Rozdział dwunasty
W poniedziałek, w szkole już od rana krążą plotki o sobotniej imprezie i o tym co się na niej stało. Słyszałam już tyle różnych wersji, że aż mi się chce śmiać co zdążyli wymyślić w te kilkanaście godzin.
Jackson nie odzywa się do mnie od soboty. Ashley wróciła wczoraj wieczorem i podejrzanie na nas patrzyła, ale nic nie powiedziała. Pytała tylko Jacksona o siniaki i mnie o poranione dłonie, ale zbyliśmy ją krótkim "kłótnie rodzeństwa i wypadek przy pracy". Po jej minie wywnioskowałam, że nam nie uwierzyła, ale nie wnikała.
- Jak tam moja kupka nie szczęścia - Słyszę za sobą głos Britt.
- Nawet dobrze się trzyma - odpowiadam jej i uśmiecham się. Odwracam się w jej stronę i przytulam ją na powitanie.
- Mam dla ciebie niespodziankę pocieszenie - uśmiecha się promiennie. Podchodzi do niej Taylor i też się do mnie uśmiecha. Spoglądam na nie podejrzliwie. Zachowują się zdecydowanie dziwniej niż zawsze.
- Mamy dla ciebie bilety do spa na dzisiaj na popołudnie. Uznałyśmy, że przyda się nam chwila relaksu i zapomnienie o panu dupku - Taylor uśmiecha się do mnie i przytula mnie delikatnie.
- Dzięki dziewczyny, to naprawdę miłe z waszej strony...
- Nie ma żadnego ale - przerywa mi Britt i patrzy na mnie wzrokiem mordercy. - Wszystko już załatwione idziesz z nami.
- Okey - poddaję się. Przytulają mnie i Taylor odchodzi, a ja i Britt idziemy pod klasę, w której mamy mieć lekcje. Rozglądam się po drodze czy w szkole nie ma czasem Brandona, ale nie dostrzegam go. Zaczynam się trochę o niego martwić. Bądź co bądź nie jest zły, on się po prostu zagubił i potrzebuje pomocy. Oby tylko nie wpakował się w żadne kłopoty i w sobotę dotarł do domu w całości.
Chciałam sprawdzić czy był wczoraj w domu, ale całą niedzielę spędziłam z Britt. Miała wpaść po południu, ale wpadła rano i tak zorganizowała cały dzień, żebym nie miała czasu myśleć o chłopaku. Jestem jej za to naprawdę wdzięczna, ale i tak uważam, że nie było to potrzebne ciągnąć mnie cały dzień po sklepach, a dzisiaj jeszcze do spa. Czas do połudia mija mi na rozmyśleniach, prawie w ogólę nie słyszę o czym mówią na lekcjach nauczyciele.
- Hej - witam się z osobami przy stoliku i zajmuje swoje miejsce.
- Hej - odpowiadają mi Lucas i Taylor, a Jackson uparcie gapi się w swoje jedzenie. Wuwracam oczami. Mógłby przestać się wkurzać. Zachowuj się jak jakiś idiota.
Lucas posyła mi pokrzepiający uśmiech, a ja uśmiecham się delikatnie pod nosem.
Muszę mu podziękować za to, że został ze mną w sobotę dopóki nie zasnęłam. Opatrzył mi dłonie i leżał potem ze mną na łóżku. Wyszedł gdy zasnęła. Wczoraj nie miałam okazji mu podziękować. Zrobię to gdy będziemy sami. Albo przyjdzie do nas do domu.
Wzdycham cicho i przesuwam jedzenie na talerzu udając, że je jem. Nie mam na nie w ogóle smaku. Muszę porozmawiać z Brandonem.
Nie widziałam go jeszcze dzisiaj w szkole, a to dość ważne. Nie wiem czy w sobotę po kłótni i naszym zerwaniu wrócił do domu. Muszę się tego dowiedzieć.
To, że z nim zerwałam nie oznacza dla mnie, że muszę przestać się nim przejmować. Byliśmy ze sobą w końcu kilka miesięcy, może to nie jest dużo, ale łatwo przywiązuje się do ludzi w swoim życiu. Nie potrafię go wyrzucić z głowy tak z dnia na dzień. To, że z nim zerwałam nie oznacza, że nie chce mieć z nim żadnego kontaktu. Oczywiście jeżeli on nie ma nic przeciwko.
- Kayla. Może byś coś zjadła? - Britt szturcha mnie w ramie.
- Nie jestem głodna - odpowiadam jej cicho i odkładam widelec.
- Ej Kayla - przyjaciółka marszczy brwi przyglądając mi się uważnie. - Nie przejmuj się tak tym zerwaniem z Brandonem - Słyszę jak Jackson warczy pod nosem. - To tylko głupi chłopak.
- Britt, daj spokój. To nie o to chodzi. Nie jestem głodna i tyle. Widzimy się na zajęciach. Potrzebuje trochę świeżego powietrza - wstaje od stolika i wychodzę ze stołówki.
Wychodzę na zewnątrz i siadam na murku otaczającym teren szkoły. Opieram się na rękach i wymachuje delikatnie nogami.
- Kiepski dzień? - odwracam głowę i spotykam się z wzrokiem Rafaela brata Lucasa. - Chcesz jednego? - wyciąga w moją stronę paczkę papierosów.
- Nie dzięki - odmawiam. - Tobie też nie radzę. Są kamery, a to teren szkoły. Będziesz miał problemy.
- I tak już mam ich pełno - wzrusza ramionami i wkłada jednego papierosa do ust, a resztę chowa do kieszeni. - No to opowiedz koledze co cię tak dobiło. Śmiało nie krępuj się. Nikomu nie powiem. Przysięgam - przykłada dłoń do serca.
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Zostańmy po prostu przy kiepskim dniu - posyłam mu proszący uśmiech.
- Jak chcesz - wzrusza ramionami.
- Jesteś gejem? - wypalam bez zastanowienia. Chłopak mruga kilkakrotnie powiekami. - Przepraszam, nie powinnam - tłumaczę się zakłopotana.
- Nie, okay. Nie ma sprawy. Ale po raz pierwszy ktoś mnie o to pyta tak wprost. Każdemu zadajesz takie pytanie na zapoznanie się? - szturcha mnie w ramie.
- Nie. Jesteś pierwszy.
- Och jak to miło. Czuję się zaszczycony. Aż tak to widać?
- Emm... no nie wiem. Sprawiasz mi takie wrażenie. Poza tym gapisz się ciągle na przechodzących chłopaków - zauważam.
- Myślałem, że aż tak tego nie widać - wzdycha. - Nie mów Lucasowi. Nie wie. W ogóle nikomu nie mów. To taka jakby tajemnica - szepcze i puszcza mi oczko.
- Rozumiem - skinam głową i uśmiecham się szeroko.
- No co? - marszczy brwi.
- Nic - wzruszam ramionami. Unosi brew do góry i spogląda na mnie wyczekująco. - Jesteś gejem - uśmiecham się jeszcze szerzej.
- Jesteś dziwna - komentuje. - No ale znalazłem nowy patent na poprawę humoru. Wystarczy powiedzieć, że jest się gejem i już. Koleżanka uśmiecha się jak wariatka.
- Tylko nie wariatka - udaję oburzoną, a on ponownie szturcha mnie w ramię.
Spędzam z nim resztę przerwy obiadowej śmiejąc się i żartując. Rafael poprawia mi humor na całą resztę dnia. Cieszę się, że wyszłam ze stołówki i on się do mnie dosiadł. Jest nawet fajny. Był już kilka razy u Jacksona i grał razem z chłopakami na konsoli, ale jakoś nigdy nie zwracałam na jego obecność większej uwagi.
******
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro