Rozdział trzydziesty drugi
- Przygotuję coś do jedzenia. Nie jadłam śniadania. Chcesz coś? - pytam Jacksona i wchodzę do kuchni.
Staje jak wryta. Za stołem siedzi Ashley z telefonem przed sobą. Jej mina mówi sama za siebie. Zaciskam usta w wąska linię.
- Nie dzięki. Jadłem już - Jackson staje za mną. - Ashley - mówi ze zdziwieniem. - Nie powinnaś być teraz w pracy?
- A wy nie powinniście być teraz w szkole? - odpowiada pytaniem i unosi brwi. - Dzwonili do mnie wasi nauczyciele. Oboje nie pojawiliście się w szkole co ich zdziwiło. Powiedziałam im, że źle się czujecie, żebyście nie mieli problemow. Gdzie byliście? Jest już prawie trzynasta. Co robiliście od rana?
- My... - zaczynam. - Rozmawialiśmy.
- Rozmawialiście? - unosi brwi. -Nie żartuj sobie ze mnie Kayli. Mogliście rozmawiać w szkole, w samochodzie, w domu po lekcjach. Nie wierzę, że poszliście na wagary po to, żeby porozmawiać.
- Ashly - Jackson wzdycha i staje przede mną. - Ona mówi prawdę. Poza tym nie miej do niej pretensji to przeze mnie. Miałem ją zawieźć do szkoły, ale wziąłem ją za miasto musiałem z nią porozmawiać.
- I nie mogło to zaczekać do popołudnia? Nie mogliście pojechać gdzieś po lekcjach lub porozmawiać w domu wieczorem?
- Gdyby tak było to byśmy tak zrobili - odpowiada.
- Jackson. Nie kpij sobie ze mnie. Oboje macie dwutygodniowy szlaban na wychodzenie do znajomych i temu podobne. Od razu po lekcjach wracacie do domu.
- Ale - zaczynam.
- Nie ma żadnego ale - przerywa mi podniesionym głosem. - Macie szlaban i bez dyskusji. Ja muszę wrócić do pracy. Jackson masz posprzątać w garażu i wasze piętro. Kayla ty posprzątasz kuchnie, salon i łazienkę. Sypialni nie musisz. Do tego ugotuj obiad sobie i Jacksonowi. Wrócę wieczorem. Szlaban obowiązuje od dzisiaj.
Bierze torebkę ze stołu obok siebie i mija nas.
- Ashley - wołam i odwracam się. Spogląda na mnie wyczekuiąco.
- Ale oni do nas mogą przyjść? - pytam z nadzieją.
- Jeżeli to konieczne - wzdycha i wychodzi.
Zamykam oczy i wzdycham. Reszta popołudnia zapowiada się świetnie.
- Przepraszam - Jackson odwraca się w moją stronę i zaciska usta. - Nie chciałem, żebyś miała problemy.
- Spoko - odpowiadam i go wymijam. - Zabiorę się za przygotowywanie obiadu - dodaję i zaplatam włosy w warkocza idąc w stronę lodówki.
- Jackson - krzyczę i przewracam mięso na patelni. - Otworzysz? - dodaję słysząc kroki brata.
- Jasne - odpowiada. Słyszę szczęk zamka i urywane rozmowy.
- Mówię ci, że Kayli nie ma - marszczę brwi na słowa brata.
- Jack wiem, że jest - słyszę w odpowiedzi głos Lucasa. Uśmiech wpływa na moją twarz na dźwięk jego głosu.
- Jestem w kuchni - krzyczę i przepłukuję dłonie pod wodą. Nie mija kilkanaście sekund, a do kuchni wchodzi brunet z uśmiechem na twarzy.
- Hej - witam się z nim i posyłam mu uśmiech.
- Nie było cię w szkole - kładzie plecak na krześle przy stole i podchodzi do mnie. Kładzie dłonie ma moich biodrach i całuje mnie w czoło. - Hej.
- Jackson zabrał mnie za miasto - wyjaśniam.
- Wyjaśniliście sobie wszystko? - pyta patrząc na mnie z troską.
- Tak - skinam głową.
- Ja swoje zrobiłem. Zawołaj mnie jak zrobisz obiad - Jackson krzyczy z góry i słyszę jak zamyka drzwi swojego pokoju.
- Mam przez niego szlaban na dwa tygodnie - jęczę i odsuwam się od bruneta. - Ashley dowiedziała się, że nie było nas w szkole i uznała, że specjalnie poszliśmy na wagary.
- Kiepsko - siada na krześle przy stole i przygląda mi się jak robię obiad.
- Mogę cię o coś zapytać? - pytam niepewnie i doprawiam zupę.
- Właśnie to robisz - patrzę na niego wymownie i wywracam oczami. - Możesz - śmieje się pod nosem.
- Jak nie chcesz to nie odpowiadaj. I nie złość się na mnie za to pytanie - wzruszam ramionami i uśmiecham się niepewnie.
- Wal śmiało. Najwyżej wyjdę nie żegnając się z tobą.
- Kim była dla ciebie Samanths? Bądź kim jest - pytam i zagryzam wargę. Opieram się o blat patrząc na niego.
Z jego twarzy schodzi uśmiech i pojawia się coś na wzór złości, smutku, strachu i kilku innych negatywnych uczuć.
- Jak nie chcesz to nie mów - wypowiadam te słowa tak szybko, że brzmią jak jedna całość. - Zresztą nie ważne. Nie mam prawa pytać cię o życie prywatne. To twoja sprawa. Rozumiem.
Zakrywam zawstydzona twarz dłońmi i spuszczam je z powrotem wzdłuż ciała. Opieram je o blat po obu stronach bioder.
- Nie szkodzi - uśmiecha się, ale jakby wymuszenie. - Rozumiem, że pytasz. Jesteś po prostu ciekawa. Ale dlaczego dopiero teraz? Czemu nie od razu w sobotę lub niedzielę?
- W sobotę byłam wykończona po całym dniu. W niedziele o tym nie myślałam, bo się fajnie bawiliśmy. Wczoraj też zbytnio o tym nie pamiętałam. Dzisiaj mi to jakoś chodziło po głowie. Po prostu byłam ciekawa - skinął głową na moje słowa i przygląda mi się uważnie. - Była dla ciebie ważna? - pytam cichutko, prawie niesłyszalnie.
- Kiedyś - odpowiada cicho i odwraca wzrok. - Kiedyś była dla mnie ważna. Już nie jest i nigdy nie będzie. Zostawiłem przeszłość za sobą i ją też. Nie zamierzam wracać w tę część swojego życia.
- Rozumiem - kiwam głową i odwracam się plecami do bruneta.
Była dla niego ważna. Ja też jestem dla niego ważna? Co takiego się stało, że ona już nie jest dla niego ważna? Byli razem? Kochał ją? Całowali się? Uprawiali seks? Chodzili na spacery, na randki? Pokazywał jej swoje ulubione miejsca tak jak mi? Robili sobie wspólne zdjęcia?
Ja też dla niego jestem lub będę ważna? Czy do wspomnień o mnie też nie będzie chciał kiedyś wracać?
- Kayli - brunet przytula mnie od tyłu do swojej klatki piersiowej. - To nie tak, że nie chce ci o tym mówić. Chociaż nie bardzo jestem do tego chętny. Ta część życia nie jest już dla mnie ważna. Nie czuje potrzeby mówienia o niej. Było minęło i już nie wróci.
- Rozumiem - powtarzam swoje słowo sprzed chwili.
- Wiem, że rozumiesz, ale nie jesteś zadowolona z tego, że nie dałem ci takiej odpowiedzi jak oczekiwałaś.
- Lucas, skąd możesz wiedzieć jakiej oczekiwałam? Zapytałam, bo byłam ciekawa i tyle. Na razie nic więcej. Może jest mi trochę przykro z tego powodu, że nie chcesz mi o tym powiedzieć, ale rozumiem to i szanuje. Są sprawy do, których człowiek nie chce wracać. Okay. Powiedziałam, że rozumiem to rozumiem. Nie masz mnie za co przepraszać, a tym bardziej twierdzić, że nie usłyszałam co chciałam.
- Nie złość się - szepcze mi do ucha.
- Nie złoszczę się. Po prostu nie wiem co mam ci powiedzieć i tyle. To chyba normalna reakcja z mojej strony. Czuję się głupio, że cię o to zapytałam i tyle. Po prostu nie wiem co mogła bym teraz powiedzieć - wzruszam ramionami.
- Za to ja wiem o co ciebie zapytać - mówi w momencie, w którym przekładam mięso z patelni na talerz.
- Tak, a o co? - odpowiadam pytaniem i mieszam zupę.
- Odwróć się w moją stronę - robię o co prosi. Przyciąga mnie do siebie i patrzy mi prosto w oczy. - Chciałabyś pójść ze mną do kina? A potem na jakąś małą kolację?
- Czy ty zapraszasz mnie na randkę? - wypalam z wytrzeszczonymi oczami.
- Chyba tak - śmieje się nerwowo i wzrusza ramionami.
- To zależy. Przez dwa tygodnie mam szlaban więc nie bardzo. Ale potem chętnie, jak najbardziej - uśmiecham się do niego szeroko.
- Cieszy mnie to bardzo - nachyla się i całuje mnie delikatnie w usta. Kładę ręce na jego ramionach i oddaje pocałunek, który on pogłębia.
- Ja tu zamierzam jeść - słyszę od strony progu głos Jacksona. Odsuwam się szybo od Lucasa i zawstydzona odwracam plecami do nich. Ten to ma na prawe cholernie dobre poczucie czasy. Nawet zegarka mu nie trzeba.
*****
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro