Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty ósmy

Ważna notka pod rozdziałem.

Wychodzę ze szkoły i wkładam słuchawki do uszu. Włączam iPoda i kieruje się powolnym krokiem w stronę domu. Jest ciepło więc nie dziwie się gdy mija mnie kilka osób na motorach. Zdecydowanie lubię dźwięk silników tych maszyn.

Wchodzę do domu i ściągam buty.

- Jestem - krzyczę i wchodzę do kuchni

- To dobrze, w lodowce jest drugie danie, na kuchence w garnku zupa - zaczyna Ashley i wrzuca do torebki rzeczy ze stołu. - Jest jedzenia na tyle, że dla kolegów Jacksona też wystarczy. Zajmij się tym, żeby nie zgłodnieli. Nie chcemy tutaj trupów. Ja muszę lecieć do pracy. Ojciec jest w delegacji, ja będę musiała zostać w szpitalu na noc. Zamknijcie dobrze drzwi i połóżcie się spać o rozsądnej porze - macha mi i wychodzi z kuchni.

- Ja też się cieszę, że cię widzę - mruczę pod nosem, a drzwi domu zamykają się z trzaskiem. Podchodzę do nich i przekręcam klucz w zamku. Jakoś mi się nie uśmiecha siedzenie samej w domu przy otwartych drzwiach wejściowych. Wzdycham cicho i siadam przy stole. Zabieram się za odrabianie pracy domowej żeby mieć potem spokój.

Spoglądam na zegarek i wstaje z miejsca przy stole. Podchodzę do kuchenki i włączam gaz pod zupą. Za kilkanaście minut przyjdzie Jack i jego koledzy. Lepiej jak dam im jeść przed tym zanim zaczną grać, potem będzie ich trudniej od tego odciągnąć.

Stawiam ostatni talerz zupy na stole i słyszę dzwonek do drzwi. Wywracam oczami i idę do nich żeby wpuścić chłopców do środka. Wchodzą prawie mnie taranując.

- Zupa jest na stole - mówię pod nosem.

- Hej - Lucas przytrzymuje drzwi, bo uparcie je zamykam. Z powrotem je otwieram, a on wchodzi do środka.

- Hej - odpowiadam i się do niego uśmiecham.

- Przyniosłem twój plecak - podaje mi go, a ja skinam mu wdzięcznie głową.

- Zostajesz? - pytam patrząc na niego z dołu.

- Tak - odpowiada.

- Bluzę oddam ci jak wyschnie. Jackson oblał mnie rano w ramach pobudki zimną wodą i jest mokra.

- Czyli ty też byłaś rano mokra i to w mojej bluzie - porusza sugestywnie brwiami.

- Zbok - śmieję się. - Idź do chłopaków - polecam mu i odchodzę.

- I tak lubisz tego zboka - śmieje się za mną. Kręcę głową i wystawiam nu środkowy palec nie obracając się.

Wbiegam po schodach na górę i wchodzę do łazienki. Wrzucam ubrania z plecaka do pralki i idę do pokoju.


- Jack, wychodzę na chwilę. Wrócę za jakieś dwie godziny lub temu podobne. Nie roznieście domu - wsuwam stopy w trampki mówiąc do brata z korytarza.

- Gdzie idziesz? - odkrzykuje mi.

- Muszę coś załatwić - odpowiadam i wychodzę. Gdybym mu powiedziała, że idę do Brandona mógłby mnie nie puścić, a nie jest moim ojcem, żeby miał mi rozkazywać.

Naciskam dzwonek przy drzwiach i czekam aż ktoś mi je otworzy modląc się żeby tym razem nie zrobiła tego jego matka. Otwiera mi jego brat.

- Jest Brandon? - pytam cicho.

- U siebie - odpowiada mi i się uśmiecha. - Wpuszczę cię, ale tylko na chwile. Matka się wścieknie jak cię tu zobaczy. Teraz jej nie ma, wróci za jakąś godzinę - przepuszcza mnie w drzwiach.

- Dzięki - skinam mu głową i wchodzę do środka. Nie tracę czasu na ściąganie butów tylko od razu wbiegam na górę i otwieram drzwi jego pokoju.

- Brandon? - pytam spoglądając w stronę łóżka. Leży na nim z jakąś półnagą dziewczyną, albo raczej ona leży na nim.

- Kayla? - pyta ze zdziwieniem odrywając się od niej. Spycha ją ze swojego ciała i wstaje z łóżka. - Zaraz wracam - mówi do niej i wyciąga mnie z pokoju. - Po co przyszłaś? - pyta zamykając za nami drzwi.

- Chciałam sprawdzić co u ciebie - odpowiadam cicho. - Nie dajesz znaku życia od tej feralnej soboty, nie chodzisz do szkoły. Kilka razy już u ciebie byłam, ale twoja mama nie chciała mnie wpuścić. Chciałam się dowiedzieć co z tobą.

- Przyszłaś, zobaczyłaś Wszystko w porządku. Możesz już iść. Jestem zajęty.

- Brandon - wzdycham. - Nie gniewaj się na mnie. Nie chciałam źle - kręcę głową.

- Nie jestem na ciebie zły - wzrusza ramionami.

- Nie odzywasz się w ogóle. Nie odpisujesz na moje sms'y i nie odbierasz gdy dzwonię - patrzę na niego wymownie.

- Nie jesteśmy już razem więc nie muszę. Daj sobie spokój. Wszystko jest okay. Tak dla wiadomości, chodzę do szkoły, ale do innej. Przepisałem się już wcześniej, ale chciałem jeszcze chwile poczekać. Możesz już iść. Jestem zajęty - wraca do swojego pokoju zostawiając mnie na korytarzu.

Wzdycham cicho i schodzę na dół.

- Jak poszło? - z kuchni wychodzi jego brat.

- Jest zajęty jakąś dziewczyną - odpowiadam posyłając mu wymuszony uśmiech.

- Przepraszam, nie wiedziałem - spogląda na mnie ze współczuciem.

- Nie szkodzi i tak już nie jesteśmy razem - skinam mu głową.  - Dzięki, że chociaż na chwile pozwoliłeś mi wejść - uśmiecha się do mnie i otwiera mi drzwi.

Wychodzę i powolnym krokiem wracam do domu. Nie wspominał mi nic o przeniesieniu się do innej szkoły. Nie wyglądał na naćpanego. Może sobie poradził i przestał jednak brać. Rzednie mi mina na wspomnie jak go wtedy potraktowałam. Jednak z drugiej strony zachował się agresywnie. Może tak jest lepiej. Przynajmniej teraz wiem, że jest w całości i nic się mu nie stało.

Spoglądam na godzinę w telefonie. Pierwsza w nocy, czyli Jackson już na pewno śpi. Powoli zsuwam się z łóżka i na palcach przechodzę przez pokój oświetlając sobie drogę telefonem. Otwieram drzwi i robię kilka kroków w stronę pokoju brata. Przystaję pod drzwiami nasłuchując czy śpi. Nie słyszę żadnych podejrzanych dźwięków. Naciskam klamkę i uchylam drewnianą powłokę. Wchodzę po ciemku do środa z telefonem w kieszeni bluzy. Na palcach podchodzę do łóżka. Mrużę oczy słysząc dziwy dźwięk mlaskania. Jakby ktoś się całował. Przystaję zdziwiona. Do moich uszu dociera ciche dyszenie i przycioszne głosy.

- Jesteś pewien, że nikt nie wejdzie? - udaje mi się usłyszeć głos brata. Przecież Taylor dzisiaj do niego na pewno nie przyszła.

- Tak - odpowiada drugi głos. Brzmi jakby należał do innego chłopaka. Otwieram szerzej oczy i stoję w bez ruchu.

- Wydawało mi się, że coś słyszałem - odpowiada Jackson.

- Włącz światło i zobaczysz, że nikogo nie ma - jestem już pewna, że drugi głos należy do jakiegoś chłopaka i jest dziwnie znajomy.

Włącza się lampka przy łóżku brata, a moim oczom ukazuje się on i chłopak o brązowych włosach.

- Kayla? - Jackson pyta z przerażeniem.

- Jackson - odpowiadam zszokowana przenosząc wzrok z jednego na drugiego.

- Ja ci to wszystko wytłumaczę - mówi.




*******

Rozdział poprawiła: Divergent_2003

Wybaczcie, że rozdziały nie pojawiają się regularnie, ale nie mam poprawionych ich "do przodu".

Staram się jednak zaraz potym, gdy zostaną poprawione je opublikować.


Co do maratonu.

Myślę, że zrobię go w przyszłym tygodniu w czwartek. Będzie się składał z trzech rozdziałów.

Kolejne będą się pojawiać co dwa trzy dni- mam taką nadzieję.

Błędy interpunkcyjne w opowiadaniu są z mojej winy. Bardzo za nie przepraszam, staram się żeby było ich jak najmniej.

Divergent_2003 poprawia rozdziały najlepiek jak tylko może. Już i tak bez interpunkcji ma sporo do poprawy dlatego nie miejcie do niej o nic pretensji. Dziewczyna odwala kawał dobrej roboty, dzięki, której da się to jakoś czytać bez strasznie rażących w oczy błędów.

Poza tym każdemu może się noga podwinąć i nie zauważy jakiegoś błędu. A staramy się żeby było ich jak najmniej.

Jeżeli w to nie wieżycie to mogę wam opublikować rozdział nie poprawiony, z którym ona sobie świetnie radzi. Gdyby nie ona możliwe, że niedało by się tego czytać.











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro