Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czterdziesty trzeci

- Zostawię was pod opieką Alana - Ashley próbuje przekrzyczeć muzykę.

- Okay - odpowiadam jej i nalewam sobie soku do szklanki. DJ mógłby to ściszyć, i tak nikogo jeszcze nie ma.

- Tylko go poszukam -uśmiecha się i odchodzi. Mija chwila, a ona wraca z bratem przy boku. Tłumacząc mu coś zawzięcie.

- Masz ich pilnować, żeby się nie spili - nakazuje mu, a on skina głową z głupkowatym uśmiechem. Mimo swojego dziecinnego zachowania obie wiemy, że Alan jest odpowiedzialny i można mu powierzyć ważne rzeczy. Jego głupkowate zachowanie to tylko przykrywka. Jest spoko wujkiem.

- W takim razie was zostawiam i już nie przeszkadzam. Za chwilę powinni być inni. Bądź grzeczna i słuchaj się Alana. A ty nie pozwól, żeby się za bardzo spili. Pewnie przyniosą swoja wódkę. Możesz im trochę podebrać - całuje mnie w policzek. Przytula brata i wychodzi. Wzdycham z ulgą i upijam łyk wody.

- Wszystkiego najlepszego malizno -  śmieje się Alan i klepie mnie po głowie.

- Wiesz, nie musisz wypominać. I tak czuje się przy tobie niska - wystawiam mu język, patrząc na niego z dołu.

Taka prawda. Alan ma ponad dwa metry wzrostu, jest wyższy niż większość osób z mojej rodziny. W sumie to nie wiem, po co mu taki wzrost skoro nie zajmuje się sportem. Niby gra amatorsko w kosza, no ale to nie to samo. Twierdzi, że sport na dłuższą metę to nie dla niego.

Chociaż wzrostu się nie wybiera.

- Wybacz, ale na chwile was opuszczę, bo za chwilę ma przyjechać dostawca i muszę odebrać towar, bo pracownicy mają dzisiaj wolne - śmieje się i odchodzi.

- Gdzie mam postawić te sałatki? - jęczy Britt wychodząc z zaplecza z dwoma pełnymi salaterkami w rękach. Przesuwam kilka talerzy i innych naczyń na stole, robiąc miejsca na sałatki, które niesie. Kładzie je na stoliku i klaska w dłonie. - No więc wszystko już gotowe. Taylor przyniesie jeszcze zaraz resztę balonów. A jak przyjedzie Jackson, Rafael i Lucas to pomogą nam je nadmuchać.

- Chłopcy zaraz będą - krzyczy Taylor i zamyka za sobą drzwi. - Jack właśnie mi napisał, że dojeżdżają - ledwo kończy mówić, a do moich uszu dobiega dźwięk podjeżdżającego samochodu.

- Jak wyglądam? - pytam przyjaciółki odwracając się przodem do niej.

- Wspaniale -uśmiecham się w odpowiedzi.

- Na pewno? - dopytuję.

- W stu procentach, a nawet dwustu - zapewnia mnie. - Już się tak nie stresuj na pewno się mu spodoba. Będzie zachwycony.

- Nie tylko o niego chodzi -kłamię. Tylko o niego chodzi. Chce, żeby jemu się to spodobało. Żebym ja się mu spodobała.

- Jesteśmy - drzwi się otwierają i do środka wpada trzech chłopców.

- Pomożecie nam pompować balony - Taylor rzuca w stronę każdego z nich po opakowaniu. -Została tylko godzina, zanim przyjdą inni więc się sprężajcie i dmuchajcie jakbyście dobrze robili - dodaje ze śmiechem i podchodzi do mnie i Britt. - Solenizantka dostanie najmniej do nadmuchania - mruga do mnie i podaje mi kilka balonów, które wyciąga ze swojego opakowania. Britt dokłada mi kilka od siebie. Siadamy we trzy na stołkach przy barze i kładziemy baloniki na blacie baru. Chłopcy dosiadają się obok nas i razem nadmuchujemy balony.

- Ślicznie wyglądasz - szepcze mi Lucas na ucho, pochylając się w moją stronę.

- Dziękuje - odpowiadam z rumieńcem. Brunet całuje mnie w policzek i wraca do nadmuchiwania swojego balonika.

- Wiem, że wolelibyście inne napełniać, ale na prawdę teraz mnie to nie obchodzi więc się sprężajcie - Britt wydziera się na chłopaków, bo żaden z nich nie nadmuchał nawet połowy balonów ze swojego opakowania, a one we dwie już kończą swoje, a ja im pomagam, bo te, które dostałam są już napompowane.

- Pomóc ci? - zwracam się z propozycją do Lucasa, który siedzi po mojej lewej stronie.

- Mi możesz pomoc - odzywa się Jackson, który siedzi obok niego i przesuwa przez blat w moja stronę swoje opakowanie.

- Tobie może pomóc kto inny - wystawiam mu język. Słyszę jak po mojej prawej, kawałek dalej Taylor zaczyna chichotać. Jackson się miesza i rumieni, a Rafael uśmiecha się do niego łobuzersko. Mój brat wywraca oczami i bierze opakowanie przed siebie. Wdrąża się w rozmowę ze swoim łóżkowym kolegą. Na tę myśl chichoczę cicho.

- Co cię tak rozbawiło? - pyta Lucas i marszczy brwi. -Możesz pomóc jak chcesz - dodaje wzruszając ramionami.

- Nic - odpowiadam i wyciągam czerwony balonik.

- Mam dość - oświadczam i zawiązuję ostatni balonik z opakowania Lucasa.

- Gotowe - Taylor klaszcze w dłonie i zbiera z blatu baloniki. - No widzicie dzieciaki? Jak sie sprężycie to potraficie - dodaje sięgając po opakowania z baloników chłopców. - Gdzie je poprzesuwać? -pyta, stając obok mnie.

Krzywię się i zastanawiam gdzie można by je dać.

- Ile czasu nam zostało? - pytam.

- Jeszcze piętnaście minut tak mniej więcej - odpowiada Britt.

- W takim razie może kilkanaście zawiążemy i powiesimy przy ścianie, a resztę zostawimy na podłodze - proponuję.

- Róbcie jak chcecie - Jackson zbywa nas machnięciem ręki i wstaje od baru.

- Poszukam wstążki na zapleczu - wywracam oczami i wstaję ze stołka. Nieśpiesznie idę w stronę drzwi zaplecza. Alan na pewno ma tam jakąś wstążkę.

Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Rozglądam sie po pomieszczeniu i podchodzę do szafek. Otwieram po kolei każdą. Zaczynając od tych na dole. Docieram do ostatniej z nadzieję, że znajdę w niej wstążkę.

- Masz? - dobiega do mnie głos jeden z przyjaciółek.

- Zaraz - odkrzykuję i uśmiecham się widząc to, czego szukam. Staję na palcach i sięgam po szpulkę wstążki jednak nawet nie dotykam jej opuszkami palców. Wzdycham cicho i kładę jedno kolano na blacie szafki podpieram się rękoma i kładę drugie. Klękam na blacie i poprawiam sukienkę, która podwinęła mi się mocno. Sięgam po szpulkę.

Pisczę głośno czując na sobie czyjeś dłonie.

- Spokojnie to ja - uspokaja mnie Lucas, śmiejąc się. Wzdycham z ulgą i biorę wstążkę do ręki. Chłopak ściąga mnie z blatu i stawia przed sobą. Obracam się  przodem do niego.

- Nie było trzeba - mówię i zamykam po omacku szafkę.

- Ładnie wyglądasz - komplementuje robiąc krok w moją stronę. Kładzie dłonie na moich biodrach i spogląda mi w oczy. Przysuwam się do niego.

- Ładnie pachniesz - uśmiecham się do niego i zaciągam sie jego zapachem, cytrusów, czymś morskim i cedrem.

- Dziękuję - pochyla się nade mną i muska ustami moje usta. Zarzucam mu ręce na szyję, a szpulka ze wstążką ląduje na podłodze. Lucas podnosi mnie i sadza na blacie. Otaczam go nogami w pasie i przyciągam go najbliżej jak się da. Zaciska palce na moich biodrach, przyjemnie wbijając mi je w ciało. Jęczę mu cicho w usta, a on to wykorzystuje i wsuwa swój język. Delikatnie ciągnę go za końcówki włosów, a on odpowiada mi cichym przyjemnym jękiem. Przechodzi mnie dreszcz i czuję jak robię się powoli mokra.

- Lucas - szepczę mu cicho w usta. Oddech mam urywany, a serce mi przyśpiesza. W brzuchu znów zaczynam odczuwać to dziwne coś.

- Idziecie? - krzyk Britt przerywa naszą chwilę. Odsuwam od niego twarz i uderzam czołem o jego ramię.

- Zabije ją - syczę, a brunet śmieje się bezgłośnie.

- Lepiej chodźmy, bo wyjdzie z siebie, a z powieszonych balonów nici - stawia mnie na podłodze. Schylam sie po wstążkę, a on klepie mnie w tyłek. Prostuję się, posyłam mu udawane spojrzenie, które ma mordować i ruszam w stronę drzwi, a on za mną chichocząc cicho pod nosem.

*******

Rozdział poprawiła Karolina.

Dzisiaj mini maraton. Dwa rozdziały na raz.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro