Rozdział trzeci
- Kayla - woła za mną Jackson i łapie mnie za nadgarstek.
- Co? - pytam i unoszę brew.
- Możesz się już przestać na mnie wściekać. Byłaś obrażona cały wczorajszy dzień. Przestań już - spogląda na mnie prosząco.
- Jackson - wzdycham. - Czy ty w ogóle się w tedy słyszałeś? Rozumiem, że jesteś moim starszym bratem i się o mnie martwisz. Ale przesadzasz. Przecież prędzej czy później jakiś chłopak będzie musiał mnie zranić. To czy padnie na tego czy innego jest nie uniknione, któryś to zrobi. Tak po prostu jest. Brandon nie jest pierwszym i ostatnim. Po nim na pewno będzie ktoś inny. Skąd możesz mieć pewność, że to akurat z nim będę miała się zestarzeć. Nikt tego nie wie. Nie uchronisz mnie przed tym co nie uniknione.
- Wiem, ale popełniłem już jeden błąd i straciłem brata, nie chcę stracić ciebie - mówi cicho i spuszcza głowę.
- Jackson - przytulam go. - To nie była twoja wina, miałeś w tedy siedem lat. Nie wiedziałeś jeszcze, że taki będzie skutek tej zabawy.
- Ale wiedziałem, że to złe. Zrozum Kayli ja powinienem był go w tedy zatrzymać. Bardziej niż próbowałem. Nie pozwolić mu skakać. On się zabił na moich oczach - zaciska powieki i hamuje złość na siebie samego.
- Nie, to była niczyja wina. On miał w tedy pięć lat. Też nie widział o skutkach tej zabawy. Oboje byliście jeszcze za mali.
- Miałem go pilnować.
- Jackson- podnoszę głos. - Zrozum wreszcie że to była niczyja wina. Tak po prostu musiało być. Przecież próbowałeś go zatrzymać. On cię nie posłuchał. Nie możesz się obwiniać o jego śmierć.
- On był tylko dzieckiem. Twoim bratem bliźniakiem. Nie zniosę gdy stracę jeszcze ciebie. - Zakłada mi kosmyk włosów za ucho i całuje w czoło.
- Ty też byłeś dzieckiem. Nikt o nic cię nie obwinia. Pamiętasz jaki on był. Słuchał tylko ojca. Nikogo poza nim. Nie stracisz mnie. Nie martw się. Zawsze będę gdzieś blisko. Jesteś moim bratem. Kocham cię.
- Wiem mała, wiem - odpowiada ale bez przekonania w głosie. Bierze głęboki wdech i wyciąga kluczyki z kieszeni spodni. - Chodź bo się spóźnimy. Podrzucę cię do szkoły. Już w porządku?
- Jest okay - skinam głową i zarzucam plecak na ramię. Wkładam spoty w trampki i wychodzę za nim z domu, w drzwiach mijam Ashley, z którą witam się krótkim cześć.
Zajmuję miejsce pasażera i zapinam pas. Opieram głowę o szybę i zamykam oczy.
" - Matt. Daj spokój - proszę brata i łapię go za rękę.
- Nie będziesz mi mówiła co mam robić - krzyczy na mnie i wyrywa mi się. Podbiega do drzewa i wspina się na nie.
- Spadniesz - mówię spanikowana. Nie słucha mnie i wchodzi jeszcze wyżej. - Matt- krzyczę za nim i tupię nogą. - Bo pójdę po Jacksona.
- Nic mi nie zrobi - wystawia mi język i wchodzi jeszcze wyżej. Zrobi sobie krzywdę. Dlaczego on mnie nigdy nie słucha. Odwracam się na pięcie i biegnę do domu.
- Jack - krzyczę z łzami w oczach. Słyszę kroki na schodach, chłopiec wpada do salonu i przygląda mi się uważnie. Ma nas pilnować pod chwilową nie obecność rodziców. Bo pojechali gdzieś z Chrisem, a ciocia Agnes nie mogła przyjść żeby nas popilnować bo ma dużo pracy.
- Co się stało? - podchodzi do mnie.
- Matt znowu spina się po drzewie - szlocham i wtulam się w niego. - On znowu spadnie.
Brat odsuwa się ode mnie i wybiega na dwór.
- Matt zejdź na ziemię - prosi chłopca na drzewie. Siadam na podłodze i przyglądam im się płacząc. Ocieram łzy i próbuje powstrzymać kolejne. On sobie coś zrobi. Ja to wiem. Czuję to.
Kłócą się przez chwilę. Matt daje za wygraną i zaczyna powoli schodzić. Pewnie Jack postraszył go tatą. To jedyna osoba której mój bliźniak się boi. Oddycham z ulgą. Stawia stopię na przedostatniej gałęzi i ześlizguje mu się noga. Spada na ziemię i zaczyna płakać. Podrywam się z miejsca i wybiegam na zewnątrz. Jack biegnie do domu. Mija chwila, ja słyszę jak rozmawia z kimś przez telefon. Kucam przy bliźniaku i pomagam mu usiąść. Łapie się za kostkę i zaczyna głośniej płakać."
- Kayla, tu ziemia do Kayli - głos Jacksona przywraca mnie do rzeczywistości. Pstryka mi palcem przed oczami i odsuwa dłoń.
- Jestem - mówię i odrywam wzrok od drzewa. Jack patrzy w miejsce w które przed chwilą patrzyłam.
- Masz rację. Nikogo nie słuchał - wzdycha i przekręca kluczyk w stacyjce. Wycofuje z podjazdu i kieruje się w stronę szkoły. Zatrzymuje się po drodze przy domu Taylor, a ja przesiadam się na tylnie siedzenie, żeby ona mogła obok niego usiąść.
******
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro