Rozdział 4
Dochodziła dwudziesta druga. Harry był tak zestresowany, że chodził cały czas w koło. To jest najgroźniejsza mafia w tym mieście. Na co on się pisał? Niby udawał takiego odważnego, ale w duchu cały się trząsł ze strachu. Nie wiedział nawet dlaczego Tomlinson uczepił się właśnie Styles'a i jego rodziny. Wyszedł z domu ruszając w umówione miejsce. Z każdym krokiem coraz bardziej nogi miał jak z waty, jednak przecież nie mógł pozwolić by zrobili coś Gem i jej dziecku. Nie wybaczyłby sobie tego. Dotarł na miejsce trzy minuty przed dziesiątą. Usiadł spokojnie na ławce, cierpliwe czekając oraz modląc się, że mafia nic mu nie zrobi.
- Oczywiście, na pewno nic. - prychnął cicho do siebie.
- Jednak przyszedłeś. - usłyszał głos za sobą na co podskoczył. - Spokojnie młody, dopiero zaczniesz się bać. - dodał.
- Czego chcesz? Wypuść Gemmę i jej syna. - powiedział starając się nie pokazywać strachu, marnie mu to wychodziło.
- Dałeś się nabrać, Styles. Twoja siostra i jej bachor są w domu. - nagle znikąd pojawił się rudy mężczyzna przykładając mu szmatkę do ust. Loczek próbował się wyrwać, lecz bez skutku. Jego oczy były coraz cięższe, aż w końcu stracił przytomność.
- Śpij dobrze, chłopczyku. - zaśmiał się cicho, Louis. - Pakuj go do bagażnika. - wydał polecenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro