Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Pięćdziesiąty Ósmy

    Lucas

Budzę się z potwornym bólem głowy. Jakby zaraz miało mi ją rozsadzić od środka. Przekręcam głowę w bok i spoglądam na Kayle.

Spogląda na mnie z uśmiechem. Może jednak sobie nie przejebałem, aż tak bardzo jak pamiętam. Chociaż z drugiej strony... No ale to nie była moja wina. To wszystko przez jej brata i jego kumpli.

- Cześć, Skarbie - z uśmiechem zakładam jej kosmyk włosów za ucho.

- Cześć - odpowiada i uśmiecha się delikatnie. Chyba jednak sobie przejebałem.

- No mów - wzdycham cicho. - Jak bardzo przesadziłem wczoraj?

W odpowiedzi wzrusza ramionami, przysuwa się bliżej mnie i wtula mocno w moje ciało. Z nie zrozumieniem kiwam głową. Kompletnie nie ogarniam tego małego, słodkiego i kochanego stworzenia.

- Jak Twój kac? - odsuwa się delikatnie, przyglądając mi się uważnie.

- Znośnie. Głowa mnie tylko boli, ale nie jest tak źle.

- Cieszy mnie to - szczerzy się i z powrotem wtula.

- Kayla - nie wytrzymuję i przerywam ciszę, która jest między nami. - Powiesz mi w końcu jak bardzo spieprzyłem? O ile dobrze pamiętam byłaś wczoraj nieźle wkurwiona... Więc no...

- Nie jestem wkurwiona. Byłam. Przeszło mi i już jest okay - delikatnie uderza opuszkami palców o mój bok. Łapie jej dłoń w nadgarstku i odsuwam od swojego ciała.

- Nie rozumiem Cię. Wczoraj byłaś mocno wkurwiona, a dzisiaj już Ci przeszło? - upewniam się.

- No, tak - niepewność w jej głosie jest słodka.

- Dziewczyno - wywracam oczami i przytulam ją mocno.

- Poza tym kara sama przyjdzie - zaczyna z cichym śmiechem. Mrużę oczy zastanawiając się o co jej chodzi. - Pomagasz sprzątać mojemu bratu - wyjaśnia widząc moją minę i się odsuwa. - A ja nie kiwne nawet palcem żeby wam pomóc.

Wychodzi spod kołdry i kieruje się do szafy. Wyciąga z niej jakieś ubrania i wkłada je na siebie, ściągając wcześniej koszulkę, w której spała. Rzuca mi ją w twarz.

- Nie zapomnij jej wyprać. Śmierdzi potem, tobą, alkoholem i fajkami - wystawia mi język.

- Jakoś Ci to w nocy nie przeszkadzało - przyglądam się jej i siadam na łóżku. Wychodzi z pokoju zostawiając mnie samego.

Czasem jej nie rozumiem. Kocham ją na zabój, ale jej nie rozumiem.
Z westchnieniem wstaję z łóżka i rozglądam się po jej pokoju. Na pewno ma tutaj gdzieś jakieś moje ubrania, które zostały po którejś nocy, gdy tutaj spałem.

Szukam czystych rzeczy i kieruję się do łazienki. Czas na szybki prysznic, przed tym wszystkim. Szykuje się dzisiaj ciężki dzień. Po takich imprezach zawsze jest duży burdel do ogarniania.

Odświeżony, ale nadal z bolącą głową schodzę na dół od kuchni, gdzie przy stole siedzi już reszta. 

- Księżniczka zeszła - Rafaell śmieje się ze mnie, nie czekając długo pokazuję mu środkowy palec i siadam obok nich przy stole.

- Co chcesz na śniadanie? - Kayle spogląda na mnie, stojąc przy lodówce.

- Jajecznicę z bekonem? - proponuję patrząc niepewnie.

- Faceci - wywraca z rozbawieniem oczami i wyciąga jajka z lodówki.

- Pomogę ci.

Podnoszę się z krzesła i podchodzę do niej. Wzdycha z dezaprobatą. Wiem, że nie lubi jak ktoś się jej wtrąca w kuchni, no ale nie chcę żeby sama musiała wszystko robić.

- Poradzę sobie - zapewnia, gdy kładę plastry bekonu na rozgrzaną patelnię.

- I ja w to nie wątpię. Jednak chcę Ci z tym pomóc - całuję ją w czoło, a ona uśmiecha się pod nosem i wbija jajka.

- Siostra, robisz najlepsze śniadania pod słońcem - Jackson klepie ją po ramieniu i odkłada po sobie talerz do zlewu. - No ale tyle przyjemności panowie, czas na sprzątanie. - Dopija kawę z cytryną i kręci głową.

Ogarnianie tego bałaganu, który zostawili po sobie imprezowicze zajęło nam sporo czasu. Kayle cały czas leżała na sofie w salonie i przeglądała programy telewizyjne. Tak jak mówiła, nie kiwnęła nawet palcem żeby nam pomóc. Nawet to co obiecywał jej brat, na nią nie działało. 

- Mam dość - podnoszę jej nogi do góry, siadam obok i kładę je na swoich kolanach.

- Ja też - mówią jednocześnie nasi bracia i siadają na fotelach.

- To co, pizza na kolacje? - Kayla śmieje się i zmienia program.

- Ja nie płacę - Jackson unosi ręce ze śmiechem.

- My stawiamy - śmieję się patrząc na brata. W odpowiedzi skina mi głową.

- Pójdę po portfel do domu - Rafaell wstaje i wychodzi z pokoju. Jackson rozkłada się wygodnie i zamyka oczy, splatając dłonie na karku.

- Czyżbyś się zmęczył? - brunetka spogląda na niego z uniesionymi brwiami.

- Coś ty, w ogóle - odpowiada z przekąsem. - ale mam ochotę na zimne piwo - dodaje z rozmarzeniem.

- Jeszcze nie jest Ci mało po wczoraj? - gromi go wzrokiem.

- A żebyś wiedziała - wystawia jej język. - Idziesz ze mną po piwo? - zwraca się do mnie.

Spoglądam na Kayle pytając ją bez słów czy nie ma nic przeciwko. Wzrusza ramionami. Przyglądam się jej uważnie z dezaprobatą. Kiwa głową z uśmiechem.

- Mi też kupcie - mówi rozbawiona.

- Nie ma mowy! - zabraniam.

- A ty chcesz pić? - mała wredota.

- Szantażystka - wystawiam jej język.

- Ja po prostu dbam o swoje interesy - szczerzy się i puszcza mi oczko.

- Niech Ci będzie - wzdycham przegrany. - Podnoś dupe debilu - poganiam Jacksona.

- Sam jesteś debil - odgryza się wstając z fotela. Przeciąga się i wychodzi z salonu.

Mija chwila, a on wraca z portfelem w dłoni i z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Patrzę na niego jak na idiotę, ale nie komentuję.

- Wiesz, że i tak żadnej nie wyrwiesz? - Kayle klepie go po ramieniu, omijając go.

- Spadaj, mała wredna... - nie kończy widząc jej minę.

- Małego to Ty masz, ale penisa. Więc się tak nie zapędzaj - warczy na niego. - I nie pytaj skąd to wiem, pokazać Ci zdjęcia z dzieciństwa, które rodzice mają w albumie? - Wbiega na górę do swojego pokoju. - Chociaż, wybacz zapomniałam. I tak nie ma na co patrzeć, a wątpię żeby się tam coś zmieniło przez te kilkanaście lat - dodaje głośno zza drzwi.

Jackson jest chyba w lekkim szoku bo nic jej nie odpowiada, a ja śmieję się pod nosem wychodząc na zewnątrz. Ta miłość do rodzeństwa...

- Idziesz z nami po piwo? - pytam Rafaela, który właśnie staje przy bramie.

- Spoko - wzrusza ramionami.

Droga do sklepu mija nam całkiem szybko. W między czasie obgadaliśmy kilka ładnych lasek, które nas minęły. Było to całkiem zabawne. W szczególności, gdy Rafael zaczął udawać jedną z nich, idąc z wypiętą dupą i cyckami. Tak się śmieliśmy, że kilka osób dziwnie się na nas popatrzyło.  Przecież to normalnie, że grupka prawie dorosłych facetów zachowuje się jak dzieciaki.

    
~~~~~^~~~~~

KAYLE

Schodzę na dół słysząc głosy chłopców. Zajęło im to ponad pół godziny. Co jest dziwnie, bo sklep jest jakieś pięć minut drogi stąd.

- Co tak długo? - pytam i zakładam ręce pod piersiami. 

- Spotkałem kilku kumpli i się zagadaliśmy - Jack wzrusza ramionami i przechodzi do kuchni, a reszta za nim. Podążam ich śladem i siadam przy stole, na którym leży już lekramówka z zakupami.

- Nie szczędziliście - komentuję zaglądając do środka. Poszli po cztery piwa, a przynieśli jeszcze chipsy, popcorn, paluszki i inne przekąski.

- Stwierdziliśmy, że zrobimy sobie męski wieczór - Lucas całuje mnie w tył głowy i oplata ramionami.

- Że niby przyjemność należy się tylko wam? - oburzam się.

Na pewno pozwolę im to wszystko zjeść samym. Nie ma mowy.

- Zrobicie sobie męski wieczór z jedną dziewczyną - szczerzę się.

- Czyżbyś coś proponowała, Kochanie? - Lucky, porusza sugestywnie brwiami siadając obok mnie.

- Fuuj - krzywię się krzycząc głośno, razem z Jacksonem. - Jesteś obrzydliwy - psuje fryzurę mojego chłopaka. Posyła mi niby wkurzone spojrzenie i poprawia sobie włosy.

- Jakoś nie narzekasz - szepcze mi do ucha, przegryzając delikatnie jego płatek.

- Dupek - szepczę i wystawiam mu język.

- JA Ciebie też Kocham, Misia - szczerzy się, a ja kręcę głową i całuję go na szybko w usta.

- To jaką pizze zamawiamy? - zmieniam temat.

- Z owocami morza? - proponuje Rafaell.

- Obrzydlistwo - krzywię się wystawiając język.

- Wegetariańska? - podaję następna propozycje.

- Pierdolło Cię? - oburza się Jack. - Pizza bez mięsa? Da się to w ogóle jeść? Nie wiem kto to wymyślił, ale miał chyba ciężkie życie. Aczkolwiek, żeby nie było, nie mam nic do wegetarininów czy wganinów. Po prostu pizza musi być z mięsem.

- To weź coś wybierz i się dogadaj z Rafaellem. My zjemy cokolwiek byle bez owoców morza i z mięsem - Lucas nie wytrzymuje i przerywa nam. Chichoczę pod nosem i całuję go szybko w policzek.

- Kocham Cię - szepczę mu na ucho.

- Ja Ciebie też - odpowiada i mocno mnie przytula.

- To wy wybierzcie pizze, a my wybierzemy film - proponuję.

- Spróbuj wybrać jakieś romansidło to Cię uduszę - Jackson grozi mi z rozbawieniem.

- Wiem, że je uwielbiasz - puszczam mu oczko i wychodzę szybko z kuchni, zanim wyprowadzę go z równowagi. 


****

Rozdział poprawiła Dominika







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro