Rozdział trzydziesty
- Wyłącz - jęczę i chowam twarz w ciele Lucasa. Wiercę się obok niego szukając wygodniejszej pozycji do dalszego spania.
- Szósta trzydzieści - mówi mi i całuje mnie w głowę. - Pora wstawać maleńka - śmieje się, a ja znowu jęczę.
Nie mam ochoty iść do szkoły, wstawać, w ogóle wychodzić z jego pokoju, z jego łóżka. Dobrze mi tak jak teraz jest.
Leżę sobie wtulona w niego, a on mnie przytula. Teraz jest idealnie. Nawet to co miało miejsce w nocy w pokoju Jacksona nie ma już dla mnie takiego wielkiego znaczenia. Jakby w ogóle sytuacji nie było.
- Zostaje tutaj - mamroczę.
- No więc cóż. Przykro mi bardzo, ale w takim razie zostajesz sama. Ja muszę wstać - ściąga moje dłonie ze swojego ciała i odsuwa się. Schodzi z łóżka, a ja otwieram oczy. Przecieram je delikatnie dłońmi i zaspana patrzę jak brunet podchodzi do szafy, wyciąga z niej ubrania i zakłada je na siebie.
- Masz boskie ciało i jesteś bardzo przystojny - wymyka mi się, przez co oblewam się mocną czerwienią na policzkach. Wydaje z siebie niezidentyfikowany dźwięk i chowam zawstydzona twarz w poduszkę. Czy ja na prawdę zawsze muszę palnąć przy nim coś tak beznadziejnego i zawstydzającego?
- Miło mi to słyszeć - słyszę przy uchu jego szept. Dmucha w moja szyję i przechodzi mnie dreszcz. To łaskocze. - Może dostane buzi na dzień dobry? - pyta ze śmiechem.
- A to niby za co? Zasłużyłeś sobie? - przekręcam głowę i spoglądam na niego.
- Czy to boskie ciało i przystojna twarz nie zasługują na pocałunek? - pyta wskazując na siebie dłońmi.
- No nie wiemm... w sumie to... chyba jednak nie - śmieję się. Mruży oczy i kręci głową.
- Ahhh tak? - unosi brew i przewraca się na mnie.
- Ale ty jesteś ciężki - próbuję go z siebie zrzucić. Przekręca się i leży na mnie tak jak ja na nim w nocy. Podpiera się na rękach, żeby odrobine zmniejszyć nacisk swojego ciała na moje.
- To jak, zasłużyłem sobie na tego całusa? - pyta i robi dziubek.
- Nie - kręcę głową z uśmiechem i kładę dłonie na jego ramionach. Próbuję go z siebie zrzucić, ale to na nic.
– Lucas – jęczę i znowu próbuję go odepchnąć. - Jesteś ciężki.
- I mam boskie ciało, jestem przystojny. Mam śliczne oczy, usta, które chcesz całować... - wymienia.
- Ależ ty jesteś skromnym - przerywam mu i wywracam oczamj. - I nie powiedziałam, że masz śliczne oczy - marszczę brwi.
- Chyba nie zaprzeczysz, że ich kolor jest piękny - spogląda w moje, a ja w jego.
Rzeczywiście ma racje. Można się w nich zatracić. Są piękne. Idealnie brązowe. Wyjątkowo brązowe. Takie magiczne. Zapominam na chwilę o tym co nas otacza. Teraz jesteśmy tylko my dwoje. Ma rację, nie zaprzeczę. Wydają się być takie wyjątkowe, jak u nikogo innego. Nie zwracałam na to wcześniej uwagi. Ale teraz... teraz nie mogę oderwać od nich oczu.
- A nie mówiłem? - uśmiecha się. Mrugam powiekami i odwracam od niego wzrok. Otaczam jego szyję rękoma i unoszę głowę.
- Teraz sobie zasłużyłeś - mówię tuż przy jego ustach i całuję go delikatnie. Pogłębia pocałunek i wkłada mi jedną dłoń pod szyję nadal opierając się na łokciu. Przenosi nogi, na materac i opiera je kolanami po obu stronach moich bioder.
- Udajesz pieska? - śmieję się w jego usta.
- Nie - odpowiada i odsuwa twarz od mojej. - Ale mogę cię pocałować tak jak całują się pieski - szczerzy się i pochyla.
- Nie - piszczę. - Lucas. Przestań - chłopak liże mnie po całej twarzy - Fuuujjj.... Lucas - piszczę głośniej i próbuje go od siebie odepchnąć.
Brunet śmieje się głośno i odsuwa swoją twarz.
- Jestem przez ciebie cała mokra - skarżę mu się i uderzam go delikatnie z uśmiechem w ramię. – Dupek - dodaję.
- Cała mokra i to w dodatku przeze mnie - oblizuje swoją dolną wargę, porusza sugestywnie brwiami i całuje mnie po szyi.
- Lucas - besztam go i odchylam głowę, żeby miał lepszy dostęp.
Wsuwam dłonie pod jego koszulkę i opuszkami placów dotykam jego delikatnych zarysów mięśni na brzuchu.
Jęczy z zadowoleniem w moja szyję i odsuwa się. Wyciągam dłonie spod jego koszulki, zawstydzona.
- Podobało mi się to - wydyma usta. - Aczkolwiek zamiast Fuuujjj, przestań. Mogłabyś krzyczeć Lucas - śmieje się.
- Jeszcze czego. Twoje niedoczekanie - prycham. - Która godzina? - pytam i obejmuje go za szyję. Sięga dłonią po telefon i odblokowywuje go.
- Siódma - odpowiada. Wytrzeszczam oczy zdziwiona. Migdaliliśmy się prawie pół godziny. Chowam twarz w jego ramię.
- Muszę się zbierać, zanim ktokolwiek u mnie zorientuje się, że nie było mnie w nocy w domu. Aczkolwiek domyślam się, że Jackson pewnie wie, że się wymknęłam - wzdycham cicho. - A teraz schodź ze mnie, bo muszę już iść - uśmiecham się do niego. Odsuwa się i schodzi z łóżka. Podaje mi rękę i podciąga mnie do góry.
- Pa Kayla - całuje mnie w czoło i klepie w tyłek.
- Pa Lucas - odpowiadam i wymijam go. Klepie go w tyłek idąc w stronę okna. Odwracam głowę ze śmiechem i widzę jego udawaną zbulwersowaną minę.
Otwieram okno i wychodzę.
- Uważaj - brunet staje przy parapecie i patrzy jak przebiegam przez podwórka, wspinam się po drabinie i wchodzę do swojego pokoju. Macham mu na pożegnanie i zasuwam szklane okno pokoju.
Podchodzę do szafy i wyciągam z niej szybko ubrania, przebieram się w nie z piżamy i idę do łazienki, żeby wykonać poranną toaletę.
To będzie zdecydowanie najlepszy poranek w moim dotychczasowym życiu, a może nawet dzień jeżeli pójdzie tak dalej?
- Kayla? - słyszę pytające nawoływanie brata. Drzwi mojego pokoju się otwierają, a przez te otwarte do łazienki widzę go jak staje w progu. Związuję warkocza gumką i wychodzę z pomieszczenia.
- Tak? - pytam unosząc brew.
- Musimy porozmawiać. Muszę ci wytłumaczyć sytuacje z nocy - wzdycha. Patrzę na niego nie wiedząc co powiedzieć i zrobić.
Czy aby na pewno chce tego słuchać?
****
Rozdział poprawiła: Divergent_2003 i Karolina.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro