Rozdział pięćdziesiąty piąty
Siadam na tarasie za domem i podpieram się z tyłu na rękach. Z uśmiecham na twarzy, lemoniadą obok przyglądam się jak Lucas chodzi z kosiarką po ogrodzie.
Ashley jest w pracy, Jacskon gdzieś się zmył, a my zostaliśmy sami. Cieszy mnie to. Przynajmniej bez skrępowania mogę się na niego gapić.
Muszę przyznać, że ma boskie ciało. Idealne pod każdym względem. Co ja mówię, on cały jest idealny. Dla mnie jest perfekcyjny.
- Skończyłaś się na mnie gapić? - przekrzykuje kosiarkę i śmieje się kręcąc głową.
- Nie - szczerze się i biorę lemoniadę do ręki. Upijam łyk, przyglądając mu się. Gasi urządzenie i ściąga kosz, wynosi jego zawartość do worka, który jest przed budką na narzędzia. Wraca i kładzie kosz obok kosiarki. Powolnym krokiem idzie w moją stronę ściągając z dłoni rękawiczki.
Serce na chwile mi staje, mija chwila, z powrotem wraca do życia z podwójnym tempem. Bierze z mojej dłoni szklankę, przyglądając mi się uważnie. Upija z niej cieczy przez rureczkę. Wygląda to tak seksownie, że aż trudno mi przełknąć ślinę. Co ja mówię, trudno mi wykonać jakąkolwiek czynność. Przez niego zapominam jak się oddycha.
- Jakiś problem? - unosi brew. Odkłada szklankę obok mnie. Pochyla się w moją stronę. Kropelki potu spływają po jego czole, klatce piersiowej i brzuchu. Z trudem przełykam ślinę i gwałtownie wciągam powietrze. Czuje podniecenie. Zaciskam mocniej uda, a następnie cofam się. Brunet śmieje się gardłowo i podparty na jeden ręce, drugą kładzie na moim karku. Przyciąga moją twarz do siebie. Łączy nasze usta w powolnym pocałunku. Nasze wargi idealnie ze sobą współgrają. Lubię, gdy tak mnie całuje. Odsuwa się nieznacznie oblizując usta.
- Pyszna ta lemoniada.
Odchodzi zakładając rękawiczki, a ja siedzę nadal nie mogąc dojść do siebie po tym pocałunku.
- Dupek - w końcu za nim krzyczę, a on zakłada kosz i włącza kosiarkę.
- Lubisz tego dupka - odkrzykuje. Wystawiam mu palec wskazujący, sugerując, że jeszcze słowo, a wystawię mu ten środkowy. Macha mi tylko śmiejąc się pod nosem. - A jeszcze bardziej, gdy jego palce się w tobie znajdują - puszcza mi oczko, a ja czerwienię się jak burak.
Mrużę oczy i wstaję z tarasu. Schodzę po schodkach na trawę. Tak żeby on mnie nie widział podchodzę do worka. Nabieram w ręce skoszoną zieleninę i na palcach idę za nim, starając się żeby mnie nie zobaczył. Obsypuje go zielenią, w tym samym momencie wybucham śmiechem.
Lucas gasi kosiarkę. Odwraca się powoli w moją stronę . Oczy ma zamknięte. Przeciera dłonią twarz ściągając trawę i otwiera oczy. Mruży je patrząc na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
Piszczę i zaczynam przed nim uciekać, bo wiem co oznacza to spojrzenie. Jestem prawie przy schodach, a on oplata mnie ręka w pasie. Unosi do góry, kierując się w stronę worka z trawą. Zanim jestem w stanie się mu sprzeciwić wrzuca mnie na niego, a zielenina rozsypuje się, unosi się i jest na mnie.
- Lucas - wrzeszczę. Oboje wybuchamy śmiechem. Podnoszę się i staram otrzepać, ale to na nic. Wzdycham cicho. Sięgam po węża. On domyśla się co chce zrobić, więc próbuje mi to uniemożliwić . Na jego nieszczęście jestem szybsza i kończy się to tym, że on jest cały mokry. Nie jest mi długo dłużny.
Znów łapie mnie w pasie. Podnosi z ziemi i wyrywa węża z ziemi. Kieruje na mnie strumień wody, a ja wierzgam nogami, piszcząc w jego ramionach. Mam na sobie biała koszulkę z małym nadrukiem pączka . Będzie mi strasznie prześwitywać . W końcu odstawia mnie na ziemię i zakręca wodę. Wąż opada na ziemie, a ja spoglądam na siebie. Jestem przemoczona.
- Zabi... - nie pozwala mi dokończyć bo napiera mocno na moje usta. Cofa mnie w tył i opieram się plecami o budkę z narzędziami. Kładę dłonie na jego klatce piersiowej, a on swoje po obu stronach mojej głowy. Jęczę w jego usta, a on wykorzystuje to i wpycha do nich swój język. Chwile walczymy o dominację, ale kończy się to wspólnym rytmem. Odsuwa się ode mnie dysząc ciężko. Wykrzywia usta w szerokim uśmiechu.
Powietrze jakby nagle stało się gęstsze, a temperatura między nami przekraczała tą panującą na zewnątrz, o co najmniej dziesięć stopni w górę.
- Uwielbiam cię całować - dyszy.
- A ja uwielbiam gdy to robisz - odpowiadam mu z uśmiechem. - Podoba mi się to.
- Muszę dokończyć koszenie trawnika - zaciska usta. Wzdycham cicho i jęczę palcami po jego mięśniach brzucha.
- W takim razie nie będę ci przeszkadzać - uśmiecham się do niego delikatnie. Odsuwa się ode mnie robiąc mi miejsce żebym przeszła. Mijam go, a on klepie mnie w pupę. Oddaję mu i uciekam do domu.
- Dobra! Skończyłem! - brunet wchodzi do salonu. Ubrania mu nie wyschły i krople cieczy skapują na tyle co wycieraną przeze mnie podłogę.
- Wspaniale, że skończyłeś. To wytrzyj pupcię, wrzuć papier do toalety i spłukaj. Tylko nie zapomnij umyć rączek - grożę mu palcem i wywracam oczami z rozbawieniem.
Hug, którego trzymam na kolanach zeskakuje z nich i radośnie merdając ogonkiem pędzi prosto na niego. Brunet przykuca i łapie szczeniaka w ramiona. Podnosi się z nim na rękach. Zaczyna go głaskać. Mały jest przeszczęśliwy, aż liże go po twarzy. Chichoczę cicho.
- Mógłbyś przestać skapywać na moją podłogę i pójść się przebrać do siebie? - pytam go i unoszę brew. - A jak to zrobisz to wrócić i wtedy spędzić ze mną trochę czasu? - proponuję.
- Z miłą chęcią -stawia szczeniaka na podłodze, a ten podchodzi do mnie i otrząsa się z wody, a kilka kropli ląduje na mnie.
- Hug - podnoszę delikatnie głos na pas.
- Zaraz wracam - Lucas wychodzi, a ja wzdycham, wstając z wygodnej sofy. Trzeba po nim pościerać.
Prostuję się wzdychając zdenerwowana. Przecież może wejść tarasem, a nie specjalnie muszę iść otworzyć mu drzwi frontowe. Kręcę głową, wycieram lekko mokre dłonie w spodenki i powoli bez pośpiechu idę w stronę drzwi. Wchodzę na korytarz, a tu znowu słyszę dźwięk dzwonka.
- Już otwieram - krzyczę i wywracam oczami. Strasznie się niecierpliwi.
- Nie wiem po co dzwonisz skoro mogłeś wej... - urywam w połowie zdania widząc przed sobą nie Lucasa, a Brandona. - Emm... ummm... hej - mówię zmieszana.
- Cześć - wita się cicho z nieśmiałością w głosie. Trochę się zmienił odkąd widziałam go ostatni raz. Włosy ma krótko przycięte, kości policzkowe bardziej widoczne, sylwetkę bardziej wysportowaną, a posturę bardziej sztywną.
Nie wiem co mu powiedzieć. Patrzymy tak po sobię przez chwilę. Zaproszenie go do środka będzie dla mnie krępujące, a stanie tutaj i nie zaproponowanie mu wejścia niegrzeczne. W końcu podejmuję decyzje.
- Może wejdziesz? - pytam i robię mu miejsce w drzwiach. Skina głową. Wchodzi do środka, a ja zamykam za nim drzwi i kierujemy się do kuchni. - Chciałbyś się czegoś napić?
W odpowiedzi kręci głową.
- Niewiele się tutaj zmieniło, odkąd byłem tu ostatni raz - mówi rozglądając się.
- Niewiele - potwierdzam i nalewam sobie soku do szklanki. Muszę zająć czymś ręce, bo denerwuję się tą sytuacją.
- Przyszedłeś tu w jakimś celu, prawda? - pytam grzecznie starając się żeby nie zrozumiał mnie źle przez to pytanie.
- Tak - skina głową. Wzdycha, wkłada dłonie do kieszeni, a następnie spogląda na mnie niepewnie.
- Chciałem, chciałem wyjaśnić sytuację, która miała miejsce u mnie w domu, gdy przyszłaś porozmawiać - mówi cicho.
- Brandon... - zaczynam powoli. Odkładam szklankę na blat za soba i opieram się o niego. - To było dawno temu. Już o tym prawie zapomniałam. Było minęło - wzruszam ramionami.
- Tak wiem. Ale myślę, że jestem winien ci wytłumaczenie. Zachowałem sie wtedy jak dupek. Nie chciałem cię zranić. Tym bardziej obrazić. Wiele dla mnie zrobiłaś. Pomagałaś mi, mimo ęe wiedziałaś jaki jestem. Nie chcę żebyś żywiła do mnie urazę za tamto.
- Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć - zapewniam go.
- Ale chcę - spogląda na mnie proszącą.
- No dobrze - wzdycham na jego niemą prosbę. - Może usiądziemy? - proponuję.
- Wolałabym stać, ale jeżeli chcesz to usiądź - uśmiecha się do mnie, ale nie widzę w tym nic radosnego.
- Postoję - skinam mu głową i czekam, aż coś powie.
W tej pozycji czuję się pewnije, niż gdybym siedziała, wtedy czułabym się bezbronna, a tak to w każdej chwili mogę zcząć uciekać. Chociaż i tak pewnie by mnie złapał.
- Ta sytuacja wtedy w moim domu. To nie do końca tak. Byłem wkurzony i zły, chciałem cię zranić. Nie myślałem co mówię, a ta laska w moim pokoju, to tylko po to żeby odreagować. Nie będę się rozgadywać skrócę ci to. Zaraz po twoim wyjściu, wkurzyłem się mocno, że zachowałem się jak dupek i wyrzuciłem ją z domu. Nie potrafiłem cię wcześniej przeprosić za to wszystko. Teraz jestem już na to gotowy. Przepraszam - w jego oczach widzę szczerość .
- Przyjmuje przeprosiny - odpowiadam mu i posyłam delikatny uśmiech. - Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie.
- Dlaczego tak nagle zmieniłeś szkołę?
Automatycznie przeczesuję włosy dłonią i mruga powiekami. Znam te odruchy.
- Jeżeli nie chcesz to nie odpowiadaj.
- A co mi tam - bierze głęboki oddech. - Pare dni przed przyjazdem Luka, czy jak mu tam jest...
- Lucasa - przerywam mu poprawiając go. W jego oczach dostrzegam niechęć, a on sam krzywi się prawie niezauważalnie.
- Nie ważne. W każdym razie zacząłem dilować. Miałem trochę dragów w szkole. Kilka dni później Weston przyłapał mnie jak sprzedaję to jednemu z dzieciaków. Zaczęła się jadka. Skończyłem u dyrektora, a ten najpierw mnie zawiesił, a potem wywalił. Ot, cała historia - wzrusza ramionami niewzruszony jakby opowiadał o niedzielnym obiedzie.
- Zmieniłeś się - zauważam. Nie wiem o czym mogłabym z nim rozmawiać. To dziwne, bo kiedyś mieliśmy więcej tematów do rozmów.
- Matka wysłała mnie do wuja, a ten do ośrodka dla rekrutów - odpowiada niechętnie.
- Rozumiem.
- Już jestem - Lucas wchodzi do środka i zatrzymuje się widząc Brandona, który stoi kilka metrów ode mnie. Marszczy brwi i widzę jak zaciska pięści. Całe jego ciało napina się w ciągu sekundy. - Co ty tutaj robisz? - warczy.
- Spokojnie stary - Brandon unosi ręce w geście kapitulacji. - Przyszedłem tylko porozmawiać, poza tym i tak już wychodziłem - odpowiada mu i odwraca głowę w moją stronę. - Trafię sam do drzwi - skina mi głową na pożegnanie i wychodzi. Patrzę za nim, aż znika mi z oczu.
Wzdycham z ulgą i opuszczam napięte ramiona. Nawet nie miałam pojęcia, że to robiła.
Brunet dopada mnie w sekundzie i kładzie dłonie na moich barkach.
- W porządku? - pyta z troską.
- Teraz tak - uśmiecham się do niego. Otaczam go ramionami i przytulam się do niego delikatnie. - Ładnie pachniesz - mówię z uznaniem.
*****
Rozdział poprawiła: Karolina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro