewna, że moja wena odblokowała się dzięki temu miejscu, tym ludziom, a głównie dzięki Rafaelowi. To on nieświadomie wskazał mi drogę, którą powinnam podążyć w swoich pracach, więc tak też zrobię. Uśmiecham się sama do siebie, bo w końcu mogę być spokojna o wystawę. Moja wena wróciła ze zdwojoną siłą, a co najważniejsze? Zostaję w tym raju jeszcze przez trzy tygodnie, więc z pewnością moja głowa wypełni się nowatorskimi pomysłami.

- Psia krew. Banda zwyrodnialców! - pan Hugo bełkocze pod nosem, wychodząc z domu dość szybkim krokiem. Wyraz jego twarzy nie jest przyjazny, ale nawet to nie powstrzymuje mnie od zadania pytania.

- Stało się coś? - przystaje na ostatnim schodku, aby spojrzeć na mnie. Tak naprawdę pierwszy raz odkąd tu jestem rozmawiam z dziadkiem Rafaela. Jest on człowiekiem, który dba o swoją farmę jak najlepiej potrafi, co zabiera mu naprawdę sporo czasu, dlatego rzadko widzę go w domu.

- Tracę wiarę w ludzi - odpowiada. - Molly i Rafael pojechali do miasteczka, a ja muszę załatwić pewną sprawę w okolicznym lesie , więc zostaniesz sama. Mam nadzieję, że można ci ufać

- Jak najbardziej, proszę pana. - zapewniam go z powagą. Nie ośmieliłabym się nawet oszukać tej rodziny, która przygarnęła mnie na miesiąc bez zadawania zbędnych pytań. Oni nawet nie chcą zapłaty za mój pobyt, dlatego nie mogłabym ich okraść, czy okłamać. Mam do tej rodziny ogromny szacunek, co wiąże się od razu z lojalnością.

- To dobrze - zakłada na głowę zieloną czapkę z daszkiem. - Chociaż! - ponownie na mnie spogląda. - Masz prawo jazdy, prawda? - kiwam potwierdzająco głową, aż z włosów zsuwa się pomarańczowa opaska. - w takim razie, zawieziesz mnie. Nie mam siły prowadzić w tak upalny dzień. - poprawiam opaskę i wstaję z fotela bujanego.

- Z chęcią panu potowarzyszę. - odpowiadam z radością, ponieważ po raz kolejny nie dopadnie mnie nuda. Nienawidzę się nudzić, gdyż marnuje to tylko cenny czas, który tak naprawdę warto wykorzystać na coś pożytecznego.

Idę za panem Hugo do jego furgonetki, zajmuje miejsce kierowcy, a po zapięciu pasów, uruchamiam silnik.

- Tylko ostrzegam. Nie jestem rajdowcem!

- Wolniej niż Molly na pewno nie jeździsz.

****

Zatrzymuję furgonetkę na bocznej drodze w pobliskim lesie. Hugo Rivera od razu opuszcza pojazd, a jego rozdrażnienie jest widoczne gołym okiem. Niepewnie wysiadam zaraz za nim.

- Co tu robimy? - pytam i wdycham świeże leśne powietrze. Kurczaczki, taki zapach mogliby zamykać w butelkach i sprzedawać na ulicach. Ludzie, którzy nie doceniają tego raju, powinni się leczyć na głowę. Od dziecka wychowywałam się w miasteczku, gdzie zapach spalin to codzienność.

- Chodź za mną - szelest liści pod butami jest muzyką dla moich uszu. Nasza wędrówka nie trwa długo, ale wystarczająco, żeby na mojej twarzy zagościł promienny uśmiech, który gaśnie od razu, gdy dostrzegam małą sarenkę uwięzioną w sidłach myśliwskich.

- Co to ma być? - pytam. - przecież to taki słodziak! Mała sarenka! Niech pan ją ratuje. Ona nie może zginąć. - wymachuję chaotycznie rękoma.

- Widzisz moje dziecko - wzdycha pan Hugo. - Od jakiegoś czasu codziennie dostaję zgłoszenie, że jakieś zwierze wpadło w sidła. Nie mam pojęcia czyja to sprawka, ale się dowiem. Biedne małe stworzenia, - wzdycha i bardzo powoli podchodzi do sarenki z nożem w ręku. W oczach mam łzy, ponieważ nie jestem sobie wstanie wyobrazić tego gnoja, który nie ma sumienia.

- Mogę jakoś pomóc?

- Dam radę, kochanie. Nie chciałem, żebyś widziała tą scenę, bo jesteś naprawdę wrażliwą dziewczyną. - kuca przy przerażonej sarnie i przecina pęta trzymające jej nogę. Zwierze próbuje się podnieść, ale od razu pada z powrotem na ściółkę.

- Co jej jest?

- Trzeba ją zabrać do schroniska leśnego. Ma uszkodzone oba tylne kopytka. - bierze sarnę na ręce.

- Ale nic jej nie będzie, prawda? Wyjdzie z tego?

- Tak - uśmiecha się. - Teraz tylko musisz nas zawieźć do leśniczego.

- Myślałam, że pan nim jest!

- Nie - śmieje się. - Ja dbam tylko o to środowisko, pomagam Marcusowi w lesie, pełnię rolę sołtysa i zajmuję się własną farmą.

- Ma pan na to tyle siły?

- Z roku na rok coraz mniej, ale na razie nikt nie ma zamiaru przejąć moich obowiązków. Obawiam się, że nawet Rafael po mojej śmierci nigdy więcej tutaj nie wróci.

- Dlaczego? - dziwię się. Myślałam, że czarnowłosy wręcz uwielbia to miejsce i czuje się tutaj jak w domu.

- Czy to nie oczywiste? Prowadzi wygodne życie w Nowym Jorku. Nie zrezygnuje z niego, aby pracować na roli. - odpowiada ze smutkiem i bezwiednie głaska uspokajająco sarenkę.

- A rozmawiał pan z nim o tym?

- Nie, ale on jest kopią swojego ojca, który już za nastolatka powiedział, że za nic w świecie nie będzie prowadził gospodarstwa.

- To nie znaczy, że Rafael ma takie samo zdanie.

- Miejmy taką nadzieje - wzdycha. - Ale wiedz, że nadzieja jest matką głupich.

----
Hej misie ❤️
Nie jestem w pełni zadowolona z tego rozdziału, ale zależało mi na wprowadzeniu Hugo. Molly już znacie więc teraz czas na jej męża 😂
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro