Rozdział szesnasty
- Nieeeee - jęczę patrząc w lustro. Ubrania pomięte, a włosy rozczochrane.
Przechylam głowę do przodu i rozczesuję włosy. Przerzucam je do tyłu i patrząc w lusterko robię przedziałek po środku. Rozdzielam włosy na dwie części i zaplatam w francuzy po obu stronach po jednym. Znowu wyszedł mi jeden odrobinę wyżej od drugiego. Daję jednak sobie spokój z poprawianiem. Nie wygląda to brzydko. Raczej normalnie. Przemywam twarz dłońmi i myję zęby. Nie będę brać teraz prysznica bo nie robię tego rano chyba, że jest jakaś specjalna okazja. Zrobię to po lekcjach.
Przebieram się w czyste i nie pomięte ubrania. Na policzku dalej mam odbity delikatny ślad od poduszki. Trochę śmiesznie to wygląda. Jeszcze tylko muszę się przebrać.
- Jedziesz ze mną? - Jackson wkłada miseczkę po płatkach do zlewu i odwraca się w moją stronę.
- Tylko zrobię sobie śniadanie do szkoły - odpowiadam mu. Opiera się o blat wyspy na środku kuchni i przygląda mi się jak przygotowywuję sobie śniadanie do szkoły.
- Nie wolisz czegoś ze stołówki? - pyta.
- Nie dzisiaj - kręcę głową. - Piątek więc do wyboru nie będzie za wiele. Zawsze tak jest. Dzisiaj wolę sobie wziąć coś z domu - wzruszam ramionami i zawijam kanapkę w złotko. Wkładam ją do pudełka i dokładam śliwę, jabłko i nektarynkę. Biorę jeszcze półlitrową butelkę soku i wkładam wszystko do plecaka.
- Okay. Możemy iść - odwracam się w jego stronę. Uśmiecha się jak głupi. - Co, coś nie tak? Jesteś dzisiaj zadziwiająco radosny i normalnie ze mną rozmawiasz.
- Wiesz. Taka jedna wpadła wczoraj do mnie do pokoju i zaczęła mieć do mnie pretensje. Nie spałem potem przez pół nocy tylko myślałem nad jej słowami.
- I co wymyśliłeś? - wsuwam stopy w trampki i czekam aż on ubierze swoje buty.
- Że nie powinienem cofać naszej dobrej relacji do stanu sprzed degradacji - śmieje się i wychodzimy.
- Nareszcie coś sensownego - uśmiecham się i zajmuje miejsce pasażera z przodu.
- Jeszcze tylko ułożę sobie resztę, oswoję się z tym i będzie tak jak dawniej - ściska mi rękę i wyjeżdża z podjazdu. Śmiejemy się słuchając muzyki przez całą drogę do szkoły.
Jest tak jak było. Tylko czuję, że brat ukrywa przede mną coś ważnego. Mam nadzieję, że powie mi o co chodzi i że to nic złego.
- Widzimy się po szkole - żegnam się z nim i odchodzę.
Przytulam Britt na powitanie i czekam aż dołączy do nas Taylor. We trzy wchodzimy do szkoły i trzymamy się tak dopóki Tay nie musi iść do innej klasy na lekcje. Znam ją odkąd Jackson się z nią umawia. Na początku za nią nie przepadałam. Ale potem ją polubiłam. Teraz nawet się praktycznie przyjaźnimy. Nie łączy mnie z nią aż tak zażyła relacja jak z Britt, ale (obecnie) niebieskowłosą znam dłużej.
- Ostatnio się nam wspólny wypad nie udał. Ale może dzisiaj wybierzemy się na kręgle? - pyta Alec gdy siadam przy stole na swoim miejscu.
- Czemu nie. Jestem za - wzruszam ramionami i wyciągam z plecaka pudełko ze śniadaniem.
- Ooooo... podziel się. Dzisiaj mają ohydne żarcie - Britt zbliża się w moją stronę i bierze sobie z pudełka jedną połówkę kanapki. Patrzę na nią chwile zła, ale w końcu się poddaję.
- Ja też chętnie - Lucas uśmiecha się do mnie.
- Tay? - Jackson pyta swoją dziewczynę.
- W sumie to też mogę - wzrusza ramionami i uśmiecha się do niego.
- Ethan, Michael? - Alec zwraca się do kolegów którzy się przysiadają.
- A o co chodzi? - pytają w tym samym czasie.
- Idziecie dzisiaj na kręgle? Zbieramy chętnych - odpowiada im Al.
- Oczywiście - odpowiada Michael.
- Ja dzisiaj nie dam rady. Odpada - Ethan kreci głową.
- Okay. W takim razie idą: Kayla, Britt, Michael, Jackson, Taylor, Lucas i ja - wylicza blondyn wskazując na nas po kolei palcem. - Potrzebujemy jeszcze jednej osoby - dodaje i patrzy na nas wyczekująco.
- Może Rafaell? - proponuje Lucas.
- Ja nie mam nic przeciwko - odpowiadam i uśmiecham się do bruneta.
- Ja też - odpowiadają w tym samym czasie Taylor, Bri i Michael, a Jackson wzrusza tylko ramionami i je swój lunch.
- Zapytam go. Ale raczej chętnie pójdzie - odpowiada Lucas i wyciąga telefon z kieszeni. - Pójdzie z nami - mija chwila, a on daje nam pewną odpowiedź i chowa telefon do kieszeni.
- No więc ustalone. Zadzwonię do klubu i zarezerwuję nam dwa tory. Widzimy się po lekcjach - Alec bierze swoja tacę i wychodzi ze stołówki.
- Chcesz się przejść? - Michael pyta Britt, a ona skina mu głową w odpowiedzi i też wychodzą. Nie mija chwila, a Jackson i Tay do nich dołączają i zostaję sama z Lucasem. To krępujące.
- Kayla? - podnoszę na niego wzrok. - Masz jakieś plany na sobotę i niedzielę za dwa tygodnie? - pyta.
- Nie, raczej nie - kręcę delikatnie głową. - A czemu pytasz? - marszczę brwi.
- Mam dwa bilety na koncert i może chciałabyś pojechać? - odpowiada pytaniem.
- Czyj i gdzie? - dopytuję.
- Nie znasz raczej zespołu. Nazywają się "Half Green". Tam gdzie kiedyś mieszkałem. Niedaleko Dallas. To miejscowy zespół. Tam jest bardziej znany - tłumaczy.
- "Half green"? - powstrzymuję uśmiech. Skina głową i sam śmieje się cicho pod nosem.
- Fajna nazwa - skinam głową i śmieję się cicho.
- Zrozumiesz jak ich zobaczysz - pociera brodę i przygląda mi się. - To jak? Chciałabyś pojechać?
- Wiesz. Nie wiem. Mogę się zastanowić do jutra? I tak zapewne będziesz u mnie w domu. A jak nie to zawsze mogę cię przez okno zawołać - uśmiecham się. - mogę dać ci odpowiedź jutro? Muszę jeszcze Ashley zapytać czy mogę.
- Nie ma problemu. Zastanów się na spokojnie i dasz mi znać jutro. A teraz wybacz muszę już iść. Widzimy się po lekcjach - puszcza mi oczko i odchodzi.
******
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro