Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czterdziesty siódmy


Kończę zmywanie podłogi w salonie i przechodzę do kuchni. Ją wysprzątam dopiero po przygotowaniu wszystkiego na jutro.

Z westchnieniem stwierdzam, że nie mam ponad połowy potrzebnych mi składników. Spoglądam na zegarek, żeby sprawdzić, która godzina. Ashley właśnie zaczęła krótką przerwę na obiad.

Wyciągam telefon z kieszeni i wybieram jej numer.

- Hej skarbie. Co tam? Wszystko w porządku? - słyszę jej zatroskany głos.

- Tak, wszystko okay - odpowiadam i zaglądam do szafki z przyprawami. Ich też brakuje. - Ile osób jutro przyjdzie? Bo Jackson wspominał, że zaprosiłaś kilka dodatkowych.

- Dwadzieścia osób dorosłych i dziesięcioro dzieci, aha i jeszcze pięciu kuzynów. Dodatkowo pięć osób - odpowiada wymieniając wszystkich po kolei .

- Okay dzięki.

- Po co mnie o to pytasz?

- Nie ma niektórych produktów, więc muszę podskoczyć do sklepu - wyjaśniam i wchodzę na górę.

- Powiedz Jacksonowi, żeby ci pomógł z zakupami. Wybacz, że ja nie mogę tego zrobić, ale mamy dzisiaj urwanie głowy w szpitalu po karambolu na autostradzie -  krzywię się na samo słowo karambol. Ofiary tego wypadku drogowego nie kojarzą mi się dobrze.

- Nie wdajmy się w szczegóły - zaciskam usta. - Nie przejmuj się, poradzę sobie. Pomożesz mi jutro. A teraz wybacz ale muszę kończyć. Smacznego - dodaję i nie czekając na jej odpowiedź rozłączam się.

Bez pukania otwieram drzwi pokoju brata.

- Zawieź mnie do sklepu - mówię w momencie, w którym zakłada koszulkę przez głowę.

- Mówiłem ci, że masz pukać - warczy i bierze do ręki kluczyki od samochodu. - Sorry ale umówiłem się już z kumplami i nie mam czasu. Wychodzę - mija mnie w drzwiach i wyciąga ze swojego pokoju.

-Ashley mówiła, że masz mnie zawieźć - zapieram się i zaplatam ręce pod piersiami.

- Mam już plany. Poproś kogoś innego. Sorry siostra - zbiega po schodach i wychodzi z domu. Wzdycham cicho zrezygnowana.

To upierdliwe nie mieć własnego prawka. Britt nie ma dzisiaj czasu, samochód Taylor się popsuł . Nie pozostaje mi nic innego jak jazda do sklepu rowerem. Może na dwa razy się zabiorę. Uśmiecham się do siebie pokrzepiająco i wchodzę do swojego pokoju.

Bez zastanowienia wyciągam z szafy pierwsze lepsze spodenki i crop top. Nie ma szans, żebym w dzisiejszym upale męczyła się jadąc na rowerze, bardziej niż to konieczne. Po drodze biorę z fotela przy biurku pusty plecak i wrzucam do niego portfel i telefon. Z szafki przy łóżku zgarniam iPod'a, który jest już w dość kiepskim stanie po ponad pięciu latach ciągłego korzystania. Mimo to uwielbiam go i trudno mi się z nim rozstać. Włączam playliste i chowam go do kieszeni. W słuchawkach rozbrzmiewają pierwsze dźwięki mojej jednej z wielu ulubionych piosenek.
Nie będzie tak źle - pokrzepiam się tą myślą.

Zbiegam po schodach, z wieszaka nad szafeczką na buty biorę czapkę z daszkiem i zakładam ją na głowę. Wsuwam stopy w trampki przed kostkę i wychodzę zatrzaskując za sobą drzwi. Wsiadam na rower, który już od tygodnia stoi wyciągnięty na podwórku. Wyjeżdżam na drogę i powoli nie spiesząc się i wsłuchując w słowa piosenki jadę do sklepu. Powinnam zmieścić zakupy do plecaka i koszyczka na kierownicy.

Wrzucam do koszyka cztery opakowania chipsów, dwa opakowania paluszków i kilka opakowań ciastek. Spoglądam na listę, którą zrobiłam sobie w telefonie i odznaczam rzeczy, które już mam. Wzdycham cicho i uśmiecham się bo na ekranie pojawia się zdjęcie Lucasa i jego numer. Przesuwam palcem w bok i przykładam urządzenie do ucha.

- Słucham pana - mówię z uśmiechem i przechodzę na kolejny dział, po kolejne produkty.

- Gdzie jesteś, że nie ma cię w domu? - słyszę w odpowiedzi pytanie. Chichoczę cicho.

- Na zakupach. Potrzebuję kilku produktów . Niecała godzina i będę w domu, więc możesz wpaść jeżeli nie masz nic innego w planach. Dzwonisz, żeby zapytać gdzie jestem czy chcesz o czymś pogadać?

- Chciałem tylko zapytać. Myślałem, że może spędziłbym jakoś miło popołudnie ze swoją dziewczyną, ale widzę, że jest zajęta - wzdycha teatralnie. Serce mi przyśpiesza na słowa dziewczyna.

- Powtórz to - proszę go szczerząc się jak idiotka.

- Co? To, ,że chce spędzić miło popołudnie"? Czy to ,że jesteś zajęta"? - nie muszę go widzieć, żeby wiedzieć jak marszczy brwi.

- Ze swoją dziewczyną - odpowiadam zawstydzona. Dobrze, że nie widzi teraz moich czerwonych policzków.

- Ze swoją dziewczyną - słyszę przy drugim uchu dźwięczny głos. Piszcze głośno przestraszona i odskakuję. Odwracam się za siebie i spostrzegam Lucasa, który śmieje się głośno.

- Powaliło cię? - pytam i zakańczam połączenie. Patrzę na niego mrużąc oczy. Idiota z niego do kwadratu. - Mogłam zawału dostać.

- Och skarbie. Nie przesadzaj. Powiedziałem ci tylko na ucho to co chciałaś usłyszeć -  mówi przez śmiech. Opanowuje się i spogląda na mnie z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Wzdycham i też się uśmiecham. Jest zbyt przystojny, żeby się na niego gniewać.

- Skąd się tutaj wziąłeś? - pytam i wkładam do koszyka kolejne rzeczy z listy.

- Tak jakby przyjechałem za tobą. Tak jakby muszę coś kupić. Tak jakby twój brat mi powiedział gdzie mogę cię znaleźć, za nim jeszcze do ciebie zadzwoniłem - szczerzy się i sięga po napój energetyczny na najwyższej półce. Bierze takie dwa.

- Och... cóż za skomplikowana odpowiedź - posyłam mu ironiczny uśmiech i kieruję się po kolejne produkty. Brunet idzie za mną.

- Nie jest ci ciężko? Wziąć od ciebie koszyk? - przygląda mi się.

- Nie, jest okay. To na prawdę nie jest tak ciężkie na jakie wygląda - zaprzeczam ruchem głowy. - Nie ma takiej potrzeby - zapewniam go i przekładam koszyk do drugiej ręki.

- Jesteś pewna? - dopytuje i kładzie rękę na rączce koszyka. Wzdycham i spoglądam na niego.

- Na prawdę nie ma takiej potrzeby - zapewniam go. On jednak nie zwraca na to uwagi i wyciąga koszyk z mojej ręki. Całuje mnie przelotnie w usta, czym miło mnie zaskakuje. Jeszcze nigdy nie całowaliśmy się tak publicznie. Uśmiecham się delikatnie. - Poradziłabym sobie sama - powtarzam. Spoglądam na listę w telefonie i odznaczam mięso i wędliny. Jeszcze tylko warzywa i będę miała wszystko.

- Zamierzasz tak za mną cały czas chodzić? - unoszę pytająco brew i wybieram pomidory i ogórki.

- Weź te większe - poleca Lucas ze znaczącym uśmiechem na twarzy . Uderzam go delikatnie w ramię i chichoczemy cicho. - Nigdzie mi się nie śpieszy.

- Nie pojechałeś nigdzie z Jacksonem i chłopakami? - marszczę brwi.

- Nic nie wiem o żadnym wyjeździe. Połowa z nich leczy kaca, a druga pewnie się zabawia ze swoimi laskami - odpowiada jakby to było normalne. -A czemu pytasz?

- Jackson wyszedł gdzieś z kolegami dlatego nie mógł mnie zawieźć - odpowiadam z konsternacją marszcząc brwi.

- Hmmmm... Rafael wyszedł.z domu po takich samych słowach - odpowiada.

I wszystko jasne. Pojechali gdzieś razem.

- Może mają jakichś wspólnych znajomych - wzruszam ramionami starając się , żeby to brzmiało obojętnie.

- Ta, może - wzrusza ramionami, ale coś w jego postawie i zachowaniu sprawia, że mam wątpliwości co do tego czy on o niczym nie wie. Odnoszę wrażenie, że on jednak wie o orientacji brata.

- Przyjechałeś samochodem? - pytam niepewnie kierując się w stronę kas.

- Tak - skina głową. - A co?

- Mógłbyś zabrać do samochodu część zakupów? Nie chce mi się tego wszystkiego targać rowerem. - okazuje się, że jest tego więcej niż mi się wydawało.

- Przyjechałaś tutaj rowerem? - pyta z niedowierzaniem i oburzeniem na twarzy. -  Odbiło ci? A gdyby coś ci się stało? Gdyby słońce za bardzo przygrzało ? Gdybyś straciła przytomność jadąc rowerem i się przewróciła ?

- Do cholery Lucas - przerywam mu lekko zbulwersowana. - Daj sobie spokój. To tylko dziesięć minut drogi od domu. Poza tym mam czapkę i nie jestem małą dziewczynką, która sobie nie poradzi. Już nie raz jeździłam rowerem do sklepu i to w większe upały - prycham i wyciągam produkty na kasę.

- Martwię się - wzrusza ramionami i całuje mnie w czubek głowy. - No bo w końcu jesteś moją dziewczyną. Wolno mi. Tak w ogóle to kiedy zdajesz prawko?

- Termin mam na wakacjach za trzy miesiące- krzywię się, przypominając sobie. -  Jackson ma mnie trochę pouczyć, ale z jego zapałem zastanawiam się czy w ogóle zdąży - wywracam oczami.

- Ja mogę cię pouczyć. Jeżeli chcesz oczywiście.

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł - kręcę głową niepewnie. - Moje umiejętności są... są dość ograniczone - krzywię się na wspomnienie tego, gdy rok temu kuzyn próbował mnie nauczyć prowadzenia samochodu.

Ogarnęłam wszystko po za jazdą. Wiedziałam gdzie jest sprzęgło, hamulec, biegi, kierunkowskazy i wzystko. Mimo to nie umiałam z tego skorzystać.

- Na pewno nie jest tak źle - śmieje się ze mnie uprzejmie.

- Jeszcze byś się zdziwił - odpowiadam mu i wyciągam kartę w kierunku ekspedientki. Wkładam ostanie zakupy do reklamówek, a Lucas płaci w tym czasie za swoje dwie wody.




*****

Rozdział poprawiła: Karolina.












Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro