Rozdział czterdziesty trzeci
- Zostawię was pod opieką Alana - Ashley próbuje przekrzyczeć muzykę.
- Okay - odpowiadam jej i nalewam sobie soku do szklanki. DJ mógłby to ściszyć, i tak nikogo jeszcze nie ma.
- Tylko go poszukam -uśmiecha się i odchodzi. Mija chwila, a ona wraca z bratem przy boku. Tłumacząc mu coś zawzięcie.
- Masz ich pilnować, żeby się nie spili - nakazuje mu, a on skina głową z głupkowatym uśmiechem. Mimo swojego dziecinnego zachowania obie wiemy, że Alan jest odpowiedzialny i można mu powierzyć ważne rzeczy. Jego głupkowate zachowanie to tylko przykrywka. Jest spoko wujkiem.
- W takim razie was zostawiam i już nie przeszkadzam. Za chwilę powinni być inni. Bądź grzeczna i słuchaj się Alana. A ty nie pozwól, żeby się za bardzo spili. Pewnie przyniosą swoja wódkę. Możesz im trochę podebrać - całuje mnie w policzek. Przytula brata i wychodzi. Wzdycham z ulgą i upijam łyk wody.
- Wszystkiego najlepszego malizno - śmieje się Alan i klepie mnie po głowie.
- Wiesz, nie musisz wypominać. I tak czuje się przy tobie niska - wystawiam mu język, patrząc na niego z dołu.
Taka prawda. Alan ma ponad dwa metry wzrostu, jest wyższy niż większość osób z mojej rodziny. W sumie to nie wiem, po co mu taki wzrost skoro nie zajmuje się sportem. Niby gra amatorsko w kosza, no ale to nie to samo. Twierdzi, że sport na dłuższą metę to nie dla niego.
Chociaż wzrostu się nie wybiera.
- Wybacz, ale na chwile was opuszczę, bo za chwilę ma przyjechać dostawca i muszę odebrać towar, bo pracownicy mają dzisiaj wolne - śmieje się i odchodzi.
- Gdzie mam postawić te sałatki? - jęczy Britt wychodząc z zaplecza z dwoma pełnymi salaterkami w rękach. Przesuwam kilka talerzy i innych naczyń na stole, robiąc miejsca na sałatki, które niesie. Kładzie je na stoliku i klaska w dłonie. - No więc wszystko już gotowe. Taylor przyniesie jeszcze zaraz resztę balonów. A jak przyjedzie Jackson, Rafael i Lucas to pomogą nam je nadmuchać.
- Chłopcy zaraz będą - krzyczy Taylor i zamyka za sobą drzwi. - Jack właśnie mi napisał, że dojeżdżają - ledwo kończy mówić, a do moich uszu dobiega dźwięk podjeżdżającego samochodu.
- Jak wyglądam? - pytam przyjaciółki odwracając się przodem do niej.
- Wspaniale -uśmiecham się w odpowiedzi.
- Na pewno? - dopytuję.
- W stu procentach, a nawet dwustu - zapewnia mnie. - Już się tak nie stresuj na pewno się mu spodoba. Będzie zachwycony.
- Nie tylko o niego chodzi -kłamię. Tylko o niego chodzi. Chce, żeby jemu się to spodobało. Żebym ja się mu spodobała.
- Jesteśmy - drzwi się otwierają i do środka wpada trzech chłopców.
- Pomożecie nam pompować balony - Taylor rzuca w stronę każdego z nich po opakowaniu. -Została tylko godzina, zanim przyjdą inni więc się sprężajcie i dmuchajcie jakbyście dobrze robili - dodaje ze śmiechem i podchodzi do mnie i Britt. - Solenizantka dostanie najmniej do nadmuchania - mruga do mnie i podaje mi kilka balonów, które wyciąga ze swojego opakowania. Britt dokłada mi kilka od siebie. Siadamy we trzy na stołkach przy barze i kładziemy baloniki na blacie baru. Chłopcy dosiadają się obok nas i razem nadmuchujemy balony.
- Ślicznie wyglądasz - szepcze mi Lucas na ucho, pochylając się w moją stronę.
- Dziękuje - odpowiadam z rumieńcem. Brunet całuje mnie w policzek i wraca do nadmuchiwania swojego balonika.
- Wiem, że wolelibyście inne napełniać, ale na prawdę teraz mnie to nie obchodzi więc się sprężajcie - Britt wydziera się na chłopaków, bo żaden z nich nie nadmuchał nawet połowy balonów ze swojego opakowania, a one we dwie już kończą swoje, a ja im pomagam, bo te, które dostałam są już napompowane.
- Pomóc ci? - zwracam się z propozycją do Lucasa, który siedzi po mojej lewej stronie.
- Mi możesz pomoc - odzywa się Jackson, który siedzi obok niego i przesuwa przez blat w moja stronę swoje opakowanie.
- Tobie może pomóc kto inny - wystawiam mu język. Słyszę jak po mojej prawej, kawałek dalej Taylor zaczyna chichotać. Jackson się miesza i rumieni, a Rafael uśmiecha się do niego łobuzersko. Mój brat wywraca oczami i bierze opakowanie przed siebie. Wdrąża się w rozmowę ze swoim łóżkowym kolegą. Na tę myśl chichoczę cicho.
- Co cię tak rozbawiło? - pyta Lucas i marszczy brwi. -Możesz pomóc jak chcesz - dodaje wzruszając ramionami.
- Nic - odpowiadam i wyciągam czerwony balonik.
- Mam dość - oświadczam i zawiązuję ostatni balonik z opakowania Lucasa.
- Gotowe - Taylor klaszcze w dłonie i zbiera z blatu baloniki. - No widzicie dzieciaki? Jak sie sprężycie to potraficie - dodaje sięgając po opakowania z baloników chłopców. - Gdzie je poprzesuwać? -pyta, stając obok mnie.
Krzywię się i zastanawiam gdzie można by je dać.
- Ile czasu nam zostało? - pytam.
- Jeszcze piętnaście minut tak mniej więcej - odpowiada Britt.
- W takim razie może kilkanaście zawiążemy i powiesimy przy ścianie, a resztę zostawimy na podłodze - proponuję.
- Róbcie jak chcecie - Jackson zbywa nas machnięciem ręki i wstaje od baru.
- Poszukam wstążki na zapleczu - wywracam oczami i wstaję ze stołka. Nieśpiesznie idę w stronę drzwi zaplecza. Alan na pewno ma tam jakąś wstążkę.
Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Rozglądam sie po pomieszczeniu i podchodzę do szafek. Otwieram po kolei każdą. Zaczynając od tych na dole. Docieram do ostatniej z nadzieję, że znajdę w niej wstążkę.
- Masz? - dobiega do mnie głos jeden z przyjaciółek.
- Zaraz - odkrzykuję i uśmiecham się widząc to, czego szukam. Staję na palcach i sięgam po szpulkę wstążki jednak nawet nie dotykam jej opuszkami palców. Wzdycham cicho i kładę jedno kolano na blacie szafki podpieram się rękoma i kładę drugie. Klękam na blacie i poprawiam sukienkę, która podwinęła mi się mocno. Sięgam po szpulkę.
Pisczę głośno czując na sobie czyjeś dłonie.
- Spokojnie to ja - uspokaja mnie Lucas, śmiejąc się. Wzdycham z ulgą i biorę wstążkę do ręki. Chłopak ściąga mnie z blatu i stawia przed sobą. Obracam się przodem do niego.
- Nie było trzeba - mówię i zamykam po omacku szafkę.
- Ładnie wyglądasz - komplementuje robiąc krok w moją stronę. Kładzie dłonie na moich biodrach i spogląda mi w oczy. Przysuwam się do niego.
- Ładnie pachniesz - uśmiecham się do niego i zaciągam sie jego zapachem, cytrusów, czymś morskim i cedrem.
- Dziękuję - pochyla się nade mną i muska ustami moje usta. Zarzucam mu ręce na szyję, a szpulka ze wstążką ląduje na podłodze. Lucas podnosi mnie i sadza na blacie. Otaczam go nogami w pasie i przyciągam go najbliżej jak się da. Zaciska palce na moich biodrach, przyjemnie wbijając mi je w ciało. Jęczę mu cicho w usta, a on to wykorzystuje i wsuwa swój język. Delikatnie ciągnę go za końcówki włosów, a on odpowiada mi cichym przyjemnym jękiem. Przechodzi mnie dreszcz i czuję jak robię się powoli mokra.
- Lucas - szepczę mu cicho w usta. Oddech mam urywany, a serce mi przyśpiesza. W brzuchu znów zaczynam odczuwać to dziwne coś.
- Idziecie? - krzyk Britt przerywa naszą chwilę. Odsuwam od niego twarz i uderzam czołem o jego ramię.
- Zabije ją - syczę, a brunet śmieje się bezgłośnie.
- Lepiej chodźmy, bo wyjdzie z siebie, a z powieszonych balonów nici - stawia mnie na podłodze. Schylam sie po wstążkę, a on klepie mnie w tyłek. Prostuję się, posyłam mu udawane spojrzenie, które ma mordować i ruszam w stronę drzwi, a on za mną chichocząc cicho pod nosem.
*******
Rozdział poprawiła Karolina.
Dzisiaj mini maraton. Dwa rozdziały na raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro